Demon, nudząc się w mieście, ruszył na poszukiwanie przygody z dala od domu i znanego mu terenu, teraz gdy przejął już kontrole nad ciałem anioła, mógł iść gdzie tylko chciał i zrobić co tylko chciał bez obawy, że ktoś go znajdzie i powstrzyma przed dalszym podążaniem przed siebie w nieznane.
Zadowolony szkodził tu i tam niszcząc wszystko, co stanęło mu na drodze, nie przejmując się zupełnie niczym. Te czas był dla niego naprawdę niesamowity, mógł broić, pokazując ludziom swoją siłę, zabijając każdego, kto odważył się do niego zbliżyć.
Pewnego dnia jednak Mormon poczuł dziwnie znaną obecność, która się do niego niepokojąco zbliżała, nie rozumiejąc, skąd to uczucie się w nim pojawiło, rozejrzał się dokoła, szukając skąd w nim to z leksza niepokojące uczucie.
Nie dostrzegając niczego, ruszył w dalszą drogę, spotykając na swojej drodze dwa anioły, na które zareagował ciężkim westchnięciem. O nie i jeszcze tych dwóch głupich aniołów mu tu brakowało.
- Czego tu? - Zapytał, sycząc cicho, przez zaciśnięte zęby.
- Miki? Co ty tu robisz? Co się z tobą dzieje? - Słysząc głos tego głupiego pasterza, przewrócił oczami, nie rozumiejąc, skąd mu się wzięło to pytanie, czy on wygląda jak Mikleo? Zdecydowanie nie ma w końcu czarne włosy, czerwone oczy i do tego dobrze widoczne rogi, których zdecydowanie nie posiadał jego durny anioł.
- Sorey to już nie jest twój Mikleo - Odezwała się mądra Lailah, przynajmniej ona używa swoich oczu, brawo ona.
- Nie Lailah, to niemożliwe to mój Miki, on cały czas tam jest, tylko trzeba go stamtąd wyciągnąć - Wyznał,aż za bardzo pewien tego, co właśnie mówi, ach ten głupi człowiek on zawsze ma nadzieję. Nikt go nie uczył, że nadzieja matką głupich?
- Nie jestem Mikleo - Warknął, uważniej przyglądając się Lailah, która coś trzymała w rękach. Czując, że to, co w dłoniach trzyma, nie do końca jest dla niego dobre lub bezpieczne. Mrużąc oczy, zrobił krok w tył, aby nie pozwolić kobiecie się do siebie zbliżyć, doskonale wiedząc, że ona w porównanie do tego głupiego chłopaka jest w stanie mu zagrozić.
- Zostaw mojego anioła w spokoju - Odezwał się, czym nie specjalnie przejął demona, który tak szczerze powiedziawszy, nim w ogóle się nie przejął.
- To już nie jest twój anioł - Mruknął, wzruszając ramionami, przecież nie miał powodu, aby bać się tego dzieciaka. - Co tam masz? - Dopytał, nie odrywając wzroku od przedmiotu trzymanego przez kobietę.
Kobieta nic nie odpowiedziała, trzymając mocniej nieznany demonowi przedmiot, budząc w nim jeszcze większą nieufność, która zmusiła go do odwrotu. Coś tak sobie czół, że to, co trzyma kobieta w swoich rękach, mu zagrozi, a to wywoływało większy niepokój w jego sercu.
- Mikleo! - Usłyszał głos Soreya, nim zniknął za drzewami, uciekać jak najdalej się da z dala od dwóch ścigających go aniołów.
Po wystarczającym oddaleniu się od aniołów odetchnął głęboko, musząc zastanowić się co dalej uczynić. Jak oni go w ogóle odnaleźli? Przecież nie zostawiał żadnych śladów, coś tu było nie tak, zdecydowanie coś było nie tak, jak oni z taką łatwością go odnaleźli? Ta myśl nękała demona, który usiał się na jakiś czas ukryć, aby nie można było w stanie go odnaleźć, przynajmniej nie szybciej niż sam będzie tego właśnie chciał.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz