wtorek, 13 czerwca 2023

Od Mikleo CD Soreya

Przed pójściem do pracy skierowałem swoje kroki w stronę targu, na którym zakupiłem dla mojego męża gorącą czekoladę I trochę słodyczy, aby poprawić mu nastrój i takim właśnie sposobem wysłałem ostatnie pieniądze na słodkości dla mojego niedawno chorowita.
Po zakupach skierowałem się do pracy, gdzie oczywiście musiałem rozpocząć nowy dzień pracy, a raczej nowy wieczór pełen pracy.
Jak zwykle tej nocy miałam pełne ręce roboty, zajmując się pacjentami, poznając starszego samotnego mężczyznę, który trafił do szpitala, dzisiejszej nocy nie chcąc, abyśmy go ratowali.
Mężczyzna był już zmęczony samotnym życiem, dlatego chciał już odejść z tego świata, mając żal do dzieci, które zostawiły go samego po śmierci jego żony.
Biedny, rozumiem co czuje, utrata bliskiej osoby bardzo boli, a dzieci idące w swoją stronę zapominając o rodzicach, którzy cierpią w samotności.
Współczując mu, podałem zioła na uspokojenie, pilnując go, aż nie zaśnie, nie chcąc, aby coś mu się jeszcze stało, to przykre, że jest sam, ale tu w szpitalu muszę pilnować, aby nic mu się nie stało, nawet jeśli bardzo chciałbym odejść z tego świata.
Robiąc to, co zwykle zaglądałem do pacjentów, nie chcąc siedzieć w kanciapie z innymi medykami. Nie po to do pracy chodzę, aby siedzieć i czekać na dzień następny.
- Usiadłbyś wreszcie tu z nami - Wróciła się do mnie młoda pielęgniarka siedzącą z jeszcze jedną kobietą, z którą plotkowały. Że akurat nie trafił mi się dziś ktoś lepszy, już nawet Zack, za którym nie przepadam, byłby lepszym towarzystwem od tych dwóch landrynek, które mają dwie lewe ręce do pracy.
- Dziękuję, nie mam czasu - Przyznałem, po prostu nie chcąc z nimi siedzieć, z każdym tylko nie z nimi.
- A co tu jest do robienia? Przecież wszyscy śpią - Odezwała się Anna, co wywołało moje ciche westchnięcie, przewróciłem oczami, nie chcąc już z nimi rozmawiać, opuściłem pomieszczenie, w którym siedziały, idąc przejść się po szpitalnych korytarzach, zerkając do sal, w których spali ludzie, zerkając na zegarek, jeszcze tylko trochę i już za chwilę będę w domu u boku mojego ukochanego, chociaż bardzo męczącego przez to przeziębienie męża.
W końcu noc dobiegła końca, ustępując miejsca dniu i drugiej zmianie, która właśnie przyszła.
- Cześć mamo, wpadniecie może w niedzielę do nas na obiad?- Przywitała się ze mną Misaki, która rozpoczęła poranną zmianę.
- Cześć Misaki, zobaczymy, tatuś się przeziębił przez deszcze i jest, delikatnie mówiąc meczący, jeśli wyzdrowieje, na pewno wpadniemy - Obiecałem, żegnając się z córką, musząc jak najszybciej wracać do domu gdzie Sorey na szczęście spał, a i Lailah dzięki temu miała spokój, a chyba z tego spokoju cieszyła się najbardziej.
- Jak było? - Zapytałem na tyle cicho, na ile się tylko dało.
- Nie robił niczego, z czym bym sobie nie poradziła - Wyznała, uśmiechając się do mnie delikatnie.
- To dobrze dziękuję ci za pomoc - Podziękowałem kobiecie, odprowadzając ją do drzwi, mając nadzieje, że dziś już Sorey będzie czuł się lepiej, a ja nie będę musiał znów prosić Lailah o jego pilnowanie.
Zmęczony podszedłem do niego, dotykając jego czoła, które wydawało się już cieplutkie, może już mu się poprawiło, jeszcze się okaże, gdy wstanie, a na razie położyłem się obok niego, wtulając w jego ciało, musząc odpocząć przed opieką nad mężem i powrotem do pracy.

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz