Nie byłem przeciwko Lailah, Lailah była bardzo miła i w ogóle, no ale Lailah nie była moim Mikim. W końcu do mojego Mikleo mogę się zawsze przytulić, pocałować, powiedzieć komplement, ponarzekać mu, jak mi źle w życiu... no a wobec Lailah nie mogę sobie pozwolić na te rzeczy. Znaczy się, niby mogę, no ale raczej tak nie wypada. Chociaż, przytulić to się mogę, bo Lailah to dopiero musi być cieplutka... do takiej cieplutkiej osoby to aż miło się przytulić. Ale najpierw muszę zrobić jedną rzecz.
Trochę się chwiejąc ruszyłem w stronę korytarza, chcąc szybko założyć buty, bo musiałem dogonić Mikleo. Obiecałem mu w końcu, że będę go zawsze odprowadzał, i przyprowadzał, niezależnie od pogody i mojego stanu, więc zamierzałem słowa dotrzymać, choćby nie wiem, co. W końcu ktoś go może jakoś zaczepić, napaść, pobić... nie, na to pozwolić nie mogę, muszę za nim iść i go przypilnować.
- Możesz mi powiedzieć, co ty robisz? – zapytała Lailah, podchodząc do mnie i trochę mnie podtrzymując, bym nie poleciał jak długi na ziemię. Oj, a było blisko, ponieważ kiedy wstałem, strasznie zakręciło mi się w głowie.
- Muszę odprowadzić Mikleo do pracy – wyjaśniłem jej, zerkając w stronę drzwi. – I muszę się pospieszyć, bo on już poszedł. Nawet na mnie nie zaczekał...
- Już go nie dogonisz, dlatego wracaj na kanapę – poprosiła, prowadząc mnie do kanapy. Ja tak niezbyt chciałem iść w tę stronę, ale nie za bardzo miałem siły, by jakkolwiek się sprzeciwić, więc grzecznie podążyłem za nią. Niezadowolony usiadłem na kanapie, pociągając nosem. Nie powinno mnie tu być, w tym momencie powinienem odprowadzać Mikleo, czy mi się to podoba czy nie. Martwiłem się o niego strasznie, to po pierwsze, a po drugie już się za nim stęskniłem. Dzisiaj tak strasznie mało go widziałem... Najpierw całą noc byliśmy odseparowani, a za dnia tylko trochę sobie pogadaliśmy, bo kiedy znów się obudziłem, to on już wychodził do pracy. Jutro pewnie będzie podobnie... nie, ja tak długo nie wytrzymam, ja koniecznie potrzebuję jego bliskości, bo umrę. – Przygotuję ci zioła, one sprawią, że szybciej dojdziesz do siebie – dodała kobieta, kierując się do kuchni.
- Na dworze pada. Dlaczego ty nie jesteś chora? – spytałem się jej, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że coś mi się tu nie zgadza.
- Ponieważ jestem starsza i już bardziej uodporniona na zimno. Twoja odporność także się poprawi po pierwszym roku na ziemi – wyjaśniła spokojnie, krzątając się po kuchni.
- Po roku...? Ale to strasznie długo – bąknąłem, pusząc swoje policzki. – Czyli że teraz będę musiał unikać zimnej wody?
- Dobrze by było. Chyba najgorsza będzie dla ciebie zima. Wydaje mi się, że przechorujesz ją całą – wyjaśniła, tak nie za bardzo mnie pocieszając. To był trzeci dzień mojej choroby, a ja już miałem dosyć. A tak przechorować całą zimę... trzy miesiące... przecież ja się w sopel lodu zamienię. Albo przez to ciągłe drżenie ciała odgryzę sobie język.
- Ale ja nie chcę – bąknąłem, opatulając się mocniej kocem.
- Obawiam się, że to nie będziesz miał wyboru. Proszę, napis się – powiedziała, podając mi parujący kubek, który z chęcią przyjąłem.
- Ale to niedobre – burknąłem po pierwszym łyku. Normalnie z chęcią bym wypił każdy ciepły napój, ale to było okropnie gorzkie. Kto normalny wypiłby coś takiego...? Fuj. Gdzie jest mój Miki? On mi robił takie dobre herbatki...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz