Na te słowa westchnąłem cicho, tak lubiłem zimno i tak lubiłem, gdy padało, jednak nie kosztem mężczyzny, którego kocham nad życie, nie chciałbym, aby kosztem mojej miłości do zimna chorował mój mąż, który ciężko to znosi.
- Nigdy więcej już po mnie nie pójdziesz, gdy będzie taka pogoda - Zadecydowałem, nie żartując, patrzyłem na niego poważnie, naprawdę nie zgadzam się na to, aby znów czuł się aż tak źle z powodu zimna, ja mogę chodzić sam do pracy i wracać sam do domu, nie potrzebuję do tego mojego ukochanego.
- Słucha? Nie, nie mogę cię puszczać samego - Mruknął, pusząc swoje policzki, swoim zachowaniem przypominając mi małego chłopczyka, który obraża się na mamę za to, że nie dała dziecku cukierka.
Rozbawiony pokręciłem głową, wracając do makaronu, którym musiałem się zająć, aby nie przypalić garnka lub przegotować makaronu.
- Sorey, nie dyskutuj, nie pozwolę ci, abyś zemną szedł, zresztą i tak będę od jutra pracował na nocki, a więc nie będziesz musiał ze mną pójść - Wyznałem, nie byłem pewien czy mu o tym już wcześniej mówiłem, czy też nie, ale jeśli mu nie powiedziałem, to właśnie mu mówię, a to akurat dobrze się składa, bo za dnia będę się nim zajmował, a nocą będę pracował, dzięki czemu będę miał go pod stałą kontrolą, po przyjściu z pracy będę mógł go skontrolować, a gdy wszystko będzie już dobrze, pójdę spać.
- I tak z tobą pójdę, nie zostanę w domu, gdy ty będziesz szedł sam do pracy - Burknął, oczywiście trzymając się przy swoim, jaki z niego uparty osioł.
- Oj Sorey, Sorey - Westchnąłem, nakładając na talerz makaron, zalewając go gorącym rosołem. - Zjedz sobie, mam nadzieję, że ci chociaż trochę pomoże - Dodałem, stawiając mu talerz z jedzeniem na stole, postanawiając sobie też zjeść, może było mi już gorąco, ale mimo to chętnie potowarzyszę mojemu mężowi w jedzeniu, bo czemu by też nie.
- Już mi pomogło, naprawdę świetnie gotujesz - Na jego słowa uśmiechnąłem się delikatnie, ciesząc z jego słów, mój kochany docenia mnie, a to akurat bardzo mile z jego strony.
- Cieszę się, że ci smakuję - Przyznałem, przypominając sobie, jak za życia lubił, gdy gotowałem.
- Musiałem lubił twoje posiłki prawda? - Zapytał, uśmiechając się na tyle ciepło, na ile w tym stanie potrafił.
- Tak, przynajmniej mi zawsze mówiłeś, że bardzo ci smakuje - Zgodziłem się, wspominając sobie te piękne czasy.
- A ile miałem lat, gdy umarłem? - Zapytał, na co przyznam, musiałem chwilę się zastanowić.
- Szło ci już 42 lata - Wytłumaczyłem,na szczecie szybko sobie o tym przypominając.
- Ile byłeś ode mnie młodszy? - Dopytał zaciekawiony.
- Byłem rok młodszy - Wytłumaczyłem, biorąc do ust łyżkę z makaronem i zupą.
- A więc w tej chwili masz 51 lat? - Podpytał, na co kiwnąłem głową, rany jak strasznie to brzmi 51 lat, zdecydowanie wolę po prostu nie znać swojego wielu.
- Skąd ci się wzięło to pytanie? - Podpytałem, nie rozumiejąc, skąd on nagle zaczyna o to pytać.
- Nie wiem, zimno mi - Wydukał, mimo że zdążył już zjeść, mój panie i co ja mam teraz zrobić.
- Źle się czujesz? - Podpytałem, znów kładąc dłoń na jego czole, które było chłodne. Oj nie dobrze, nie wiem już jak mam mu pomóc.
- Powinieneś iść się pożyć, w sypialni jest ciepło, może rosół zaraz cię, chociaż troszeczkę pomoże - Miałem nadzieję, że z dnia na dzień poczuje się lepiej, nie chciałbym, aby się męczył z powodu przeziębiania, które zakończyło nawet mnie, w życiu chory byłem, tylko dwa razy a on żyjąc na ziemi miesiąc, już zachorował, ten to dopiero ma szczecie.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz