Bardzo, ale to bardzo nie chciałem nigdzie lecieć. Już na samą myśl o tym, że będę daleko od Mikleo powodowało u mnie to, że mi się żołądek skręcał. Będę tak daleko od niego... i to będzie straszne. Już czuję się okropnie z tego powodu, a jeszcze domu nie opuściłem. Nie miałem dobrych przeczuć i nie czułem się z tym dobrze. Powinienem tu być z Mikim, to logiczne, prawda? Wróciłem tutaj z misją, by go uchronić od wszelkiego zła, więc jak mam go chronić, skoro będę setki kilometrów stąd? To nie jest możliwe.
- Sorey? Musimy się zbierać – usłyszałem ponaglający głos Lailah. Nie podobał mi się ten ton. Podobny ton głosu miała, kiedy mnie pilnowała podczas mojej choroby. Wtedy nie była dla mnie najmilsza. Co, jeżeli teraz też nie będzie? Nie, ja nie chcę, ona będzie straszna...
- No już, powodzenia, słonko. Będę czekał na ciebie – powtórzył Mikleo, uśmiechając się delikatnie do mnie.
- I ty na siebie uważaj, Owieczko – odpowiedziałem, patrząc na niego ze smutkiem. Nie wiem, co prawda, co złego mogłoby się stać w mieście, kiedy mnie nie ma w pobliżu... no w sumie, to wszystko. Jeszcze ktoś go okradnie, pobije, wykorzysta... może na czas mojej nieobecności powinien zamieszkać z Misaki...? Chociaż, na takie rzeczy już za późno. Mogłem chociaż poprosić kogoś o to, by miał na niego oko. Tak dla mojego spokoju. I jego. Kurczę, nie pomyślałem o tym.
- Będę, będę – obiecał, ciągle z tym pięknym uśmiechem. – Już, leć, bo ja się jeszcze muszę do pracy przyszykować.
Z niechęcią, bo niechęcią, wyszedłem za Lailah z domu, po czym rozpostarłem swoje skrzydła i z lekką niepewnością wzbiłem się w powietrze, tuż za nią. Na szczęście z początku nie rozmawialiśmy, dzięki czemu mogłem skupić się na machaniu skrzydłami, dzięki czemu przecież unosiłem się w powietrzu. Odrobinkę bałem się tej wyprawy nie tylko ze względu na to, że jestem daleko od Mikleo, ale i dlatego, że to miał być długi dystans. A w życiu nie leciałem tak daleko. Ledwo się nauczyłem latać, i już mam to wykorzystywać... czemu nie mogliśmy iść na nogach? Ja wiem, że to wolniej będzie, ale bezpiecznie.
Po dwóch godzinach Lailah zarządziła przerwę, co przyjąłem z ulgą, gdyż te skrzydła już mnie boleć zaczęły. Z ulgą usiadłem na ziemi, niezwykle rad z tego powodu. Jednak trzeba się trochę namachać, by się w powietrzu utrzymać, no i jeszcze udźwignąć swój ciężar ciała, a ja do najlżejszych nie należałem.
- Skoro już wyruszyliśmy, mogę wyjawić ci prawdziwy cel twojej podróży – zdanie wypowiedziane przez Lailah mocno mnie zaskoczyło.
- To nie lecimy tam na egzamin? – spytałem, w ogóle tego nie rozumiejąc.
- Egzamin jest przy okazji. W rzeczywistości lecimy tam pomóc Mikleo .
- Co? – spytałem głupio, nic z tego nie rozumiejąc.
- Wiesz, że w Mikleo znajduje się demon? – spytała, na co pokiwałem głową. – Aby się go pozbyć z niego, potrzebujemy naczynia. Może to być puste ciało, bez duszy, albo dosłownie naczynie, tylko specjalne, pokryte runami. Trudno zarówno o to pierwsze, jak i drugie, ale ostatnio poznałam lokalizację naczynia. Problem w tym, że jego znajduje się na drugim końcu świata, a do jego zdobycia potrzeba dwóch serafinów ognia.
- Ale czemu mówisz mi o tym teraz? A nie wspominałaś o tym wcześniej?
- Bo gdybyś przypadkiem powiedział o tym Mikleo dowiedziałby się o tym demon. I mógłby spróbować przejąć nad nim kontrolę. Tak jest bezpieczniej – wyjaśniła, na co powoli pokiwałem głową. To miało trochę sensu... no ale nadal mogła mi powiedzieć. – No, koniec odpoczynku, zbieramy się, bo jak wspominałam, musi dotrzeć na drugi koniec świata.
- Ale że już? Jeszcze nie wypocząłem – jęknąłem, strasznie z tego powodu niezadowolony.
- Kondycję trzeba ćwiczyć, Sorey. No, wstajemy – ponagliła mnie, a ja nie mogłem zrobić nic innego, jak tylko się jej posłuchać, mimo, że absolutnie tego nie chciałem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz