Demon wypuścił z uścisku, upadającego na ziemię głupiego anioła patrząc na niego z pogardą, oblizując swoje wargi, chcąc zakończyć jego żywioł. I pewnie by to uczynił, gdyby nie to, że głos serafina rozszedł się po jego głowie, powstrzymując go od skrzywdzenia nieprzytomnego męża.
- Zostaw go! - Krzyknął, zatrzymując demona, który krzyknął wściekle, wracając do wnętrza anioła, zamknięty ponownie w klatce uwalniając anioła, który przez chwilę nie miał pojęcia co się wokół niego dzieje, dopiero po chwili dostrzegł Soreya leżącego na ziemi, co gorsza jego mąż był nieprzytomny i nieźle pokiereszowany, a to przeraziło anioła jeszcze bardziej..
- Sorey skarbie co on ci zrobił - Wyszeptałem, zaczynając płakać nad ciałem ukochanego męża, nie pojmując, jak mógł do tego dopuścić, przecież powinien wcześniej był zareagować, powinienem był coś zrobić, powinienem pojawić się wcześniej, a zamiast tego pozwoliłem, aby demon go skrzywdził. - Przepraszam Sorey - Wyszeptałem, wycierając dłonią zalane łzami oczy, biorąc głęboki wdech, nim zacząłem leczyć jego rany, mając nadzieję, że to pomoże mu chociaż trochę.
- Sorey wstawaj, no już wstań, nie żartuj sobie ze mnie - Błagałem, potrząsając nim, mając nadzieję, że to pomoże chociaż troszeczkę. Wiedziałem, że magicznie nie uda mi się potrząsaniem wybudzić go z sam, nie wiem czego, to jest śpiączka? A może chwilowa utrata przytomności już sam nie wiedziałem, co mam o tym myśleć panikując jak jeszcze nigdy przedtem, jeśli on z mojego powodu umrze, nigdy sobie już tego nie wybaczę.
- Mikleo - Słysząc dobrze znany mi głos, Lailah uniosłem głowę ku górze, patrząc na jej twarz, mając ochotę się rozpłakać, nie mając pojęcia co teraz ze sobą zrobić, nie wiedząc też co zrobić z moim mężem, on przecież umiera mi na rękach.
- Lailah pomóż mi - Wybłagałem, bojąc się o życie i zdrowie mojego ukochanego Soreya.
- Nie bój się Mikleo, nic mu nie jest - Odezwała się do mnie, nie specjalnie mnie tym uspokajając, jak ja mam być spokojny? Czy ona w ogóle słyszy, co mówi? Spokojny to ja bym był, gdybym nie skrzywdził męża, a on nie leżałby nieprzytomny na ziemi, przypominając bardziej nieżywego niż żywego anioła.
- Nie mogę być spokojny, prawie go zabiłem, a może nawet to zrobiłem, on jest nieprzytomny Lailah, co ja narobiłem - Wydusiłem, zaczynając płakać nad ciałem ukochanego mężczyzny, który przypominał mi bardziej martwego niż nawet żywego, a to chyba przeraziło jeszcze bardziej, no i jak Lailah może mówić mi, że mam się nie martwić i bać, jak ona w ogóle tak może.
- Nie zabiłeś go, nic mu nie jest - Gdy to mówiła, zmarszczyłem brwi, przecierając dłonią twarz, wpatrując się w kobietę, nie rozumiejąc, o co jej chodzi, jak to nic mu nie jest? Co ona w ogóle mówi?
- Co ty mówisz? - Zapytałem, trochę gniewnym tonem, dopiero po chwili się uspokajając. - Przepraszam, nie powinienem się na tobie wyżywać - Wydukałem, spuszczając głowę, patrząc na Soreya który właśnie otworzył oczy, patrząc na mnie nieobecnymi spojrzeniem. - Sorey ty żyjesz, dzięki ci boże - Wydusiłem, zaczynając płakać z całej tej bezradność i jednocześnie radość z powodu tego, że on żyje.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz