Kiedy się obudziłem następnym razem, było ze mną tak trochę lepiej, no ale tak... minimalnie lepiej. Czułem, że w pokoju panowała wysoka temperatura, że było tu duszno, no ale moje ciało jakoś tak tego nie absorbowało. Nie sądziłem, że takie wyjście na zewnątrz podczas deszczu może się dla mnie skończyć chorobą. Czy to nie Miki mówił mi, że anioły tak łatwo nie chorują? Może sam o tym nie wiedział? W końcu gdyby wiedział, ostrzegłby mnie przed deszczem. Ale następnym razem i tak się go nie posłucham. Jak zawsze będę musiał go odebrać z pracy, i jeszcze zaprowadzić do pracy, niezależnie od pogody, jaka panuje na zewnątrz. Jeżeli on idzie, to i ja idę. Prosta matematyka.
Podniosłem się powoli do siadu zauważając, że mojego męża nie ma tu ze mną. Z jednej strony to bardzo dobrze, bo było tu dla niego zdecydowanie zbyt gorąco, a z drugiej już zacząłem za nim tęsknić. Ja to chyba jestem okropnym mężem. Gdybym był dobrym, nie chciałbym, by teraz był ze mną, bo to go krzywdzi. Miki powinien mi mówić częściej „nie”, a nie tak na wszystko się zgadzać, bo ja dostrzegam, kiedy robię coś złego dopiero po czasie.
Opatulony kocykiem zszedłem na dół, w poszukiwaniu mojego męża. Skoro gorąca kąpiel niewiele zrobiła, i leżenie tym gorącu też nie sprawia, że czuję się lepiej, to mogę pójść poszukać Mikleo. Chyba, że poszedł nad jezioro, to wtedy raczej zostawię go zostawię samego sobie, w końcu potrzebuje tego bardzo. Jednak udało mi się odnaleźć, w kuchni, kiedy coś przygotowywał. To chyba ten rosół, o którym wspominał... ale czemu miałby nam robić rosół? Znaczy się, mnie, bo on chyba tego jeść nie będzie. Skoro kawa mi nie pomogła jakoś bardzo, i kąpiel gorąca pomogła mi tylko na chwilę, więc rosół też mi raczej nie pomoże. Jak dla mnie to trochę takie zmarnowanie pieniędzy, i jego czasu... no ale głośno mu tego nie powiem, bo będzie mu przykro.
- Powinieneś pójść nad jezioro, trochę się ochłodzić – powiedziałem, siadając na krześle. Jeszcze stoi przy tym parującym garnku... musi mu być naprawdę gorąco. Nie musi się dla mnie tak poświęcać, ja jakoś sobie radę dam.
- Najpierw muszę cię doprowadzić do zdrowia, nim się sobą zajmę – powiedział, z czego nie byłem jakoś bardzo ucieszony. Nie wiadomo, ile mi zajmie dojście do siebie, a prędzej czy później na pewno poczuję się lepiej.
- Żebyś tylko ty się później nie przegrzał, czy coś – odparłem, mocniej opatulając się kocykiem. Może jednak w tej sypialni było mi tak ociupinkę lepiej? Sam już nie wiem.
- Mną się nie przejmuj. Nim ugotuje się makaron, chcesz może trochę do kubka? – zapytał, na co kiwnąłem głową. Na pewno rozgrzeje mnie to na chwilę, no ale lepsza chwila niż nic, prawda? – Proszę, słońce – powiedział, stawiając przede mną kubek z parującą cieczą, i zaraz po tym dotknął mojego czoła. – Cały czas jesteś letni...
- To chyba dobrze dla ciebie. Chyba nie lubiłeś, kiedy byłem gorący – zauważyłem trafnie, uśmiechając się do niego delikatnie. Teraz mógłby się do mnie przytulać cały czas... jednak są małe plusy z tej mojej choroby.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz