czwartek, 15 czerwca 2023

Od Mikleo CD Soreya

 Słysząc jego słowa, westchnąłem cicho, no tego właśnie można było się spodziewać.
- Ty chyba chcesz znów brać te zioła - Powiedziałem, zakładając na nogi buty.
- Nie chce brać już więcej tych ziół, obiecałeś, że nie będę musiał - Mruknął, pusząc policzki z widocznym oburzeniem na twarzy.
- Mówiłem, że nie będziesz musiał ich pić pod warunkiem, że będziesz czuł się dobrze, a po wyjściu na dwór na pewno poczujesz się gorzej, dlatego zostań w domu - Kazałem mu zostać w domu z dala od deszczu i chłodu, nie chcąc, aby znów się przeziębił.
- Nie chce, nie będę już tego pić i idę cię odprowadzić do pracy - Powiedział hardo, czym już mnie zaczął denerwować i on się potem dziwi, że nerwowy jestem, gdy sam mnie prowokuję swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem.
- To nie była prośba ani sugestia to był rozkaz, masz zostać w domu pod kocem, nie wychodzić na dwór tym bardziej w tym stanie, gdy jest taka, a nie inna pogoda - Powiedziałem, naprawdę nie chcąc, aby znów mu się pogorszyło, czy on tego nie pojmuje? Niemądra kaczuszka z niego.
- Ale ja chce - Tupnął nogom o ziemię jak małe dziecko, no i jak ja przepraszam bardzo mam go nie traktować jak dziecka, gdy on się perfidnie jak dziecko zachowuje, a później to do mnie ma pretensje.
- Nie tup, zostajesz w domu - Rozkazałem, na co obraził się jeszcze bardziej, on chce i koniec kropka jak miło.
Westchnąłem cicho, nie zwracając na niego uwagi, ostrzegając go ostatni raz, każąc mu zostać, na szczęście w końcu został obrażony, na mnie mówiąc, że się już więcej do mnie nie odezwie, jeszcze zobaczymy, jak długo wytrzyma.
Poszedłem na szczęście tej nocy do pracy sam, mój przeziębiony Sorey został w domu, a ja mogłem zająć się w tej chwili pracą, do której właśnie wszedłem, rozpoczynając kolejną noc w pracy.
I tak do końca tygodnia musząc, znosić fochy męża i różne zachowania w pracy, które bardzo mnie drażniły, jak dobrze, że to już koniec.

Budząc się późnym rankiem w sobotę, ujrzałem, że mojego męża nie ma już w łóżku. A zamiast jego towarzyszył mi nasze koty, które musiałem wygłaskać, nim postanowiłem wstać z wygodnego łóżka, wyruszając na poszukiwanie męża mojego ukochanego, z którym chciałbym dziś spędzić cały dzień, tęskniąc za nim i czasem razem spędzonym.
- Sorey? - Zawołałem, schodząc na dół do kuchni, gdzie jak się okazało moja kaczuszka, piła sobie gorącą czekoladę grzejąc przy oknie. - Dzień dobry kotku - Zwróciłem się do męża, podchodząc do niego, całując go w policzek, uśmiechając przy tym ciepło.
- Dzień dobry owieczko - Odezwał się zadowolony z uśmiechem od ucha do ucha świadom tego, że dziś w nocy zostaje w domu, co cieszyło i jego i mnie.
- Jak się czujesz? - Zapytałem, kładąc dłoń na jego czole, sprawdzając, czy jest wciąż zimny, czy już raczej ciepły. - Wydaje mi się, jest już dobrze - To drugie zdanie powiedziałem, bardziej do siebie niż do niego samego mając nadzieję, że to już koniec przygody z jego przeziębieniem.

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz