Więc dzieci przy nim nie były, kiedy mnie nie było? Myślałem, że się nim zajęli, kiedy mnie zabrakło. Mikleo wtedy potrzebował wsparcie, opieki, którą powinni zapewnić mu najbliżsi. W tym przypadku, były to nasze dzieci. Ja rozumiem, że dzieci miały własne życie, no ale mama ich potrzebowała, a mama jest przecież najważniejsza. No i też tak trochę martwiłem się o Merlina, bo to, co Miki o nim mówił, brzmiało źle. Może to nie była wina naszych rodziców, a właśnie nasza i tego, jak go wychowywaliśmy. Może to moja wina? Może za mało czasu spędzałem w domu? Ponoć pomagałem Mikleo najwięcej i najlepiej, jak tylko mogłem, no ale też pracowałem, więc nie poświęcałem dzieciom tyle czasu, ile go faktycznie potrzebowały. Teraz już z tym nic nie zrobię, ale mogę się postarać dla naszej następnej pociechy, poświęcając jej cały swój czas. Albo chociaż większość, bo też trochę muszę czasu spędzić z moim kochanym mężem. O ile będziemy mieli dla siebie czas, bo jednak dziecko małe trochę tego czasu pochłania, no ale mam nadzieję, że trochę chwil dla siebie nam się uda zdobyć.
- A wolne w pracy kiedy będziesz miał? – zapytałem, mając nadzieje, że będzie to jakoś niedługo. Bardzo dużo ostatnio pracował, i to jeszcze za trzy osoby, więc tym bardziej potrzebował wolnego. A ja potrzebowałem jego. I będę go miał, jeżeli on będzie miał wolne. Więc wszystko, czego potrzebowaliśmy, to jego wolne.
- Dopiero za tydzień, skarbie. Także w weekend – przyznał, na co westchnąłem ciężko. Przecież to siedem dni... Mój boże, przecież to strasznie dużo czasu. Nigdy nie przyzwyczaję się do takich długich przerw. – W końcu przywykniesz, zobaczysz – dodał, całując mnie w policzek, no ale ja tam za bardzo przekonany nie byłem. Miki był miłością mojego życia, a bez niej żyć nie potrafię.
Dni powolutku mijały, a ja, chcąc nie chcąc musiałem wrócić do Lailah i do jej ćwiczeń. Z początku się jej bałem, bo doskonale wiedziałem już, do czego potrafi być zdolna, jednak podczas ćwiczeń już była normlana. Czyli jest dla mnie straszna i niedobra, kiedy jestem z nią sam na sam w domu i jestem chory. Jak przyjdzie zima, i będę chory, to ja jej nie chcę. Już będę wolał spędzać czas bez niej, a sam z kotkami. Nie będzie to takie miłe, no ale pobyt samemu w domu będzie zdecydowanie mniejszym złem.
- Można uznać, że prawie zakończyłeś nauki – odezwała się w końcu któregoś dnia, co trochę mnie zaintrygowało.
- Jak to prawie? To co mam zrobić, by je zakończyć?- spytałem, chcąc się tego bardzo dowiedzieć. W końcu, kiedy skończę te nauki tak oficjalnie z jej błogosławieństwem, będę mógł w końcu zacząć jakąś pracę i dorobić trochę do domowego budżetu.
- Przejść pewien test, który można wykonać tylko i wyłącznie w świątyni ognia – wyjaśniła, na co kiwnąłem głową. A to akurat takie straszne nie było.
- Niedaleko znajduje się taka świątynia, to w niej znalazłem artefakt – powiedziałem, zadowolony z tego faktu. Odkąd nauczyłem się latać, będzie to bardzo króciutka wycieczka, no i w końcu będę miał jeden cel z głowy.
- Nie o taką świątynię mi chodziło. Zadaniem świątyni, o której wspominasz, było chronienie artefaktu, nie nauka. Nas czeka podróż do nieco odleglejszego miejsca – powiedziała niepewnie, co mnie odrobinkę zaniepokoiło.
- Jak odległego?
- Nie byłoby nas tutaj ponad dwa tygodnie... w pesymistycznym scenariuszu, blisko trzy – powiedziała, na co jęknąłem w duchu. Trzy tygodnie? Bez Mikleo? Ja nie dam rady, czemu to jest tak daleko? – Nie musimy tam się wybierać już jutro, czy nawet pojutrze, najpierw spędź trochę czasu z mężem – poprosiła, na co kiwnąłem głową. Oczywiście, że spędzę czas z mężem, muszę mu też o tym powiedzieć, pewnie nie będzie zachwycony... ale czy odczuje to jakoś bardzo? W końcu ostatnio dużo pracuje i mało go w domu, ale w takiej sytuacji to może nawet lepiej dla niego, bo nie będzie mu tak smutno, jak ja będę daleko.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz