Westchnąłem cicho, no tego akurat mogłem się spodziewać, moja kochana kaczuszka nie chce nigdzie wyruszać, zdecydowanie woląc zostać ze mną. Oczywiście i ja tego chce, ale jeśli Lailah chce, aby Sorey wyruszył z nią w podróż, aby zdać jakiś ważny egzamin, nie mogę się w to wtrącać. Tym bardziej że ja sam chciałem, aby zaczął szkolenie u Lailah.
- Owieczko, nie daj się prosić - Wyszeptał, kładąc dłonie na moich biodrach, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, który zdecydowanie był tym, czego właśnie potrzebowałem, aby mu się poddać.
Sorey wyczuł to, kładąc mnie na łóżku, uśmiechając się przy tym zadziornie.
- Hej, zaczekaj - Zatrzymałem go, gdy zaczął wkładać dłonie pod moją koszulkę.
- Co się stało? Coś nie tak? - Podpytał zdziwiony moim zachowaniem.
- Chciałeś się najpierw kłócić potem godzić - Zażartowałem, patrząc na jego twarz z uśmiechem na ustach.
- Powiedźmy, że kłótnia już jest za nami, teraz chce się pogodzić - Wymruczał, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, no i jak miałbym mu odmówić? Skoro już sama kłótnia została przepchnięta na drugi plan mamy czas, aby się sobą nacieszyć nim jutrzejszy dzień rozdzieli nas na długi czas.
Resztę nocy spędziliśmy na kochaniu się, nim nasze zaspokojone ciała potrzebowały odpoczynku, a my wtuleni w swoje ciała zamknęliśmy oczy, spędzając te ostatnie parę godzin wspólnie.
Rankiem, gdy otworzyliśmy oczy pora nadeszła do spakowania koca i ubrań, które mógłbym się przydać do przebywania w razie czego, gdyby jednak coś mu się stało, nigdy nie wiadomo czy znów nie przypali się ogniem. Naturalnie on uważa, Że to nie potrzebne jednak ja wiem swoje i zdania nie zmienię.
- Naprawdę muszę iść? - Zapytał, gdy podałem mu jego torbę, gdy był już gotowy do wyjścia.
- Niestety skarbie, ale musisz iść i dobrze o tym wiesz - Szepnąłem, całując delikatnie jego usta, patrząc mu w oczy.
- Nie chce, zostaje w domu - Mruknął, w tym samym momencie słysząc pukanie do naszych drzwi.
- Chyba nie masz już wyjścia - Zauważyłem, podchodząc do drzwi, które otworzyłem. - Dzień dobry Lailah - Przywitałem się, zapraszając kobietę do środka.
- Dzień dobry, jesteś gotowy? - Przywitała się, zwracając uwagą na Soreya który siedział na kanapie.
- Tak, jestem gotowy - Przyznał, wstając z kanapy, wzdychając ciężko, robiąc minę zbitego psa. - Naprawdę musimy? - Zapytał tym razem pani jeziora, zachowując się, tak jakby lata nie nie widział.
- Dasz rade Sorey, nie jesteś małym chłopcem prawda? - W odpowiedzi zapytała go o rzecz prostą, która mimo wszystko lekko oburzyła mojego męża.
- Nie jestem dzieckiem - Mruknął, kręcąc nosem, zachowując się troszeczkę jak mały chłopiec.
- Wiem o tym, dlatego dasz rade bez Mikleo - Wyznała, uśmiechając się do niego. - Musimy już ruszać - Dodała po chwili, patrząc wyczekująco na mojego Soreya.
Słysząc te słowa, pożegnałem się z mężem, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku.
- Do zobaczenia kotku, bądź grzeczny i wróć do mnie cały i zdrowy - Wyszeptałem cicho, proszą, uśmiechając się do niego ciepło, głaszcząc delikatnie po policzku, mając szczerą nadzieję, że da sobie radę beze mnie, bo ja sam, chociaż będę bardzo samotny, przetrwam te wszystkie długie dni bez niego, wyczekując jego powrotu do domu, do mnie i zwierzaków, które tak jak i ja będą tęsknić za swoim ukochanym panem.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz