piątek, 31 stycznia 2020

Od Keyi CD Kadohi'ego

Tym razem to ja uniosłam zaciekawiona brwi do góry i nieco przygryzłam dolną wargę. Jego sposób wypowiedzi zdradzał nieznajomość tego miejsca. Mógł być kupcem, choć totalnie go w tym nie widziałam. Przez ułamek sekundy przyszedł mi na myśl tajemniczy szpieg, nasłany przez kogoś ważnego. Mimo kłębiących się myśli, zdołałam lekko unieść kąciki ust.
Jego akcent faktycznie brzmiał egzotycznie i bardzo mnie zaciekawił. Miałam ochotę wywiedzieć się skąd jest i co właściwie go tu sprowadza. Jednak niepokoiły mnie wciąż krwistoczerwone ślepia, które bystrze obserwowały moje ruchy.
- Oh, to bardzo nudna okolica. – wzruszyłam ramionami. – Miasto nie oferuję zbyt wiele atrakcji.
Rzuciłam, kierując wzrok na dalszą część drogi, która mnie czekała. Nieznajomy miał uchylić już usta, kiedy ostrożnie mu przerwałam.
- Jestem Keya Reed. – wyciągnęłam dłoń, starając się wyglądać na miłą osobę.
- Miło. – odpowiedział tym samym na gest, a jego ciepła ręka dość silne zacisnęła się na mojej. Kadohi Itsuwari jestem.
Układane przez niego zdania brzmiały śmiesznie i nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Czułam się bardziej jakbym rozmawiała z jakimś dzieckiem, a nie stała naprzeciwko strasznego mężczyzny, który nosi przy sobie broń. No właśnie, broń.
Musiałam zachować czujność i obserwować jego prawdziwe zamiary. Postawą nie zdradzał agresji, ale lata pracy, jako zabójca pozostawiły po sobie pewne nawyki.
- Kierujesz się w stronę miasta? – spytałam.
- Tak, mój cel miasto. – wiatr rozczochrał jego włosy, ukazując skryte oko za czarną przepaską.
Byłam niemal pewna, że nie należy jedynie do zwykłych obcokrajowców. Musiał być związany z czymś więcej niż tylko handel czy inne zwykłe zadania.
- Mogę zaproponować moje towarzystwo, choć nie obiecuję, że będzie znośne. – zaśmiałam się, trochę bardziej rozluźniając ciało. Skoro jeszcze żyję i nie zostałam przez niego poćwiartowana, to chyba nie zamierza zabijać zwykłych przechodniów.
- Tak. – odpowiedział z niemal niewidocznym, może nieco niezręcznym uśmiechem.
Była to kolejna dziwna i zdawkowa odpowiedź, ale miło będzie mieć towarzysza. Tym bardziej, że jest to kawałek drogi. Z każdym kolejnym krokiem, coraz luźniej się czułam w jego towarzystwie i nawet przestała irytować mnie jego nieumiejętność składania zdań. Rozmawialiśmy głównie o krajobrazach, nieco o roślinach i opowiadałam o miejscach, gdzie warto uważać. Miałam wrażenie, że to ja więcej mówię, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Ostatnio nie miałam okazji normalnie porozmawiać.
Kiedy dotarliśmy na rynek główny, niebo zachodziło szarością. Śnieg nadal lekko sypał, a mróz stawał się coraz większy. Moja broda powoli rozpoczęła dygocący taniec, a nos niemiłosiernie zmarzł.
- Tutaj pracuję. – wskazałam na sklep zielarski znajdujący się za mną w odległości parunastu metrów. – Jeśli będziesz czegoś potrzebować to zapraszam. Mamy świetne ziołowe herbatki. I gdybyś potrzebował przewodnika to chętnie się na niego zgłoszę. Czasem nie da się tutaj wytrzymać.
Uśmiechnęłam się, poprawiając lekko zakręcone od wilgotnego śniegu włosy. Chyba nawet zaczęły zamarzać, bo w dotyku stały się dziwnie twarde.


Kadohi? ^^
448

Od Tetsu CD Akashiego

Spokojnie podszedłem do okienka, zerkając na to, co działo się za nim. To nie możliwe mógłbym rzec, gdyby nie fakt, iż przecież sam mam przyjaciela wygnańca, o którym nikt nie wie i lepiej a by tak pozostało, nie chciałbym, aby ktoś go skrzywdził lub zabrał mi jedynego przyjaciela, jakiego mam. Niestety nie jestem za bardzo przyjacielski i nie chce taki być, nienawidzę zmian w życiu, samo przeniesienie się do tej szkoły po ucieczce od rodziców było dla mnie trudne, większych zmian w życiu nie potrzebuję. A tu proszę, gdy już wszystko się układa, coś zaczyna dziwnego zabijać w szkole, słyszałem o tym już jakiś czas temu, ale ciągle powtarzałem sobie, że to zbieg okoliczności, a jednak nie do końca tak jest, coś celowo nas wybija jeden po drugim, nie wiadomo tylko dlaczego.
- Nie dobrze - Szepnąłem, sam do siebie uświadamiając sobie po chwili, że tu, nawet jeśli coś się nam stanie nikt nas nie usłyszy.
- I co? - Akashi wyglądał, jakby się tym w żaden sposób nie przejął a ja? Czy ja się tym przejąłem? No tak przejąłem, chociaż nie było tego po mnie widać, nie lubiłem okazywać uczuć, wręcz się tego wstydziłem, to było dla mnie jak kara. Trochę ciężko to wyjaśnić sens ten jest bardzo duży, lecz nikomu nieznany powiedzmy, że okazywanie uczuć to słabość, której musiałem się bardzo szybko wyzbyć, aby żyć, aby żyć dla siostry, która potrzebowała mojej siły, aby się trzymać, kiedy czasem jak kwiat opadała na ziemię, nie mając siły do życia. Życia z potworami nie rodzicami.
- Skąd to się tu wzięło? - Zapytałem, tak jak bym chciał uzyskać odpowiedzi, na to nurtujące mnie pytanie przecież on pewnie, tak jak ja nie wiedział, skąd to cholerstwo się tu pojawiło, boże co jeszcze spotka mnie w tym przeklętym życiu.
- Nie mam pojęcia - Odparł, wzruszając przy tym ramionami, na co westchnąłem głośno, opierając się plecami o ścianę, zastanawiając się przez chwilę co dalej.
- Przecież wiem - Mruknąłem, siadając na ziemię, rozmyślając co mam teraz zrobić, szczerze mówiąc, jeśli to coś nas złapie.. To koniec nie będzie ucieczki, nie będzie wyjścia awaryjnego i tym razem mój przyjaciel w żaden sposób mi nie pomoże. - Cholera - Burknąłem pod nosem, będąc w kropce, bo co niby miałem teraz zrobić? Ani stąd wyjść, ani też tu zostać, bo jeśli to coś będzie chciało i tak nas przecież dopadnie i nic z tym nie zrobimy. No właśnie, więc jeśli i tak jest w stanie tu wejść, nie ma ucieczki, przed tym więc chyba lepiej spróbować stąd uciec niż zostać tu skazując się na śmierć, która i tak, i tak może nasz dopaść tu czy tam żadna różnica.
- Wpadłeś na jakiś genialny pomysł? - Pytanie Akashi'ego wybiło mnie z rozmyśleń, zmuszając tym samym na skupieniu uwagi kierowanej na jego osobę.
- Tak, musimy spróbować stąd uciec - Odparłem, wstając z ziemi pewny swojego zdania.
- O ciekawe jak chcesz to zrobić - Mruknął, przewracając przy tym swoimi oczami.
- Nie wiem jak, nie wiem, czy mi się to uda, to nie jest istotne, bo czy zostaniemy tutaj, czy postaramy się uciec, niebezpieczeństwo jest tak samo duże, a ja nie mam zamiaru tu siedzieć i czekać na zbawienie - Przyznałem, chcąc po prostu uwolnić się z tej koszmarnej pułapki.

<Akashi??>
525

czwartek, 30 stycznia 2020

Od Kadohi'ego Cd. Keya

Szedłem dalej na południe, żegnając krótkim uniesieniem dłoni, przykryte grubą pierzyną śniegu, szczyty gór. Opuszczałem swój dom aby wyruszyć w nieznane. Po przekroczeniu Rzeki na jej dwudziestym trzecim kilometrze odbiłem od głównego nurtu, kierując się delikatnie na zachód. Strumień przy wtórze którego poruszałem się na przód, biegł dalej w kierunku osad ludzkich, by w okolicach Białego Jaworu wpaść z pluskiem do Zamarzniętego Jeziora. Które od paru już wieków, chodź pokryte warstwą lodu w porze zimowej tajało delikatnie umożliwiając przepływ wód. Jednak lato czuć był dopiero w stolicy. Te z wiosek położonych bliżej Wodospadu Zimy nadal przykryte był śnieżną czapą.
Wypuściłem gorące powietrze, które przeistoczywszy się w obłoczek pary, umknęło w górę, wirując wraz z podmuchem wiatru. Czułem jak mróz szczypie mnie delikatnie w odkryte części ciała, jednak moje wiecznie zimne członki pozostawały nadal niewzruszone. Chłód nie szkodził mi tak bardzo jak ludziom, tak więc jedynie nocami musiałem rozpalać ogień. Poruszając się dalej w obranym kierunku, czułem łagodniejący klimat. Pomimo to nadal zdarzały się dni gdy z nieba prószył śnieg, a nogi zapadały się w parunastu centymetrowym puchu.
Po paru dniach spokojnej, acz dość żwawej wędrówki, minąłem Jezioro i kierując się dalej wzdłuż strumienia, wszedłem do pierwszej tak nisko położonej wsi. Bliżej stolicy byłem tylko raz. A i wtedy nie do końca zdawałem sobie z owego faktu sprawę. Teraz szedłem tam z premedytacją. Wprost pod nieco nazbyt czujny królewski nos. Wprost wspaniale!
Poczułem jak twarz rozświetla mi delikatny uśmiech, gdy z ponurych myśli o stryczku, przeniosłem się do niezmierzonych bibliotek, pełnych jeszcze nie odkrytych przeze mnie skarbów wiedzy. Tak to był dużo bardziej optymistyczna wizja.
Z rozmyślania wyrwało mnie poczucie obserwacji. Nie dając nic po sobie poznać, zacząłem nasłuchiwać przestrzeń dookoła mnie. Znów zaczął prószyć śnieg. Kątem oka ujrzałem czyjąś postać odzianą w długi płaszcz z kapturem, jednak dostrzegając kosmyk długich, brązowo-rudawych włosów, uspokoiłem się. Zabójcy podczas misji zazwyczaj związywali włosy. Poza tym dlaczego ta niewiasta miałaby chęć wyrządzić mi krzywdę? Doprawdy samotność mi nie służy. Popadam w paranoję. Ostatnie trzy lata spędziłem praktycznie w całkowitej izolacji pośród gór, tak więc każde spojrzenie nie należące od jakiegoś leśnego stworzenia, czy też od dawna nieżyjącego ducha, napawały mnie niepokojem.
Zmyślając się właśnie nad ostatnim widzianym duchem, który okazał się nadzwyczaj rozmowny i aż nazbyt chętny do pomocy, gdy poczułem na sobie czyjś ciężar. Ów napór zniknął tak prędko jak się pojawił, a mroźne powietrze przeszył obcy głos.
- Przepraszam. Może zioło? - dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, unosząc wiklinowy kosz
- Zioło? - spytałem nie do końca rozumiejąc absurd owej sytuacji
- Nie to nie - w głosie nieznajomej dało się wyczuć jakiś rodzaj wyrzutu
Na tą odpowiedź moje usta ozdobił uśmiech. Tak dawno nie miałem kontaktu z ludźmi. A przynajmniej tymi bardziej żywymi
- Przepraszam. Jestem obcy. Ja nie co panienka mówi wiem. Co to zioło?
Oczywiście skłamałem. Znałem tutejszy język dość dobrze więc jedynie bardziej miejscowe określenia mogły być dla mnie obce. Jednak mniej podejrzany jest nieznajomy nieznający języka, niż nieznajomy znający język. Oczywiście posługując się tymi formułami nie zapomniałem o nadaniu odpowiedniego, nieco wschodniego akcentu oraz przestawieniu szyku zdania. Mogłem jedynie mieć nadzieję, że ten marny teatrzyk wystarczy, aby nie wzbudzając podejrzeń okolicznych mieszkańców, dotrzeć do stolicy

< Keya? Kadohi aby ukryć swą tożsamość przedstawia się jako Kadohi Itsuwari >
521

Od Keyi do Kadohiego

Wypuściłam powietrze z płuc, zachwycając się powstającą mgiełką, która natychmiast otoczyła moją twarz i zniknęła. Zimny wiatr nieprzyjemnie drażnił oczy, ale zapach, który niósł wszystko wynagradzał. Dłonie zaciśnięte miałam na drewnianej rączce wiklinowego koszyka, w którym znajdował się ciepły posiłek i odpowiedni zbiór ziół.
Szłam w kierunku północnym, gdzie na obrzeżach miasta miał znajdować się mały domek. W nim mieszkała starsza i pochorowana babka, a jako nowo przyjęta zielarka dostawałam właśnie takie prace. Nie narzekałam, ale nie byłam też zachwycona.
Często brakowało mi starego zawodu i starych przyjaciół. Większość z nich wyjechała i wątpiłam, że ponownie wrócą. Samotność na nowo została towarzyszką mojej osoby. No i miałam jeszcze Czarnuszka, bez którego ciężko byłoby mi to znieść.
Zastanawiałam się czy to moja wina. Wciąż ktoś mnie zostawiał, nawet kiedy myślałam, że się do siebie zbliżamy. Ale hart ducha pozwolił na łagodne objawy niezadowolenia. Zajęłam umysł nową pracą, pozostawiając przeszłość za sobą. Wszystko się nieustannie zmieniało, a ja czułam, że za niedługo mogę przestać to akceptować.
Nagle kaptur, który chronił moją głowę został brutalnie ściągnięty przez mocniejszy podmuch wiatru. Przystanęłam i poprawiłam go, przeklinając pod nosem. Na szczęście wtedy w oddali dostrzegłam cel mojej podróży, więc po prostu przyspieszyłam kroku.
Musiałam czekać kilka minut, zanim starsza kobieta uchyli mi drzwi i upewni się, że nie mam złych zamiarów. W środku domu było przytulnie, ale zapach jaki tam panował bardzo mnie drażnił. Czuć było stęchliznę i bród, co więcej pomieszczenie wyglądało na długo nie sprzątane. Właściwie nie powinno mnie to dziwić, gdyż w tym wieku nie jest się zbyt skorym do porządków.
Rozpoczęłyśmy pogawędkę, w której dowiedziałam się paru mało znaczących plotek oraz wypiciu ciepłej herbaty. Pomogłam podlać więdnące kwiatki i nieco przewietrzyłam pokoje. Babka była miła i nawet obdarzyła mnie poczęstunkiem, ale zastanawiałam się czy to praca na pewno dla mnie. Miałam wrażenie, że czuje się w takich sytuacjach zbyt obojętna. Jednak stwierdziłam, że jest to do wypracowania.
Kiedy opuściłam jej mieszkanie w końcu mogłam odsapnąć. Odwróciłam się i wkroczyłam na drogę powrotną.  Z nieba powoli opadały płatki śniegu, a wiatr stał się jeszcze mroźniejszy. Nagle moją uwagę przykuła osoba, która wolno maszerowała przede mną. Strój obcego był rzadko spotykany i piękny, co niemal od razu zwróciło moją uwagę. Również jego włosy nie należały do codziennych odcieni. Mimo lekko białego otoczenia, wciąż pozostawały widoczne i piękne.
Postanowiłam przyspieszyć, ale nadal pozostawałam w bezpiecznej odległości. Czułam się prawie jak szpieg, albo zabójca. Miał na sobie również katanę oraz tylko nieco wystające drugie ostrze. Zastanawiałam się czy to może jakiś nowy zabójca, albo rycerz. Choć szybko odrzuciłam drugą tezę, bo totalnie do niej nie pasował.
Moje myśli powędrowały gdzieś daleko, całkowicie odrywając mnie od rzeczywistości. Wtedy musiałam stracić rytm i poczułam jedynie jak wchodzę w moją „ofiarę”.  Zachowałam jednak na tyle trzeźwy umysł, aby natychmiast się odsunąć.
- Przepraszam. – zaśmiałam się nerwowo, a kiedy spacerujący się odwrócił chyba otworzyłam usta. Jego czerwone oczy wręcz wykuły we mnie dziurę, na co natychmiast wydałam z siebie bliżej nieokreślony dźwięk.
Jego tęczówki były majestatycznie czerwone, ale jednocześnie dziwnie niepokojące. Zdołałam się jedynie żałośnie uśmiechnąć, całkowicie zapominając o właściwych manierach.
- Może zioło? – spytałam, unosząc do góry koszyk.
- Zioło? – uniósł nieznacznie lewą brew, wciąż świdrując wzrokiem.
- Nie to nie. – mruknęłam zakłopotana i ruszyłam w kierunku, z którego przyszłam.
Czułam wewnętrzne zażenowanie własnym zachowaniem, ale rozkojarzenie, które ostatnio mi towarzyszyło niczego nie ułatwiało. Do tego jego oczy powodowały we mnie nieznane jeszcze uczucie. Jakby zaniepokojenie i zaciekawienia jednocześnie.

Kadohi? :>

Liczba słów: 567

środa, 29 stycznia 2020

Od Yael'a Cd. Reo

*Opowiadanie zawiera sporą ilość przekleństw*

Reo zasnął dość prędko. Musiał być już naprawdę wymęczony. Czułem jak jego mięśnie napinają się pod skórą, by po chwili zacząć drżeć. Co chwilę trząsł się w moich objęciach, Przycisnąłem go więc silniej i delikatnie mierzwiąc jego srebrno białą czuprynę szeptałem uspakajające słowa. Nic nie działało. Jego ciało już nie drżało, a wręcz skręcało się konwulsyjnie. Czułem jego wewnętrzny ból. Musiał śnić naprawdę straszne koszmary. Musiał odpoczywać. Może przynajmniej za odebranie uczuć we śnie mnie nie zwyzywa. Mruknąłem ciche Enno i prawie natychmiast zadrżałem z zimna, które rozlało się w moim sercu. Dziwne, duszące uczucie zdawało się zabierać oddech i rwać duszę na kawałki. Jedyną pociechą zdawało się spokojne ciało mężczyzny. Zbyt spokojne. Z przerażeniem chwyciłem jego nadgarstek, jednak po wyczuciu pulsu odetchnąłem z ulgą. Żył. Na razie jedynie spał. Uspokojony tą myślą postanowiłem zejść na dół i coś przekąsić. Byłem już naprawdę głodny, a kotom nie służy długa głodówka. Poza tym lubiłem jeść.
Wyślizgnąłem się z objęć mężczyzny i po upewnieniu się, że jest mu wygodnie oraz ciepło wyszedłem z komnaty.
Pierwsze co mnie uderzyło, to cisza. Ale nie zwyczajna, panująca w wielkich starych dworach. Ta była inna. Złowróżbna i nienaturalna. Taka gdy drapieżnik czai się by skoczyć na ofiarę, a przyroda dookoła zamiera w pełnej napięcia chwili. Skuliłem się lekko, podciągając bliżej ogon i zaciskając na nim ręce ruszyłem dalej. Miauknąłem nie panując nad delikatnie drżącym z niepokoju ciałem. Od czasu połączenia stałem się niepokojąco bardziej uległy i niewinny. Prawdopodobnie był to wpływ magii wiążącej. Nie mniej jednak taki stan rzeczy nie przypadł mi do gustu. Wcześniej zawsze dumny, buńczuczny, teraz nieco zbyt uległy.
Wszedłem do salonu, aby skrótem jak najszybciej dostać się do kuchni, gdy w moje ciało uderzyła kolejna fala chłodu. Aż zachłysnąłem się wyczuwając tak spiętrzoną nienawiść. Pośrodku pokoju stała nieznajoma mi postać. Nie był to demon, jednak ilość zła wypływając z tej istoty, mogła łatwo zmylić
- Kim jesteś? - warknąłem starając się aby drżenie w moim głosie nie było aż tak słyszalne
- Widzę, że Reo znalazł sobie kolejną szmatę do pieprzenia. Często cię posuwa, dziwko? - zatrząsłem się pod nienawistnym spojrzeniem, a wypowiedziane słowa ukuły boleśnie
- Co ty możesz wiedzieć? Wypierdalaj stąd jeśli ci życie miłe - kocia natura prychnęła w moim wnętrzu, a ja poczułem wysuwające się pazury
- Ach więc przeszedł już do części gdy powiedział ci, że cię lubi. Jakie to żałosne - oślizgły rechot wyleciał spomiędzy ust nieznajomego - Pewnie ostatnio nieco przesadził, co? Musisz  być naprawdę niezłą kurwą, że tak cię trzyma. Spokojnie. Następnym razem znów go poniesie. Jestem ciekaw jak długo wytrzymasz. Powiedz. Lubisz być przypalany? A zresztą. Co to za różnica? Jesteś zwykłą dziwką. Niewolnikiem
Te słowa już nie bolały. One rozrywały. Był gorsze od bólu który zabrałem Reo. Sto razy gorsze. Czułem jak coś w środku mnie umiera, wiedząc, że ten obcy miał rację. Najwyraźniej lepiej znał białowłosego. Znał jego potrzeby. Reo chciał mnie tylko pieprzyć. Znalazł sobie sukę, którą mógł rżnąć bez opamiętania, a ona zawsze wracała na kolanach po więcej. Ponownie zadrżałem pod wpływem chłodu.
Chwilę zatracenia w sobie przerwał mi brzęk. Spojrzałem na dwie bliźniacze lampy, które potoczyły się po podłodze. Był to schludnie wykonane dwa naczynia na oliwę. Westchnąłem ze zdziwienia, gdy wyczułem od nich słaby zapach bliźniaczych demonów. Ktoś zaklął ich w naczynia. Ktoś chciał skrzywdzić Reo! Znów się napuszyłem. Mój dominujący mógł mnie mieć za zwykłą lafiryndę, ale ja nie pozwolę go skrzywdzić. Nie znowu! Stojący naprzeciwko mnie nieznajomy musiał być kimś z rodziny Reo. Jeszcze dobrze ich nie poznałem, a już byłem pewien, że ich nienawidzę. Obrzydliwe śmieci. Co oni musieli uczynić Reo, że tak strasznie ich nienawidził?!
Syknąłem agresywnie i skoczyłem na obcego. Nie zdążyłem jednak uczynić dwóch kroków, gdy poczułem jak wylatuje ze mnie cała siła życiowa. Spojrzałem z widocznym przerażeniem, a w jego dłoniach ujrzałem jeden z najmroczniejszych artefaktów. Złodziej dusz. Przedmiot pozwalający na zamianę dusz. Poczułem jak coś wyciąga mnie z mojego ciała i zamyka w szaroburym kocie, który wcześniej umknął mojej uwadze. Moje nowe wcielenie zamknięto w żelaznej klatce, której zimne i twarde zadziory, wbijały się delikatnie w ciało przy każdym ruchu. Zobaczyłem jeszcze jak moje prawdziwe ciało wypełnia inna nieznana mi istota.
- Teraz zobaczysz kurwo, że Reo pragnie jedynie twojego ciała, a nie duszy. Pożałuje gnojek odwlekania odwiedzin u ukochanej rodzinki.  A my wrócimy sobie do domku, gdzie z wielką przyjemnością pokażę ci lochy - to rzekłszy, nieznajomy szarpnął klatkę gwałtownie do góry, przez co obiłem się boleśnie o pręty, by następnie z przerażeniem obserwować jego dalsze poczynania.
Obcy wyszedł przed dom, a następnie używając sobie tylko znanego zaklęcia, utworzył teleporter. Magiczny krąg zalśnił krwawym blaskiem, a tajemniczy “gość” wszedł w niego pozbawiając mnie resztek nadziei.

< Reo? Twoja rodzinka chyba się trochę niecierpliwi >
766

Od Aldis Cd. Hatashi

Rozmowa z jaśnie panem Łowcą dała mi do myślenia. Zbyt długo dawałam sobą kierować. Dusiłam się w ograniczeniach, rozkazach i nieustannej kontroli rodzicielskiej. Swoją irytację z kolei przekładałam na opryskliwy ton i miażdżące spojrzenie. Owszem. Nigdy nie byłam pąkiem białej róży. Tylko zewnętrznie mogłam przypominać, kruchą porcelanową lalkę. Jednak odkąd sięgam pamięcią, mój język był dość ostry. Nienawidziłam jak ludzie patrzyli na mnie przez pryzmat pochodzenia bądź wyglądu. Człowieka powinno oceniać się poprzez jego czyny oraz wolę, która nim kieruje. Reszta nie ma znaczenia. Błękitna krew jest równie czerwona jak każda inna. Moje zachowanie nie wynikało z rozpieszczenia. W końcu znaczną część dzieciństwa spędziłam wśród służby i niewolników wędrujących wraz z karawaną. Szanowałam tamtych ludzi, a oni mnie. Brakowało mi ich. Znali mnie dobrze. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że lepiej niż znaczna część mojej biologicznej rodziny. Niegdyś byli jedyną stałą w moim życiu. Niezmiennym punktem. Dlatego opuszczenie ich na rzecz wygodnickiego życia gdzieś pośrodku “rozrywkowego" miasta, była czymś co przyszło mi z ogromnym trudem. Ci ludzie, a szczególnie Kajfarhowie wiedzieli jak bardzo nienawidzę specjalnego traktowania. To z nimi zawsze najwięcej się trzymałam. Cóż się dziwić. Mieli sporo dzieci więc i mnie często traktowali jak własne, zdając sobie zapewne sprawę jak bardzo tego potrzebuję. Praktycznie na wszystko co miałam, zapracowałam sama. Jedynie parę wieczorowych sukien, które z chęcią bym sprzedała, dostałam w prezencie od ojca. Sama nigdy nie kupowałam podobnych fatałaszków. Jeszcze nie oszalałam do końca by katować się podobnym przyodzieniem z premedytacją.
A właściwie dlaczegóż miałam kisić się kolejne miesiące w mieście? Czysto teoretycznie mogłam rzucić to wszystko i znów wyjechać. Musiałam jednak zrobić to po cichu.
Kumulująca się w mnie paląca potrzeba podróży na nowo wzmogła. Tym razem jednak już nie miałam żadnych sensownych argumentów, które zabraniały by mi takiego wyskoku. Miałam dość zabiegów ojca w zdobyciu mi małżonka. Sama chciałam o tym zadecydować. O ile oczywiście kiedykolwiek miałabym się zdecydować na coś takiego. Jeżeli jeszcze raz jakiś napuszony pawian dotknął by mnie w nieodpowiednim miejscu, skończył by ze skręconym karkiem. Tym razem naprawdę nie żartowała. Miałam dość tego życia. Wytrzymała dwa cholerne lata! Spokojne życie w mieście zwyczajnie nie było mi pisane. Łudziłam się, że może jakoś się przyzwyczaję? Zrozumiem chęć do wygodnego życia i luksusów. Jednak spanie w satynowej pościeli było okropnie niewygodne. Czułam się nieswojo. Tak delikatny materiał przypominał raczej muśnięcie skrzydeł motyla, niźli prawdziwy koc. Było to dość nienaturalne, przez co często chodziłam na wykłady niewyspana.
Tak. Ten bal przelał już ostatnią kroplę. Straciłam cierpliwość. Straciłam dwa lata na “zamawianiu” się w miejscu, w którym byłam nieszczęśliwa. Dość.

***

Tuż przed świtem wymknęłam się z komnaty w rodzinnym pałacu. Całą noc przygotowywałam się na tą ucieczkę. Samo spakowani bibelotów zajęło mi zaledwie pół godziny, gdyż byłam przystosowana do tak szybkiego opuszczania miejsc zamieszkania. Nie miałam jednak wszystkiego co potrzebowałam. Większość osobistych jak i bardzo przydatnych przedmiotów została w rezydencji letniej, która znajdowała się zdecydowanie bliżej Akademii i gdzie spędzałam większą część roku. W głównym Pałacu zostawiłam jedynie stare rupiecie z podróży, takie jak śpiwór z reniferowej skóry, bukłaki na wodę, ciepłe ubrania czy mapy. Ze strychu wygrzebałam również swoje stare jeździeckie siodło z sakwami. Teraz brakowało mi jedynie przyrządów do alchemii, łuku oraz paru ziół, które leżał sobie spokojnie w Letniej Rezydencji. Podróż tam zajmowała około dwóch dni drogi dyliżansem, jednak samotny podróżny na koniu, przystosowany do dużych prędkości i niewygód powinien poradzić sobie z takim odcinkiem w mniej więcej jeden dzień. A jakbym miała jeszcze dobrego konia. Nie chciałam kraść żadnego rumaka z stajni ojca. Zresztą jakoś nie pałałam miłością do arabów, szczególnie izabelowatych, które ojciec ubóstwiał prawie na równi z Fanney. Okropieństwo. Prawda. Były to konie bardzo rącze i smukłe, jednak zbyt nerwowe i przystosowane do wygód. Całe szczęście, znalazłam również starą sakiewkę z pieniędzmi na czarną godzinę, które miałam jeszcze z ostatniej wyprawy. Ta suma pozwalała na kupno co najmniej dwóch bardzo dobrych wojskowych ogierów.
Minęłam bramę wjazdową bez większych problemów, niosąc na plecach siodło wraz z ładunkiem. Nie była to najwygodniejsza opcja, jednak z pewnością najszybsza i najskuteczniejsza. Musiałam jak najprędzej dostać się na najbliższy targ koni i wybrać zwierzę, które wytrzyma trudy podróży i nie będzie zarazem marudne. Z tą myślą przyspieszyłam kroku, by po półgodzinnej wędrówce dotrzeć w wyznaczone miejsce. Dochodziła godzina piąta. Ze względu na zakrapiany charakter wczorajszej imprezy, ojciec wstanie zapewne dopiero popołudniem, a moją nieobecność odkryje dopiero po swoim porannym rytuale, czyli około półtorej godziny po przebudzeniu. Miałam więc około dziewięciu i pół godziny na zakup konie oraz wyruszenie w dalszą drogę. Ojciec pewnie szybko domyśli się gdzie pojechałam, jednak wpierw upewni się czy nie zaszyłam się gdzieś w miasteczku, dlatego doliczyłam kolejną godzinę, aż zmobilizuje pościg. Nie poddawałam nawet wątpliwości, że wypuści za mną psy gończe. Z bardzo mu zależało na moimi zamążpójściu. Matka chyba przewracała się w grobie widząc jaki cyrk urządza ojciec.
W chwili gdy zastanawiałam się kogo wyśle w drużynie pościgowej, dotarłam wreszcie na ryneczek. Słońce dopiero wstało, jednak konie już były poddawane oględzinom i czyszczone. To dobrze. Wczoraj była Niedziela, tak więc brak handlu. Kupcy mieli świeży towar, ale i czas na ukrycie defektów. Rozejrzałam się uważnie, na starcie wykluczając wszystkie araby oraz Achał-tany. Piękne jednak nie tak wytrzymałe jak potrzebowałam. Zmarszczyłam brwi w konsternacji. Wreszcie pośród wielu idealnie smukłych ciał dostrzegłam bardziej krępego konia który wiercił się niespokojnie. Podeszłam bliżej, a moim oczom ukazał się piękny gniady koń doński. Tą rasę rozpoznałabym nawet z zamkniętymi oczyma o trzeciej nad ranem. Właśnie takiego czworonoga miałam podczas swoich pierwszych wypraw. To była bardzo dobra klacz i wielokrotnie później tęskniłam za galopem na jej grzbiecie
- Ej! Co tak stoisz?! Czego szukasz dziwko?! Te konie są na sprzedaż. Dalejże! Wracaj do chałupy! - dopiero krzyk zapewne właściciela przywołał mnie do rzeczywistości
- Chciałam kupić któregoś, ale skoro pan mnie wygania.. - to rzekłszy odwróciłam się na pięcie, jednak nie zdążyłam postawić kroku gdy znów usłyszałam głos
- A dokąd toż panience tak śpieszno. Konia sprzedam, ale musisz wiedzieć, że moje konie są najlepsze w tej części miasta i nie oddam ich na pół darmo!
- Ma pan rację, To rzeczywiście piękne sztuki - odparłam od niechcenia wskazując na sąsiednią zagrodę
- Ależ to baryły Yagnoka! On konie nie umie zmusić do ruchu, a co dopiero się nim zajmować! Moje achał-tany są o stokroć lepsze. Ten siwek z pewnością panience przypadnie do gustu - handlarz wskazał na dostojnego konia, który w chwili gdy na niego spojrzałam odwrócił się zadem w naszą stronę
- Szukam konia dla barta
- To może ten bułany arab?
- Potrzebuję konia, a nie zabawki którą można pochwalić się na paradzie. Nie masz pan jeszcze jakichś?
Mężczyzna zdjął kapelusz drapiąc się z konsternacją po łysiejącej głowie. Wygląda na to, że ten człowiek naprawdę nie zdaje sobie sprawy jaki skarb posiada w swojej zagrodzie. Odwieczna zasada “Znaj towar, który sprzedajesz”. Najwyraźniej był słabym handlarzem
- Mam jeszcze jednego - w końcu kupiec wskazał na gniadosza - Nie zdążyłem go jeszcze ujeździć toć i nie tak cenny.
Kolejny błąd. “Pomijaj defekty towarów”
- Niech będzie. Ale nie dam za niego więcej niż dwanaście kahali
- Dwanaście?! To stanowczo za mało. Nie sprzedam za mniej niż trzydzieści
- W takim razie może powinnam poszukać czegoś innego. Trzydzieści kahali toż pan wymyślił!
- Stój panienko! Niech będzie chociaż dwadzieścia pięć!
- Piętnaście
- Dwadzieścia cztery?
- Dwadzieścia i ani złamanego kahla więcej
- A niech będzie i dwadzieścia. I tak by tej szkapy nikt nie kupił

Po chwili siedziałam już na jak to określił kupiec “szkapie. Prawdę mówiąc była to naprawdę piękna, gniada z białą gwiazdą na czole i równie jasne plamy na chrapach klacz rasy dońskiej. Koń był świeżo co ułożony, dlatego reagował nawet na najdrobniejszy ruch. Tak. To był naprawdę dobry koń.
W momencie kiedy opuszczaliśmy miasteczko, słońce oblało swoim blaskiem już połowę rynku. Dochodziła godzina siódma.

< Mogą się pojawiać jakieś błędy za które bardzo przepraszam, ale naprawdę miałam dość już tego opowiadania i nie chciałam go czytać po raz n-ty>
1271

poniedziałek, 27 stycznia 2020

Od Yonkiego CD Hibane


Westchnął cicho, poprawiając swoją pozycję. Rozejrzał się po okolicy. Już dwa dni temu opuścili las, teraz koń wolno ciągnął wóz przez pola. Za nimi widniała wioska, w której wcześniej Yonki postanowił się zatrzymać. Ponad pół dnia tam spędził, trochę się poszwendał, trochę porozmawiał z miejscowymi. Uzupełnił zapasy żywności, sam sporo zjadł, za wszystko zapłacił rzeczami z worka (oczywiście, sporo tam jeszcze zostało).
Powrócił wzrokiem na Hibane, przyjrzał się jej. Wyglądała na zupełnie zdrową i, patrząc na jej zachowanie, pewnie już jej nic nie dolegało. To dobrze, szczerze powiedziawszy, trochę się wynudził przez te dwa dni, bowiem nie dość, że ona tylko spała, to jeszcze musiał pilnować, by nic złego się czasem nie stało. Prawdę mówiąc, jeden wieśniak dostrzegł ją i przez to Yonki nie miał innego wyjścia, jak go uciszyć. Trochę brutalnie. Ale ciii.
– Może i by oszczędziło tobie stresu, a mnie ukrywania się – rzekł – ale wpadanie i pokazywanie wszystkim, że jestem bogiem to nie mój styl.
Lubił tę nutę tajemniczości, jaką roznosił. Niby wydawał się być nic nieznaczącym chłopaczkiem, który niczego specjalnego nie miał poza wygórowanym ego i dziwną pewnością siebie, a jednak niektórzy czuli, że coś ukrywa, że niekoniecznie jest takim słabeuszem i trzyma asa w rękawie, który to właśnie powoduje takie jego zachowanie. Czasami też widział plusy w udawaniu człowieka. Byli tacy, co uważali go za uroczego, śmiali się wesoło w reakcji na jego odważne postawy i cięty w odpowiednich momentach język, mówili, że jest zadziorny, ale i pewny siebie i poniekąd odważny.
Lubił, gdy ludzie go wielbili. Tamtego dnia, kiedy uratował wioskę od strasznego bazyliszka, wszyscy wieśniacy krzyczeli radośnie na jego widok, wołali: ,,Pogromco Bazyliszka!" z taką nadzieją w głosie, jakby mieli przed oczami wielkiego bohatera. Gdyby się wydało, że ten wielki bohater to tak naprawdę jeden z najstraszniejszych bogów, krzyki nie okazywałyby radości, a przerażenie. Nie kłanialiby się mu jak komuś z wysokiego rodu – padaliby na kolana i błagali, żeby nic im nie robił. Niby wtedy w ich oczach Yonki byłby potężniejszy... ale już mu się dawno to znudziło.
– Nie myślisz czasem, by się całkiem ujawnić? Wygląd innych bogów to ludzie raczej znają, a tamci jakoś żyją.
Słysząc to, Yonki cicho się zaśmiał.
– Niby tak... – na chwilę zamilkł. – Ale to nie to. Nie wyobrażam sobie, że idę ulicą, a ludzie mnie rozpoznają i albo uciekają albo pędzą z bronią po moją głowę, bo jeśli mnie zabiją, to będą już do końca swych dni cenieni przez stronników króla, a może i też samego władcę.
Hibane cicho mruknęła, jakby dopiero teraz zdając sobie z czegoś sprawę. Spuściła głowę, chwilę później odwróciła ją, spoglądając w tylko sobie znany punkt. Yonki patrzył na nią przez pewien czas, po czym przeciągnął się, cicho mrucząc niczym kot. Poprawił swoją pozycję, otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz Hibane go wyprzedziła, mówiąc:
– Ale w razie czego to możesz uciec. Usłyszałam raz gdzieś, że bogowie mieszkają w Niebiosach.
– Słuchaj, gdyby mi odpowiadało życie w Niebiosach, to nigdy byś mnie nie spotkała. – Wyprostował nogi, przemieniając usta w wąską długą kreskę. – Jestem podróżnikiem, istotą kochającą przygody i akcję. Potrzebuję różnorodności w życiu, a Niebiosa mi tego nie dostarczą, więc żyję głównie na Ziemi. Dlatego nie chcę się ujawniać. Poza tym, ludzie się mnie boją, co idealnie pokazują niektóre malunki. Taki jestem straszny.
Westchnął głośno. Choć teraz wyglądał na wyjątkowo spokojnego i nieprzejętego tym, co mówił, to taki do końca nie był. Nie przepadał za tego typu tematami, więc nie miał już za bardzo ochoty mówić. Chociaż, gdyby Hibane była dla niego kimś naprawdę ważnym i bliskim, to może by się zaczął jej żalić, jakie to beznadziejne potrafi być czasami jego życie, że choć usłane jest różami, to te róże mają długie i ostre kolce.
Hibane milczała, przypatrując mu się z pewnym trudnym do opisania wyrazem twarzy. Między nimi trwała cisza, a ogólny spokój otoczenia, w jakim się obecnie znajdowali, tylko to podkreślał. Choć pogoda była dobra, nie zapowiadało się na deszcz, a słońce przyjemnie muskało twarz, dało się wyczuć, że atmosfera na wozie nie należała do tych lekkich.
W końcu jednak dziewczyna wzięła głęboki wdech, co prawda, chwilę się jakby wahała, ale ostatecznie rzekła:
– Mnie uratowałeś. I to nie jeden raz – dodała.
Yonki spojrzał na nią, odruchowo się skrzywił, ale wyraz ten szybko znikł. Zastąpiła go zwykła neutralność.
– Ciebie uratowałem, a jakiegoś gościa uciszyłem wczoraj tylko dlatego, że zobaczył twoją prawdziwą postać – powiedział, wzruszając ramionami. Widzisz? Taki jestem nieobliczalny!
Ostatnie zdanie trochę dziwnie zabrzmiało w jego ustach. Mogło mieć głębokie i bardziej negatywne znaczenie, ale bóg wypowiedział to tak lekko, jakby już dawno się pogodził z tym, kim był. I tak było. Długo żył, więc wiele razy zawiódł się nie tylko na innych i świecie, ale też na samym sobie, jednakże też tyle lat miał za sobą, że już zaakceptował siebie, zrozumiał, że taki jest i nic w tym nie zrobi. Bo chaos to jego natura. Natura powiązana z osobowością, więc jaki chaos, taki on. Nieobliczalny.
– A dobra, koniec tych rozmyślań – machnął niezgrabnie ręką, prostując się. – Są rzeczy, których nie zmienimy. Ale hej, ile zalet mam z bycia bogiem chaosu! Miałem ci opowiadać coś o moich przygodach.
Na te słowa Hibane się rozchmurzyła. Otworzyła szerzej oczy, energicznie kiwając głową.
– Opowiedz mi jedną ze swoich przygód! – prosiła.
– Już, już. – Wziął głęboki wdech. – Daj mi tylko wybrać. Tyle ich miałem, że jakbym miał je zebrać do kupy, to wyszłoby z tego przynajmniej dziesięć tomów, każdy z nich ponad czterysta stron.
– Wow, aż tyle?
– Nom! – Uśmiechnął się dumnie. – Powiem ci, że jestem jednym z pierwszych bogów, więc dużo lat już za mną.
Hibane spojrzała na niego z pewnym podziwem, jakby miała przed oczami boga... chwila, ona na serio miała przed oczami boga. W sumie mówiła, że jednym z jej marzeń było spotkanie boga, więc dało się wytłumaczyć takie zachowanie. Było to trochę śmieszne... ale jednocześnie miłe.
Yonki wziął kolejny głęboki wdech, popadając w zamyślenie. Wspomnieniami zaczął wracać do przygód, jakie dotychczas miał. Szybko jednak z tego zrezygnował, za bardzo nie chciało mu się przypominać wszystkich i wybierać spośród nich tej, którą mógłby opowiedzieć Hibane. Ostatecznie skupił się na pierwszej lepszej.
Już miał zacząć mówić, lecz wtem poczuł ogromną potrzebę zjedzenia czegoś sytego. Nie dało się tego nazwać głodem, nie burczało mu w brzuchu, ale uczucie to było na tyle mocne, że jego myśli się rozproszyły, pozostawiając na miejscu tylko jedną, skupioną na jedzeniu. Zjadłby coś porządnego. Przez te dwa dni to tylko na jedną wioskę natrafił, a nie było w niej żadnego miejsca z dobrym jedzeniem, przez co zjadł tylko chleb, owoce i trochę suszonego mięsa, które od kogoś zdobył. Za zapasy Hibane się nie brał (aż dziwne).
– Ach, ale bym coś teraz zjadł! – Ustami wciągnął powietrze, wydając przy tym śmieszne szumienie.
– Nic nie jadłeś przez ten czas? – zapytała Hibane ze zmartwieniem w głosie.
– Oczywiście, że jadłem. Ale nic porządnego. Nie natrafiłem na żadną dobrą tawernę – powiedział z niesmakiem.
Słysząc to, dziewczyna delikatnie pokręciła głową. Poprawiła lejce w rękach, podniosła wzrok na widniejące w oddali budynki. Widząc je, otworzyła nieco szerzej oczy. Yonki również spojrzał na pojawiające się na horyzoncie miasto. Zmierzył je wzrokiem, gdy wtem uniósł brwi. Był tam kiedyś, pamiętał to. Ładne miasto, dużo kolorowych budynków, w knajpach podawano bardzo dobre jedzenie. Jedno z bezpieczniejszych miejsc, ale tylko dlatego, że zwykle sporo się tam kręciło łowców wygnańców. Takie popularne to było u nich miasto. Yonkiemu podobał się pobyt w nim, miło i aktywnie spędził czas.
O, co do łowców, może się znajdzie ktoś chętny nabycia łuku?
Otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz wtem odezwała się Hibane:
– Zatrzymajmy się w tym mieście. Ja również jestem głodna, więc zjemy jakiś porządny posiłek.
– Tak, wykorzystajmy dobrze monety z worka bandytów – rzekł Yonki. – A potem pochodźmy po mieście albo rozłóżmy się gdzieś na jakimś targu czy rynku. Może komuś sprzedamy łuk? – dodał z uśmiechem na twarzy.
Miał nadzieję, że ktoś się zaciekawi bronią. I raczej tak będzie. Jeśli łowcy dowiedzą się, co takiego łuk potrafi, to może i się zaczną o niego bić? Ach, już nie mógł się doczekać, aż otrzyma za niego sporo pieniędzy! Naprawdę, miał ogromne szczęście, zabierając go jakiemuś złodziejowi.


Hibane?

Od Alistera CD Harmony

Życie z aniołem pod jednym dachem nie było tak uciążliwe, jak sądziłem. Nawet przywykłem do tego słodkiego zapachu, który na dobre rozpanoszył się po moim domostwie. Muszę przyznać, że to nawet miłe móc się do kogoś odezwać, porobić coś innego niż ciągłe wypełnianie czyichś zleceń i wprowadzanie chaosu do tej nudnej rzeczywistości. Gdy przygotowywaliśmy razem posiłek, spojrzałem na rozcięty palec anielicy. Porządnie się zraniła:
-Ofiara – Skwitowałem bez większego pomyślunku. Mogłaby bardziej uważać, teraz wszędzie jest brudno, nawet jej ciuchy zostały poplamione. :
-Przepraszam – Mruknęła cicho, nadal się uśmiechając. Było to strasznie niepokojące. Z tym grymasem przypominała jakiś koszmar z ludzkich legend. Lepiej, by nie pokazywała się tak innym, jeszcze ich odstraszy, a raczej taka rola anioła nie jest. Opatrzyłem jej dłoń, kręcąc przy tym z dezaprobatą głową. Trzeba będzie popracować nad tym stworzeniem, by choć trochę przypominała normalną. Dopiero gdy opatrywałem jej ranę, mogłem przyjrzeć się dokładniej jej ubraniom. Czy to nie są te same ciuchy, które miała wtedy, gdy się spotkaliśmy? Właściwie kupiłem jej jakieś rzeczy do noszenia? Zamyśliłem się nad tym, chcąc sobie coś takiego przypomnieć. Dopiero poruszenie dziewczyny, która zabrała się za robienie porządku, przywołało mnie do teraźniejszości. :
-Idziemy dzisiaj na zakupy. Trzeba ci przez ten wypadek kupić nowe ciuchy
-Nie trzeba, naprawdę.
-Żadnych, ale. Nie będziesz mi tak chodzić, jeszcze zaprosisz tym jakieś pijawki. Nie zamierzam się bawić z tymi nędznymi krwiopijcami – Prychnąłem zły, przypominając sobie o ostatniej potyczce z wampirem. Twardy był skubany. Ciężko takich ubić, jeśli nie zna się sposobu. Gdy wziąłem ze sobą pieniądze wyszedłem na dwór czekając na Harmony, która prowizorycznie zmyła pozostałości krwi ze swojego ubrania. Chwyciłem ją za zdrową dłoń i przeniosłem nas do jednego z większych miast. Na początku hałas tego miejsca musiał speszyć anielskiego dzieciaka, jednak tak jak zawsze nie dała tego po sobie poznać. Harda z niej sztuka. Nawet mi się to podobało, dlatego też tak mocno się jej nie czepiałem. Zawsze myślałem, że anioły to rozmemłane siusiumajtki, które, gdy widzą coś złego, od razu robią pod siebie. Jednak, gdy tak patrzyłem na Harmony miałem wrażenie, że dałaby po łapach niejednemu zbójowi, nawet nie posiadając jeszcze żadnych mocy. Weszliśmy do sklepu z ubraniami i oddałem anielice w ręce sklepikarza, by pomógł jej dobrać odpowiednie ubrania. Poleciłem mężczyźnie, by wybrał z nią piżamę, 3 ubrania na co dzień, jakieś wizytowe ubranie i jakieś ubranie typowo do obowiązków domowych. Oczywiście kazałem też mu, by nie mówił o cenach ubrań, ponieważ na tyle ile znałem tego dzieciara to wybrałaby coś najtańszego, by mnie nie kłopotać. Niech ma dzień dziecka czy coś. Ja w tym czasie wyszedłem, by zapalić sobie fajkę. Podczas wypuszczania dymu nosem wsłuchiwałem się w miejski szmer głosów i dźwięków. Fajnie było słuchać najświeższych ploteczek. Odszedłem parę kroków, by udzielić się w jakąś interesującą mnie rozmowę. Nim się zorientowałem, podszedł do mnie sklepikarz, żądający zapłaty. Oczywiście zapłaciłem za wszystko, co wzięła Harmony, gdy jednak wróciłem do sklepu, by wziąć torby z ubraniami, nigdzie jej nie zobaczyłem:
-Zabrała ją jakaś kobieta, która podawała się za pańską żonę. – Gdy to usłyszałem, po moim kręgosłupie przeszedł zimny dreszcz:
-Jak wyglądała? – Spytałem natychmiast, poruszony myślami, jakie zagościły w mojej głowie. Chciałem w ten sposób wyeliminować z listy swoich wrogów, osoby, które nie pasowałyby do rysopisu. Ułatwi mi to jej poszukiwania:
-Wysoka, młoda kobieta, ubrana w czarną suknię z gorsetem o dość pokaźnym biuście. Migdałowe zielone oczy, liczne piegi, pełne usta podkreślone czerwoną szminką i burza kruczych loków.
-Melody – Mruknąłem zły. Bez słowa wyjaśnień wyszedłem na ulicę i rozejrzałem się w każdym możliwym kierunku, by dojrzeć jakiś ślad, który zdradziłby mi, gdzie się obie podziewają. Przeklęty krwiopijca. Jeszcze się z nią rozprawię raz na dobre. Zamknąłem oczy, by skupić się na pakcie, który zawarłem z Harmony. Był on ledwo wyczuwalny, ponieważ miał raptem dwa tygodnie, jednak pośród tego nawału innych umów, udało mi się go odnaleźć. Bez większej zwłoki przeniosłem się w tamto miejsce. Nim zdążyłem całkowicie wyłonić się z mroku, już zostałem zaatakowany. Uniknąłem ataku, przenosząc się szybko do innego ocienionego miejsca. Niestety, gdy tylko się zmaterializowałem, znów zostałem zaatakowany przez kobietę. Przeklęta szybkość wampirów. Jeszcze rzuciła na mnie jakąś jedną ze swoich iluzji, przez co zachowywałem się jak ospała mucha w smole. Odparowałem atak gołymi dłońmi, czując, jak moje kości drżą od przyjętej siły. Nie dość, że szybkie to silne. Najgorsze połączenie. Szybko pojawiły się przy mnie węże, które pomagały mi odparowywać ataki wampirzycy. Myśl. Gdzie mogła schować Harmony. Rozwinąłem skrzydła, których czarne pióra zalśniły w półmroku, jaki nas otaczał. Dzięki lotkom, usadowionym na koniuszkach tych dodatkowych kończyn, wyczułem negatywne emocje, które były tak delikatne, że przypominały powiew wiatru błądzący między jesiennymi liśćmi. Nie miałem wątpliwości, że należały do Harmony, która starała się zachować spokój. Odparowałem po raz kolejny atak i doskoczyłem do klatki, która stała usytuowana w najciemniejszym kącie szopy....przynajmniej tak myślałem, że to była jakaś szopa. Jeden z moich węży otworzył klatkę i oplótł się wokół delikatnego ciała anioła. Jednak, gdy tylko gad zacisnął się na drobnym ciele, Harmony rozpłynęła się jak dym na wietrze. Spojrzałem na rozbawioną Melody:
-Ojoj. Czyżbyś kogoś szukał? – Zachichotała rozbawiona moim zdziwieniem. Zanim się spostrzegłem, kobieta znów była przy mnie i wbijała swe szpony w mój bok:
-Och Alister. A mogło do tego nie dojść. Gdybyś tylko był wtedy grzeczny i nie próbował mnie zabić – Westchnęła rozczulona grymasem bólu, jaki wywołała na mojej twarzy. :
-Zostaw go – Usłyszałem cichy głos anielicy, który dobiegł do mnie jak przez mgłę, zapewne przez sprawę iluzji, która była sprawką wampirzycy. Dzięki temu cichemu szeptowi mogłem uwolnić się z czarów tej pijawki. Zamrugałem kilka razy, by moje zmysły powróciły do rzeczywistości, gdy pierwsze otępienie minęło, z szerokim uśmiechem uderzyłem Melody w szczękę, na tyle mocno, by odrzuciła głowę na bok. Wykręciłem wampirzycy nadgarstek i odrzuciłem na ziemie. Szybko pojawiłem się przy dziewczynce i wziąłem ją na ręce. Mogłem zobaczyć na jej szyi dwie dziurki, z których wypływała jeszcze niezakrzepnięta krew. Westchnąłem delikatnie, tuląc mocniej do siebie jej drobne ciało:
-Wybacz. Mówiłem, że będę cię chronić, ale na razie daje ciała – Spojrzałem na swoją przeciwniczkę, która wstała, ocierając krew spływającą z kącika jej ust. Usadowiłem anielice na ziemi, pozostawiając przy niej dwa swoje węże, które będą ją chronić przed rzezią, jaka się zaraz rozegra:
-Lepiej zamknij oczy – Poprosiłem, nie spuszczając wzroku z demona posiadającego postać kobiety. :
-Cóż za wstyd. By demon twojego pokroju opiekował się anielskim bachorem.
-Jakbyś nie zauważyła, jest moją własnością, a ty zrobiłaś jej krzywdę. Chyba wiesz, jak się to skończy- Melody zaśmiała się rozbawiona i oznajmiła nadal w dobrym nastroju:
-A ty pamiętasz, jak nie mogłeś mnie pokonać 1000 lat temu? Myślisz, że teraz dasz radę? Nie rozśmieszaj mnie – Uśmiechnąłem się delikatnie. Gdy pstryknąłem palcami, cień, który rzucała wampirzyca, przybrał kształt węża. Cienisty gad oplótł jej ciało bardzo porządnie i wbił się w jej szyję:
-Wiesz..... Od tamtej pory nauczyłem się paru sztuczek – Dzięki wstrzykniętej truciźnie, Melody nie mogła już poruszać się tak szybko i używać swojej wampirzej siły. Pozamiatane. Kolejnym pstryknięciem palców sprawiłem, że moje węże pokąsały ciało kobiety. Gdy nie mogła ruszyć się przez cień płynący w jej żyłach, uśmiechnąłem się szeroko, pewny wygranej i podszedłem do niej z wyrazem dumy i pewności siebie na twarzy. Nadepnąłem z lubością na jej twarz, by sprawić jej dodatkowy ból:
-Nawet nie wiesz, jak jestem wściekły lafiryndo jedna – Oznajmiłem z szerokim uśmiechem:
-A wiesz, co robię z takimi, jak ty?
-Z...zabijasz?
-Nie. To by było za proste. Daję ofertę nie do odrzucenia. Nie zabiję cię, ale musisz zawrzeć ze mną pakt. Będziesz na każde moje zawołanie. Jeśli nawet pomyślisz, by mi zaszkodzić, zostaniesz szybko zabita. Co ty na to?
-Nie będę służyć komuś takiemu – Słysząc jej odmowę, zachichotałem rozbawiony. Jakie uparte babsko. Gdy już miałem przebić jej serce, poczułem jak Melody wbija zęby w moją kostkę i wpuszcza coś do mojego krwiobiegu. Odskoczyłem odrętwiały na bok, nie spodziewając się takiego obrotu sytuacji:
-Ciesz się, otrzymałeś ode mnie w prezencie jad, który wcześniej we mnie wstrzyknąłeś. Jak to się mówi? Lekarzu, lecz się sam? – Oznajmiła, oblizując zadowolona usta. Zanim zdążyłem zablokować kolejny cios, wylądowałem na ścianie pomieszczenia. Czułem, jak po całym moim ciele rozchodzi się promieniujący i przeszywający ból, jakby zalewała mnie paraliżująca fala. Po tym było kolejnych rzutów o podłoże i konstrukcje stodoły. Czułem się zupełnie jak niechciana marionetka, która rozzłościła swego właściciela. Klęcząc zmęczony i obolały masowałem ciało, chcąc, choć na chwile ulżyć sobie w cierpieniu. Jeśli jej jakoś nie spowolnię, to połamie mi wszystkie kości i zrobi z organów mielonkę. Zanim się pozbierałem po kolejnym ataku, kobieta pociągnęła mnie stanowczo za włosy, by odsłonić moją szyję. Gdy tylko zatopiła swoje parszywe i brudne kły w moim ciele, użyłem małego węża, by zawrzeć z nią pakt. Czarnowłosa zdziwiona odsunęła się i zaczęła kaszleć, chcąc pozbyć się znaku pieczęci z jej języka. Jednak było już za późno. Wąż rozprzestrzenił się po jej ciele, powodując, rozpadniecie ciała na tysiące małych kawałków. Utykając podszedłem do Harmony i wziąłem ją na ręce, a moje węże wzięły jej zakupy. Nim mała się spostrzegła leżała już w swoim łóżku:
-Nieźle dzisiaj dostałaś w kość, co nie? – Westchnąłem, nie wiedząc co teraz..... Jakby nie patrzeć jest jeszcze dzieciakiem, potrzebuje jakiegoś wsparcia emocjonalnego. Podrapałem się zakłopotany po głowie, uważając na siniaki. Nie wierzę, że przejmuje się jakimś aniołem. Jak nisko można upaść? W mojej dłoni pojawiła się książka z jakąś popularną historyjką:
-Opatrzę twoje rany i przeczytam historię. Co ty na to? – Nie słysząc sprzeciwu, tak też postąpiłem. Jednak podczas owijania bandażem szyi dziewczyny i naklejania plastrów na skaleczenia, poczułem się niezwykle senny i nim się spostrzegłem, leżałem tułowiem wzdłuż łóżka dziewczyny, nadal jeszcze siedząc na krześle, zasypiając nieświadomy na jej nogach.

(Harmony? //Sorke, że tak długo)
1588

Od Sarethe CD. Yu

-Za Dous Mundos i jego sprawiedliwego władcę, Elzebiusza II Ceuzera!
Z tymi słowami wszyscy unieśli swoje kielichy do góry. Król spojrzał na mnie zainteresowany, natomiast jego wnuk wydawał się mocno skonsternowany tym, że musi się tutaj znajdować. Victor najchętniej opuściłby ten bal. Zwierzchnicy króla, spoglądali na mnie krzywym spojrzeniem. Jak śmiałabym równać się z mężczyznami? Patrząc uważnie na damską wersję Yu, upiłam łyk mocnego wina. Musiało trochę czasu minąć abym mogła swobodnie zaczepić chłopaka. Jego towarzyszka również łypała na mnie lubieżnym spojrzeniem. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, przyjęłam dość chłodne oblicze, lekko ją przy tym płosząc. Pewnie nie tego się spodziewała. Armet coś szeptał do mnie do ucha ale o wiele bardziej skupiłam się na Izmaelu, którego obecność ignorowałam długi czas. 
-Jesteś nudna na tych imprezach -powtarza cały czas jak mantrę, powoli doprowadzając do szewskiej pasji. 
~Morda w kubeł, bo cię zaraz przywołam i zostawię - odpowiadam w myślach, zerkając na Armeta, który położył mi dłoń na ramieniu. 
-Wyjdziemy porozmawiać na osobności? -spytał, choć jego spojrzenie powędrowało gdzieś indziej. Kiwnęłam głową. Mężczyzna użyczył mi swojego ramienia, i dając mu się wyprowadzić, zaprowadził wprost do królewskich ogród. Kątem oka zobaczyłam jak wymieniają się spojrzeniami z Elzebiuszem. Spięłam się, ponieważ nie wiedziałam czego miałabym się po nim spodziewać. Rozbrzmiała muzyka i goście ruszyli na parkiet wraz ze swoimi partnerkami. 
-O co chodzi? -zapytałam z lekkim uśmiechem kołysząc się na boki. Byłam kiepska w piciu, więc to wino po takim czasie ciutkę uderzyło do głowy. 
-Król Elzebiusz jest zadowolony. Nie spodziewałem się, żeby zgodził się na takie rozwiązanie ale widocznie jest okropna sytuacja. Próbuje budować jak najsilniejszą armię bez względu na wszystko. Magiczne istoty nadal nie zostały do końca wyplewione. I nie wszystkim to będzie odpowiadało. Niedługo zjadą się władcy i reprezentanci dawnych królestw. Liczę, że obędzie się bez kłótni. Możliwe, że będą chcieli sprawdzić twoje umiejętności. Nie będzie mnie w tym czasie i proszę cię, nie zawiedź mnie - powiedział na jednym tchu. Przez chwilę zastanawiałam się co mu odpowiedzieć.
-Bez względu na wszystko, nie przyniosę wstydu ani tobie, ani tym bardziej koronie -zapewniłam, chwytając go za dłonie. 
Obgadaliśmy szczegóły, czego będę mogłabym się spodziewać. Mogłabym zawalczyć w turnieju z Olhierem, wojownikiem Wschodu. Ten ruch okazałby się gwoździem do trumny i próbą zdetronizowania mojego tytułu. Wróciliśmy do środka i widząc Yu stojącego samotnie od razu do niego popędziłam. 
-Witam panienkę - witam się z uśmiechem. -Yu, o co chodzi? -mówię półszeptem, żeby nie wzbudzić niepotrzebne zainteresowania osób postronnych. Błyskawicznie dopada mnie też jego towarzyszka.
-Witam rycerza, jestem Fiora Ormi i zechcij pani uciąć z nami krótką pogawędkę -kłania się uprzejmie.
-Z wielką chęcią, Fioro -dygam również, kątem oka zerkając na Yu, który z pewnością wolałby, by jej nie było. 

(Yu? XD) 

Liczba słów: 444

Od Tetsu CD Kise

To wszystko, co się wydarzyło było bardzo dziwne, od zawsze wiedziałem, że wampir zachowuje się jakoś dziwne, w stosunku do mojej osoby jednakże nigdy nie powiedziałbym, że zachowa się aż tak podle. Skrzywdził mnie dla zabawy i zemsty na Kise który dał mu w kość, winę poniosłem ja, a to tylko dlatego, że moje ludzkie ciało nie było w stanie wygrać z dwa razy silniejszym od siebie przeciwnikiem. Szczerze powiedziawszy, już dawno przyzwyczaił się do bycia słabym, a mimo to nigdy nie pogodzę się z tym, jak bardzo naraziłem przez swoją lekko mylność siebie i mojego przyjaciela, który przecież zawsze tak bardzo o mnie bał.
Niewiele pamiętam z tamtej chwili, z tamtego dnia, gdy moje oczy zamknęły się, odpłynąłem w inny świat gdzie nieczułe już niczego prócz spokoju.
Nie wdziałem, co działo się wokół mnie, a szerze powiedziawszy, miałem to już gdzieś, potrzebowałem spokoju kilka lub kilkanaście dłuższych chwil, aby odetchnąć i na nowo zebrać wszystkie swoje siły, aby podnieść się z ziemi, ruszając dalej przed siebie.


***

Otworzyłem ciężkie oczy, odruchowo zarywając ręką twarz, słońce wpadające do pokoju strasznie raziło mnie po oczach, co nie było w żadnym wypadku za przyjemne. Potrzebując kilka chwil, aby dojść do siebie, zamrugałem kilkakrotnie swoimi oczami, powoli na tyle ile to było możliwe, podnosząc się do siadu.
Byłem w domu, w moim przytulnym pokoju, wszystko było dobrze, byłem cały i zdrowy, chociaż obolały, ale to nie było ważne, to mogłem przeżyć. Wiedząc, że jestem w miejscu, gdzie nikt mnie nie skrzywdzi.
Odetchnąłem z ulgą, przecierając ręką twarz, słysząc cichy dźwięk otwierających się drzwi, odruchowo spojrzałem w tamtą stronę, uśmiechając się delikatnie do osoby tak doskonale mi znanej z mojego ostatnio codziennego życia.
- Jak się czujesz? - Zapytał Kise, podchodząc do mojego łóżka, siadając na jego brzegu, przyglądając mi się bardzo uważnie, próbując zapewne wywnioskować, jaki jest mój stan zdrowia.
- Chyba dobrze - Odparłem, dotykając palcami swojej blizny, którą pozostawił na moim karku ten chory wampir, którego kiedyś miałem za przyjaciela.
- Na pewno? Nie czujesz się jakoś dziwnie? - To pytanie lekko mnie zaskoczyło naprawdę. 
- Nie, a powinienem? - Spytałem, lekko zaskoczony jego pytaniem.
- Nie, właśnie nie powinieneś - Uśmiechnął się do mnie, a w jego oczach widziałem naprawdę szczerą radość, która udziela się i mnie, a jednak mimo tej radości w głowie miałem jedno ważne pytanie, które po prostu musiałem wypowiedzieć na głos.
- A co z nim? - Zapytałem, przyglądając się mężczyźnie, którego mina od razu się zmieniła, chyba nie chciał o tym rozmawiać, a ja poruszam niewygodny temat.
- Uciekł mi gnojek, ale jeszcze go dopadnę - Zacisnął dłonie w pięści, już na pierwszy rzut oka widziałem, że jest zły, co w żadnym wypadku mnie nie zaskakiwało, jednakże doskonale wiedziałem też, że zemsta nie ma tu sensu najlepiej, jeśli spróbujemy w jakiś sposób o tym zapomnieć i odpuścić sobie ten temat.
Przytuliłem się do ciała mężczyzny, uśmiechając się delikatnie, ciesząc się z tam wspaniałego kompana, który dał mi coś, czego nie potrafili dać mi rodzice.
- Nie rób tego, wszystko jest już dobrze - Wyszeptałem, wtulony w jego ciało ciesząc się, że już jest po wszystkim, przynajmniej na razie a my możemy cieszyć się świętym spokojem, nawet jeśli niedawno oboje nie byliśmy tego pewni.
- Ale przecież on cię skrzywdził, nie mogę mu tego tam odpuścić - Mruknął, głaszcząc delikatnie moje niebieskie włosy.
- Już raz się zemściłeś i nic z tego nie wynikło, nie ma potrzeby znów zaczynać tej walki - Doskonale wiedziałem, że życie jest niesprawiedliwe i byłem tego świadom, ale równocześnie wiedziałem, że walka z tym potworem to jak walka z wiatrakami, dopóki żyje, nie przestanie być tym, kim jest i chyba trzeba się z tym pogodzić.

<Kise? C:>
593

niedziela, 26 stycznia 2020

Od Aradii CD Hatashi


– Jeśli pomoże wrócisz tu i zapłacisz - była pewna, że mu pomoże jednak nigdy nie przyjmowała zapłaty od klientów od razu. Dopiero kiedy zauważyli efekty wracali do niej z wynagrodzeniem. Nie było jeszcze przypadku, w którym pieniędzy nie dostała. 
– Oczywiście. Dziękuję i do zobaczenia - wyszedł ze sklepu a konieta westchnęła głośno. 
– Słońce pilnuj sklepu. Jeśli ktoś przyjdzie to mnie zawołaj - poczochrała jego bujne białe włoski i zniknęła w pomieszczeniu obok. Nie mogła przestać myśleć o sytuacji w lesie. Szukała odpowiedzi. Chciała dowiedzieć się czym było stworzenie, które ich zaatakowało. Musiała znać sposób na pokonanie go gdyby po raz kolejny po nią przyszedł. Cały dzień spędziła na przeglądaniu książek w poszukiwaniu wiedzy.
Minęło kilka dni. Marou jeszcze spał kiedy kobieta wyszła zrobić zakupy. Wybrała się na rynek miejski po chleb i mleko. Jej uwadze nie umknęła grupka dzieci, która probowala ukraść cokolwiek. Niestety za każdym razem dostawały po rękach od właściciela. Aradia kupiła trochę więcej niż planowała. Podeszła do przygnębionych dzieciaków siedzących pod murem jednego z domów. Podsunęła im pod nos koszyk z pysznościami. Na ich twarzach od razu pojawiły się uśmiechy. Czarodziejka również delikatnie uniosła kąciki ust. 
– Jeśli będziecie czegoś potrzebować przyjdźcie do sklepu z ziołami przy bramie do miasta. Pomogę wam - pogłaskała malutką dziewczynkę po głowie. 
– Dziękujemy.
– Jedzcie na zdrowie - jak widać diabeł nie taki straszny jakim go malują. Aradia odeszła w swoją stronę niebędąc świadoma, że ktoś ją obserwuje.

<Hatashi?>

środa, 22 stycznia 2020

Od Akashiego cd Tetsu

Rzuciłem piłkę, a ta odbiła się od ściany tuż przy nim. To go zatrzymało, by przykuć uwagę. Poszedłem do niego, a dokładniej zagrodziłem mu przejście.
- Wątpliwe, jest to, że uda ci się wejść. Pogoda jest kiepska, ktoś ze szkoły mówił, że coś widział na zewnątrz. Chyba że chcesz zostać smakołykiem kreatur. - powiedziałem. Tak chciałem go trochę nastraszyć, ale też to była prawda.
Już jakiś czas temu, gdy zostałem po zajęciach, by zając się sprawami dla przewodniczącego klasy. Usłyszałem jakieś niepokojące dźwięki oraz cień. Po schowaniu się mogłem ujrzeć jak kreatura, goni kogoś na korytarzu. Nie wiem, skąd one się biorą, może ktoś je wzywa. Tylko po co i co chce tym osiągnąć. Kolejne dni też były niepokojące, niektórzy uczniowie, nie przychodzili do szkoły, a w domach ich nie było. Uznano ich za zaginionych, a po kilku dniach znalezione zostały zwłoki, przynajmniej to, co z nich pozostało. Niewiele zostawało po ofiarach, jednakże ich rzeczy były, jakby to były trofea, ale zarazem coś w rodzaju strachu i przerażenia.
Może właściciel czerpał z tego satysfakcję, pozbywał się tych, których nie tolerował. Jednak nawet jakaś popularna dziewczyna stawała się ofiarą. Może te stwory zostały przyzwane, ale dalej nikt nie umiał nad nimi zapanować, tak też mogło się dziać, prawda? Nie ma jak się spytać tych, którzy przeżyli, bo chyba nie ma takich.
Jak na razie ofiar jest piętnaście, w tym nauczyciele, uczniowie, pracownicy szkoły i jakiś rodzic. Może to tylko w szkole, ale wokoło niej — mowa tu o całym jej terenie. Jakby, panowała tu jakaś rzeź. To nieludzkie jest, naprawdę. Jeszcze zamkną szkołę albo powinni znaleźć winowajcę, zawsze też mona pozbyć się tych kreatur. Choć nie wiadomo, czy ktoś inny ich nie zacznie wzywać, a walczyć z niekończąca się armię jest bezsensowna.
- To pewnie jakiś żart. - powiedział Tetsu. Spojrzałem na niego, wyrywając się z rozmyśleń i położyłem dłonie na jego ramionach.
- Czemu sam siebie oszukujesz. Jeśli chcesz iść i zostać zjedzonym to droga wolna. Powodzenia. - powiedziałem i pacnąłem go dłonią po głowie.
Schyliłem się po piłkę i wróciłem na boisko pograć, skoro i tak jestem tu, to mogę trochę pograć. Przecież co mnie nie zabije to mnie wzmocni. Choć w tym zabić mogą mnie potwory. Zerknąłem na chłopka, otworzył drzwi, a wówczas jakaś dziewczyna czy inny dzieciak, wpadł coś, wrzeszcząc, nie zrozumiałem, co chce przekazać. Zamknęła drzwi przed nosem i można było po drugiej stronie słyszeć przeraźliwy krzyk.
Sam się trochę zląkłem. Miałem rzucić piłkę do kosza, ale się zatrzymałem. Odłożyłem ją na podłogę. Znalazłem jakieś drzwi i schody wyżej, tam były okna, może coś się zobaczy.
Udało mi się dostać ostrożnie, spojrzeć. Zobaczyłem coś, co sprawiło, iż mój żołądek się niespokojnie poruszył. Usiadłem, patrząc na wnętrze sali i zastanowiłem się przez chwilę.
- Tetsu chodź tu na górę, sam zobaczysz. Zanim jednak to zrobisz, zamknij drzwi i się upewnij, że to zrobiłeś. - powiedziałem, tak by mnie usłyszał.

Tetsu? 
473

wtorek, 21 stycznia 2020

Od Keitha CD Kousuke

Z powodu złamanych przynajmniej dwóch żeber starałem się oddychać jak najpłycej, by odczuwać jak najmniejszy ból. Opaska z moich oczu została zdjęta, ale to i tak nie wiele mi pomogło. Pomieszczenie, w którym mnie przetrzymywali, było ciemne, zimne i zatęchłe. Ledwo widziałem twarz swojego kata, chociaż akurat to mi za bardzo nie przeszkadzało.
Wyczerpany, opuściłem głowę i zacząłem wpatrywać się w całkiem sporą kałużę krwi należącej tylko i wyłącznie do mnie. Nie sądziłem, że straciłem jej aż tyle. To pewnie przez te nacięcia na brzuchu. Na moje szczęście, demon zdecydował sobie zrobić krótką przerwę. W końcu tortury to takie męczące zajęcie, pomyślałem z goryczą. Czułem ogarniające mnie zmęczenie, dlatego przymknąłem na chwilę oczy. . Miałem już dosyć bólu i słuchania rozentuzjazmowanego demona, jak to nie może się doczekać aby mnie zabić i pożywić się moją duszą. Mój organizm naprawdę potrzebował odpoczynku. Wygnaniec najwidoczniej uważał inaczej – po kilku sekundach poczułem na sobie lodowatą wodę.
- Nie śpimy – usłyszałem nad sobą przesiąknięty jadem głos demona.
Posłałem mu pełne nienawiści spojrzenie, ale nie za bardzo przejął się tym gestem. Na jego miejscu też bym się nie przejął. To on miał nóż w dłoni, a ja byłem jedynie unieruchomionym, przemoczonym i wyczerpanym z powodu utracenia dużej ilości krwi człowieczkiem. Jeżeli to przeżyję i nie nabawię się zapalenia płuc przez tę wodę, to będzie cud.
W pewnym momencie mężczyzna zerknął wymownie w górę, po czym tak po prostu wyszedł z pomieszczenia, zostawiając sztylet. W duchu odetchnąłem z ulgą. Oby nie wracał jak najdłużej. Zacząłem powolne próby wyswobodzenia się z więzów, co nie było takie łatwe. Nie dość, że sznur był cienki i mocno zawiązany, dodatkowo zacząłem powoli tracić czucie w palcach, a przez lodowatą wodę strasznie się trząsłem. W końcu po długim, w moim mniemaniu, czasie miałem wolne dłonie. Od razu zacząłem delikatnie je masować, by pobudzić w nich krążenie. Nie wnikałem, czemu demon mnie zostawił, ale dzięki temu mogłem chociaż przez chwilę psychicznie odpocząć.
Podwinąłem lekko swoją i tak zniszczoną koszulę, by określić, w jakim stanie są moje rany. Demon zrobił mi dwa długie nacięcia na brzuchu, co prawda płytkie, ale wypadałoby je opatrzyć. I pewnie zrobiłbym to, gdybym miał czym. Użyłbym swojej własnej koszuli, ale ta już jest w bardzo złym stanie. Moją uwagę z kolei przykuł pozostawiony sztylet. Nie ma mowy, bym wyszedł z tego cało, więc może przynajmniej dam się mu zapamiętać wbijając ostrze pomiędzy jego żebra.
Usłyszałem kroki zapewne powracającego do mnie demona. Teraz albo nigdy. Wstałem z krzesła i chwiejnym krokiem skierowałem się w stronę broni. Nogi miałem jak z waty, czułem się, jakbym w każdej chwili mógł stracić przytomność. Po zdobyciu broni ukryłem się za drzwiami. Cieszyłem się, że mogę opierać się o ścianę, bo bez tego długo na własnych nogach bym nie ustał.
Widząc wchodzącą do środka osobę zacisnąłem mocniej palce na rękojeści sztyletu. Już chciałem zaatakować, ale w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Demon, który mnie katował, miał jasne włosy. Osoba, która tu weszła, zdecydowanie była ciemnowłosa, a jej sylwetka była mi dziwnie znajoma. Nie zdążyłem chociażby drgnąć, a ów osobnik już odwrócił się w moją stronę.
- Co ty wyrabiasz? – Kousuke patrzył z niezrozumieniem to na mnie, to na sztylet. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w tak dobrze znanego mi chłopaka z lekko uchylonymi ustami, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę.
- Po raz pierwszy cieszę się na twój widok – przyznałem, w duchu krzywiąc się na brzmienie swojego słabego i mocno zachrypniętego głosu.
Wypuściłem z dłoni sztylet, który z głuchym brzdękiem upadł na podłogę. Lekko przytuliłem chłopaka, naprawdę cieszyłem się na jego widok. Poczułem, jak nogi się pode mną uginają. By nie osunąć się na podłogę, zacisnąłem mocniej palce na jego ramionach. W dodatku, po lodowatej kąpieli zafundowanej przez tamtego demona, ciało Kousuke wydawało mi się teraz przyjemnie ciepłe…

<Kou? :3>
622

poniedziałek, 20 stycznia 2020

Od Yasu CD Chorus'a

Nie byłem przekonany czy aby na pewno chcę tu zostać, nie boję się potworów, sam nim jestem, gdy zasypiam. Nie kontrolując swoich snów, staję się potworem niszczącym wszystko. A może nie do końca ja tylko to, co mój mózg wyśni, bojąc się samego siebie, przestałem bać się innych to dosyć logiczne, gdy przychodzi chwila, w której nie chcesz zmrużyć oka, aby nie obudzić się w całkowicie innym miejscu, czasem bezpiecznym czasem nie sam już nie wiem, jak to działa. Poza tym duchy lgną do mnie jak rzepy do psiego ogona widzę tych martwych, jak i tych bardziej cielesnych zwanych przez wszystkich zombim. Chociaż ja nauczyłem się zwać ich po prostu martwymi. 
- I tak po mnie przyjdą - Szepnąłem, sam do siebie nie chcąc, aby mieszkaniec tej starej chatki mnie usłyszał, co nie do końca mi wyszło przez jej.. Jego doskonały słuch.
Ten niezwykły mieszkaniec chatki zaczął, powoli podchodząc do mnie, na co wycofałem się do tyłu, patrząc na tę osobę z przymrożonych oczu.
- Co masz na myśli? -Spytał, unosząc jedną brew, a ja nie wiedziałem, o co mu chodziło. Co on właśnie miał na myśli? Pyta o to, co powiedziałem sam do siebie? Czy raczej o coś innego? Chwila ja nic innego nie powiedziałem, więc musi chodzić mu właśni, o to, co mruczałem pod nosem, trochę głośniej niż chciałem.
~ Nic takiego - Pomyślałem, milcząco dla niektórych milczenie jest złotem dla mnie bezpieczeństwem. Przy obcych osobach starałem się mówić mało, najmniej jak było to konieczne, powiedziałbym za dużo, a potem bardzo tego pożałował. Wolałem nie mówić za wiele, chociaż ciągnąłem za sobą wielkie niebezpieczeństwo.
- Powtórz to, co powiedziałeś - Jego głos, albo raczej jej głos boże jakie to skomplikowane widać, że jest inną osobą niż te, które dotychczas poznałem.
- Mówię, że nie boje się potworów - Burknąłem, byłem już bardziej odważy, chociaż w środku wciąż się trząsłem nie tyle z zimne co z przerażenia, przerażenia własnym zachowaniem ja naprawdę nie wiem, dlaczego wszedłem do tej wody, raczej nie spałem, chociaż może kto to wie.
- Naprawdę? - Zadrwiła, unosząc jedną brew, najwidoczniej bardzo rozbawiona tym, co powiedziałem. No cudownie tego było mi trzeba.
- Naprawdę.. Jestem od nich gorszy - Burknąłem, odwracając głowę w stronę nocy. Byłem lisem nocy, moja sierść ciemnogranatowa mówiła sama za siebie, a złote pasy jaśniejące w nocy mogły pomóc zniwelować mrok i chociaż byłem bardzo młodym dzieciakiem, rozumiałem to i owo bojąc się tylko tego, co nie znane, bo przecież to było zawsze najstraszniejsze nieznane mroczne nic nieodkryte przez nikogo.
- W takim razie możesz iść droga wolna - Nieznana mi z imienia istota wróciła do kuchni, a ja stałem przez dłuższą chwilę, w miejscu zastanawiając się, czy aby na pewno chcę to zrobić. Czy chce wyjść na mrok, kiedy tu jest tak bezpiecznie i spokojnie? Przecież nikt mnie nie wygania, mogę tu zostać całą noc i nie zmrużyć oka a nad ranem ucieknę stąd w swoją stronę, zapominając o wszystkim, co się tu wydarzyło.
- Zostanę - Mruknąłem, niby od niechcenia, chociaż w głębi ducha cieszyłem się, że chociaż raz od bardzo dawna mam normalne miejsce, w którym mogę odpocząć, nie bojąc się o to, co dzieje się lub co może stać się dokoła mnie. Położyłem się, więc pod ścianą było mi obojętnie gdzie i na czym będę leża. Najważniejsze, aby było ciepło i bezpiecznie, bo tylko wtedy, jeśli już zasypiam moje sny spokojne w jakimś tam sensie.

< Chorus?>
551

Od Reo Cd. Yael

Kiwnąłem głową, po czym starałem się przeanalizować, każde słowo kota. Gdy doszedłem w końcu do sedna, zapewne w takich chwilach, bym wykorzystał tę więź na wiele sposobów. Jednak w tym momencie nie byłem w stanie na nic się wysilić.
Jeden z bliźniaków przyniósł tace z jedzeniem dla nas obu oraz napoje. Mnie wręczył, kielich z zawartością płyną o barwie głębokiej czerni, zapach drażnił moje nozdrza. Przed wypiciem, podał mi jeszcze dwie tabletki. Wziąłem i popiłem dość gorzkawym naparem. Oddałem kielich bliźniakowi, po czym ułożyłem głowę na poduszce. Okryłem się kocem i złapałem za ogon Yaela. Powieki zaczęły się powoli zamykać, choć nie chciałem zasypiać. Wiedziałem jednak, że to wyniknie mi na dobre.
- Nie odchodź za daleko. - mruknąłem. Puściłem ogon chłopaka i wtuliłem się w poduszki oraz koc. Zasnąłem w mgnieniu oka.
Coś mi się śniło, coś z przeszłości, a może nawet dzieciństwa.
Nie pamiętałem tej sytuacji, ale też nie widziałem dokładnie, niektórych osób, tak jakby były zamazane, czy też przezroczyste. Ścisnąłem dłoń.
Poczułem, jednak delikatny i ciepły dotyk na ciele, nie potrafiłem się uspokoić. Po usłyszeniu słów, które wydawały się, być znajome. Moje ciało samoistnie się uspokoiło.
Po niedługim czasie się przebudziłem. Brak Yaela obok mnie rozbudził mnie do końca. Żadnego bliźniaka, też nie było. Czułem się znacznie lepiej, jednakże miałem obawę, że ktoś może być w domu. Wstałem z łóżka, powoli ruszyłem do drzwi, by wyjść z pokoju i udać się do kuchni. Chciało mi się pić, a tam zapewne, znajdę to, czego szukam. Korytarzem skierowałem się w stronę schodów, którymi zszedłem na dół. Parter wydawał się taki pusty, tak jakby nikogo tam nie było. Żadnego demona, ich zapach gdzieś znikł. Po dotarciu do kuchni sięgnąłem po szklankę i nalałem do niej wody z dzbanka.
Sięgnąłem po nóż, który znajdował się w szufladzie. Przyłożyłem go do dłoni i przycisnąłem, by sprawdzić, czy przypadkiem nie śnie. Czarna krew, powoli wypływała z rany. Odłożyłem nóż i opłukałem dłoń pod kranem. Zimna woda, dokładnie spłukała krew, a ja mogłem wysilić się, by pomyśleć, gdzie jest reszta. Chciałem się skontaktować z kimś, ale nie wiedziałem i nie słyszałem żadnych szeptów.
Po napiciu się przeszedłem się do salonu i położyłem na kanapie, z chęcią zdrzemnięcia się, by zregenerować nieco siły. Zanim zasnąłem, przyszedł do mnie kot, właścicielki zamku, który wskoczył na kanapę i ułożył się, tuż obok mojego brzucha. Mruczał, gdy głaskałem go. Przynajmniej mam towarzystwo do spania.
Nie spałem za długo, gdyż poczułem ciężar na biodrach.. Jakby ktoś na mnie siedział, otworzyłem oczy, a nade mną znajdował się Yael.
- Co robisz? Gdzie byłeś? - zadałem mu pytania. Chciałem znać odpowiedź oraz czemu teraz nagle zaczął mnie dotykać. Oczywiście miło, że wychodzi z inicjatywą, czy też po prostu. To jednak jest niepodobne do niego. Wciągnąłem dłoń, by sprawdzić, czy przypadkiem nie ma gorączki. Nawet go nie dotknąłem, bo wpierw mnie podrapał i przygniótł mnie swoim ciałem do kanapy. Moje ręce leżały nad moją głową. Zachowanie Yaela było naprawdę dziwaczne. Nie pasowało do niego.

Yael?
488  

Odchodzą

Dziś z wielką przykrością żegnamy, dwie postacie mając nadzieję, że jeszcze kiedyś do nas wrócą.

Mordimer Madderdin 
Raffael 

środa, 15 stycznia 2020

Od Kousuke CD Keitha

Byłem naprawdę wściekły na moich rodziców, zawsze byli nienormalni z resztą tak jak ja w końcu po kimś to mam, ale tym razem przesadzili, nie mają prawa mi niczego kazać, wyrzucili mnie z domu, a teraz oczekują, że będę im posłuszny? Chyba sobie żartują, niechaj lepiej w drogę mi nie wchodzą, bo bardzo tego pożałują, tylko tam przyjdę i porachuje im kości, w jaki tylko sposób będzie to możliwe. Jeszcze będą żałowali tego zadarcia ze mną wszystko wszystkim, ale są pewne granice, których nie wolno przekraczać. Szkoda tylko, że oni tej granicy nie znają.
Kopnąłem z całej siły w drzwi, które wyrwały się z futryny pod wpływem mojego uderzenia. Ups czasem zapominam, jak potężny jestem, ale jak to się mówi, każdego szkoda nie wszystkich żal będą musieli kupić sobie nowe drzwi ich problem nie mój.
- Puk, puk kto tam to ja - Mruknąłem, niezadowolony stając na leżących drzwiach, rozglądając się do koła, kurcze nic się tu nie zmieniło od momentu, w którym wyrzucono mnie z domu, wszystko wygląda jak kiedyś szaro, smutno i co gorsza nudno moi starzy nie mają poczucia humoru, nie mówiąc już nawet o guście, w ich słowniku takie słowo nie istnieje.
Westchnąłem cicho, wchodząc w głąb domu, czując bardzo znajomy zapach i nie mówię tu o moich starych, oni to inna sprawa tu pachnie chłopakiem, ale co on by tu robił? Przecież został w do... Cholera. Nie myśląc za długo, skierowałem się do piwnicy a tak naprawdę do katakumb, o których nikt nie wiedział w końcu, gdyby ludzie się o tym dowiedzieli, od razu odkryliby prawdę o moich rodzicach.
- A ty gdzie się wybierasz? - Za moimi plecami usłyszeć mogłem głos mojej rodzicielki, od razu moja twarz wykrzywiła się w geście wielkiego niezadowolenia i obrazy.
- Gracie naprawdę nieczysto - Mruknąłem, niezadowolony w ogóle z jej obecności tutaj a co dopiero z własnej nie chciałem tu być, ale co mogłem zrobić, musiałem coś sobie z nimi wyjaśnić, niech w końcu się ode mnie odczepią, ja mam dość tej gry, a jednak oni z jakiegoś powodu chcą się na mnie zemścić, choć to nie ja jestem tu winien, tylko oni nigdy nie potrafili być rodzicami, a ja z tego powodu nigdy nawet nie potrafiłem udawać ich syna.
- My gramy nie czysto? Synu, przynosisz nam wstyd i hańbę - Nagle znikąd pojawił się mój ojciec, starając się, chociaż zemną rozmawiać i tak był lepszy od matki, która nie potrafiła nic prócz krzywdzenia innych.
- Dobre sobie - Prychnąłem. - Synu? Hańba? Wy? Ja nie jestem waszym synem, oboje wyrzuciliście, mnie z domu zabraniając mi tu wracać, a teraz zmuszacie mnie do przyjścia tu i jeszcze wciskacie kity - Warknąłem, poirytowany tą cholerną grą.
Nie miałem ochoty już z nimi gadać i chciałem jak najszybciej zejść na dół, aby spotkać się, z którego chłopakiem krzyk właśnie doszedł do moich uszu. Cholera ostatni raz się w to bawię.
- Nie pójdziesz - Słysząc ten głos, odskoczyłem od drzwi, warcząc cicho w kierunku rodziców, zauważając dodatkowego demona, który pojawił się znikąd. - Pokonasz go, a wtedy będziesz mógł zobaczyć chłopaka - Dodała, moja matka. Demon był dużo większy ode mnie, to mnie trochę przerażało, ale nie z takimi się walczyło, więc powinienem dać radę.
- Wytrzymaj jeszcze - Szepnąłem, do siebie mając nadzieję, że chłopakowi niezawile złych rzeczy zrobili. Odwróciłem głowę, w stronę demona widząc, że od tej wali zależy moje i uwięzionego tam na dole człowieka życie.

<Keitha? Jak sobie radzisz? xD>
552

niedziela, 12 stycznia 2020

Od Chorus'a CD. Yasu

- Może przed wyjściem coś zjesz i powiesz, czemu chciałeś się zabić. Toż to nie jest codziennością, by takiej naprawdę niezwykłej postury i umaszczeniu robił coś takiego. Zapewne sam nawet nie wiedziałeś, co robisz, cóż tak jest, jak nawdychasz się otumającego aromatu. - rzekłam spokojnie, po czym odwodziłam głowę, by kontynuować posiłek. Dzwoneczki, przy nogach, dłoniach oraz te, które są przy moim stroju, wydawały dość nietypowe dźwięki. Naturalnie dzwonki nie wydają z siebie czegoś takiego.
Na chwilę odeszłam od kuchni, w której przyrządzałam posiłek i ruszyłam w kierunku, jednego z pokoi. Tam też znajdowała się łazienka i oraz sypialni. Dlatego też zabrałam jakiejś ubrania i wróciłam. Ułożyłam je na ławie i powróciłam do robienia posiłku, by nic się nie przypaliło.
- Za tamtymi drzwiami, jest sypialnia, a tuż za kolejnymi łazienka, gdybyś chciał wziąć kąpiel, oraz się przemienił w człowieka. Jak zauważyłeś, mam uszy także nie jestem zwyczajnym człowiekiem. Królikiem też nie jestem, choć czasem niekiedy biorą mnie za niego. - kontynuowała swój monolog. Jednakże osobnik nie opuszczał domku, mimo iż on nawet nie należy do mnie, jedynie czasem do niego wpadam, gdy nie ma mieszkańców. Tak, wiem to, nazywa się włamanie, jednakże mam ich pozwolenie, ze względu na to, iż wiele razy wdzieli mój taniec jako kapłanki i tak też teraz jest. Mimo że bycie kapłanką nie jest dość dochodowe, to trzeba, inaczej dorabiam, ale nie zrezygnuje z tej drogi, gdyż tak jest i będzie.
Zupa w garnku była gotowa, wyłączyłam ją i nałożyłam do dwóch misek, które postawiłam na drewnianym blacie. Do tego po napoju oraz, kolejne danie. Oczywiście było tam mięso, choć ja nie przepadam za nim. Osobiście zrobiłam sobie rybę, to jakoś lepiej jest mi jeść, ale jakieś tam mięso z kurczaka, czy innego małego zwierza da się zjeść. Przykładowo z królika, którym ponownie podkreślam, nie jestem żadnym z nich. Jednakże kto mi tam uwierzy, przecież mam uszy i niekiedy mały puchaty ogonek, jednakże to jedynie aspekty ze zwierzęcia, którym nie jestem, ale dzieje się to przez to, iż sam do końca nie jestem, powinien, tego. Cóż może kiedyś się dowiem o sobie nieco więcej, ale na razie nie spieszy mi się, by to odkrywać nie za bardzo mnie to, aż tak obchodzi, albo też nie chce mi się po prostu wpychać w to swojego nochala.
Po wyłączeniu wszystkiego mogłam przyszykować sztućce i usiąść do jedzenia. Zabrałam się powoli za zupę, delikatnie dodałam przyprawy, które znajdowały się w koszyku w przegródkach. Koszyk, zwykle pozostaje na stole, gdyby ktoś chciał sobie coś dodać. Tak jest wygodniej niż, żeby wszystko dodawać samemu i potem, może komuś nie smakować, więc tak jest wygodniej.
Wracając do tych uszu, są bardziej lisie, mimo że lisy nie mają takich wielkich, jednakże, gdy nie pokazują się ogony, pozostają mi uszy, dzięki nim mogę usłyszeć o wiele więcej od reszty, nawet to, czego inni nie słucha, te dźwięki. Dlatego wiem, że lepiej się nigdzie teraz nie zapuszczać, bo można natknąć się na jakiegoś potwora, może lepiej będzie mu o tym powiedzieć, a może sam się przekona na własnym ciele, ale szkoda, byłoby, gdyby taki lis tuż po samobójstwie, został zabity i zjedzony. Dlatego lepiej nie zapuszczać się do tegoż też miejsca, mimo że ktoś tu mieszka i koegzystuje z tymi monstrami, to nieliczni wiedza jak sobie z nimi radzić, więc lepiej jest pozostać do rana tutaj, a potem może sobie iść, gdzie chce.
- Radzę nie wychodzić, gdy jest pełnia księżycu, do tego dziś wychodzi krwawy księżyc, a bestie czy to duże, czy też małe, wybierają się na łowy. Więc radzę nie wychodzić. Oczywiście jak chcesz. - rzekłam. Nie miałam zamiaru go straszyć, jedynie ostrzec, że lepiej niech się tam nie zapuszcza, ale jak już woli.
Dlatego też wróciłam do jedzenia, a dzwoneczki wydawały swe dźwięki, można rzec, że niekiedy to zwabi, albo odstrasza, zależy od osobnika i od dźwięku dzwoneczka, bywają różne i nie mam nad nimi żadnej władzą, żyją i dzwonią, jak dusza im zapragnie. Teraz wychodzi, że mają swoje duże i ciała, toż to jest mylne, jedynie tak może to wyglądać. Należą i nie należą jednocześnie do mnie i nie do mnie.
Toż to też jest mylne, obserwowałem reakcje, lisa, a dokładniej stworzenia, czy ma zamiar zjeść w tej postać, jeśli w ogóle tknie jedzenie, czy pójdzie sobie, czy też się przemieni, może też zaatakować, wiele przypadków takowych było, koniec końców, była walka, albo też, choć część jej, jeśli można to tak nazwać. Westchnąłem i oparłem łokieć na stole, po czym policzek pad na dłoń, mogłam obserwować oraz jeść, w tym też wystawiłam uszy na to, by słuchały, gdyby w razie potrzeby, byłby sytuacja ewakuacji. Cóż wszystko jest możliwe.

Yasu? 

Liczba słów: 762

Od Sarethe CD. Lothar'a

Jakiś czas po mianowaniu udałam się do Warringtonów, od których jak mniemam miałam dobrać sobie wierzchowca. To bardzo ważne zarówno dla mnie jak i dla samych założycieli hodowli. Mogę zrobić im reklamę, bo to nie tak, że ja otrzymuje tego konia w prezencie. Dostałam datki i z tych datków należało się w niego zaopatrzyć. Kiedy przybyłam, przywitał mnie na miejscu mężczyzna w średnim wieku. Zauważając, że nadchodzi białowłosy chłopak, jak dobrze pamiętam był synem Aidena.
- No dobrze, więc, żeby było tak formalnie, to jestem Lothar, syn właściciela. Mam parę koni, które mogę pani zaproponować, proszę za mną - wskazał stajnie i posłusznie poszłam za Lotharem.
Tak, to była tylko i wyłącznie formalność bo doskonale wiedziałam kim jest. Spędziłam tutaj wystarczająco sporo czasu by o tym wiedzieć. Nie miałam dzisiaj zbroi na sobie, uznałam to za zbyteczny wysiłek. Skórzany strój ocierał się o siebie wywołując znacznie mnie hałasu niż metal, lecz nadal byłam słyszalna.
-Żeby formalności stało się zadość, ja jestem Sarethe Lumie, rycerz dworu króla Elzebiusza II -powiedziałam dość niedbale, zwracając tym jego uwagę. Mężczyzna zerknął na mnie ale nic więcej nie było. Żadnej reakcji zaskoczenia. Pokiwałam głową unosząc jedną brew do góry. To wydawało się dziwne, ponieważ każdy jak jeden mąż dopytywał czy jestem pewna swojego wyboru.
Wchodząc do stajni rozglądałam po wielu wierzchowcach stojących we własnym boksie. Na moment wstrzymałam oddech widząc jak piękne one wszystkie były.
~Ja nie wiem jak ty się zdecydujesz na jednego. O, albo ja mogę wybrać? -za mną odezwał się głos Izmaela. -Wiesz, że jest Librą? -nagle zapytał i się roześmiał.
-Co? - wyrwało mi się i stanęłam zdziwiona.
Lothar przystanął i odwrócił się w moją stronę taksując mnie uważnie spojrzeniem.
-Co, co?- odparł a ja wzruszyłam ramionami.
-Nic - bąknęłam pod nosem niewyraźnie.- Na pewno masz już jakieś propozycje, czyż nie? -zmieniłam temat, na co Lothar pokiwał głową. Miał zacząć mówić ale zdecydowana większość koni zaczęła się robić niespokojna. Oboje zrobiliśmy tą samą minę widząc jak zaczynają się wierzgać i prychać. Obecność Izmaela tak je zaniepokoiła. "Zabieraj dupę w troki, mam być rycerzem godnym zaufania", fuknęłam w myślach na demona.
-Dziwne - mruknął sam do siebie Lothar a ja odkaszlnęłam znacząco. - A tak, mam dość spokojniejsze propozycję, które nie powinny robić problemu. Z tej strony jest Lilith, a tutaj Goliat. Myślę, że jednak Abraxis przykuje pani uwagę - wskazał na wysokiego albinosa w kącie stajni.
Świdrował mnie swoim spojrzeniem wywołując ciarki. Błyskawicznie znalazłam się przed jego boksem czując dziwną energię, która mnie do niego przyciągała. Nie reagował również na Izmaela, który stał sobie w środku jego boksu. Spłoszył tym ogiera obok, ale nie jego. Stał i patrzył wprost na mnie.
-Ma 7 lat i jest wdzięcznym ogierem. Nie rozumiem dlaczego nie znalazł jeszcze właściciela -powolnym krokiem zbliżył się do jego boksu.
-To dobrze - uśmiechnęłam się stając naprzeciwko Lothara. - Bo już jest mój. Czuję, że jest on mi pisany -ostatnie zdanie powiedziałam z radosnym błyskiem w oku.
Lothar otworzył boks wyprowadzając Abraxisa. Pokazał mi go z każdej strony. Był atletycznej budowy, ale uniesienie mojego ciężaru nie będzie dla niego problemem. Pogłaskałam go po grzywie czując w sobie euforie. Coraz dobitniej dociera do mnie, że udało mi się zostać rycerzem i będę miała własnego kompana.
-Skoro już wybrałam, to chyba zostały inne formalności -westchnęłam ciężko zastanawiając się ile Kahali będę zmuszona tu zostawić.

(Lothar? Nareszcie XD)

Liczba słów: 544

Od Yu CD. Sarethe

Od czasu kiedy Yu został z ulicy porwany przez szlachciankę minęło już ponad pół roku.
- Dzień dobry~~ - Usłyszał koło swojego ucha chwilę po przebudzeniu. Obecnie leżał w wielkim i wygodnym łóżku, na które nawet niektórzy szlachcice nie mogliby sobie pozwolić, a obok niego leżała szlachcianka która go porwała. Nazywała się Fiora Ormi. Pochodziła z wielkiej szlacheckiej rodziny o długiej tradycji. Od pokoleń dzielnie służyli Królestwu i mają na swoim koncie wiele zasług. I właśnie ta dziewczyna która była niczym diament w koronie, spała w tym samym łóżku co on.
- Dzień dobry. - Odpowiedział jej Yu, który dalej nie mógł się przyzwyczaić do swojego obecnego głosu. Pomijając że cała ta sytuacja jest dla niego niczym sen, do którego musiał przywyknąć. - Nie sądzisz że pora już wstać? - On sam obudził się już jakiś czas temu, ale nie mógł wstać, ponieważ dziewczyna podczas snu owinęła go rękami i nogami jakby był wielką poduszką.
- Ale jest tak wygodnie… - Powiedziała rozmarzonym głosem i wtuliła się w niego jeszcze bardziej.
- Czy dzisiaj nie jest to wielkie przyjęcie? Mówiłaś że chcesz wcześniej jeszcze coś załatwić. - On sam jeszcze chętnie by pospał, ale czas nie wybacza.
- Masz rację… eh. - Westchnęła smutno i odkleiła się od chłopaka, przy okazji siadając na krawędzi łóżka, rozciągała się. - Obudziłam się. - Powiedziała głośno i wyraźnie i do pokoju od razu weszły służące by ubrać panienkę. To nie było jakoś niezwykłe, jednak coś do czego kompletnie nie mógł się przyzwyczaić to...
- Dam sobie radę sama, naprawdę! - Powiedział z rezygnacją w głosie do służących które z uśmiechami go otoczyły. Cały czas były uśmiechnięte, ale wystarczyło by Yu odwrócił się na sekundę i dopadną go jak drapieżniki i zaczną ubierać. Nie był wstanie się do tego przyzwyczaić, a jego zawstydzenie bardzo podobało się pokojówką. Dla Yu sam fakt że ktoś musi go ubierać jest zawstydzający, to dochodził do tego wstyd związany z nowym ciałem.
- Yu, uważasz że pokojówki dobrze wykonują swoje obowiązki? - Zaczęłą nagle Foiora.
- Oczywiście że tak, wszystkie sprawują się wzorowo, ale co to ma do rzeczy?
- Ubieranie cię to dla nich nagroda w pewnym sensie więc przestań się opierać. - Powiedziała to z pięknym uśmiechem, ale dla chłopaka… dla Yu to było niczym wyrok śmierci.
- Al… Dobrze. - Jak tylko to powiedział jego oprawczynie szybko go dopadły i z zadowoleniem na twarzach zaczęły go ubierać.
Działo się tak każdego dnia, tylko powód dla którego Yu się poddawał był innym. Czasem się też zdarzało że pokojówki nie były tak cierpliwe i same odbierały swoją nagrodę. Po tym kiedy wszystkie zebrane tam kobiety napatrzyły się już na Yu, panienka razem z Yu schodziła na śniadanie. Liczba osób przy stole była różna. Czasem bylu tylko oni, czasem ktoś innym z rodziny dosiadał się do nich. Nie jedli sami przez jakieś napięte rodzinne stosunki czy coś, po prostu wszyscy w rodzinie byli dość mocno zapracowani nad swoimi zadaniami.
Fiora, chodź niektórzy tego nie rozumieli miała bardzo ważne zdanie, a konkretniej reprezentować rodzinę na przyjęciach i nawiązywać kontakty ze szlachtą i resztą ważnych ludzi. Budowała sieć kontaktów rodziny. Niektórzy dziwili się że rodzina pozwalała jej trzymać wszystkie kontakty i nie bała się że Fiora nagle zażyczy sobie pozycji głowy rodziny. Pozycja ta należała się oczywiście jej starszemu bratu, którego zadaniem było zarządzanie ogólne całym majątkiem. Fiora pokrótce wyjaśniła to Yu. Powód dla którego jej rodzina miałą tak mocną pozycję przez tyle lat, to to że byli bardzo zżyci. Nikt nikogo nie zdradza i każdy troszczy się o drugiego, darząc go też wielkim zaufaniem.
- Dalej nie rozumiem co ja tu robię… - Mruknął sam do siebie siedząc przy stole.
Został nagle zabrany z ulicy i stał się partnerką tej szlachcianki. Uznała go za kobietę, więc Yu bojąc się co mogłaby zrobić gdyby odkryła że jest facetem, użył swojej magii i zmienił swoje ciało w kobiece. Nie było to dla niego wielkim problemem, w końcu wszystko oprócz organów zewnętrznych, części mięśni i kości to były protezy które ożywiał. Kiedy jego partnerka dobrała się do jego ciała, jeszcze bardziej się z nim zrzyła. W taki oto sposób mijało życie Yu przez ostanie pół roku. Dobrze że dał radę wysłać list do Olivi że nic jej, to znaczy mu nie jest.
- Jak myślisz, w jakich sukniach powinnyśmy iść dziś na bal? - Zapytała Fiora po śniadaniu przeglądając kolejną suknię w lustrze.
- Wiesz dobrze się się na tym nie znam, po za tym wszystkie na tobie dobrze wyglądają. - Powiedział szczerze patrząc to na nią, to na całą resztę sukienek. Był całkowicie wyprany z energii, a to przez fakt że był świadomy że sam też będzie musiał ich kilkanaście przymierzyć zanim Fiora razem z pokojówkami w końcu coś dla niego wybiorą. 
- Hmmm, mam pomysł! Najpierw wybierzemy tobie suknię, a ja wezmę coś co się będzie z tobą świetnie komponować!
- A to nie powinno być na odwró/ - Zanim zdążył dokończyć, dziewczyna porwała go z fotela i postawił przed lustrem.
- Dla ciebie zrobię wyjątek.

*Podczas przyjęcia.*

Siedzieli obecnie przy wielkim stole, wznosząc toast. Miał sztuczne oczy, ale gdyby miał prawdziwie to jego wzrok co chwila krzyżował by się z gwiazdą dzisiejszego przyjęcia. Sarą, którą ostatni raz widział chwilę przed swoim porwaniem. Widział jak patrzyła na niego w szoku i z niedowierzaniem.
Tyle razy chciał się z nią spotkać, ale kiedy już do tego doszło, nie wiedział co ma zrobić. Zwłaszcza że żarty które mówili podczas ich rozmowy stały się prawdziwie co tylko jeszcze bardziej potęgowało zażenowanie Yu.
‘Ratunku…’ - To była jedna z jego najczęstszych myśli.

Liczba słów: 891