poniedziałek, 27 stycznia 2020

Od Yonkiego CD Hibane


Westchnął cicho, poprawiając swoją pozycję. Rozejrzał się po okolicy. Już dwa dni temu opuścili las, teraz koń wolno ciągnął wóz przez pola. Za nimi widniała wioska, w której wcześniej Yonki postanowił się zatrzymać. Ponad pół dnia tam spędził, trochę się poszwendał, trochę porozmawiał z miejscowymi. Uzupełnił zapasy żywności, sam sporo zjadł, za wszystko zapłacił rzeczami z worka (oczywiście, sporo tam jeszcze zostało).
Powrócił wzrokiem na Hibane, przyjrzał się jej. Wyglądała na zupełnie zdrową i, patrząc na jej zachowanie, pewnie już jej nic nie dolegało. To dobrze, szczerze powiedziawszy, trochę się wynudził przez te dwa dni, bowiem nie dość, że ona tylko spała, to jeszcze musiał pilnować, by nic złego się czasem nie stało. Prawdę mówiąc, jeden wieśniak dostrzegł ją i przez to Yonki nie miał innego wyjścia, jak go uciszyć. Trochę brutalnie. Ale ciii.
– Może i by oszczędziło tobie stresu, a mnie ukrywania się – rzekł – ale wpadanie i pokazywanie wszystkim, że jestem bogiem to nie mój styl.
Lubił tę nutę tajemniczości, jaką roznosił. Niby wydawał się być nic nieznaczącym chłopaczkiem, który niczego specjalnego nie miał poza wygórowanym ego i dziwną pewnością siebie, a jednak niektórzy czuli, że coś ukrywa, że niekoniecznie jest takim słabeuszem i trzyma asa w rękawie, który to właśnie powoduje takie jego zachowanie. Czasami też widział plusy w udawaniu człowieka. Byli tacy, co uważali go za uroczego, śmiali się wesoło w reakcji na jego odważne postawy i cięty w odpowiednich momentach język, mówili, że jest zadziorny, ale i pewny siebie i poniekąd odważny.
Lubił, gdy ludzie go wielbili. Tamtego dnia, kiedy uratował wioskę od strasznego bazyliszka, wszyscy wieśniacy krzyczeli radośnie na jego widok, wołali: ,,Pogromco Bazyliszka!" z taką nadzieją w głosie, jakby mieli przed oczami wielkiego bohatera. Gdyby się wydało, że ten wielki bohater to tak naprawdę jeden z najstraszniejszych bogów, krzyki nie okazywałyby radości, a przerażenie. Nie kłanialiby się mu jak komuś z wysokiego rodu – padaliby na kolana i błagali, żeby nic im nie robił. Niby wtedy w ich oczach Yonki byłby potężniejszy... ale już mu się dawno to znudziło.
– Nie myślisz czasem, by się całkiem ujawnić? Wygląd innych bogów to ludzie raczej znają, a tamci jakoś żyją.
Słysząc to, Yonki cicho się zaśmiał.
– Niby tak... – na chwilę zamilkł. – Ale to nie to. Nie wyobrażam sobie, że idę ulicą, a ludzie mnie rozpoznają i albo uciekają albo pędzą z bronią po moją głowę, bo jeśli mnie zabiją, to będą już do końca swych dni cenieni przez stronników króla, a może i też samego władcę.
Hibane cicho mruknęła, jakby dopiero teraz zdając sobie z czegoś sprawę. Spuściła głowę, chwilę później odwróciła ją, spoglądając w tylko sobie znany punkt. Yonki patrzył na nią przez pewien czas, po czym przeciągnął się, cicho mrucząc niczym kot. Poprawił swoją pozycję, otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz Hibane go wyprzedziła, mówiąc:
– Ale w razie czego to możesz uciec. Usłyszałam raz gdzieś, że bogowie mieszkają w Niebiosach.
– Słuchaj, gdyby mi odpowiadało życie w Niebiosach, to nigdy byś mnie nie spotkała. – Wyprostował nogi, przemieniając usta w wąską długą kreskę. – Jestem podróżnikiem, istotą kochającą przygody i akcję. Potrzebuję różnorodności w życiu, a Niebiosa mi tego nie dostarczą, więc żyję głównie na Ziemi. Dlatego nie chcę się ujawniać. Poza tym, ludzie się mnie boją, co idealnie pokazują niektóre malunki. Taki jestem straszny.
Westchnął głośno. Choć teraz wyglądał na wyjątkowo spokojnego i nieprzejętego tym, co mówił, to taki do końca nie był. Nie przepadał za tego typu tematami, więc nie miał już za bardzo ochoty mówić. Chociaż, gdyby Hibane była dla niego kimś naprawdę ważnym i bliskim, to może by się zaczął jej żalić, jakie to beznadziejne potrafi być czasami jego życie, że choć usłane jest różami, to te róże mają długie i ostre kolce.
Hibane milczała, przypatrując mu się z pewnym trudnym do opisania wyrazem twarzy. Między nimi trwała cisza, a ogólny spokój otoczenia, w jakim się obecnie znajdowali, tylko to podkreślał. Choć pogoda była dobra, nie zapowiadało się na deszcz, a słońce przyjemnie muskało twarz, dało się wyczuć, że atmosfera na wozie nie należała do tych lekkich.
W końcu jednak dziewczyna wzięła głęboki wdech, co prawda, chwilę się jakby wahała, ale ostatecznie rzekła:
– Mnie uratowałeś. I to nie jeden raz – dodała.
Yonki spojrzał na nią, odruchowo się skrzywił, ale wyraz ten szybko znikł. Zastąpiła go zwykła neutralność.
– Ciebie uratowałem, a jakiegoś gościa uciszyłem wczoraj tylko dlatego, że zobaczył twoją prawdziwą postać – powiedział, wzruszając ramionami. Widzisz? Taki jestem nieobliczalny!
Ostatnie zdanie trochę dziwnie zabrzmiało w jego ustach. Mogło mieć głębokie i bardziej negatywne znaczenie, ale bóg wypowiedział to tak lekko, jakby już dawno się pogodził z tym, kim był. I tak było. Długo żył, więc wiele razy zawiódł się nie tylko na innych i świecie, ale też na samym sobie, jednakże też tyle lat miał za sobą, że już zaakceptował siebie, zrozumiał, że taki jest i nic w tym nie zrobi. Bo chaos to jego natura. Natura powiązana z osobowością, więc jaki chaos, taki on. Nieobliczalny.
– A dobra, koniec tych rozmyślań – machnął niezgrabnie ręką, prostując się. – Są rzeczy, których nie zmienimy. Ale hej, ile zalet mam z bycia bogiem chaosu! Miałem ci opowiadać coś o moich przygodach.
Na te słowa Hibane się rozchmurzyła. Otworzyła szerzej oczy, energicznie kiwając głową.
– Opowiedz mi jedną ze swoich przygód! – prosiła.
– Już, już. – Wziął głęboki wdech. – Daj mi tylko wybrać. Tyle ich miałem, że jakbym miał je zebrać do kupy, to wyszłoby z tego przynajmniej dziesięć tomów, każdy z nich ponad czterysta stron.
– Wow, aż tyle?
– Nom! – Uśmiechnął się dumnie. – Powiem ci, że jestem jednym z pierwszych bogów, więc dużo lat już za mną.
Hibane spojrzała na niego z pewnym podziwem, jakby miała przed oczami boga... chwila, ona na serio miała przed oczami boga. W sumie mówiła, że jednym z jej marzeń było spotkanie boga, więc dało się wytłumaczyć takie zachowanie. Było to trochę śmieszne... ale jednocześnie miłe.
Yonki wziął kolejny głęboki wdech, popadając w zamyślenie. Wspomnieniami zaczął wracać do przygód, jakie dotychczas miał. Szybko jednak z tego zrezygnował, za bardzo nie chciało mu się przypominać wszystkich i wybierać spośród nich tej, którą mógłby opowiedzieć Hibane. Ostatecznie skupił się na pierwszej lepszej.
Już miał zacząć mówić, lecz wtem poczuł ogromną potrzebę zjedzenia czegoś sytego. Nie dało się tego nazwać głodem, nie burczało mu w brzuchu, ale uczucie to było na tyle mocne, że jego myśli się rozproszyły, pozostawiając na miejscu tylko jedną, skupioną na jedzeniu. Zjadłby coś porządnego. Przez te dwa dni to tylko na jedną wioskę natrafił, a nie było w niej żadnego miejsca z dobrym jedzeniem, przez co zjadł tylko chleb, owoce i trochę suszonego mięsa, które od kogoś zdobył. Za zapasy Hibane się nie brał (aż dziwne).
– Ach, ale bym coś teraz zjadł! – Ustami wciągnął powietrze, wydając przy tym śmieszne szumienie.
– Nic nie jadłeś przez ten czas? – zapytała Hibane ze zmartwieniem w głosie.
– Oczywiście, że jadłem. Ale nic porządnego. Nie natrafiłem na żadną dobrą tawernę – powiedział z niesmakiem.
Słysząc to, dziewczyna delikatnie pokręciła głową. Poprawiła lejce w rękach, podniosła wzrok na widniejące w oddali budynki. Widząc je, otworzyła nieco szerzej oczy. Yonki również spojrzał na pojawiające się na horyzoncie miasto. Zmierzył je wzrokiem, gdy wtem uniósł brwi. Był tam kiedyś, pamiętał to. Ładne miasto, dużo kolorowych budynków, w knajpach podawano bardzo dobre jedzenie. Jedno z bezpieczniejszych miejsc, ale tylko dlatego, że zwykle sporo się tam kręciło łowców wygnańców. Takie popularne to było u nich miasto. Yonkiemu podobał się pobyt w nim, miło i aktywnie spędził czas.
O, co do łowców, może się znajdzie ktoś chętny nabycia łuku?
Otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz wtem odezwała się Hibane:
– Zatrzymajmy się w tym mieście. Ja również jestem głodna, więc zjemy jakiś porządny posiłek.
– Tak, wykorzystajmy dobrze monety z worka bandytów – rzekł Yonki. – A potem pochodźmy po mieście albo rozłóżmy się gdzieś na jakimś targu czy rynku. Może komuś sprzedamy łuk? – dodał z uśmiechem na twarzy.
Miał nadzieję, że ktoś się zaciekawi bronią. I raczej tak będzie. Jeśli łowcy dowiedzą się, co takiego łuk potrafi, to może i się zaczną o niego bić? Ach, już nie mógł się doczekać, aż otrzyma za niego sporo pieniędzy! Naprawdę, miał ogromne szczęście, zabierając go jakiemuś złodziejowi.


Hibane?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz