To miał być spokojny dzień wolny od jakichkolwiek misji i nieprzyjemnych sytuacji. Jednak, chyba o za dużo prosiłem… Od świtu pomagałem ojcu przy koniach, ponieważ jakiś zamożny człowiek planował odwiedzić naszą stadninę i zakupić konia godnego rycerza. Miał być prezentem dla syna czy coś w tym stylu. Od zawsze nasza rodzina nie popierała sprzedawanie koni w postaci prezentów. Często się baliśmy czy takiemu nowemu właścicielowi zwierzę się nie znudzi i odstawi go w kąt, a tego nikt by nie chciał. Podobno ojciec już rozmawiał z tym człowiekiem na ten temat, jednak był bardzo uparty. Nie zgadzał się na inne oferty ani wyjścia, chociażby takie jak przyprowadzenie syna, aby sam wybrał swojego nowego wierzchowca. Rzekomo odpowiedź kupca była… Niezwykle chamska i nieodpowiednia. Ojciec postanowił wtedy odpuścić wszelkie kłótnie z nieznajomym mężczyzną. Jednak w końcu zgodził się na przyprowadzenie syna, co było dla nas już pierwszym krokiem do sukcesu. Przynajmniej wybrałby sobie konia. Więc w taki sposób dnia następnego ojciec przygotował z pięć koni. Wszystkie nadawały się dla rycerzy, ponieważ były to odważne ogiery o silnej i masywnej budowie ciała. Gdy mężczyźni przyjechali, wiedziałem od razu, że będą kłopoty. Na całe szczęście mówienie zostawiłem ojcu. Chłopiec, bo po jego drobnej sylwetce nie mogłem nazwać mężczyzną, miał jasne włosy i błękitne oczy. Wyglądał bardzo niewinnie i słodko.
- Witam państwa – powiedział ojciec, uśmiechając się
delikatnie do przybyszów. – Przygotowaliśmy dla państwa pięć propozycji koni –
dodał spokojnym i łagodnym głosem.
— Chcę ładnego ogiera, takiego wielkiego jak dla rycerza i rzucający się w oczy! Musi też przyciągać uwagę dam! Ale też ma być taki… lekki! — odparł dumnie chłopiec. Nie było w tym nic złego, gdyby nie fakt, że ani się nie przywitał, ani nie miał jakiś wygórowanych oczekiwań względem nas. Jak tylko usłyszałem, że chce „ładnego ogiera”, to myślałem, że wyjdę z siebie. To była bardzo wspaniała i pomocna wskazówka. Naprawdę nie wiedziałem przez chwilę, czy jasnowłosy chciał dostojnego ogiera czy po prostu konia na podrywanie pięknych niewiast. Ojciec wyjaśnił, że nie może i mieć dostojnego konia dla rycerza, ponieważ takie są zazwyczaj większe i lepiej zbudowane, i konia, który ma lekki i zgrabny chód. Chłopiec się zirytował i krzyknął na nas, że nie byliśmy profesjonalni. Do niego się dołączył jego ojciec.
— Najpierw zapraszam panów do obejrzenia naszych propozycji —
odparł wciąż spokojnym głosem Aiden. Podziwiałem go, że przy takich osobach,
mógł zachować spokój. Zaprowadził ich do stajni, gdzie stało pięć koni.
Wszystkie były doskonale oporządzone, wręcz były lśniące.
— Hmmm… Wszystkie spełniają warunek: „koń dla rycerza”, ale
nie rzucają się w oczy i podejrzewam, że nie mają delikatnego chodu… — oznajmił
ojciec chłopca, chwytając jednego wierzchowca za kantar, obracając jego głowę.
Przyglądał im się, jak na straganie z owocami i warzywami. Musiał obejrzeć z
każdej strony. Zaś jego syn, łaził po całej stajni. — W sumie podoba mi się ten
— rzekł, wskazując na taranowatego ogiera, o maści kasztanowej derki z
plamkami. Ogier był spokojny i dał się ze spokojem głaskać. Gdy odwróciliśmy
się, aby zapytać chłopca o jego opinię, zauważyliśmy, że chłopiec zniknął.
Spojrzałem na ojca błagająco, aby mi pozwolił go zabić.
— Gdzie on jest? — zapytałem się lekko zirytowany postawą
klienta.
— Miałeś go pilnować! — krzyknął na mnie jego ojciec.
— Ja? Nie jestem niańką. Moja praca to pomaganie ojcu przy
koniach, a nie opiekowanie się jakimś dzieckiem, mającego się za wielkiego
rycerza — odpowiedziałem. Po wzroku ojca widziałem, że troszkę przesadziłem.
— Jakiż ty bezczelny! — ryknął na mnie z taką mocą, że konie
się lekko spłoszyły.
— Znajdziemy pana syna — odpowiedział mój rodziciel, kładąc
dłoń na moim ramieniu. Gdy już miałem opuścić stajnię, w drzwiach stanął tamten
szczyl… Trzymając jakiegoś konia za sznur.
— Chcę tego ogiera! — krzyknął radośnie. Poczułem, jak krew
się we mnie zagotowała… Nie dość, że polazł sobie do innej stajni, gdzie
widniał znak „WSTĘP WZBRONIONY”, to jeszcze dzieciak wyprowadził MOJEGO konia,
a dokładniej Damę.
— To klacz idioto — prychnąłem, podchodząc do niego.
Wyciągnąłem w stronę Damy rękę. — Chodź do mnie młoda — oznajmiłem łagodnym
głosem. Klacz chciała do mnie podejść, ale dzieciak mocno trzymał wierzchowca,
wręcz szarpał się z nim.
— Zostaw mojego konia — powiedziałem bardzo wolno,
przeciągając każde słowo. Byłem wściekły. Nienawidziłem, gdy ktoś bez mojej
zgody dotykał mojego wierzchowca, albo co gorsze, sobie go przywłaszczał.
— Tato! Chcę tego konia! Kup mi! — krzyczał radośnie, skacząc
przy tym. — I dla mnie będzie ogierem — dodał, uśmiechając się wrednie do mnie.
Myślałem, że stracę nad sobą panowanie.
— Ja pierdolę — warknąłem zniecierpliwiony.
— Synek, tutaj mamy bardzo ładnego konia dla ciebie —
oznajmił jego ojciec, któremu najwyraźniej głupio się zrobiło.
— Nie! Ja chcę tego konia! — krzyknął jeszcze głośniej, przez
co Dama delikatnie się cofnęła. — Gdzie idziesz?! — warknął na moją biedną
klacz, przyciągając ją do siebie.
— Smarkaczu! Odpierdol się od mojego konia! Jak tam bardzo ją
chcesz, to… — zdjąłem rękawicę, rzucając mu pod nogi — To stań do walki. Jak
wygrasz, to sprzedam ci Damę, ale jak ty przegrasz, to wybieram ci konia —
powiedziałem, śmiertelnie poważnym głosem. Kątem oka widziałem strach i
zaskoczenie na oczach naszych ojców.
— I po co mi jakaś brudna rękawica? — zapytał się
nieironicznie. Wtedy miałem wrażenie, że moja szczęka dosięgnie podłogi.
— Nie miałeś być rycerzem? — spojrzałem na niego podejrzanie.
— Będę! I to największym w królestwie! — dodał z wielką dumą.
— Chyba największym kretynem — zakpiłem z chłopca. — Jak
rzucisz komuś rękawicę, to oznacza to, że chce się z tobą zmierzyć w walce —
wyjaśniłem, patrząc na niego z rezygnacją.
— Przyjmuję twoje wyzwanie! I tak jesteś nikim — pokazał mi
język i rzucił sznur mojemu ojcu.
— Widzimy się za pięć minut, tu przed stajnią — oznajmiłem,
idąc szybkim krokiem do domu. W drzwiach minąłem się z siostrą. Od razu
zauważyła, że coś się stało. Porozmawialiśmy ze sobą z dwie minuty,
opowiedziałem jej o tym dziecku, które chce kupić Damę i zostać rycerzem.
Reverie niemalże umarła mi ze śmiechu. Jednak mi do śmiechu nie było… Chwyciłem
dwa proste jednoręczne miecze. Wróciłem do stajni, gdzie chłopiec czekał na
mnie. Udawał pewnego siebie, ale jego ojciec był zmartwiony tą całą sytuacją.
— Wybierz swój miecz — powiedziałem, wystawiając miecze ze
strony rękojeści. Chłopiec chwycił jeden z nich i zamiast wyciągnąć, prawie
wyrwał mi miecz razem z pochwą. — Delikatniej, miecz ci nie ucieknie —
zaśmiałem się cicho pod nosem. Zamiast poczekać na znak jego ojca, do
rozpoczęcia pojedynku, od razu się na mnie rzucił, krzycząc w niebogłosy.
Wyciągnąłem miecz jednym płynnym ruchem, blokując jego „atak”, a później
odepchnąłem go mocno od siebie. Chłopak prawie stracił równowagę, ale wciąż się
trzymał na nogach. Spojrzał na mnie z niemałym zaskoczeniem, ale znowu rzucił się
na mnie. Tym razem zaś chciał mnie trafić w nogi, co było… Beznadziejnym
zagraniem. Nie dość, że bez problemu mogłem zablokować jego atak, to
jeszcze Odsłonił swój bok. Odskoczyłem od niego w lewą stronę, po czym
uderzyłem go rękojeścią w brzuch. Chłopak zwinął się w pół i piszczał wręcz z
bólu. Spojrzałem na niego z zażenowaniem.
- To tyle? – zapytałem się, patrząc na niego z zaskoczeniem.
- Nie! – krzyknął, jednak usłyszałem, jedynie jak zakaszlał głośno. – Ała… Boli – zajęczał, patrząc na mnie rozwścieczonymi oczami.
- Ja mam cały dzień, poczekam zanim się pozbierasz – odparłem obojętnie, chowając miecz do pochwy, a później skrzyżowałem ramiona.
- Wygrałeś Lotharze. Zgodnie z umową wybierz dla mojego syna wierzchowca – powiedział niechętnie ojciec chłopca. Posłałem mu delikatny uśmiech
- To chwilę poczekać – oznajmiłem, idąc w stronę innej stajni. Wyprowadziłem z niej nieco mniejszego konia, który był mieszanką dużego kuca i konia. Gniadosz stanął nad wciąż leżącym chłopcem. Potrącił go nosem, a ten wystraszył się. Miałem nadzieję, że widząc innego konia, odmówi zakupu i opuści stadninę, jak najszybciej.
- Jak ty chłopcze chciałeś dużego konia, jak się boisz małego? – zapytałem się ironicznie. – To będzie koń dla ciebie, naucz się opiekować sobą i koniem, a potem pomyśl nad tym czy chcesz na pewno zostać rycerzem – powiedziałem, przekazując zwierzę ojcu. Koń patrzył na nas z zaciekawieniem.
- Możemy tak zrobić, że zostawimy konia u was…? Nie mamy póki co miejsca na konia… Syn będzie regularnie przychodził do was i się uczył – zaproponował klient. Chyba trochę zaczęli sobie na zbyt wiele pozwalać. Jednak mój ojciec odpowiedział mu, jednym słowem: „Jasne”. Czyli koniec końców, mężczyzna kupuje konia, którego zostawia u nas w stajni i na domiar złego na pewno ojciec będzie kazał mi się zajmować tym smarkaczem.
- Pańskim synem i nowym koniem zajmie się mój syn – mówiąc te słowa, Aiden spojrzał się na mnie surowym wzrokiem. Najwyraźniej nie spodobało mu się, jak potraktowałem klientów. Mężczyźni dobili targu, a chłopiec siedział w kącie unikając kontaktu z kimkolwiek. Chyba jednak za surowo go potraktowałem, jednak wyszło to na dobre. Przynajmniej żaden koń nie trafił w ręce tego nieodpowiedzialnego chłopaka, a przy najmniej byłby pod czujnym okiem stajennych. Gdy tylko klienci opuścili naszą posesję, ojciec uderzył mnie w tył głowy. Spojrzałem się na niego skonfundowany.
- A to za co? – zapytałem się, gładząc tył głowy.
- Za twoje nieadekwatne zachowanie – powiedział surowym głosem. – Zachowuj się jak należy, a nie jak pięcioletnie dziecko, co nie umie trzymać języka za zębami i swoje nerwy na wodzy – dodał, patrząc się na mnie swoimi zimnymi oczami. Nie chciałem się już z nim kłócić, odwróciłem się i poszedłem do swojej ukochanej Damy. Klacz była zdezorientowana tym wszystkim, co się stało.
- Spokojnie, nigdy cię nie sprzedam – szepnąłem do niej, głaszcząc po jedwabnych chrapach. Resztę dnia spędziłem na zajmowaniem się końmi. Wieczorem umówiłem się z Thomasem na jakiś wypad na miasto, do naszej ulubionej karczmy lub jakiegoś baru. Ustaliliśmy, że przejdziemy się do baru, który kiedyś często odwiedzaliśmy. Niestety, Thomas musiał zostać z godzinę dłużej w stajni, ponieważ jego ojciec potrzebował jego pomocy. Poszedłem z buta do baru, gdzie miałem swój ulubiony stolik. Zamówiłem piwo u barmana i usiadłem do małego stolika w kącie. Nagle do mnie dosiadł się jakiś dziwny mężczyzna o białych włosach i czerwonych oczach. Zachowywał się tak, jakby właśnie chciał mnie zaczepić swoją osobą. Miałem tego dnia zdecydowanie dosyć irytujących osób, więc postanowiłem mu grzecznie oznajmić i zasugerować, aby stąd poszedł.
- Cześć, to mój stały stolik – powiedziałem, spokojnym głosem.
- Jest gdzieś podpisany? – sarkastycznie się spytał, przyglądając mi się uważnie.
- Nie, ale lubię tu siedzieć. Możesz zostać, jeśli chcesz, niedługo będzie tu mój kolega. – odpowiedziałem spokojnie, uśmiechając się delikatnie i krótko w jego stronę. Uznałem, że o wiele lepszym wyjściem będzie zachowanie pozytywnego nastawienia i być miłym dla kogoś obcego. W końcu sytuacja z rana całkowicie mi już popsuła humor, więc teraz już nic by mnie nie ruszyło.
- I mam się bać jego czy ciebie, kochasiu? – jego usta się wykrzywiły w ironiczny grymas. Najwyraźniej próbował mnie sprowokować do bójki. Może i wyglądałem na dobrze zbudowanego mężczyznę, który bardziej myślał swoimi mięśniami niż umysłem, ale trochę się mylił.
- Ani jedno, ani drugie. Umówiliśmy się tu na piwo, a czy będziesz tu siedział czy nie, jest zupełnie obojętne – powiedziałem dosyć obojętnym tonem. Nie dałem się sprowokować, więc po prostu zignorowałem jego wcześniejsze docinki i wziąłem łyka piwa. - Jestem Lothar – przestawiłem się.
- Heine. – odpowiedział równie obojętnym tonem. W między czasie do baru wszedł brunet. Podszedł do mnie uśmiechnięty.
- Wybacz Lothar, musiałem pomóc ojcu – powiedział, podchodząc do stołu. – A to, to kto? – wskazał ruchem dłoni na nowego towarzysza.
- To Heine, dosiadł się. Jedna osoba więcej do picia – zaśmiałem się, patrząc łagodnie i przyjaźnie na nowego znajomego.
- Słyszałem, że niezły cyrk dzisiaj odstawiłeś z tym bachorem – zaczął Thomas. Spojrzałem na niego błagająco, aby nie wypytywał się o więcej.
- Nawet mi nic nie mów. – machnąłem ręką. – Słuchaj, ten chłopak mi konia prawie zabrał. Uwziął się na Damę i nie chciał innego konia. Oczywiście ciągle mówił, że nagle klacz będzie ogierem. – pokręciłem energicznie głową, mówiąc te słowa.
- To taki słaby z ciebie właściciel, jak prawie ci konia przed nosem zwinęli – powiedział sarkastycznie Heine.
- Może mogłem się postarać, aby pilnować tego chłopaka, ale i tak dostał dzisiaj lekcję. – wzruszyłem ramionami, podśmiechując się cicho pod nosem.
- Słyszałem, od twojego ojca, że Felix znalazł nowego właściciela – powiedział mój przyjaciel, odwracając się do barmana, który był jego dobrym kumplem. – Idę po piwo, chcecie coś? – zapytał się mężczyzna.
- Tak – odpowiedziałem, rzucając mu parę monet. – Duże piwo dla mnie i dla Heinego – powiedziałem, nie czekając na to czy mężczyzna by chciał kolejną porcję procentów. Miałem nadzieję, że urazi go to w jakiś sposób, chciałem być miły.
Heine?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz