piątek, 10 stycznia 2020

Od Reverie CD Kerris

Ta cała sytuacja była dziwna. Jakiś nieznajomy i losowy człowiek wynajął zabójcę, który co więcej sam jest wygnańcem, aby mnie zabił? To brzmi jak nieudany i nieśmieszny żart. Nie podobało mi się to, że mi najpierw konia spłoszyła, a później przejęła nad nim kontrolę. Jednak, skoro nie chciała mnie zabić na dzień dobry, to może mogłam coś z nią ugadać. Miałam wrażenie, że kobieta się zirytowała w momencie, gdy zapytałam się jej, czy jest wygnańcem. Parę minut później zapytała się mnie, czy chciałabym jej opowiedzieć o tamtym wydarzeniu, na przykład w jakieś karczmie. Dla mnie to było bardzo ciekawe zagranie. Nie ufałam nieznajomej, ale widziałam jej moc. Wiedziałam, że nawet jak bym się nie zgodziła, to ona by mnie zmusiła. Ku mojemu zaskoczeniu posiadała, jakąś dziwną moc, która pozwalała jej posiąść władzę nad czyimś ciałem. Niepokoiło mnie to, na tyle, że wolałam zaryzykować i pójść z nią do karczmy, niżeli do mnie do domu. 
- To chodźmy do pobliskiej karczmy. Tam właściciele są bardzo mili - powiedziałam, spokojnym głosem, chwytając za wodze Zorzy. Klacz była bardzo niespokojna przy nieznajomej, albo dokładniej, Kerris. - Masz w sumie ładne imię, Kerris - dodałam, delikatnie się do niej uśmiechając. Szłam przodem, spokojnym, ale pewnym siebie krokiem. Idąc ulicami miasta, parę osób pomachało do mnie, lub się przywitało, krzycząc prawie z drugiej strony ulicy. Dużo osób mnie znało z tej okolicy, często pomagałam ludziom lub innym wygnańcom. Zauważyłam, jak kobieta mi się podejrzliwie przyglądała.
- To dziwne - rzuciła obojętnie, idąc za nami.
- To dla mnie normalne, wręcz codzienne - odpowiedziałam, skręcając w mniejszą uliczkę. Parę kroków od nas na murze wisiała drewniana tabliczka z napisem: “Domowy zakątek”. Otworzyłam drzwi. - Siema! Mogę zostawić konia w ogrodzie? - zapytałam się właścicielki, która na mój widok, przybiegła do mnie, tuląc mnie z całej siły. Myślałam, że ona zaraz mi wszystkie kości połamie i wszystkie wnętrzności wyciśnie. 
- Revcia! Jesteś! Długo cię nie było! - powiedziała podekscytowana.
- Wiesz, praca i tak dalej, Nina - posłałam kobiecie delikatny uśmiech. - A to jest Kerris, moja nowa znajoma - przedstawiłam brunetkę. 
- Jaka śliczna! - po chwili moja znajoma spojrzała się na mnie i bezwstydnie zadała następujące pytanie… - Czy to twoja dziewczyna? - spojrzałam z zakłopotaniem najpierw na Kerris a potem na Ninę.
- Co ci kurwa strzeliło do głowy? - zapytałam się, śmiejąc się przy tym.
- Na przykład to, że nigdy ciebie nie widziałam z panem - odpowiedziała blondynka, szturchając mnie ramieniem. 
- Póki co praca pochłania większość mojego czasu, nie mam za bardzo chęci na związki - odpowiedziałam, trochę smutnym głosem. Głównie dlatego, że się bałam, że ktoś pozna moją prawdziwą tożsamość. A co gorsza… Rozczaruje się. Kiedyś próbowałam jakiś związków, ale kończyły się tragedią. Zazwyczaj mężczyźni odchodzili do innych dziewczyn. Nie podobało im się to, jak bardzo się poświęcałam swojej pracy i rodzinie. 
- Spoko, zarezerwuję dla was stolic w cichym miejscu. Przygotuję coś dla was do jedzenia, to będzie niespodzianka! - podekscytowana Nina wróciła za ladę, a ja z Kerris poszłyśmy na tyły, aby zostawić tam mojego wierzchowca. Po drodze przeprosiłam ją za wybuchową i pełną energii dziewczynę. Wyjaśniłam jej skąd się znałyśmy. Kiedyś pomagałam Ninie pozbyć się natrętnego mężczyzny, który później okazał się jakimś psychicznie niezrównoważonym… Chciał zgwałcić i pobić dziewczynę, ale udało mi się ją uratować w ostatniej chwili. Od tamtego czasu blondynka, stała się moją dobrą koleżanką. Próbowała mi znaleźć niejednego mężczyznę swojego życia, ale jeszcze nikt mi się nie spodobał. Po prostu, żaden nie był w moim typie. Przywiązałam klacz do płotu i weszłyśmy tylnymi drzwiami. Zaprowadziłam Kerris do naszego stolika, który był oddalony od wszystkich. Gdy tylko usiadłyśmy, Nina przyniosła nam zupę warzywną z świeżym pieczywem. Kiedy kobieta się oddaliła, zaczęłam opowiadać jej o całej sytuacji z wywerną. Wspomniałam o swoim przełożonym, George’u, który nienawidził wygnańców. Wszystko szło dobrze, do momentu, gdy nas nie zaatakowała wściekła wywerna. Ona rzuciła się najpierw na mnie. Podczas walki, przemieniłam się w smoka. Po części w samoobronie, ale też chciałam ochronić mężczyznę. Wiedziałam, że w domu czekała na niego jego ukochana. Może i nie wiedziałam, jak to jest utracić kogoś, kogo się kocha, ale z pewnością musiało to być bolesne doświadczenie. Doszło do niezłej szamotaniny między nami. W momencie, gdy myślałam, że ten cholerny gad był już martwy, okazało się, że się myliłam… Udawał martwego. Zamachnął się ogonem, posyłając mojego kolegę parę metrów w głąb lasu. Cud, że nic go nie przebiło na wylot, a nawet mógł chodzić. Jednak był bardzo potrubowany i miał wiele głębokich ran. Aktualnie leży w karczmie w jakieś wsi, miałam się po niego wrócić. 
- Więc, to ogólnie jest ta cała historia - podsumowałam, biorąc łyk zupy.
- Nie wierzę ci - powiedziała Kerris. - Nie dam się nabrać, na jakieś brednie wygnańców - dodała chłodnym głosem, nie ukazując mi żadnego szacunku.
- To sobie nie wierz - odpowiedziałam obojętnie. - Moją rolą było przedstawienie ci historii, a nie przekonanie ciebie do mojej racji. W momencie, gdy jesteś nastawiona na to, że wszyscy wygnańcy mówią same kłamstwa i nie są niczego warci, to wiem doskonale, że dla ciebie nasza najszczersza prawda, będzie dla ciebie kłamstwem - dodałam, poważnym głosem, uważnie obserwując ją swoimi szmaragdowymi oczami. W tamtym momencie byłam poważna, ale nie zirytowana. Powiedziałam jej jedynie, to co myślałam. Miałam wrażenie, że kobieta miała ochotę mnie zabić w jak najbardziej bolesny sposób. Między nami trwało milczenie i napięta atmosfera. Nagle, z głębi karczmy usłyszałam dźwięk rozbijanego szkła i pisk Niny. Od razu się odwróciłam. Usłyszałam wściekły krzyk mężczyzny, który wyzywał i krzyczał na przerażoną Ninę. Nie byłam świadkiem całej sytuacji, ale podejrzewałam, że ona odmówiła pójścia do łóżka z nim, albo poszło o pieniądze… 
- Zaraz wracam - westchnęłam cicho, odsuwając krzesło. Zbliżyłam się do przerażonej kobiety, która miała łzy w oczach. - Przepraszam bardzo, co tu się dzieje? - zapytałam się, spokojnym głosem, lustrując nieznajomego. Był wysoki, barczysty i umięśniony. Czułam od niego silny zapach męskiego potu. 
- A ty to kto, ślicznotko? - zapytał się, przyglądając mi się. Mogłam zauważyć, jak jego oczy perfidnie powędrowały do moich piersi. 
- Zostaw ją w spokoju - powiedziałam stanowczo.
- Mając przed sobą jeszcze lepszy okaz, to na pewno - uśmiechnął się obrzydliwie - Wróciłem z ciężkiej misji i chcę się zabawić. A podejrzewam, że takie piękności jak wy z chęcią byście skorzystały z okazji, aby dzielić łoże z rycerzem - powiedział, sięgając w stronę mojego policzka. Właśnie w tamtym momencie naruszył moją przestrzeń osobistą… I zranił Ninę. Kątem oka zauważyłam siniaka na jej ramieniu. 
- Goń się - prychnęłam na niego, chwytając go za nadgarstek, a sekundę później wykręcając go. Mężczyzna głośno krzyknął z bólu. W moją stronę od razu poleciały obelgi z jego ust. Znów się rzucił na mnie. Tym razem uznałam, że nie uderzę go, a jedynie uniknę jego ataku. Pochyliłam się mocno do tyłu, niemalże upadając na kolana, gdy nad moją twarzą przeleciała jego pięść. Wykonałam salto w tył, uderzając go stopą w podbródek. Gdy się wyprostowałam, byłam idealnie oparta o ścianę. Zerknęłam na Kerris, która się przyglądała całej sytuacji. Puściłam w jej stronę szybkie oczko. Gdy nieznajomy chciał się znowu na mnie rzucić, jakiś jego kolega go zatrzymał.
- Chłopie, czy ty ogłupiałeś? Zauważyłeś te szmaragdowe oczy? - zapytał się go jakiś inny rosły mężczyzna. - To przecież jest Reverie, córka Aidena Warringtona. Niby jest taka malutka i drobna, ale ona jest zabójcza i świetnie wytrenowana… To zwiadowca idioto - dodał, patrząc się na mnie przepraszająco. - Jestem Stephen Cardiff - przedstawił się, delikatnie kłaniając mi się.
- Miło mi ciebie poznać - odpowiedziałam, spoglądając na jego towarzysza - Może byś go nauczył pewnych manier, co? Bezpodstawnie zaatakował moją koleżankę, to po pierwsze, a po drugie, za dużo wypił, bo nawet nie mógł mnie trafić - dodałam, chichocząc się cicho pod nosem. Najwyraźniej to też rozbawiło jego kolegów, bo paru zaśmiało się dosyć głośno. - Zabierzcie go do szpitala, aby opatrzyli mu zwichnięty nadgarstek - powiedziałam, delikatnie się uśmiechając. Podeszłam do blondynki i pomogłam jej wstać. Przytuliła się do mnie. Była przerażona. Czułam, jak jej drobne ciało się trzęsło ze strachu… Biedulka. Pogłaskałam ją po jej pięknych, jedwabnych, złotych włosach. Próbowałam ją uspokoić. Nieco mi wyszło, ale to nie było proste. Była osobą delikatną i wrażliwą. Zajął się nią jej ojciec, który jest właścicielem karczmy. Wróciłam do swojej wcześniejszej rozmówczyni, która bardzo uważnie mi się przyglądała.
- Coś jeszcze? Chcesz poznać jeszcze jakąś historyjkę z mojego życia? Mam teraz trochę czasu, więc mogę ci trochę poopowiadać - powiedziałam spokojnym głosem z nutką sarkazmu i ironii. Dla mnie to była dziwna sytuacja. Nigdy nikt na mnie nie posyłał zabójców… Chyba ktoś bardzo nienawidził wygnańców, albo przeskrobałam coś u kogoś nawet o tym nie wiedząc.

Kerris?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz