poniedziałek, 6 stycznia 2020

Od Yonkiego CD Hibane

Podążył wzrokiem za Hibane, która czym prędzej pobiegła na dach, unosząc brwi w zdziwieniu. Co się działo? Gdzie i po co się tak spieszyła? Długo nie musiał się zastanawiać,  bowiem gdy tylko dziewczyna zniknęła mu z oczu, usłyszał przeraźliwy ryk. Otworzył szerzej oczy, czym prędzej podchodząc do drzwi. Wyjrzał przez nie na zewnątrz, od razu dostrzegł pędzącą w ich stronę nieludzką, obrzydliwą kreaturę. Wystarczyła chwila, by rozpoznał ów stworzenie.
Bariz.
W tym momencie ogarnęły go naprawdę mieszane uczucia. Oczywiście, pojawienie się bariza oznaczało, że nadciągają kłopoty, ale kurde... to też oznaczało akcję, a akcja to prawie życiowa miłość boga. Mógł coś zrobić, powalczyć na poważnie z bestią. Mało tego, to była dobra okazja, by w końcu się ujawnić. Naprawdę, teraz wyjątkowo nie chciało mu się ukrywać. Chciałby już pokazać, kim jest i mieć z tym spokój. Przynajmniej pozorny.
Hm, ale się działo ostatnio. Bandyci, strażnik, wilk, teraz bariz... no, oby tak dalej!
Najszybciej jak mógł przebrał się z powrotem w swoją koszulę. Co prawda, bluzka Hibane była wygodna, ale coś czuł, że dzisiaj porządnie zawalczy, a jakoś nie chciał tego ubrania narażać na brud, rozdarcia i ewentualną krew. Zapiął wszystkie guziki, za wyjątkiem tego pierwszego (zrobił to tak szybko, że chyba nikt by go w tym nie przegonił), czując, że wóz zaczął jechać, udał się schodami na górę.
To, co ujrzał, nieco go zaniepokoiło. Hibane leżała w prawdziwej formie na dachu, najprawdopodobniej nieprzytomna, do tego wyglądała na bardzo małą. Otworzył usta, zmierzył ją wzrokiem, gdy wtem zerwał się i ruszył pędem w jej stronę. Musiał ją szybko stąd zabrać, jeśli koła wozu natrafią na większy kamień, może spaść. W chwilę znalazł się tuż koło niej, ukląkłszy przyjrzał się jej dokładnie. Powoli wyciągnął rękę, na początku poczuł gorąc, jednak szybko on znikł. Położył dłoń na ramionach dziewczyny, lekko nią potrząsnął.
– Hibane! – zawołał, nie doczekał się jednak reakcji z jej strony.
Usłyszał za to ryk. Odwrócił głowę, spojrzał na bariza, który z każdą chwilą coraz bardziej skracał dzielący go od wozu dystans. Wydawało się, że koń szybko opadał z sił – i raczej tak rzeczywiście było. Nie dość, że został gwałtownie wybudzony, to jeszcze musiał teraz pędzić jak szalony. Yonki przyjrzał się wierzchowcowi. Przydałoby się trochę podziałać chaosem, inaczej zaraz padnie z wycieńczenia. Tak, tak zrobi. Zajmie się koniem, by w razie czego zabrał Hibane jak najdalej od potwora.
Wstał, już miał iść, gdy nagle prawe koło na coś natrafiło. Cokolwiek to było, było na tyle duże, że wóz niebezpiecznie się przechylił w ten sposób, że Yonki stracił równowagę. Upadł, w ostatniej chwili podpierając się rękami, nie był to jednak koniec, bowiem ujrzał, jak ciało Hibane turla się w stronę krawędzi. Nie zwlekając, zerwał się, by ją złapać. Kolejny podskok wozu, kolejny upadek, na tyle niefortunny, że bóg nie tylko wyleciał poza dach, ale też pociągnął za sobą dziewczynę. Obydwoje runęli na ziemię, Yonki jakoś zdołał ochronić małe ciało Hibane, wcześniej nakładając na siebie parę efektów, by było to możliwe. Dodatkowo zwiększył swoją temperaturę. Drogą dedukcji uznał, że dostarczy Hibane ciepła, a nuż jej stan się polepszy.
Przeturlał się kawałek, zatrzymał się dopiero po paru metrach. Spojrzał na oddalający się wóz. Użył mocy, by się zatrzymał. Koła ugrzęzły w ziemi, koń musiał przerwać galop. Yonki cicho odetchnął, po czym powrócił wzrokiem na dziewczynę, gdy nagle usłyszał wrzask. Odwrócił głowę, otworzył szeroko oczy.
Bariz był blisko.
Za blisko.
Zdecydowanie za blisko.
Nie spostrzegł, kiedy dystans między nimi się tak zmniejszył, ale to było naprawdę nagłe, na tyle, że nie miał nawet czasu dokładnie się zastanowić, co robić.
Obrócił się nieco na bok. Stwór już się na nich rzucał, lecz wtem tuż przed nim pojawiło się białe pierzaste skrzydło, na którym to zatrzymał się on i jego wielkie, ostre jak brzytwa pazury, które przebiły się na wylot. Yonki zachłysnął się powietrzem, wykrzywiając usta w bólu. Przygryzł dolną wargę, wstrzymując na chwilę oddech. Wziął porządny zamach skrzydłem, odpychając tym samym stwora. Korzystając z chwili, odłożył delikatnie dziewczynę na bok, wcześniej sprawiając, by ziemia pod nią była gorąca, po czym wstał. Z pleców wystrzeliło drugie skrzydło, obydwoma machnął, z jednego strzepując krew. Rozłożył je na całą ich rozpiętość, tworząc zasłonę przed Hibane. Spojrzał na bariza, który na moment zastygł w bezruchu, w jego oczach pojawił się pewien groźny błysk.
– Masz ogromnego pecha, że trafiłeś akurat na mnie – rzekł spokojniej niż się mogło wydawać.
Stwór popatrzył na niego, zawył głośno, aż ptaki wyleciały z pobliskich drzew. Nie marnując ani chwili rzucił się prosto na boga z pazurami i kłami. Yonki wzbił się w niebo, również rzucił się na potwora. W tym bezpośrednim starciu to on miał przewagę. Sprawiając na moment, że ziemia przyciąga go ze znacznie zwiększoną siłą, udało mu się odepchnąć bariza na kilka dobrych metrów od Hibane. Przygniótł go do ziemi, a zaraz potem odskoczył od niego.
Dobra, czas poważnie go skrzywdzić.
Tylko jak?
Nie wiedział, co dokładnie zrobić, w jaki sposób pozbyć się kreatury. Przecież było tak wiele opcji! Mógł sprawić, że się zapadnie w sobie, albo jakiś zewnętrzny nienaturalny czynnik przemieni go w maź, albo wybuchnie... no, może nie wybuchnie, bo krew i kawałki ciała rozprysłyby się na wszystkie strony i narobiłyby bałaganu. Tak, ta opcja odpadała. Ale i tak pozostawało wiele innych! Bycie bogiem chaosu jednak miało swoje wady – za dużo opcji zabicia.
Chwila.
Spojrzał na prawe skrzydło, z którego krew spływała strumieniami, brudząc nie tylko pióra, ale też ziemię. Ilość szkarłatnej cieczy była spora, na tyle, że poczuł nagłe osłabienie. Niezwłocznie się uleczył. Nie mógł tak krwawić, inaczej będzie z nim kiepsko. Poczuł, że ból znika, jednak nie tak szybko, jak zwykle, co go zdziwiło. Czyżby już osiągał swój limit? W sumie, dzisiaj całkiem sporo namieszał, stworzył skrzydła, jeszcze odbudował łapę wilka. Ech... Chyba nici z zabawy, zwłaszcza, że ważniejsza była teraz ochrona Hibane. Po prostu pozbędzie się bariza. Ale dla pocieszenia użyje bardzo lubianego przez niego triku.
Stwór skoczył, Yonki szybko się cofnął, na wszelki wypadek kucnął i zasłonił skrzydłem Hibane. Spojrzał na kreaturę, wziął nieco głębszy wdech. Bariz ponownie miał rzucić się na niego, gdy nagle się przewrócił. Przywalił porządnie całym cielskiem w ziemię. Zaskoczony próbował się podnieść, coś mu jednak nie szło. Przeleciał po sobie wzrokiem, dopiero w tym momencie zauważając, że nie może oderwać nóg od ziemi. Jakby się przykleiły do niej. I to porządnie. Nieważne, jak bardzo się starał, nie mógł ich podnieść.
Widok ten rozbawił Yonkiego. Kąciki jego ust uniosły się. Cicho prychnął. Tyle razy już to widział, z różnymi istotami w roli głównej, ale nadal go to bawiło. To ich zaskoczenie, mina wskazująca na to, że kompletnie nie ogarniały, co się właśnie działo, jak do tego doszło i jak to w ogóle było możliwe. Bezcenne.
Gdy tak patrzył na zdezorientowanego bariza, usłyszał cichy jęk. Odwrócił głowę, spuścił wzrok na Hibane, której właśnie wracała przytomność. Dziewczyna powoli podniosła powieki, zamrugała parę razy, spojrzała na Yonkiego... i zamarła. Otworzyła szeroko oczy, najprawdopodobniej nie wierząc w to, co właśnie widziała. Bóg, widząc to, uśmiechnął się szeroko.
– Obudziłaś się w idealnym momencie – rzekł wesoło. – Właśnie miałem się zabierać za najlepsze.
Hibane nadal patrzyła na niego z niedowierzaniem. Otworzyła usta, nic jednak nie mówiła. Yonki wziął nieco głębszy wdech.
– Leż i podziwiaj boga w akcji.
Wstał, wolnym, acz zgrabnym krokiem oddalił się kawałek od dziewczyny. Stanął do niej tyłem, prostując nieco skrzydła. Akurat w tym momencie chmury wreszcie odsłoniły księżyc. Pióra, skąpane w jego blasku, zaczęły lśnić, drobne odbłyski mieniły się wieloma barwami. Światło sprawiło, że postać boga wyglądała magicznie, jego postawa dodawała mu majestatyczności. Sądząc po wielkich oczach Hibane, które wręcz pochłaniały Yonkiego, widok ten był naprawdę wyjątkowy.
Yonki spoglądał na bariza, który szamotał się jak szalony, próbując oderwać się od ziemi, nadaremno. Zmierzył go wzrokiem, po czym spokojnym krokiem ruszył w jego stronę. Stwór zaczął wymachiwać rękami, jakby chciał go dopaść, bóg jednak zatrzymał się, zachowując odpowiedni dystans. Ponownie się przyjrzał kreaturze, po czym jak gdyby nigdy nic odwrócił się przodem do dziewczyny, która lekko podparta leżała kawałek dalej.
– Hibane, patrz! – zawołał. – Jest potwór...
Stanął tak, by sobą i skrzydłami zasłonić jej sylwetkę bariza. Nagle rozległ się wrzask, przerwany w pewnym momencie, po chwili nastąpiło trzaskanie, jakby coś twardego się właśnie łamało, aż w końcu nastała cisza.
– Nie ma potwora! – Yonki odsunął się z szerokim uśmiechem na twarzy.
Rzeczywiście, po stworze nie został żaden ślad. Nic nie wskazywało na to, że tu przed chwilą stał, nie licząc dwóch śladów jego kończyn na ziemi.
– I jak? – zapytał. – Podoba się sztuczka?
Hibane nic nie odpowiadała. Musiała nadal być w szoku. Yonki wziął głęboki wdech, przestąpił z nogi na nogę. Spojrzał na marną, choć w lepszym stanie niż wcześniej sylwetkę Hibane. Chyba później się nią zajmie. Jak już tyle dla niego zrobiła, to się odwdzięczy i sprawi, że wróci szybko do zdrowia. Jak? Chaos. Chaos sprawia, że rzeczy niemożliwe stają się możliwe.
Podszedł trochę bliżej dziewczyny, stanął, pokazując siebie i skrzydła w całej okazałości.
– No, to może jeszcze raz się przedstawię – rzekł. – Jestem Yonki, bóg chaosu! – Rozłożył dumnie ręce.

Hibane?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz