Czułam jak z minuty na minutę tempo mojego chodu się zmniejsza. Było to wywołane zarówno zmęczeniem, jak i nieudolnymi próbami wyswobodzenia się z kajdan. Wymagało to ode mnie podwójnego skupienia. Samo wycelowanie w zamek nie było łatwe, a dodatkowa obecność dwóch strażników tuż przede mną nie wróżyła niczego dobrego. Jakieś dwa razy spojrzenie któregoś zmusiło mnie do wycofania się z prawie udanej próby. Wzbudzało to we mnie dodatkowe poirytowanie, na skutek którego już zupełnie nie mogłam się skupić.
Gdy tylko moja twarz ponownie zetknęła się z ziemią, w moich oczach zagościły drobne łezki czystego bólu. Ponownie poczułam otrzymane niedawno uderzenie, czego rzecz jasna nie umilały inne czynniki, które wpływały na mój zły stan. Mimo wszystko moja dłoń nadal była mocno zaciśnięta na wytrychu, bez którego cały plan mógłby pójść na marne. Przy stanowczym szarpnięciu ze strony Keitha, zacisnęłam mocno zęby - nie chciałam, by czuł do siebie wyrzuty, że przez odgrywaną aktualnie rolę musi sprawiać mi dodatkowy ból. Zaraz później znalazłam się na jego wierzchowcu, od przedniej strony siodła.
- Widzę chłopcze, że życie ci niemiłe, skoro chcesz wieść mordercę na swym koniu - skomentował jeden z mężczyzn, obserwując uważnie moje ruchy.
- Niech będzie i tak, co prawda to prawda, zajedziemy zdecydowanie szybciej. Pamiętaj dzieciaku, że robisz to na własną odpowiedzialność - dodał drugi, świdrując wzrokiem ciemnowłosego.
Zacisnęłam delikatnie jedną z dłoni na kosmyku grzywy konia. Patrzyłam jedynie na swoje dłonie, gdy Keith ponownie dosiadł swojego konia, by znaleźć się zaraz za mną. Odetchnęłam z ulgą, gdy w końcu droga pokonywała się sama, a ja nie męczyłam dodatkowo swojego organizmu. Teraz wydostanie się z kajdan było o wiele łatwiejsze.
Po jakimś kwadransie w końcu udało mi się wyswobodzić nadgarstki, na których pozostały jedynie niegroźne otarcia. Powoli opuściłam kajdany na dół, by po chwili całkowicie zsunąć je prosto na grzbiet konia. Od razu poczułam spory napływ magicznej energii, która w moim aktualnym stanie i tak niewiele mogła zdziałać.
- To ostatni raz, gdy tym zaatakuję… - wyszeptałam do siebie, chociaż do uszu chłopaka również mogły dotrzeć moje słowa. W tym samym momencie powoli podniosłam swą dłoń do przodu, by z resztek swych sił wykrzesać iskry, mające na celu pozbawić strażników przytomności. Opadli oni bezwładnie na szyje swoich wierzchowców, które z kolei od razu się zatrzymały. Ten sam los spotkałby mnie, gdyby nie nagły uchwyt Keitha w okolicy talii, po którym podniósł mnie delikatnie do pionu.
- Daleko nie uciekniesz w takim stanie, dobrze o tym wiesz - powiedział, jakby przez moment czytając w moich myślach. Chociaż jego słowa były bardzo dosadne, w jego tonie usłyszałam nutkę troski. Westchnęłam cicho, przekręcając powoli głowę w jego stronę.
- Musisz zgłosić zamach i ucieczkę mordercy - spojrzałam mu w oczy z widocznym bólem, jak i smutkiem. Świadomość całkowitego splugawienia życia kogoś takiego jak on była dla mnie nie do przyjęcia. Nie mogłam pozwolić, by moje grzechy były dla niego dodatkowym balastem. - Nie chcę, żebyś przeze mnie skończył jako zdrajca… - “Chociaż równie mocno nie chcę opuszczać twojego boku” - dokończyłam w myślach, od razu zdając sobie sprawę z paradoksu płynącego z mojego zachowania i myśli. Ułożyłam powoli swoją dłoń na jego dłoni, a na moje usta wpłynął słaby uśmiech.
Jak to jest, gdy dla dobra ważnej ci osoby, musisz usunąć się z jej życia? Chyba mój prosty umysł mordercy nie jest w stanie znaleźć na to dobrej odpowiedzi...
<Keith? :3>
542
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz