piątek, 3 stycznia 2020

Od Merevae do Charfire'a


– Mer, krople, które dla mnie przyszykowałaś i wywar z tych tajemniczych liści pozwoliły mi uwolnić się bólu w krzyżu! Jesteś boska, moja droga, boska – twarz przemiłego pana Kavaliera rozjaśnił uśmiech, przez co zmarszczki na jego czole i policzkach zgęściały.
– Miło mi to słyszeć – kąciki moich ust drgnęły nieznacznie, jednakże to w oczach można było dostrzec ogniki radości wywołane przez pozytywną opinię. – To po prostu moja zajawka, takie tam, dyrdymały.
– Określaj to, jak chcesz, ale ja wiem swoje! – jeszcze raz obdarzył mnie uśmiechem, uprzednio zostawiając na ladzie sakwę z kilkoma monetami, i oddalił się powoli, nieustannie powtarzając pod nosem "Złota kobieta, no złota".
Kwadrans po opuszczeniu sklepu przez ostatniego klienta, zamknęłam swój magiczny kąt na trzy spusty i wymęczona po całym dniu udałam się niespieszno do domu. Alaer powinien na mnie czekać od przeszło dwóch godzin. Nieco ospały, ale pełen ciepła mężczyzna o tej porze zawsze okupował kuchnię i wygrzebywał najlepsze produkty z szafek, aby następnie samemu je skonsumować.
Zwinnie pokonałam stopnie, wchodząc po dwa za jednym zamachem. Ominęłam skrzypiące deski, stając na palcach i bezszelestnie skierowałam się do sypialni z zamiarem wrzucenia na siebie niedbałego, domowego stroju. Zastygłam w miejscu, gdy przez uchylone drzwi doszedł mnie głos.
Kobiecy.
Następnie jej jęk.
Szerzej otworzyłam skrzydło, wydając z siebie zduszony szloch. Zachłysnęłam się na widok dwójki złączonej w żarliwej namiętności. Jedną z tych osób był mój małżonek, co natychmiastowo wywołało u mnie dotąd niespotykane wzburzenie wymieszane z cierpkim posmakiem łamanego serca.
Zdrada zaliczana była według mnie do rzeczy nirwybaczalnych.
Wycelowałam gniewnie dłoń centralnie w jego serce. Moje palce spłynęły lepką krwia męża, a wokół jego piersi pojawiły się szkarłatne ślady po wbitych paznokciach. Kochanka pod wijącym się w spazmach ciele mężczyzny krzyknęła głucho, szczelnie okrywając się pościelą. Cofnęłam się o krok i zacisnęłam dłoń w pięść, czemu towarzyszyło charakterystyczne pęknięcie. Czerwona ciecz z żył i tętnic trysnęła z jego ust i nosa, barwiąc białą narzutę, a blade ciało runęło bezwiednie na dziewczynę, drącą się jak stare prześcieradło. Trzęsła się jak histeryczka, ale udało jej się wypiszczeć jedno słowo, które do mnie przemówiło:
– Wiedźma! – ostry pisk niemal spowodował u mnie migrenę. Momentalnie odwróciłam się i wybiegłam z domu wprost na uśpioną i pogrążoną w mroku dzielnicę. Gdzieniegdzie płonęły pochodnie, oświetlając szary bruk. Ja natomiast musiałam kryć się w ciemności nocy, więc przemknęłam za kilkoma budynkami aż dotarłam do głównej bramy, przy której koczowała straż.
Nie miałam siły ani czasu na zastanowienie.
Czyjaś dłoń uderzyła mnie w ramię i gdy spojrzałam w tamtą stronę, dostrzegłam obłęd w oczach dziewczyny, która jeszcze chwilę temu chciała tylko upojnie spędzić noc z moim mężem.
– Wiedźma! – kolejny pisk rozerwał mi czaszkę, gdy ta dziewka wyrzuciła mnie z bezpiecznej kryjówki, z dala od ciekawskich spojrzeń. Wciąż kurczowo trzymając mojego ramienia, podeszła szybkim krokiem do władz i podniesionym, niebywale irytującym głosem zaczęła wyjaśniać, co zaszło w izbie. Po jej zeznaniach sprawy niemalże same się rozwiązały, ale potoczyły się w innym kierunku niż początkowo zamierzałam.
Stojący na warcie żołnierze wymienili porozumiewawcze spojrzenia, co było dla mnie znakiem, że niestety nie będę mieć wyjścia i postąpię z początkowym planem.

~***~
Nogi niosły mnie w nieznanym kierunku, w zawrotnym tempie pokonując następne metry. Zgiełk i wrzask spowodowane moją ucieczką milkły za plecami, gdy pogrążyłam się między bujną roślinnością długowiecznego Lasu. Biegłam do utraty tchu, nie licząc upływu czasu - istniałam tylko ja, serce, które kołatało w piersi i otaczający mnie pozorny spokój. Spomiędzy gęstwiny wyłonił się ceglany komin, a po jeszcze kilku krokach wyrosła przede mną chatka, do której doskoczyłam w mgnieniu oka. Pchnęłam drewniane drzwi ramieniem, ale te ani drgnęły, więc naparłam na solidne belki mocniej, jednakże i to nie przyniosło jakichkolwiek efektów. W tyle słyszałam pokrzykiwania tłumu przedzierającego się przez gąszcz Lasu i ujadanie psów. Zbliżali się w zastraszającym tempie, a ostatnią deską ratunku mogła być tylko ta skromna, ale jakże zabarykadowana chatka. Oparłam czoło o wejście i przymknęłam oczy, pozwalając, aby ogarnął mnie chłód nocy, z którym przypałętał się również spokój, a to jego potrzebowałam w tamtej chwili najbardziej. Kilka minut wytrwałam w takiej pozycji aż do czasu, gdy dłonie zaszczypały boleśnie, a ja, jak oparzona oderwałam się od drzwi, czując, że czaszka eksploduje bólem. Zaczerpnęłam potężnego haustu powietrza, gdy poczułam lodowatą taflę wody, która wkradała się do ust i zaczęła wypełniać płuca. Otrząsnęłam się szybko i lekko zachwiałam, kierując swój wzrok na drzwi. Były one pokryte szronem.
Niewiele myśląc oderwałam kawałek szaty i podbiegłam do najbliższego drzewa, pozostawiając na jego gałęzi skrawek materiału. Z impetem powróciłam do obiektu, do którego miałam zamiar się dostać i płaską dłonią uderzyłam w drzwi. Ich zawiasy zamarzły, a następnie wykruszyły się, powodując, że wpadłam oszołomiona do środka. Od razu doczołgałam się do najciemniejszego i prawdopodobnie najbezpieczniejszego zakamarka, czekając tam w bezruchu.
– Tędy, tędy – głosy oraz ciężkie kroki mieszkańców miasteczka huczały mi w głowie, ale pokrótce się oddaliły, a ja nareszcie zostałam sama, opatulona ciszą, jednakże i ta nie potrwała zbyt długo.
– Kto zaszczycił mnie swoją obecnością? – całe pomieszczenie wypełnił gromiący głos, a z ciemności wyłoniła się dłoń, na której błądziły rosnące języki złotego ognia. Mój umysł nie był w stanie pojąć obrazu rzeczywistości, więc skupiłam się tylko na wyszeptanych słowach.
– Nikt ważny, już znikam – wstałam z wolna i gdy przywarłam plecami do zimnego drewna, zamachnęłam się dłonią, co spowodowało, że z opuszków palców pomknęły lodowe igły wprost na szeroko rozpostartą rękę nieznajomego. Chwilowy syk gaszonego ognia wypełnił przestrzeń i zapewne był powodem, dla którego spojrzenie perłowych tęczówek wręcz wgryzło się w moje oczy.
– Czarownica? – trociny na kamiennej posadzce zagłuszyły kroki mężczyzny, który pozwolił, aby światło odbite Księżyca padło na jego sylwetkę i surową twarz. Skuliłam się, gdy ponad dwa metry potężnego ciała stanęły przede mną na mniej niż krok.
– Nie jestem nią – odparłam ze spokojem i zakryłam ramiona postrzępionym płaszczem. – I nigdy nie będę.
Mężczyzna już nie odpowiedział. Jego ramię wystrzeliło w moją stronę, a szorstkie palce wbiły się w skórę na szyi.
– Król zapewne zaoferowałby sporą sumę za twoją głowę – wywarczał, a ja jęknęłam, kiedy pięć punktów zaczęło wypalać dziury w moim gardle. Wbiłam paznokcie w jego przegub do tego stopnia, że nadgarstek napastnika zsiniał. Po jego ręce zaczęły piąć się smugi zamarzniętej wody aż w końcu zaczęły lizać jego policzek - wtedy odpuścił. Warknął i zaczął masować szczękę, wbijając we mnie nienawistne spojrzenie, które po dłuższej chwili zelżało i stało się współczujące. Staliśmy w ciszy, pogrążeni w mroku, ale przeszył go gruby głos mężczyzny.

[ Czarfrajerze? ] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz