piątek, 10 stycznia 2020

Od Heinego CD Lothara

Nie przeczę, akurat pić lubiłem, a zważywszy na płynącą w mych żyłach krew, miałem bardzo wysoką tolerancję alkoholu, co bywało irytujące, a na pewno nieekonomiczne, ale zdarzało się wygodne. Musiałem się bardzo postarać, by doprowadzić się do stanu, w którym nie mógłbym nad sobą w najmniejszym stopniu panować, co oszczędzało mi wielu problemów i nieprzyjemnych sytuacji. I bez promili zachowywałem się z reguły nazbyt impulsywnie, co mogło być nieciekawe, czy też raczej, wręcz opłakane w skutkach.
Gdy ów brązowowłosy Thomas podszedł do baru złożyć zamówienie, znowu zostałem sam z niejakim Lotharem. Facet mógł mieć może ze dwadzieścia pięć lat, był napakowany jak szafa, przystojny jak obrazek, idealnie gładki na twarzy, czysty, zadbany. Słowem - musiał mieć branie i nie bez powodu. Chociaż nie wyglądał na typa, który jakoś wybitnie by za tym przepadał, nie zachowywał się tak. Próbowałem dopatrzeć się w jego postaci jakiejkolwiek skazy, niedoskonałości, blizny czy śladu, który dowodziłby jego realności, nikt w końcu nie jest idealny. Jednak jedyne, co udało mi się na pierwszy rzut oka dostrzec, to malutkie znamię na ramieniu. Mogłem więc wydać jednoznaczny werdykt i zakwalifikować go do świata magicznego, a nie uznać tylko za dziwnego przebierańca, perfumującego się zapachem Libr, co byłoby całkiem fanatycznym uzależnieniem czy hobby, ale takich też już zdarzyło mi się spotkać.
- Czemu tak się na mnie patrzysz? - przerwałem ciszę. Trwała wprawdzie ledwie kilkanaście sekund, ale z reguły takie wypowiedzi budziły w rozmówcy zmieszanie i wprawiały go w dyskomfort. Dopiero osoba zestresowana odsłaniała karty, a ja lubiłem wiedzieć więcej niż potrzebuję, dlatego zawsze chętnie wprawiałem rozmówców w zakłopotanie. Tak od razu można poznać człowieka.
- Nieczęsto spotyka się w tych czasach takich jak ty. Jeszcze nigdy żadnego nie spotkałem. - odparł prostolinijnie, lekko wzruszając przy tym ramionami. Co ciekawe, wcale się nie zmieszał. Zmrużyłem lekko szkarłatne ślepia i oblizałem kły końcówką języka. Osobliwy gość.
- Nie jesteśmy szczególnie... lubiani... W przeciwieństwie do ciebie, na przykład, mamy jak wiesz dosyć naganne maniery i nie respektujemy zasad savoir-vivre'u w przy stole. - odparłem i zaśmiałem się pogardliwie, by pociągnąć spory łyk piwa.
- No, to akurat trzeba wam oddać. Chociaż również fakt faktem, że ciężko lubić jednostki z taką życiową etykietą. - to mówiąc również się zaśmiał, ale nie wyczułem w tym śmiechu fałszywej nuty. Najwidoczniej był to żarcik. Wykrzywiłem usta w obleśnym uśmiechu, marszcząc lekko nos. Podobał mi się ten jegomość. Mogło być z nim nieco zabawy. W tym momencie wrócił brunet z kuflem dla każdego z nas. Dopiłem więc jednym hałstem swoje piwo i od razu zabrałem się za to, które postawił mi Lothar. Stuknęliśmy się szklankami i każdy zanurzył usta w trunku. Na raz opróżniłem połowę litrowego naczynia.
- Spieszy ci się gdzieś? - zaśmiał się Lothar, pół żartem, pół serio. Wytarłem pianę z warg wierzchem lewej dłoni, drugą wyjmując papierosy z kieszeni.
- Im prędzej się pije, tym szybciej działa. Witaj w moim świecie, kochasiu. - puściłem mu oczko z szelmowskim grymasem na ustach, po czym włożyłem papierosa między zęby i odpaliłem. - Ktoś? Coś? - wyciągnąłem paczkę w stronę mężczyzn, ale odmówili. Wzruszyłem ramionami i schowałem paczkę. - Nie to nie, łaski bez. - parsknąłem pod nosem i wypuściłem chmurę dymu przez usta. - Mówiliście wcześniej o handlu ludźmi czy potworami? - spytałem sarkastycznie, by wbić wzrok w Lothara, opierając się wygodnie na oparciu krzesła. Mężczyzna parsknął pod nosem, jego kolega tak samo.
- Zajmujemy się końmi. - powiedział brunet.
- Serio? Musi być dziwnie... - mruknąłem. Moje relacje ze zwierzętami... No cóż, nie należały do najcieplejszych i niezbyt je rozumiałem. Oczywiście z ludźmi na czele, nie zapominajmy o ludziach.
- Czemu? Konie to wdzięczne stworzenia, wierne i inteligentne. To bardzo przyjemna praca, dlaczego miałoby być "dziwnie"? - Lothar zmierzył mnie spojrzeniem, pociągając w następnej kolejności piwa ze szklanki.
- Nie rozumiem zwierząt. - powiedziałem wzruszając ramionami, by znów pozwolić dymowi opuścić swobodnie me płuca wraz z powietrzem.
- Konie są z pewnością łatwiejsze w obsłudze niż ludzie. - takie stwierdzenie z ust Thomasa dosyć mnie zdziwiło. Zwierzęta to zwierzęta. Ludzie są jedynie naiwniejsi, poza tym niczym się nie różnią od psa czy małpy.
- Jakoś nie mam za wielu relacji ani z jednymi, ani z drugimi, więc nie odniosę się do takiej tezy. - to mówiąc przystawiłem kufel do ust, papierosa trzymając między palcami prawej ręki. Wyciągnąłem rękę nad krawędź stołu i strzepnąłem popiół z jego końca, odstawiłem kufel i znów zaciągnąłem się dymem. Jedzenie jest w porządku. Kiedy zaczyna uciekać, można się trochę rozerwać i zabawić. Ale żeby próbować je rozumieć? Kto by miał na to ochotę, po co marnować energię na zrozumienie niższej formy życia...? Niezbyt to do mnie trafiało.
- Jeśli chcesz, możesz kiedyś wpaść do stajni, przekonasz się i wyrobisz sobie zdanie. - zaoferował Lothar. Słysząc tak absurdalną propozycję wybuchnąłem śmiechem, kryjąc oczy dłonią. O mało nie spadłem z krzesła. - Co cię tak bawi? - chyba faktycznie nigdy wcześniej nie spotkał innego mi podobnego i nic o nas nie wiedział.
- Gdybym znalazł się w pobliżu twojej stajni, musiałbyś szukać kucyków po lasach. Ofiary nie przepadają za drapieżnikami. - powiedziałem przez śmiech. 
- Zwierzęta się was boją? - spytał zdziwiony. Gdy się trochę opanowałem, odpowiedziałem:
- W tym są bystrzejsze od ludzi. To dobra zasada, jak nie możesz zabić, uciekaj. - me usta wykrzywiły się w niesmacznym grymasie, stanowiącym parafrazę uśmiechu.

Lothar?
Słowa: 838

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz