Zdołałam się jedynie lekko uśmiechnąć i skinieniem przyjąć jego propozycję. Jego spokój i niezachwiana postawa sprawiała, że nie wiedziałam jak mam odebrać jego zachowanie. Zabijanie pozostanie we mnie zawsze, ale pierwszy raz odpędzę chęć zemsty i własne uczucia.
W moim wnętrzu toczyła się walka. Myśli usilnie próbowały ustalić co jest właściwe i dlaczego powinnam odpuścić, albo właśnie pozostać przy takim zawodzie.
Każde z nas milczało, nawet nie podejmując próbę rozmowy. Ale nie czułam się przez to skrępowana. Raczej odnosiłam wrażenie wdzięczności za poświęconą uwagę, niepotrzebne słowa mogły jedynie wywołać burzę.
Poza tym chłopak nie wydawał się osobą, która szuka konfliktów. Pomijając to, że przez niego nadal nie mogę posługiwać się ręką i dłoń do końca się nie wygoiła – był interesujący. Jego mowa ciała wiele nie zdradzała, ale w oczach widziałam coś tajemniczego, coś czego nie umiałam rozszyfrować.
Podejrzewałam nawet, że całe to jego zachowanie to jedynie gra, a on sam jest kimś ważniejszym niż jedynie zwykły śmiertelnik. Jednak wątpiłam, żeby chciał mi opowiedzieć o swoim życiu i nieco się zbliżyć. Nie mogłam przecież zapomnieć, że jego zdanie o mojej osobie nie było zbyt fajne.
- Proszę. – położył przede mną talerz z cudownie pachnącą jajecznicą, rozwiewając wszelkie myśli.
Zerknęłam ukradkiem na jego blond włosy, które delikatnie okalały widocznie zmęczoną twarz.
- Dziękuję. – przyglądnęłam się posiłkowi, ale nie widziałam w nim nic podejrzanego. Zresztą nie wiedziałam czemu spodziewam się otrucia, skoro dostałam od niego tak wiele.
Mój brzuch głośno dawał znać o własnych potrzebach, ignorując mózg. Rozpoczęłam jedzenie, które było naprawdę dobre.
Kiedy zakończyłam delektowanie się i napełnianie żołądka, postanowiłam wrócić do siebie. Bycie na łasce Mordimera nie bardzo mi pasowało i jemu z pewnością też. Z nieznanych przyczyn miałam ochotę powiedzieć mu coś miłego i po prostu zapewnić, że nie jestem głupia. Jednak to tylko chwilowa zachcianka.
Kiedy się ubrałam, Mordimer odprowadził mnie pod drzwi, gdzie stanęłam i dokładnie spojrzałam w jego niespokojne i jakże wyjątkowe oczy.
- Mam u Ciebie dług, więc jeśli tylko będę mogła w jakikolwiek sposób pomóc jestem do usług.
Powiedziałam ze szczerym półuśmieszkiem i dobrymi zamiarami. Jasnowłosy jedynie przytaknął skinieniem i nieco zmrużył powieki.
Rozstaliśmy się, a ja natychmiast ruszyłam do własnego mieszkania. Po drodze miałam wrażenie, że jestem śledzona, a czasem widziałam dziwne cienie, ale zrzuciłam winę na zmęczenie i brak trzeźwego rozumowania.
Kiedy runęłam na własne łóżku, poczułam przytłoczenie i wpadłam w niesamowicie dziwny nastrój. Miałam wrażenie, że coś ze mnie ucieka, a ja staje się niczym. Nie umiałam tego opisać, ale zaczynało mi brakować tchu. Ostatecznie zamknęłam oczy, zostając pochłonięta przez nieznaną ciemność.
Obudziłam się dopiero na drugi dzień, koło południa. Czarnuszek wpatrywał się we mnie swoimi ślepiami, jakby chciał mnie przed czymś ostrzec. Wtuliłam jego ciepłe ciało, chcąc pozostać z nim do końca dni.
Musiałam jednak wstać i zając się tym, czym powinnam. Mianowicie jak najszybciej chciałam znaleźć nową pracę. Potrzebowałam zająć czymś mózg, przestać rozgrzebywać bezsensowne obrazy, krążące po mojej głowie. Sam fakt rozdrażnienia, jeszcze bardziej mnie denerwował.
Postanowiłam udać się na rynek i popytać ludzi, może ktoś się tym zajmuje i potrzebuje pomocy. Jeżeli nie, sama coś otworzę. Za oknem pojawiły się płatki śniegu, wolno opadając na zmarzniętą ziemię. Po nakarmieniu Czarnuszka i doborze ciepłego odzienia, wyruszyłam do miasta.
Droga przebiegła w przyjemnej atmosferze. Tym razem nie męczyły mnie prześladowcze cienie, a coraz większa warstwa śniegu niesamowicie cieszyła duszę. Zima zawsze należała do tych pór, które uwielbiam. Cały klimat jaki się tworzył, zimny wiatr, który orzeźwiał i specyficzny zimowy zapach cieszyły moje serce. Przynajmniej na tyle, na ile pozwalały ostatnie wydarzenia.
Po kilkudziesięciu minutach chodzenia po sklepach i szukania ofert pracy poczułam zmęczenie. Zasiadłam wtedy na ławce, która znajdowała się na rogu rynku głównego. Niedaleko znajdowała się opuszczona kamienica, a zaraz obok sklep z wypiekami, który teraz był nieczynny.
Odsapnęłam, opierając głowę na krawędzi, tak żeby spojrzeć w niebo. Widziałam płatki śniegu, które opadały na moją rozpaloną twarz, tańczące wcześniej radośnie i niesione przez szare niebo. Pomimo wszechogarniającego zimna, poczułam przez chwilę spokój. Tak, jakbym w końcu zniknęła, ale jednocześnie mogła dalej żyć. Totalny paradoks.
Podczas gdy ponownie spojrzałam na uliczkę, zauważyłam dobrze znaną blond czuprynę. Mordimer szedł gdzieś w zamyśleniu z miną niezwykle posępną. Zamierzałam wstać i do niego podejść, ale nagle poczułam uścisk na szyi, a następnie wszystko zrobiło się czarne.
Otwierając usta nie mogłam powiedzieć ani słowa, bo natychmiast zostały zatkane grubym materiałem. Każda z kończyn została unieruchomiona, a ja wpadłam w panikę. Niestety żadne wierzganie nie pomagało. Po chwili ogarnęła mnie błoga senność i całkowicie się jej oddałam.
Otwierając oczy poczułam nieznajomy swąd. Drażniło to mój nos i prowadziło do mdłości. Jednocześnie nie opuszczały mnie zawroty głowy. Powoli powracały wspomnienia i pojawiły się spekulacje dlaczego tu jestem i kto mnie uwięził. Czułam, że mam związane kończyny i nie mogłam nimi poruszyć, co niezwykle mnie niepokoiło.
Ku mojemu zdziwieniu nie czułam na głowie worka, ale panująca ciemność i tak w niczym mi nie pomagała.
- Zajebiście. – warknęłam, odczuwając otaczającą mnie rezygnację.
- Keya? – znajomy, cichy głos dobiegł mnie od pleców. Natężyłam słuch, próbując sobie przypomnieć do kogo należy. – To ja, Mordimer.
Wydałam z siebie dźwięk ulgi i wdzięczności, że jakimś cudem odczytał moje myśli.
- Wszystko z tobą w porządku? – zapytałam, aby upewnić się, że nie jest ranny.
Albo mogli mu coś wstrzyknąć, podać do jedzenia. Na chwilę obecną jego zdrowie było priorytetem ze względu na jedyną osobę, która może mi pomóc. O ile ma więcej pomysłu ode mnie i jest w pełni sprawny. Czułam, że sama nie dam sobie rady. Niestety zostałam zmuszona do takiego wniosku, co jeszcze bardziej mnie denerwowało, a jednocześnie cieszyło, że nie jestem tu sama.
Mordimer?
917
917
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz