czwartek, 2 stycznia 2020

Od Add cd. Keith

“Przynajmniej teraz się posłuchał.” - powiedziałam do siebie w myślach, przez ułamek sekundy odprowadzając wzrokiem odchodzącą postać. Odetchnęłam z ulgą. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby musiał on odpowiadać za coś, czego nie zrobił. Za coś, co było tylko i wyłącznie moją winą. 
Ponownie przeniosłam spojrzenie na tłum mężczyzn. Chociaż stawanie do walki ze świadomością o nadchodzącej przegranej jest wyjątkowo demotywujące, nie mogłam “poddać się bez walki”. Wtedy całe przedstawienie szlag by trafił, a moje podejrzane zachowanie mogłoby zostać zauważone. Nie mam zamiaru zostać oskarżona o próbę zamachu poprzez złapanie, to tylko przyspieszyłoby moją śmierć. Powoli nabrałam powietrza do płuc, by wykonać zapewne swój ostatni, pełny wdech. Nie mam zamiaru umrzeć z rąk jakiegoś pospolitego zjadacza chleba. Ruszyłam biegiem w stronę grupki.
Walka nie trwała zbyt długo. Na początku starałam się wykonywać same uniki I odparcia, by ograniczyć grupę poszkodowanych do minimum. Chciałam zbliżyć się do wcześniej zauważonego strażnika, był on moją jedyną gwarancją wyjścia “cało” z tego pojedynku. Dopiero w momentach większych komplikacji ze strony reszty, używałam niegroźnej dawki prądu, w celu ich ogłuszenia. Gdy po kilku dłużących się minutach zbliżyłam się do celu, w mojej dłoni pojawił się dokładnie naostrzony sztylet. Nie chciałam go zranić. Miałam zamiar odpowiednio sprowokować go, by użył na mnie ludzkiej formy ogłuszenia. Po kilku odparciach klingi jego miecza, wykonałam podstawowy, dobrze znany przeszkolonym ludziom atak. Wykonałam go jako przynętę, jednak z jego perspektywy było to proste zakończenie walki z własną wygraną. Uderzył głowicą miecza prosto w potylicę mojej głowy. Był to prosty, wykorzystujący nieuwagę wroga atak, który gwarantował wygraną. Przed moimi oczami od razu pojawiły się ciemne mroczki. Mężczyzna od razu przybił mnie twarzą do ziemi, przy tym szybko zakładając dobrze mi znane kajdany. Nie dość, że blokowały moce, to jeszcze były cholernie ciężkie. Udręka. 
Przy jego “pomocy” - czyli po prostu szarpnięciu do góry - podniosłam się z widocznie nietrzeźwym wyrazem twarzy. Nie znoszę zawrotów głowy, a szczególnie chodzenia z nimi. Już wtedy wiedziałam, że dojście z powrotem do karczmy bez zachwiania będzie graniczyć z cudem… 

***

Nieprzespana noc i dodatkowy ciężar z przodu, w trakcie podróży ostro dawały mi w kość. Przynajmniej wcześniejsze zawroty głowy dały mi już spokój, dzięki czemu jakoś nadążałam za dwoma końmi przede mną. Ponowna obecność Keith’a zdecydowanie mnie uspokajała i mobilizowała do dalszego podążania za strażnikami. Był on w końcu moją ostatnią nadzieją na odkupienie, bez utraty życia. Dostałam szansę, którą będę musiała wykorzystać. 
Podróż z mojej perspektywy dłużyła się w nieskończoność.
Minęły jakieś dwie godziny drogi. Chociaż brak odzywania się nie był dla mnie niczym nowym, to w towarzystwie osób mogących ze sobą dyskutować było to trochę nużące. W duchu przez cały czas modliłam się o zajazd, czy jakikolwiek budynek, który mógłby być postojem. Pomysł został wcześniej nasunięty przez Keith’a, na co strażnicy zgodzili się tylko ze względu na myśl o możliwości wypicia kufla piwa. Typowi faceci. 
W końcu po jakimś czasie moje prośby zostały wysłuchane - pojawiła się przed nami skromna gospoda z karczmą na parterze. Ledwo widoczna iskra szczęścia zabłysnęła w moich oczach. To mogła być nasza szansa. 
- Młody, skocz nam po dwa kufle! - wydał jasne polecenie nieco starszy i bardziej gburowaty strażnik. Na całe nasze nieszczęście ci dwaj posiadali rozum i nie powierzali jeńca byle komu. Westchnęłam cicho, spoglądając jak ciemnowłosy z delikatnym grymasem niezadowolenia na twarzy dokańcza przywiązywanie konia do jakiegoś słupka. Zaraz potem ruszył w poleconym przez mężczyznę kierunku, uprzednio zabierając od niego parę monet. “Musimy poczekać na dobrą okazję, nic więcej…” - pomyślałam, stojąc tuż obok trzech koni.
Nie musiałam długo czekać, by uwaga strażników, stojących kilka metrów dalej, została skierowana na mnie. 
- Pomyśleć, że potwory kryją się pod takimi ładnymi buźkami… - wypalił jeden, uważnie skanując mnie wzrokiem.
- Mamy jeszcze trochę drogi do zamku, zawsze możesz jeszcze skorzystać z okazji! - dodał drugi z szerokim uśmiechem, również gapiąc się na mnie w wiadomy sposób. 
- Dawno nie trafiła mi się żadna kobieta, chyba nie można tego zmarnować. - Zaśmiał się, odwzajemniając jednocześnie uśmiech tego drugiego.
Spojrzałam na dwójkę spode łba, zaciskając przy tym zęby. Wykończenie fizyczne nie pomagało w opanowaniu emocji, szczególnie tych negatywnych. Mocno poirytowana ich obrzydliwym zachowaniem oraz śmiechami, podniosłam powoli głowę, jakby chcąc spojrzeć na nich z góry. 
- Człowieku... Gdyby cię pies zobaczył, to by o własną budę się zabił...- rzuciłam w stronę jednego jakby znudzona, zaraz potem przenosząc wzrok na drugiego. - A Ty co tam gadasz? Powtórz, bo się oplułeś. - W moich ametystowych tęczówkach na nowo zawitał wrogi błysk. 
Reakcja z ich strony była dosyć szybka. Starszy, widocznie urażony obrazą swojej krzywej, twarzy znalazł się już po chwili naprzeciw mnie. Uniosłam na niego wzrok.
- Co tam mruczysz pod nosem? - spojrzał na mnie z góry, jakby chcąc podkreślić swoją dominację. Spojrzałam kątem oka na wychodzącego z gospody Keith’a. Nasze spojrzenia spotkały się po raz pierwszy od momentu rozstania przed bitwą. Widziałam w nim pewien niepokój, który zapewne spowodowany był aktualnie zaistniałą sytuacją. “Nie martw się, tworzę dla nas szansę.” - powiedziałam w duchu, jakby chcąc wzrokowo przekazać mu tą wiadomość. Zaraz po tym znowu skupiłam uwagę na strażniku.
- Zafunduj sobie twarz, bo dwie dupy to za du- - nie zdążyłam nawet dokończyć, gdy zostałam potraktowana prostym uderzeniem w brzuch. Zgięłam się wpół, w ustach od razu wyczuwając charakterystyczny, metaliczny posmak krwi. Mimowolnie pozwoliłam ulecieć jej na kącik moich ust i brodę. Teraz, czekałam tylko na jedno zdanie ze strony strażnika. Mężczyzna zbliżył się do Keith’a i odebrał od niego dwa kufle. 
- Król nie życzy sobie, by na jego zamku mogła pojawić się choćby kropla krwi tych potworów. Zajmij się nią - ponownie wydał mu jasne polecenie, po chwili sam odchodząc do stolika umieszczonego na zewnątrz karczmy. Strażnicy wrócili do swojej głośnej rozmowy, tym razem przy kuflach ulubionego trunku.
Z grymasem bólu przysiadłam na ziemi, przytrzymując przy tym dłonią swój brzuch. 
- Jeszcze trochę i stąd uciekniemy, więc taka ofiara to nic… - dodałam cicho, by te słowa dotarły tylko do zbliżającego się Keith’a.

<Keith? (≧▽≦)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz