piątek, 30 kwietnia 2021

Od Soreya CD Mikleo

Jedną z dłoni położyłem na jego biodrze, a drugą na jego plecach, dzięki czemu mogłem bez problemu bawić się jego włosami. Takie zwyczajne okręcanie miękkich kosmyków wokół było niezwykle odprężające. Niby taka prosta rzecz, a tak niezwykle pocieszna. Nie mam pojęcia, stało się na tamtej walce, ale cieszyło mnie to bardzo, Mikleo znowu był zdrowy i mogłem być w końcu o niego spokojny. Teraz tylko mieć nadzieję, że znowu nie zacznie tracić na wadze, u niego bardzo opornie szedł powrót do normalnej wagi. A może to była moja wina? Robiłem coś niepoprawnie i dlatego był taki szczuplutki? Bardzo prawdopodobne, w końcu jeszcze wiele o aniołach nie wiem. 
- Już u niego byłem i z nim rozmawiałem – powiedziałem z lekką niechęcią wiedząc, że to zapoczątkuje nie do końca pozytywny temat. – I możemy mieć mały problem. Znaczy, ja mogę mieć – dodałem, zaczynając delikatnie gładzić jego plecy. 
- Dlaczego? Nie chce dać ci jedzenia? – spytał bojowym tonem, gniewnie marszcząc brwi. Przyznam, uroczo i niewinnie wyglądał, kiedy się złościł. Trochę jak taka rozzłoszczona owieczka. Mam jedna świadomość, że pomimo tego słodkiego wyglądu jest w stanie spełnić swoje groźby. 
- Nie o to chodzi, nie myśl o nim tak źle – powiedziałem, całując go w linię żuchwy. – Nie może mi dać wiele, bo nie ma na to wystarczająco dużych zapasów. Nie chciałbym, aby ktokolwiek musiał przeze mnie tutaj cierpieć, dlatego powiedziałem, że w zupełności wystarczy mi ilość, którą mi podaruje. 
- Czyli na jak długo starczyłoby ci jedzenia? – spytał gładząc delikatnie mój policzek, który do najgładszych nie należał. Może przed wyruszeniem w podróż wypadałoby się ogolić? Zwłaszcza, że podczas podróży nie będę miał za bardzo sposobności, abym mógł to zrobić. 
- Na tydzień chyba. Jeżeli będę bardzo oszczędzał, może na dwa. Będziemy musieli obrać bardziej prostą drogę niż ostatnio – wyjaśniłem, uśmiechając się do niego łagodnie i poprawiając jego kosmyki. Zdawałem sobie sprawę, że teoretycznie będzie to bardziej niebezpieczne, ale nic złego stać się nam nie powinno. Między nami pakt nadal jest zawarty i póki nie natrafimy na swojej drodze nie do końca przyjaznego anioła, powinienem być jakoś użyteczny w walce. 
- Nie kojarzę, aby blisko były jakieś wioski albo miasta... – zaczął niepewnie Mikleo, dlatego szybko go uciszyłem pocałunkiem. 
- Jeżeli udamy się prosto do zamku, nie będziemy musieli nigdzie nie chodzić. W dwa tygodnie powinno się nam to udać – wyjaśniłem, gładząc jego plecy. – Albo nawet ponad dwa tygodnie. Kilka dni bez jedzenia mnie nie zbawi. 
- Nawet tak nie mów, musisz przecież jeść – powiedział, widocznie niezadowolony z moich słów. 
- I nikt nie mówi, że nie będę tego robił. Nic nie zrobię, jeżeli nie będę miał co jeść – wzruszyłem ramionami, nie widząc w tym żadnego problemy. W końcu, przeżywałem różne, gorsze rzeczy niż niejedzenie przez kilka dni, nie było w tym przecież niczego strasznego. – Nie myśl już o tym, będziemy się martwić, kiedy będziemy w tej sytuacji – odpowiedziałem, przytulając go do siebie mocniej i wtulając nos w zagłębienie jego szyi. 
Mikleo westchnął cicho, zarzucając ręce na mój kark i oparł policzek o moje czoło. Domyślam się, że pewnie w jego głowie krążyły myśli na ten temat, ale wkrótce sprawię, że przestanie się tym zadręczać. Przecież w tym momencie mamy lepsze rzeczy do robienia, niż zadręczanie się, co będziemy robić, kiedy zabraknie mi jedzenia podczas naszej drogi powrotnej. Mamy teraz czas na odrobinkę prywatności, której nam wkrótce zabraknie, jestem przekonany, że dzisiaj wieczorem znów przyjdzie do nas Yuki i będzie chciał tutaj spać. Też z tego powodu nie chowałem koców, na których jeszcze dzisiaj będę spał. Będę musiał również przypilnować, aby mój mąż spał na łóżku, a nie przy mnie. Może i jest zdrowy, a jego ciało znowu jest piękne i silne, ale nie zmienia to faktu, że wygodniej dla niego będzie, jeśli będzie odpoczywał na łóżku, nie na twardej podłodze i by przez to nabawił się siniaków oraz obolałych mięśni. 
- Kocham cię, Miki – wyszeptałem po dłuższej chwili, odsuwając głowę od jego ciała tak, by móc na niego spojrzeć. – Dziękuję. 
- Też cię kocham, tylko nie rozumiem, za co mi dziękujesz – powiedział z uśmiechem, przyglądając mi się uważnie. 
- Dziękuję za to, że przy mnie jesteś. Za to, że mnie kochasz. I za to, że się  wtedy nie poddałeś – wyjaśniłem mu, chociaż podejrzewałem, że jest to w miarę oczywiste. Za co innego mógłbym mu dziękować...? Chociaż w sumie, mógłbym znaleźć jeszcze kilka rzeczy, jest tak idealny i niesamowity, że mógłbym mu dziękować za wszystko, a to i tak byłoby za mało. 
- Sorey... – zaczął, ale nie pozwoliłem mu dokończyć, ponieważ przeczuwałem, że zacząłby się wykręcać i mówić, że to nic takiego, a to przecież było coś takiego.
 Połączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku, który mój Mikleo zaraz pogłębił, co wyjątkowo mnie ucieszyło. Wsunąłem delikatnie swoje dłonie pod jego koszulkę, tym samym delikatnie drażniąc jego chłodną skórę. Na więcej, poza pocałunkami i drażniącym dotykiem nie mogliśmy sobie pozwolić. Znaczy, teoretycznie mogliśmy, ale nie czułem, aby to był dobry pomysł, do chatki w każdej chwili ktoś mógł wejść, nie mieliśmy tutaj za wiele prywatności. Fakt, wcześniej się tym nie przejmowaliśmy, bo byliśmy zbyt bardzo spragnieni dotyku, ale teraz już możemy się powstrzymać i uniknąć dzięki temu kompromitacji.
Po dłuższym czasie mój aniołek odsunął się ode mnie, by móc złapać oddech. W sumie, nie tylko on, ten pocałunek chwilę trwał. Oboje jeszcze przez moment ciężko oddychaliśmy, by po chwili uśmiechnąć się do siebie łagodnie. 
- Nie wiem, co bym zrobił, gdybym cię stracił. Bez ciebie nie dałbym sobie rady – wyszeptałem, mocno się do niego przytulając. Dopiero teraz, po tych dwóch godzinach od zakończenia walki, cały stres zaczął ze mnie schodzić. Myślałem, że już mam to za sobą, ale jednak nie, jeszcze ten cały strach we mnie siedział. Bez obrazy dla dziadka, ale im szybciej opuszczę to miejsce, tym szybciej poczuję się lepiej. To miejsce nie kojarzy mi się z przyjemnymi przeżyciami i nie będę go wspominał bardzo miło.

<Aniołku? c:> 

Od Shōyō CD Taiki

 Miałem już dosyć tego leżenia w łóżku oraz całej tej choroby, a to był już dopiero drugi dzień. Miałem jeszcze trochę energii, którą mógłbym wykorzystać na przygotowanie nam obu śniadania. Pewnie gdybym był w domu, już normalnie byłbym na nogach i działał, a to oznacza, więc oznacza to, że i teraz również powinienem wstać. Już nawet odsunąłem kołdrę na bok i chciałem wstać, ale Taiki pojawił się przy mnie szybciej niż podejrzewałem. Chwycił mnie za ramiona i przytrzymał, tym samym sprawiając, że nie mogłem wstać. 
- Nie wstajesz dzisiaj z łóżka – w jego głosie usłyszałem groźbę, co bardzo mi się nie spodobało, ponieważ oznaczało to, że musiałem się go posłuchać. Znaczy, teoretycznie nie musiałem, ale moje postępowania spełzną na niczym, bo Taiki i tak zrobi wszystko, bym został dzisiaj w łóżko. Poza tym, faktyczne nie miałem za dużo siły w tym stanie. – Przygotuję ci może jajecznicę, co ty na to? Albo omlet. 
- Kanapki mi w zupełności mi wystarczą – powiedziałem zachrypiałem tonem, znając jego umiejętności kulinarne i mając w pamięci ten jeden raz, kiedy próbował nam przygotować omlet. Chociaż... chyba nie powinienem tego jednego razu brać pod uwagę, w końcu wtedy go troszkę rozproszyłem swoim wejściem jedynie w jego koszuli.
- Zrobię ci omlet – powiedział i ucałował mnie w czoło. – A jak wyjdziesz z łóżka, to obiecuję, że cię wezmę na ręce i zaniosę z powrotem. 
- Nie możesz tego zrobić, jesteś ranny i nie powinieneś dźwigać ciężarów – mruknąłem, patrząc na niego z niezrozumieniem. 
- Dlatego lepiej, abyś tutaj siedział – wyszczerzył się do mnie głupio, po czym poczochrał moje włosy i wyszedł z pokoju. Wykorzystuje moje zmartwienie o niego przeciwko mnie, to jest niesprawiedliwe. 
Zakaszlałem cicho, uprzednio zakrywając usta dłonią, po czym położyłem się na łóżku i przykryłem się kołdrą. Czy tak będą wyglądały moje najbliższe dni? Nie dość, że będzie to nudne, to jeszcze będę niepotrzebnie przeszkadzał Taiki’emu. On powinien również leżeć obok mnie, zwłaszcza, że nie spał tej nocy w najwygodniejszej pozycji, znowu przeze mnie. Miałem cichą nadzieję, że dzisiejszego wieczoru nie będę miał gorączki, albo chociaż będzie ona na tyle niska, bym zachował świadomość i miał pewność, że mój chłopak będzie spał na łóżku, a nie na twardym, niewygodnym krześle. 
Trochę ciaśniej otuliłem się kołdrą i przytuliłem się do poduszki, czując coraz to większe znużenie i zmęczenie. Nie wiem nawet, skąd to drugie się wzięło, w końcu co ja niby takiego dzisiaj zrobiłem? Tylko zszedłem dół, wziąłem apteczkę, i wróciłem na górę, by później opatrzyć jego ramię. Czy to brzmi jak coś męczącego? Nie wydaje mi się. Przyznam, rzadko kiedy byłem chory, a jeżeli już byłem, to jeden wieczór w łóżku i następnego dnia już byłem na nogach. Może wykonywałem odrobinkę mniej ciężkie prace, niż zazwyczaj, ale jednak coś robiłem, a nie leżałem w łóżku. Naprawdę chciałbym już być zdrowy, albo chociaż na tyle mniej chory, bym już mógł wstać z łóżka. Poczułem nagle, jak do moich nozdrzy dotarł zapach spalenizny. Coś musiało rozproszyć jego uwagę najwidoczniej, albo zapomniał czegoś zrobić. Naprawdę nic by się nie stało, gdybym zszedł na dół i coś przygotował nam obu, naprawdę. Albo chociaż posiedział przy stole i przypilnował, by cała jego uwaga była skupiona tym, na czym skupiona być powinna. 
W końcu jednak Taiki wrócił do swojego pokoju z tacką w rękach. Od razu poprawiłem się na łóżku zauważając, że niesie porcje dla dwóch osób, co mnie ucieszyło. Nie za bardzo miałem ochoty na jedzenie, ale jak już mam jeść, to z kimś. Poprawiłem poduszki i posunąłem się na materacu tak, by Taiki miał gdzie usiąść. Bądź co bądź, to w końcu było jego łóżko, a czasem miałem wrażenie, że to ja spędzam w nim więcej czasu. Tak nie powinno być, bo jeszcze pościel będzie przesiąknięta nie jego, a moim zapachem. Nie chciałbym, aby tak się stało, zdecydowanie wolałem jego zapach od mojego. 
- Smakuje lepiej, niż wygląda, zapewniam – powiedział Taiki, stawiając ostrożnie tackę na łóżku. Miał rację, oba omlety były nieco rozwalone i leciutko przypalone, ale tylko leciutko. 
- W to nie wątpię – powiedziałem grzecznie, łagodnie się do niego uśmiechając. – Dziękuję – dodałem, przysuwając się do niego ostrożnie, by móc pocałować go w policzek. 
- Ale przecież się nawet nie poczęstowałeś – odparł, delikatnie poprawiając moje kosmyki, które opadały na moją twarz. 
- Może i, ale już wiem, że jest to dobre – nadal uparcie trzymałem się swojego zdania i nie zmienię go, nawet jeśli faktycznie danie będzie niesmaczne. W końcu, bardzo się starał, aby przygotować dla mnie to śniadanie, a to dla mnie wiele znaczy. – Smacznego – dodałem, biorąc do rąk talerz z jedzeniem. Podobała mi się jeszcze jedna rzecz, a mianowicie to, że porcje były takie same. Trochę bałem się, że Taiki mógłby mi dać większą porcję, ponieważ jestem za chudy, on miał do tego skłonności do przesadzania w tej sprawie. – Miałem rację, było dobre – powiedziałem, kiedy mój talerz był pusty. Może odrobinkę zrobiłem to ze względu na Taiki’ego, nie chciałem, aby było mu smutno. 
- Nie było przypadkiem zbyt przypalone? – dopytał, zaraz podając mi gorącą herbatę. 
- Jak na pierwszy raz źle nie było – przyznałem, biorąc pierwszy łyk gorącego napoju. – Nie powinieneś się położyć? Nie spałeś przeze mnie za dobrze – dodałem, patrząc na niego ze zmartwieniem, by po chwili zaraz cicho zakasłać. Cudownie, znając moje szczęście, ten kaszel będzie się ze mną utrzymywał na długie tygodnie, jak to zwykle z kaszlem bywa. Nie powinienem skupiać się na sobie, a bardziej na Taikim, może powinienem przenieść się do innego pokoju, by miał tutaj więcej miejsca? Albo najlepiej do swojego domu, by już w ogóle nie być dla niego ciężarem. 
- Ze mną wszystko w porządku, nie martw się o mnie – nie lubiłem, kiedy Taiki mówił do mnie coś takiego. Zwykle oznaczało to, że coś jest nie tak i jednak powinienem się martwić. Czemu Taiki tak bardzo nie chce, abym się nim przejmował i o niego dbał...? Może z tego samego powodu, dla którego ja nie chcę, aby on martwił się o mnie. To chyba miałoby jakiś sens, tylko że ja raczej nie byłem warty jego uwagi. 
Odłożyłem kubek z herbatę na szafkę, a następnie wyciągnąłem ręce w jego stronę bardzo chcąc, aby mnie przytulił. To chyba musiało rozczulić mojego chłopaka, ponieważ uśmiechnął się do mnie delikatnie, ale finalnie spełnił moją prośbę, uprzednio oczywiście odkładając tackę oraz swoją herbatę w bezpieczne miejsce. Kiedy tylko Taiki położył się przy mnie, od razu wtuliłem się w jego ciało, uważając oczywiście na jego ramię. Przymknąłem oczy, cichutko wzdychając, w końcu mogąc się choć troszeczkę nacieszyć jego obecnością, chociaż i tak bym wolał, aby troszeczkę odpoczął. Poczułem, jak Taiki odwzajemnia mój gest, wsuwając nos w moje włosy. 
- Jak to się stało, że zostałeś ranny? – spytałem, w końcu otwierając oczy, by przypadkiem zaraz nie zasnąć, domyślałem się, że to dla Taiki’ego nie byłoby najwygodniejsze, a nie chciałem sprawić mu jeszcze większego kłopotu, już i tak wystarczająco jestem dla niego problematyczny. Zwłaszcza po tym jedzeniu byłem jeszcze ospały, naprawdę wypadałoby się w końcu ogarnąć. 

<Taiki? c:>

czwartek, 29 kwietnia 2021

Od Mikleo CD Soreya

 Nie podobało mi się pozostawienie mnie samego przez męża, do tego to obwinianie się o to, że nie był wystarczająco silny, tego akurat nie pojmuje, jak to nie był? Przecież mi pomógł, bez niego sam nie pokonałbym Atora, nawet jeśli mój mąż sądzi inaczej, myli się, po prostu się myli. Zrobiliśmy to razem i tylko to powinno się dla niego liczyć nic więcej.
Rozmyślając nad zachowaniem i słowami męża podszedłem do Aurory, która wyglądała na bardzo szczęśliwą z powodów oczywistych, naturalnie na jej miejscu również byłby szczęśliwy jak to chyba każdy anioł wody, wolność jest dla nas wszystkim i nikt nie ma prawa nas jej pozbawiać.
- Dziękuję, dziękuje w imieniu swoim i całej naszej rodziny za wolność, którą dzięki tobie odzyskaliśmy - Dziewczyna mocno przytulając się do mnie, ze łzami w oczach dziękując za wolność.
- Nie tylko ja się do tego przyczyniłem, mój mąż również pomógł mi was uwolnić - Przyznałem zgodnie z prawdą i własnym sumieniem.
- W takim razie i jemu jesteśmy wdzięczni, podziękuj mu w naszym imieniu - Oczywistym było podziękowanie i jemu, a że nie było go tutaj z nami, podziękuje mu osobiście w ich imieniu w chatce, gdy już do niego wrócę. - Mogę cię o coś prosić Mikleo? - Dodała, gdy nic nie odpowiedziałem, na zdanie pierwsze kiwając jedynie delikatnie głową.
- Tak, coś się stało? - Spytałem niepewnie, nie wiedząc, o co może zapytać dziewczyna, w sumie nie znając jej, z powodu czego nie mogą być pewnym, co mogłaby chcieć ode mnie.
- Nie, nie broń Boże, chciałam tylko zapytać, czy mógłbyś mnie prowadzić po azylu - Wyjaśniła, trochę mnie uspokajając.
- Oczywiście, nie ma najmniejszego problemu, z największą przyjemnością cię oprowadzę - Uśmiechając się delikatnie do dziewczyny, wychodząc z katedry. Prosząc, aby ruszyła za mną, chcąc okazać jej wszystko to, co najpiękniejsze w azylu, więc jeśli zechce tu zostać, to niczego nie pożałuje, miejsce bezpieczne i piękne czego jej więcej trzeba?
- Więc to twój dom? - Spytała, stając nad jeziorem znajdującym się w środku azylu.
- Nie, to był mój dom - Poprawiłem ją, siadając na ziemi, zanurzając dłonie w wodzie.
- Był? Więc gdzie teraz jest twój dom? - To pytanie nie było wcale takie trudne, choć wydawało się inaczej, nie mamy w końcu z mężem i synem jednego konkretnego miejsca, które moglibyśmy nazwać domem.
- Mój dom jest ta gdzie moja rodzina, nie mamy konkretnego miejsca, w którym moglibyśmy zamieszkać, dlatego podróżujemy, zwiedzając nowe miejsca - Wytłumaczyłem, co bardzo spodobało się dziewczynie.
- Naprawdę? Zwiedzacie świat? Nie boicie się tych wszystkich strasznych istot czatujących na wasze życie? - Zaciekawiona spojrzała na mnie, a w jej oczach zobaczyłem błysk.
- Nie, to znaczy odrobinkę pewnie się boimy, ale jesteśmy razem, a razem zawsze raźniej, poradzimy sobie z każdym przeciwieństwem losu - Przyznałem, dając tym samym dziewczynie znać, że mimo wszystko raźniej jest być z kimś niż samemu.
- Super, może ja też wyruszę w podróż i będę zwiedzać ten piękny świat - Zachwycona zrobiła obrót wokół własnej osi, ciesząc się jak małe dziecko, które wreszcie poznało co to świat.
- Spróbuj to może być zabawne - Zachęciłem ją, wstając z ziemi. - A teraz przepraszam cię bardzo, ale muszę wracać do męża, czeka na mnie - Przeprosiłem dziewczynę, z którą rozmawiało mi się naprawdę fantastycznie, musiałem jednak wracać już do męża, który był sam, a jak dobrze wiem, nie lubi tego stanu zbyt długo przechodzić, zresztą tak jak i ja, zdecydowanie wolałem, gdy był przy moim boku.
- Oczywiście, nie będę przeszkadzać, jeszcze raz dziękuję i tobie i jemu, niech Bóg wam to wynagrodzi - Złożyła delikatny pocałunek na moim policzku, odchodząc w stronę Katedry, gdzie pewnie wciąż znajdowali się inni, ciekawe co teraz uczynią, odejdą czy zostaną, nieważne co zrobią, życzę im jak najlepiej, ich szczęście będzie moim szczęściem, w końcu jakoby nie było, są tak jakby moją rodziną.
Uśmiechając się delikatnie pod nosem, wróciłem do chatki, gdzie znajdował się mój mąż, siedząc na łóżku, przeglądał książki, spakowany jak zauważyłem i gotowy do drogi.
- Hej - Zbliżyłem się do niego, składając delikatny pocałunek na jego czole. - Aurora kazała mi przekazać podziękowania za przyczynienie się do ich wolności - Powtórzyłem słowa dziewczyny. Chcąc, aby mój mąż wiedział, że inni również są mu wdzięczni za to, co zrobił.
- Podziękowania należą się przede wszystkim tobie - Jak zwykle nie widział w tym swojej zasługi, czego kompletnie nie rozumiałem, lecz kłócić się nie chciałem, to nie ma sensu mamy czas, aby nacieszyć się sobą. I mam zamiar z tego skorzystać.
Odłożyłem na bok książkę, którą trzymał w rękach, siadając okrakiem na jego kolanach, przytulając się do ciała męża, mieliśmy wreszcie spokój i cisze, a to była odpowiedni moment do nacieszenia się sobą, poprzez zwykłe spędzanie razem czasu, tyle wystarczyło, abyśmy byli szczęśliwi.
- Powinniśmy poinformować później dziadka, o naszej wyprawię, nie możemy wyjść stąd bez słowa i bez prowiantu dla ciebie - Wyszeptałem, przypominając sobie o bardzo istotnych sprawach, mimo wszystko wciąż nie mając ochoty się ruszać, tak wtulony w cudowne ciało mojego męża mógłbym spędzić cały dzień. Oczywiście prędzej czy później wstać będę musiał, ale nie teraz, teraz chce tylko jego bliskości, dlatego samo przytulanie się już mi wystarcza, nic więcej nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia, wszystko inne może poczekać, teraz liczy się dla mnie tylko on.

<Pasterzyku? C:>

Od Taiki CD Shōyō

Jak dla mnie mój słodki lisek przesadzał, nic mi przecież się wielkiego nie stało, zawsze mogło być gorzej, mogłem stracić rękę czy coś a tak jedynie mam rękę znajdującą się na ramieniu, za kilka dni już się zagoi, nie ma co przeżywać, na wylot mnie nie przebiło, a to ma duże znaczenie, w końcu szybciej się z tego wyliżę.
- Daj spokój, nic mi nie będzie - Jak zwykle trzymałem swojego, za co dostało mi się nawet w łeb. A to ci ciekawostka, dostałem w łeb za to, że jestem pewien swego, choć w tym przypadku bycie pewnym swego nie do końca jest mądre. Wczoraj jedynie prowizorycznie zabezpieczyłem rana przed brudem, nie myśląc o konkretnym oczyszczaniu jej, czy tym podobne. A to mogło być stosunkowe ważne, biorąc pod uwagę, jaka była owa rana.
- A to za co? - Pytając, pomasowałem zdrową ręką głowę, nie wiedząc, dlaczego dostałem w łeb, to znaczy podejrzewałem, ale i tak musiałem się zapytać.
- Ty już doskonale wiesz, za co daj mi opatrzyć tę ranę - Tym razem burknął, wyciągając dłoń w moją stronę co też więc miałem zrobić? No cóż, musiałem dać mu to nieszczęsne ramię do opatrzenia, aby nie miał do mnie pretensji o.. Sam nie wiem, o co, ale o coś na pewno by mógł mieć.
- No dobra, dobra - Westchnąłem cicho, podwijając rękawek, który i tak zbyt długi nie był, dają chłopakowi dostęp do mojej rany, którą tak bardzo chciał opatrzeć. Zdjął więc bandaż, odsłaniając cóż tę dziurę? Jak inaczej mogę nazwać przebicie skóry nożem, które mimo mojej wczorajszej szybkiej interwencji wciąż krwawiła.
- I to właśnie twoim zdaniem, nazywa się nic tak? - W jego głosie dało się usłyszeć pretensje, nie był zadowolony, ani trochę z powodu tego, co zobaczył, może też dlatego, że mówiłem takie słowa jak „nic mi nie jest”, „mała rana”, „nie musisz się tym przejmować". To faktycznie mogło wywołać w nim lekką, ale taką leciutką irytację, bo przecież wściekły na mnie nie może być o coś takiego, bo nie może prawda?
- No bo przecież to nic takiego, prędzej czy później się zagoi, nie ma się też co przejmować - Stwierdziłem, naprawdę nie przejmując się tą raną, fakt boli i fakt będzie boleć jeszcze trochę, ale to nic, dam sobie radę. Jestem dorosłym mężczyzną, który nie przejmuje się czymś takim, przynajmniej dopóki żyje, bo jak żyć przestane to i tak czuć nie będę, więc wtedy też chyba przejmować się niczym nie będę, eh skomplikowane to wszystko.
- Głupek - Burknął, przysuwając się bliżej do mojej rany, którą oczyścił, dokładnie owijając czystym bandażem, za co musiałem przyznać, byłem mu wdzięczny, gdyby wdała się jakaś infekcja, naprawdę ciężko by mi było się z niej wylizać.
- Dziękuję - Wdzięczny mimo wszystko swojej Karotce za jego pomoc ucałowałem go w czółko, sprawdzając przy okazji czy aby nie jest zbyt ciepłe.
- Nie dziękuj, tylko zacznij bardziej o siebie dbać - Trochę może i można powiedzieć. Rozkazał, ale na pewno nie poprosił, nie tym razem nie w tak ważnej dla niego sprawie.
- Dobrze, dobrze obiecuje, że spróbuję.
- Nie obiecujesz, tylko to zrobisz - Poprawił mnie, patrząc na mnie tym swoim wymownym spojrzeniem.
- No dobrze zrobię - Wzdychając ciężko, wstałem z krzesła, rozprostowując swoje obolałe mięśnie, spanie na krześle naprawdę nie było niczym fajnym i zdecydowanie nikomu tego nie polecam.
- A teraz wracaj do łóżka, wciąż nie wyglądasz najlepiej, a nawet pewnie się tak nie czujesz. Przyniosę ci coś ciepłego do picia i do jedzenia co byś zjadł? - Spytałem, stając przy drzwiach. Tak wiem, mistrzem w gotowaniu nie jestem, ale raczej dam sobie radę ze śniadaniem prawda? Nie może być to aż tak trudne. A biorąc pod uwagę, że nikogo nie ma w domu, to tym bardziej mogę spróbować, najwyżej zbłaźnię się sam przed sobą, a nie przed innymi.

<Karotunia? C:>

środa, 28 kwietnia 2021

Od Soreya CD Mikleo

Nadal byłem w lekkim szoku i nie wiedziałem, co się do końca wydarzyło. W jednej chwili leżałem na ziemi i nie potrafiłem się podnieść pomimo tego, że znałem cenę przegranej, a w drugiej Mikleo już się zmienił, i biła od niego aura siły oraz gniewu. Byłem przekonany, że mój mąż z łatwością pokona Atora całkowicie sam, nie rozumiałem, dlaczego kazał mi go wezwać, byłem w tej walce całkowicie zbędny. I to nie tylko na początku, ale i na końcu. Zawiodłem Mikiego po całości, gdyby nie on, w tym momencie już musielibyśmy się żegnać. W momentach, takich jak ten, doskonale widać to, jak bardzo beznadziejny jestem, Mikleo wybrał sobie złego człowieka do kochania. 
Nic już nie mówiąc, po prostu przytuliłem go mocno do siebie, wtulając nos w jego włosy, które już odrosły i były piękne, gęste oraz cudowne, tak, jak kiedyś. Dopiero teraz ten cały stres zaczął powoli ze mnie schodzić, a świadomość wygranej powoli do mnie docierała. Kiedy leżałem na ziemi, bardzo próbowałem się podnieść, bo wiedziałem, co się stanie, jeżeli nie wstanę. A jednak, pomimo tej groźby i strachu przed tym, że już więcej go nie zobaczę, nie mogłem znaleźć sił, by stanąć ponownie do walki. Gdyby nie mój mąż... nawet nie chcę myśleć o tym, co by się stało, gdyby nie on. Nieco mocniej zacisnąłem palce na jego ciele czując, jak mój aniołek odwzajemnia ten gest. 
- Przepraszam – wyszeptałem cicho, nie odsuwając się od niego nawet na milimetr. Wiem, że teraz już nie musiałem się martwić o to, że ktoś mi go odbierze, ale i tak chciałem jeszcze trochę nacieszyć się jego obecnością. 
- Za co mnie przepraszasz? – spytał, odsuwając się ode mnie i przyglądając mi się z niezrozumieniem wymalowanym na tej jego pięknej i w końcu zdrowo wyglądającej twarzy. Skoro jego twarz wyglądała zdrowo, to czy reszta jego ciała również była zdrowa? Chyba tak, kiedy go przytulałem, nie wyczuwałem kości. Wczoraj wieczorem wręcz czułem się winny, kiedy widziałem jego plecy, które były tak chude i posiniaczone...
- Za to, że nic nie zrobiłem i przeze mnie prawie zostaliśmy rozdzieleni – powiedziałem, delikatnie gładząc jego chłodny policzek. 
- Nie mów tak, miałeś tak samo wielki wkład w naszą wygraną, jak i ja – odparł, próbując mnie pocieszyć i zmienić odrobinkę moje postrzeganie na całą tę sytuację. Nie wydaje mi się jednak, aby tak się stało, nie jestem głupi i widzę, moja obecność była tutaj całkowicie nieobowiązkowa. 
- To nie dzięki mnie wygraliśmy, a tobie. Byłeś niesamowity – uparcie trzymałem się swojego zdania, którego za nic nie zmienię. – Chodźmy, upewnijmy się, że dziadek wywiąże się z umowy – dodałem, splatając nasze palce i ciągnąc go w stronę katedry. Oczywiście wiedziałem, że staruszek nie będzie już niczego kombinował, nie miał tak jakby wyjścia, ale po prostu chciałem przerwać tę dyskusję czując, że do niczego nas ona nie doprowadzi. Ja będę mówił swoje, Miki będzie przekonywał mnie do swojego zdania oraz tego, że wcale nie byłem w tej walce tak bardzo bezużyteczny, niż za jakiego się uważałem, co przecież prawdą nie było. 
Jak powiedziałem, tak zrobiliśmy. Cicho, nie przeszkadzając nikomu, weszliśmy do katedry, gdzie dziadek już zdążył wywiązać się ze swojej części umowy i rozmawiał najprawdopodobniej z przywódcą uwięzionej pod ziemią społeczności. Chyba, nie miałem pojęcia, czy takowy istniał, ale chyba musieli kogoś wytypować. Nie chcąc przeszkadzać aniołom w rozmowie, stanęliśmy przy drzwiach i z daleka obserwowaliśmy sytuację. Zauważyłem, że nie wszystkie Serafiny zdecydowały się opuścić swoje więzienie, poza mężczyzną, który rozmawiał z dziadkiem, była również oczywiście Aurora, która dzierżyła w dłoniach broń, oraz dwójka innych, nieznanych mi z imienia serafinów. Cała czwórka wydawała się być bardzo zaskoczona tym, że mogli wyjść, niektórzy nawet rozglądali się z zaciekawieniem po budynku, w którym się znajdowali. Nic zaskakującego, jak to Aurora mówiła, niektórzy z nich nigdy nie opuszczali swojego więzienia, mogą być odrobinkę zaciekawieni światem zewnętrznym. Oby tylko heliony nie wykończyły tych, którzy zdecydują się na opuszczenie azylu. 
- Możecie zostać tutaj albo opuścić azyl. Jesteście wolni i możecie robić, co chcecie – zaraz po tych słowach dziadek odwrócił się do serafinów i skierował się do wyjścia z katedry. Nim opuścił pomieszczenie, rzucił naszej dwójce nieodgadnione spojrzenie, którego nie wiedziałem, jak zinterpretować. Był zły na naszą dwójkę? A może był pod wrażeniem, że udało nam się mimo wszystko pokonać Atora? Sam nie wiem i wcale bym się nie obraził, gdyby dziadek był odrobinkę bardziej oczywisty, nie przepadam za metaforami. 
- Podejdziemy do nich? – spytał Mikleo, widocznie bardzo podekscytowany. Nie za bardzo rozumiałem, dlaczego mnie o to spytał, przecież jest dorosły i może robić, co chce, nie musi mnie pytać o zdanie, zwłaszcza, że to nie jest jakaś ważna sytuacja, która wymaga mojej zgody. 
- Lepiej będzie, jak ty podejdziesz, to tobie zawdzięczają wolność – powiedziałem, poprawiając jego włosy. Teraz, kiedy są one takie długie i gęste, mogłem znowu się nimi bawić oraz tworzyć wymyślne fryzury, co tak uwielbiałem i za czym bardzo zdążyłem się stęsknić. – Pójdę nas spakować, w końcu teraz nic nie stoi nam na przeszkodzie, by wracać do domu – dodałem, całując go czoło. 
Mikleo chyba był średnio zadowolony z mojej wypowiedzi, zwłaszcza z jej pierwszej części, ale nim zdołał cokolwiek powiedzieć, Aurora zawołała go do siebie. Nie chcąc im przeszkadzać, opuściłem katedrę, by skierować się w stronę chatki, w której dotychczas spałem, by móc się spakować. Szczerze, to moje pakowanie się było malutką wymówką, by uniknąć rozmowy z Serafinami. Aurora, kiedy tylko dowiedziała się, że odebrałem życie człowiekowi, raczej nie zapałała do mnie wielką sympatią, nawet, jeśli mnie później przeprosiła za swoje zachowanie. Jeżeli powiedziała o tym reszcie Serafinów, a pewnie to zrobiła, to te raczej również nie byłyby aż tak miło do mnie nastawione. Nie maiłbym im tego za złe, to oczywiste, że Serafiny nie opierają rozwiązań tego typu, po prostu nie chciałbym, aby czuły się w moim towarzystwie niekomfortowo. 

<Mikleo? c:> 

Od Shōyō CD Taiki

 Nie byłem specjalnie zadowolony ze słów mojego chłopaka. Nadal nie byłem przekonany, czy to dobry pomysł, abym tutaj został, przecież Shingo nie czuje się z tym komfortowo. Jakoś mógłbym szybko przemknąć przez las, wystarczyło, bym zmienił swoją formę i jakoś by mi się wydało. A tak to i Taiki by wypoczął, i jego brat się lepiej czuł... to brzmi jak dobry plan, może powinienem go przedstawić Taiki’emu? Jestem pewien, że się zgodzi, przecież z tego będą same plusy. Ale to mu powiem, jak do mnie wróci, teraz nie miałem najmniejszej ochoty na wychodzenie spod kołdry, było mi tak okropnie zimno, ale pod kołdrą było mi odrobinkę cieplej. Przymknąłem oczy, wtulając się w poduszkę, która tak cudownie pachniała moim chłopakiem, będąc tak strasznie zmęczony, ale wiedziałem, że nie mogę tutaj zasnąć, musiałem zamienić kilka zdań z Taikim i wrócić do domu. 
- Już jestem – słysząc głos mojego chłopaka, z niechęcią otworzyłem oczy i podniosłem się do siadu. Zauważyłem, że w ręce trzyma kubek z jakąś gorącą cieczą, która ewidentnie nie pachniała jak herbata. Coś wcześniej mówił o jakichś ziółkach, czyżby to właśnie były one? Przyznam, chyba nigdy nie piłem czegoś innego poza herbatą czy gorącą czekoladą, dlatego za bardzo nie wiedziałem, czego się spodziewać. – Wypij to i idź spać. 
- Tak sobie myślałem... – zacząłem ostrożnie zachrypniętym głosem, zaciskając palce na gorącym kubku, napawając się ciepłem rozchodzącym się po moim ciele. – Mogę szybko wrócić do domu, wystarczy, że przemienię się w lisa. Nie będę cię dzięki temu kłopotał, ty również musisz odpocząć, nawet bardziej ode mnie. 
- Karocia, nie kombinuj. W takim stanie, w jakim aktualnie się znajdujesz, nie wypuszczę cię z domu, choćby nie wiem co – powiedział, poprawiając delikatnie kosmyki opadające na moje czoło. 
Westchnąłem cicho na jego słowa, spuszczając wzrok i czując się okropnie. Teraz, zamiast skupiać się na sobie, Taiki będzie zajmował się mną, a przecież nie było to potrzebne. W tym momencie mój chłopak powinien skupiać się na tym, by jak najwięcej odpoczywał i by jego rana się nie pogłębiła. Swoją drogą, nadal nie miałem pojęcia, co się stało, Taiki nie odpowiedział na moje pytanie, wiem tylko, że musiało go boleć strasznie, skoro mój delikatny dotyk sprawił mu tyle bólu. I to niby było nic takiego? 
- To nie jest dobry pomysł, nie chcę wam przeszkadzać i sprawiać jeszcze większych kłopotów, już wystarczająco byłem dla ciebie ciężarem – powiedziałem cichutko, wpatrując się w zieloną, parującą ciecz. 
- Co ty za głupoty mówisz? Nie przeszkadzasz nam, ani nie sprawiasz mi kłopotu – próbował uspokoić mnie chłopak, gładząc delikatnie mój rozgrzany policzek. Sądząc po tym, jak bardzo zimna wydawała się dla mnie jego dłoń, musiałem mieć naprawdę wysoką gorączkę, co najlepiej raczej nie wróżyło. – Zresztą, powinienem się teraz tobą opiekować, jako twój chłopak oraz osoba, przez która znalazłeś się w takim stanie. 
- Nie rozumiem. Przecież sam to sobie zrobiłem, wychodząc na tak długi spacer – powiedziałem, po czym wziąłem pierwszy łyk. Napój smakował troszkę... dziwni. Nie było to niedobre, ale za smacznym też bym tego nie nazwał. Chyba muszę przywyknąć do tego smaku. 
- Gdybym zachował się tak, jak powinienem, nie wychodziłbyś i byłbyś zdrowy – wytłumaczył mi, ale ja i tak nie zrozumiałem jego toku myślenia. Przecież nie ma w tym żadnej jego winy, przecież ja sam sobie zgotowałem taki los, nie musi brać na swoje barki skutki mojej głupoty. – Pójdę ci przygotować zimny okład, musimy zbić ci tę gorączkę – powiedział, po czym pocałował mnie w czubek nosa i wyszedł z pokoju, nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. 
Westchnąłem cichutko wiedząc, że już teraz nic nie wskóram i dzisiejszą noc spędzę tutaj, co nie było zgodne z moimi planami. Co prawda, wiele złego się nie stało, bo gdybym wrócił do siebie, od razu poszedłbym do łóżka. Nie wiem jednak, jak zareaguje na moją obecność Shingo, a bardzo bym nie chciał, by między nim i Taikim wybuchła kolejna kłótnia. Z każdym dniem nabieram coraz mniejszego przekonania, że w końcu ja i jego brat zaczniemy się dogadywać. Nie musiał mnie od razu lubić, wystarczyłoby mi jedynie, aby mnie zaakceptował i przestał nazywać mnie kurczakiem, tchórzem albo księżniczką, naprawdę więcej do szczęścia mi potrzebne nie było. 
Taiki wrócił akurat w momencie, w którym skończyłem pić ten dziwnie smakujący napój. Odłożyłem pusty kubek na szafkę, po czym szczelniej otuliłem się kołdrą. Było mi odrobinkę cieplej, ale tylko odrobinkę. Miałem również większą ochotę na sen, ale nie byłem pewien, czy jest to skutek uboczny mojej wysokiej temperatury, czy może jednak te zioła na mnie tak działały. 
- Połóż się – polecił mi Taiki, podchodząc do mnie z miseczką chłodnej wody oraz czystą, już namoczoną ściereczką. 
- Jeżeli mam tu spać, chyba lepiej, abym się przebrał w piżamę – wychrypiałem, zaczynając delikatnie drżeć. 
- A masz siłę? – spytał, przyglądając mi się ze zmartwieniem. 
- Aż tak nieporadny nie jestem – wyburczałem, odrobinę urażony jego słowami. Mówię mu, że mam siłę nawet wrócić do domu, więc kiepsko by to o mnie świadczyło, gdybym nie miał siły samemu się ubrać. Zresztą, przebranie się w piżamę nie wymagało wiele energii. 
A jednak, pomimo moich zapewnień, Taiki i tak nie dał za wygraną i mi pomógł. Najpierw odszedł do łóżka, by podać mi piżamę, a potem pomagał mi ściągnąć mój golfik oraz spodnie i założyć piżamę. Jedyny plus tej całej sytuacji jest taki, że już miałem wypieki na polikach, dzięki czemu Taiki nie widział, jak bardzo speszyło mnie to, że mnie rozbierał. Tak, takie rzeczy nadal mnie zawstydzają i pewnie jeszcze długo zawstydzać będą. 

***

Kiedy następnego dnia otworzyłem oczy, czułem się... dziwnie. Nie było ze mną gorzej, ale lepiej też nie było. Bardzo bolało mnie gardło, które dodatkowo było bardzo wysuszone, ale przynajmniej nie miałem już gorączki. Nie miałem pojęcia, czy to zasługa wczorajszego napoju, czy może tego, że rano człowiek zawsze czuje się lepiej. Cóż, później się okaże. 
Podniosłem się do siadu, zdejmując z czoła już suchy okład. Z niezadowoleniem zauważyłem, że Taiki nie spał obok mnie, a na krześle, które sobie wczoraj przyniósł. Powiedział mi wczoraj, że przez chwilę przy mnie posiedzi i dopilnuje, by gorączka trochę spadła, a następnie również się położy. Sam zasnąłem bardzo szybko z przekonaniem, że mój chłopak również to zrobi, i jak widać, przeliczyłem się. Przecież nie powinien spać w takiej pozycji, co, jeśli jego rana się pogorszy? Kiedy tylko o tym pomyślałem, mimowolnie zerknąłem na jego ramię, na którym znajdowała się rana. Spod krótkiego rękawku jego koszulki wystawał bandaż, któremu postanowiłem się przyjrzeć. Usiadłem na brzegu łóżka i delikatnie podwinąłem ten rękawek, po czym zamarłem; na białym materiale pojawiła się czerwona plama. Musiał wczoraj troszkę przesadzić, mówiłem mu, że powinien więcej odpoczywać. 
Jego opatrunek należało zmienić i to najlepiej jak najszybciej. Wstałem z łóżka i cichutko przemknąłem do kuchni, w poszukiwaniu jakiejś apteczki. A jednak nogi miałem nadal jak z waty, co nie wróżyło mi dobrze. Znalezienie opatrunków nie było dla mnie specjalnie trudne, dlatego już po chwili mogłem wracać do mojego chłopaka. 
- Taiki, obudź się – powiedziałem mocno zachrypniętym tonem, delikatnie chwytając go za ramię, oczywiście za to zdrowe. – Dlaczego się nie położyłeś obok mnie? Miałeś to zrobić – dopytałem, kiedy chłopak leniwie się przeciągnął. Zaraz jednak pożałował tego ruchu, ponieważ cicho jęknął z bólu, którego źródłem była ta nieszczęsna rana. Jak jeszcze raz powie mi, że to nic, przysięgam, że go uderzę. Może nie za mocno, bo nie mam za bardzo na to siły, wycieczka z góry na dół i z powrotem była troszeczkę bardziej dla mnie męcząca, niż podejrzewałem, ale uderzę. 
- Przysnęło mi się – mruknął, przecierając oczy zdrową ręką. – Jak się czujesz? Lepiej już?
- Nie skupiaj się na mnie, a na sobie – mruknąłem, trochę zły na niego za to, że na siebie nie uważa. – Chodź, muszę ci opatrunek zmienić – poprosiłem, otwierając apteczkę, by móc wyjąć z niej bandaż oraz coś, czym mógłbym przemyć jego ranę. 

<Taiki? c:>

wtorek, 27 kwietnia 2021

Od Mikleo CD Soreya

Znałem Atora i to znałem bardzo dobrze, nie raz trenowałem z nim, by stać się silniejszym, wysoki mężczyzna o silnie umięśnionym cele panującym nad ogniem, przeciwnik bardzo silny, lecz do pokonania. Nie ma istot zresztą nie pokonanych, są tylko takie, przy których trzeba użyć więcej siły lub sprytu. Myślę, że połączenie naszych sił może nam bardzo ułatwić pokonanie mężczyzny, niestety nie będzie to tak zwana bułeczka z masełkiem, musimy pamiętać, że dziadek dał nam przeciwnika, który wykorzysta każdy nawet najdrobniejszy błąd, iż tym musimy się liczyć do samego końca.
- Znam, to Ator uczył mnie walki, pokazując różne techniki które uratowały mi nie raz życie - Przyznałem, gdzieś tam w głębi duszy odczuwając ulgę, Ator nawet mnie lubił, może właśnie dzięki temu mężczyzna da nam fory, dzięki którym uda nam się wygrać.
- W takim razie na pewno znasz jego technikę walki - Mój mąż miał racje, znałem i to znałem bardzo dobrze, nie byłem jednak pewien czy znajomość jego technik walki w czymkolwiek nam pomoże, mógł przecież zmienić swoje techniki walki, a nawet jeśli tego nie zrobił, jego jeden cios potrafił powalić nawet najsilniejszego przeciwnika, a więc w tym wypadku do niewiele może nam dać.
- Znam, o ile coś się nie zmieniło - Przyznałem, wstając z ziemi, otrzepałem swoje spodnie z brudu, odwracając się przodem do męża. - Pokazać ci? - Na to pytanie pokiwał twierdząco głową, czyniąc to samo co ja, wstając z ziemi, następnie przygotowując się do walki, oczywiście nie miałem zamiaru zrobić mu krzywdy, a jedynie pokazać jak kiedyś walczyłem z mistrzem.
- Obawiam się, że możemy nie wygrać - Pierwszy raz słyszałem tak negatywne słowa wypowiedziane z ust mojego męża, zazwyczaj był pozytywnie do wszystkiego i wszystkich nastawiony a dziś? Dziś nie wiem co się z nim dzieje.
- Daj spokój, mistrz jest silny to prawda, ale nas jest dwóch, znamy się na pamięć, damy sobie radę na pewno nie zawiedziemy - Podniosłem chłopaka na duchu, nie chcąc nawet myśleć, o tym, co się stanie, jeśli przegramy, bo nie przegramy damy sobie radę.
- Obyś miał racje - Wzdychając cicho, wstał z ziemi, na którą upadł, podczas naszej walki podając mi dłoń. - Chodźmy, dziś nic nie wskóramy. Odpocznijmy, a jutro będziemy się martwić - Dodał, uśmiechając się delikatnie, trochę za mało w siebie wierząc, a to nie dobrze, bo wiara czyni cuda i tylko ona może nam jutro dopomóc.
- Masz rację - Chwytając dłoń męża, ruszyłem wraz z nim do chatki, gdzie spokojnie zjedliśmy wspólnie kolacje, rozmawiając o taktykach, jakie powinniśmy obrać, aby wygrać, obmyślając kilka możliwych do wykonania akcji zapewniającą nam wygraną walkę...

***

 Następny dzień nastał szybciej, niż mogliśmy się spodziewać, uświadamiając nas w tym, na co się zgodziliśmy, jeśli przegramy, widzę po raz ostatni męża, jeśli wygramy, nigdy już nas nie rozdzieli, a anioły zostaną uwolnione i tego musimy się trzymać, jesteśmy silni i sprytni na pewno damy sobie radę.
- Jesteś gotowy? - Spytałem męża, wychodząc ze starej chatki.
- Gotowy na co? Na walkę czy na to, że możemy przegrać i już nigdy się nie spotkać? - Znów był zbyt negatywnie do tego nastawiony, przecież nie przegramy, powinien w ten sposób myśleć.
- Więcej wiary kochanie - Ucałowałem jego usta, dodając mu otuchy, prowadząc do wyznaczonego przez dziadka miejsca, gdzie znajdował się już Ator z dziadkiem. Mężczyzna o wszystkim wiedział i był gotowy, na starcie przepraszając nas za krzywdę, jaką nam wyrządzi, od razu krzywdę, dlaczego wszyscy myślą, że przegramy? Jesteśmy naprawdę silni i udowodnimy to.
Sorey wypowiedział moje prawdziwe imię, łącząc się ze mną, tym samym rozpoczynając walkę, która na samym początku szła nam bardzo dobrze, nie spodziewaliśmy się jednak za bardzo jednego, Ator dawał nam fory, walkę dopiero rozpoczynając, gdy poczuliśmy się zbyt pewnie, zrównując nas z ziemią, pod wpływem uderzenia kończąc naszą fuzję.
- Ator wygrał - Powiedział dziadek, gdy oboje z mężem nie mogliśmy wstać. - A to oznacza, że Sorey..
- Nie, my jeszcze nie przegraliśmy - Warknąłem, pierwszy raz tak wściekły patrzyłem na dziadka, pragnąc zabić każdego, kto zechce mi odebrać mojego człowieka. Aura pojawiająca się wokół mnie okrążyła, moje ciało wracając mi siły, które zniknęły po spotkaniu z Alexandrem.
Poczułem niewyobrażalną siłę, nagle cały ból i strach zniknął, ciało niegdyś słabe i posiniaczone przybrało swój zdrowy i bardziej naturalny kolor nie mówiąc o zdrowych kształtach, ponadto włosy, które jeszcze niedawno były krótkie, znów sięgały do pasa, a twarz bez emocji wpatrywała się ślepo w przeciwnika, znów nie wiem jak to możliwe, ale byłem sobą, tym samym Mikleo, którego Bóg zesłał na ziemię, aby chronił swojego człowieka.
- Sorey wezwij mnie - Tym razem rozkazałem, czując potęgę, dzięki której wygramy tę walkę, mój mąż, chociaż bardzo zaskoczony wykonał moje polecenie, znów łącząc nasze ciała w jedno.
Nie czekając ani chwili dłużej zaatakowaliśmy Atora, tym razem pokonując go bez najmniejszego trudu, powalając starszego serafina na ziemię, nareszcie mogąc tryumfować, kończąc fuzję.
- Miki co się z tobą stało, jesteś inny - Zauważył, nie skupiając się na zwycięstwie, które przecież najbardziej się liczyło.
- Mikleo wrócił do swojej poprzedniej postaci, nim sam najlepiej wesz co się wydarzyło.. - Odparł spokojnie.
- Ale, jak to jest możliwe? - Zaskoczony Sorey przyglądał mi się uważnie, jak gdyby widział mnie znów pierwszy raz.
- Jeszcze wiele nie wiesz o aniołach. Anioły potrafią w chwili niepewności przybrać postać, w której czuły się najsilniejsze i najbezpieczniejsze pozostając w niej tak długo, jak tylko chcą - Wyjaśnił dziadek. - Wracając do tematu, nie spodziewałem się, że wygracie, jednak jeśli tak się już stało, wypuszczę anioły, dotrzymując obietnicy - Dodał po chwili, zostawiając nas samych.
- No co? - Spytałem, zauważając jego ciągłe spojrzenie.
- Nie mogę uwierzyć, znów wyglądasz, tak pęknie, to znaczy zawsze wyglądasz pięknie, ale teraz zdecydowanie zdrowiej, a twoje piękne włosy znów są tak samo piękne, jak kiedyś - Zachwycony przyglądał mi się z uwagą, kładąc dłonie na moje policzka. - A co z oczami? Znów są puste - Wyszeptał, tym faktem zaniepokojony.
- Nie przejmuj się to tylko taka sztuczka - Przyznałem, uśmiechając się do męża, gdy moje oczy nabrały znów dawnego blasku.
- Nie pojmuję tego, to wszystko jest dla mnie za trudne - Przyznał, głaszcząc mnie po policzku.
- Nie przejmuj się, ja też nie wiedziałem, że tak potrafię, do tego nie wiem, nawet skąd wzięły się w moich dłoniach te miecze, nie chce jednak teraz o tym myśleć. Wygraliśmy, a ciebie nikt mi nie odbierze - Wymruczałem zadowolony, byłem szczęśliwy, wyglądałem znów tak dobrze, jak w dniu powrotu na ziemię, byłem zdrowy, a moje włosy znów były cudownie długie i do tego mój mąż nie zostanie wyrzucony z azylu, czego chcieć więcej? No może powrotu do domu.

<Pasterzyku? C:>

Od Taiki CD Shōyō

 Karotka mnie naprawdę zmartwił, czyżby był chory? Bo na takiego właśnie wglądał cały nie tyle, co czerwony a rozgrzany, naturalnie to prawda jego temperatura ciała zawsze była wyższa od mojej, co nie zmienia faktu, że aż tak wysoka to ona jeszcze nigdy nie była.
Coś jest z nim ewidentnie nie tak i coś czuje, że to moja wina, wczoraj wyszedł z domu zły na mnie, za to, co zrobiłem, a dziś jest chory, rany jestem naprawdę idiotą, przecież mogłem to przewidzieć lub jakoś temu zapobiec a tak muszę teraz zrobić wszystko, aby się wykurował, jego stan przecież może się pogorszyć, a to nie wróżyłoby nic dobrego.
- Nie powiedziałbym, może i twoje ciało zazwyczaj jest cieplejsze od mojego, ale na pewno nie aż tak, zdecydowane masz gorączkę, a do tego nie wyglądasz mi na okaz zdrowia - Przyznałem, swoimi dłońmi dotykając jego twarzy.
- Nic mi nie jest - Szedł w zaparte. Udając, że nic mu nie jest, a to wszystko, co widzę, jest tylko moim wyobrażeniem, gdy zdecydowanie wiem, że tak nie jest, przecież jest chory, nie musi udawać nie przy mnie. Wiem, że jestem głupi i wielu rzeczy nie rozumiem, ale to na pewno rozumiem, a nawet widzę.
- Połóż się do łóżka, przyniosę ci gorącą herbatę i ziółka, które powinny ci pomóc - Chcą aby jak najszybciej wyzdrowiał, musiałem wziąć sprawy w swoje ręce, jednoczenie musząc mieć go na oku, jeśli tego nie zrobię, a on wróci do domu, może zachorować, jeszcze bardziej, a to dobrze się dla niego nie skończy. Obaj dobrze wiemy, że jego ciało za silne to nie jest, a takie przeziębienie tym bardziej lekceważone nie jedną istotę wysłało do piachu.
- Nie powinienem, twój brat wolałby - Gdy zaczął o tym gadać, westchnąłem cicho, zakrywając mu dłonią usta, aby nic więcej nie powiedział, dobrze wiedząc, że jestem równie winien co mój brat i to właśnie z mojego powodu Karotka nie chce tu spać a mój brat to tylko mały płomyczek, który to wszystko tylko bardziej rozpalił.
- Przepraszam - Odparłem, nie poruszając tematu mojego brata. Wiedząc, że on w tej chwili nie miał znaczenia. - Zachowałem się wczoraj okropnie, nie powinienem mu był pozwolić się z ciebie śmiać, to nie było mądre z mojej strony, zrozumiałem to i przyznaje, że zachowałem się jak palant, nie zasłużyłeś sobie na to, nie powinienem był ani pozwolić mojemu bratu tak się do niego odzywać, ani śmiać się z tego tym samym pokazując mojemu bratu, że obrażanie Karotki nie jest niczym złym, teraz mi głupio i chcę to odpokutować.
- Zachowałeś się to prawda - Przyznał, przyglądają mi się z żalem w oczach.
- Wybaczysz mi? Obiecuje, że nigdy więcej tak nie postąpię - Mówiłem prawdę, naprawdę nigdy więcej nie popełnię tego samego błędu, potrafię się na nich uczyć i zrobię wszystko, aby mi wybaczył.
- Wybaczę, wybaczę, bo cię kocham - Wyszeptał, łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku, który pogłębiłem, przyciągając go bliżej do siebie, odczuwając nieprzyjemny ból, dopiero gdy jego dłoń znalazła się na moim rannym ramieniu.
Syknąłem cicho z bólu, odsuwając się od mojego liska, niby mała rana a boli jak cholera dobrze, że nie przebił na wylot, ciężej byłoby mi się z tego wylizać.
- Przepraszam - Zmartwiony wydukał, kładąc dłonie na swoich ustach.
- Nic się nie stało - Uśmiechnąłem się do chłopaka, starając się, ukryć gól, wymalowany na mojej twarzy.
- Ta twoja rana naprawdę jest nic nieznaczącą małą ranką? - Spytał, a w jego głosie usłyszałem zmartwienie, mój mały słodki głuptasek, mi nic nie będzie, to o niego zdecydowanie bardziej się martwię, jest słabszy a do tego drobniejszy i to on z nas dwóch może zrobić sobie nieświadomie krzywdę swoim zachowanie.
- Nic mi nie będzie, dorosły jestem, wyliżę się, martw się o siebie - Mówiąc to, położyłem rękę na jego włosach, które rozczochrałem, składając delikatny pocałunek na czole.
- No ej - Burknął, poprawiając rękoma swoje włosy.
- Kocham cię - Wypaliłem radośnie, chcąc, aby to po prostu wiedział.
- Ja ciebie też kocham - Odpowiedział, również uśmiechając się do mnie delikatnie, na tyle ile potrafił z pewnie dosyć wysoką gorączką.
- Połóż się, a ja idę przynieść ci coś ciepłego do picia i nie chce słyszeć żadnego, ale zostajesz tu czy ci się to podoba, czy nie - Grzecznie poinformowałem, bo przecież nie groziłem, chociaż jeśli mnie nie posłucha, prośba zmieni się w groźbę, a czynami zrobię wszystko, aby groźby się w stu procentach wypełniły.
- Ale - Karotka coś chciał powiedzieć, cicho jednak wzdychając, by następnie odpuścić sobie tę rozmowę, mój wzrok wyrażał więcej niż tysiąc słów. - Nie ważne - Machnął ręką, kładąc się do łóżka, nakrywając ciało kołdrą.
- Tak też myślałem - Zadowolony wyszedłem z pokoju, od razu kierując się do kuchni, gdzie musiałem przygotować coś dla mojej Karoci, mój mały biedaczek przy mnie szybciutko dojdzie do siebie, już ja tego dopilnuje..

<Karotka? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 W mojej głowie działo się zdecydowanie zbyt wiele, a myśli krążyły wokół rzeczy, wokół których nie powinny. Nadal nie mogłem pozbyć się słów dziadka odnośnie tego, że wiedział, jaki los nas czeka i że zostanę pasterzem, a Mikleo moim aniołem. Skąd on to wiedział?  Czemu wcześniej nie dał mi nawet znaku odnośnie tego? I jeszcze to nigdy nie przypuszczałbym, że Sorey będzie na tyle odważny, by poprosić cię o rękę, przecież to również wskazywało na to, że wiedział, że będziemy razem, tylko nie jako małżeństwo... chociaż, tego mógł się akurat najłatwiej domyśleć, w końcu jak byliśmy mali obiecałem dziadkowi, że jak będę dorosły, poślubię Mikleo, a ja słowa dotrzymuję. Nie to jednak było naszym priorytetem, nie o tym powinienem myśleć. Moje myśli powinny krążyć wokół walki oraz ceny, jaką przyjdzie nam zapłacić, jeśli zawiedziemy. 
- A czemu Ator miałby chcieć z nami walczyć? – zapytałem, na ten moment jeszcze nie odpowiadając Mikleo. 
- On potraktuje to jaki zwykły trening oraz możliwość sprawdzenia swoich umiejętności – powiedział niewzruszony dziadek, przyglądając mi się uważnie. 
A dlaczego ty tego chcesz? przemknęło mi przez myśl, której nie wypowiedziałem. To mogła być nasza jedyna najnormalniejsza szansa, jaką mogliśmy od niego dostać, chociaż pewien nie byłem, czy damy sobie radę. Gdybyśmy przegrali, cena byłaby wysoka, a ja nie będę mógł się jej sprzeciwić. Resztę swojego niedługiego życia będę musiał spędzić bez dwójki aniołów, którą cenię ponad własne życie. Fakt, dziadek nie wspominał nic o Yukim, ale jestem pewien, że będzie chciał, aby został tuta. Przecież ja bez tej dwójki nie dam sobie rady, nie przeżyję bez nich. Ledwo wiązałem koniec z końcem bez Mikleo, a bez ich obu nie przeżyję nawet dnia. Nie mieliśmy wyjścia, jak tylko wygrać, co mogło być bardzo trudne. Nigdy nie stanąłem do pojedynku z aniołem. 
~ Jeśli uważasz, że damy radę, to czemu nie – przesłałem tę myśl do męża, rzucając mu szybkie spojrzenie. On prędzej określi, jak wielkie jest ryzyko. Zamiast mi odpowiedzieć, Miki zwrócił się do dziadka. 
- Kiedy ma się odbyć ten pojedynek? 
- Dzisiaj może być troszkę za późno na takie rzeczy – odezwał się dziadek, drapiąc swój podbródek. – Przyjdźcie do mnie jutro, z samego rana. Zaprowadzę was gdzieś, gdzie nie będzie widowni, nie chcę urządzać specjalnego widowiska. 
- Dobrze, będziemy. Dziękujemy za tę możliwość – zapewnił starca mój mąż, podnosząc się z dywanu, na którym siedzieliśmy. Nie widząc większego sensu, również podniosłem się z ziemi. 
- Zgadzacie się na moje warunki? – dopytał dziadek, nim opuściliśmy jego chatkę. 
- Chyba nie mamy wielkiego wyboru – tym razem ja zabrałem głos czując, że to jest bardziej pytanie kierowane do mnie. – Jeśli przegramy, dotrzymam słowa. 
Wracaliśmy do chatki w nienajlepszych humorach. Znaczy, nie wiem, jak czuł się Mikleo, ale ja miałem do tego wszystkiego bardzo mieszane uczucia. Co innego jest stawać do walki z helionem, a co innego walczyć z Serafinem. Dodatkowo, nie uczono mnie nigdy z nimi walczyć, a jedynie czcić je oraz szanować. Może to był jednak błąd, aby się zgadzać? Jak już dałem słowo, będę musiał je dotrzymać, czy mi się ono podoba, czy nie. Jeżeli przegramy... nie chcę i nie potrafię sobie wyobrazić, co będzie później. Mikleo jednak wierzy, że mamy jakieś szanse, i to najwidoczniej bardzo realne, skoro i on na to przystał, a ja ufałem mu bezgranicznie w każdej sprawie. Oby teraz tylko się nie mylił. 
Myślałem, że wracamy do chatki, ale w ostatnim momencie Mikleo chwycił mój nadgarstek i pociągnął w inną stronę. Nie wiedziałem za bardzo, o co mu chodzi, ale pozwoliłem się mu prowadzić. Mój mąż zaprowadził nas nad jeziorko, nad którym wczoraj spędziliśmy przyjemnie czas, chyba chciał jeszcze trochę spędzić czasu nad wodą. Nie widziałem w tym niczego złego, dlatego już po chwili siedzieliśmy na brzegu, przytulając się do siebie. 
- Nie jesteś pewien – to nie było pytanie, a stwierdzenie faktu. Wyczuwał to pewnie dzięki paktowi, więc nawet nie zamierzałem udawać, że jest inaczej. 
- Nie. Nigdy nie walczyłem z Serafinem w prawdziwym pojedynku – przyznałem, wpatrując się w spokojną taflę wody. Na szczęście nikt inny nie spędzał czasu nad jeziorem, więc może to też dlatego Miki chciał tutaj przyjść. 
- Przecież miałeś treningi ze mną, albo Lailah. Ćwiczyłeś nawet z Edną i Zaveidem – zauważył, zaczynając bawić się moimi palcami. 
- Jak słusznie zauważyłeś, były to ćwiczenia. A jeżeli ćwiczenia źle mi poszły, co najwyżej dostawałem mały ochrzan i porady, co poprawić. A jak tu nam źle pójdzie... – nie zdążyłem dokończyć zdania, ponieważ przeszkodziły mi w tym jego delikatne usta. Najwidoczniej i on nie chciał o tym słyszeć.
- Nawet tak nie mów – powiedział cicho, kładąc dłoń na moim policzku. – Nie tak dawno temu oczyściliśmy razem smoka. Czemu teraz miałoby nam się nie ufać?
- Oczyszczenie smoka, a pokonanie Serafina to dwie zupełnie różne rzeczy – zauważyłem, cicho wzdychając.
- A ktoś tu się ostatnio chwalił, że ma mniej negatywne podejście do życia – przypomniał mi lekko żartobliwym tonem, ewidentnie chcąc mi poprawić humor. Mam przy sobie najcudowniejszego anioła na świecie, a myśl, że mogę stracić go już jutro, wcale mi nie pomagała. – Nie myśl o tym w ten sposób. Jesteś silny, dokonałeś wspaniałych rzeczy, wiec i jutro damy sobie radę. 
Uśmiechnąłem się do niego delikatnie, a następnie nos w jego cudownie pachnące kosmyki i przymknąłem oczy, próbując się troszeczkę wyciszyć i uspokoić. Rzeczy, których dokonałem, mógłbym określić wieloma przymiotnikami, ale na pewno nie nazwałbym ich wspaniałymi. Mikleo jest zdecydowanie zbyt kochany, a ja nie zrobiłem nic, by zasłużyć sobie na jego miłość i oddanie. Tylko go wyniszczam, naprawdę lepiej dla niego by było, gdyby zakochał się w kimś innym, bo ja nie dam mu tego szczęścia, na jakie zasługuje.
- Obyś się nie mylił, nie dam sobie bez ciebie rady – wyszeptałem mu do ucha, a następnie delikatnie go w nie pocałowałem. 
- Ja też nie dam sobie bez ciebie rady – wyszeptał równie cicho i posłał mi delikatny, choć smutny uśmiech. Na nim również spoczywała ta sama presja, co na mnie, co było jak najbardziej zrozumiałe. Musiałem się zebrać w sobie, by móc być dla niego wsparciem, takim, jakim on był dla mnie. 
- Wychowywałeś się tutaj... znasz tego Atora? – spytałem cicho, musząc w końcu wziąć się w garść. W końcu, istniał jakiś cień szansy, że Miki wie o nim jakąś informację, słaby punkt, cokolwiek, co mogłoby nam pomóc w jutrzejszej walce. Stawka była bardzo wysoka, dlatego należało jak najlepiej się przygotować i wymaksować nasze szanse. Serafin, przeciw któremu stajemy do walki, nie ma nic do stracenia, a my mamy aż za dużo i zamierzam każdą sytuację, która przybliży mnie oraz mojego męża do wygranej.

<Owieczko? c:>

Od Shōyō CD Taiki

Cały dzień jakoś tak dziwnie się czułem, byłem lekko otumaniony oraz czułem nieprzyjemne drapanie w gardle, miałem także momentami wrażenie, że moja temperatura była nieco wyższa, niż być powinna, ale skutecznie to ignorowałem, skupiając się na swoich obowiązkach. Pewnie odzywa się mój wczorajszy, zdecydowanie za długi spacer, dlatego nie wziąłem tego na poważnie, w końcu przez cały dzień jakoś się trzymałem, czyli to nie mogło było nic strasznego. Upiekłem nawet dla mojego chłopaka babeczki, ponieważ zwyczajnie miałem taką możliwość i chciałem się mu sprawić małą przyjemność, zwłaszcza, że dzisiaj rano nawet nie miałem możliwości go pożegnać, troszkę mi się dzisiaj zaspało. Owszem, nadal byłem na niego zły, zwłaszcza, że nie usłyszałem od niego chociażby słowa „przepraszam”, ale pożegnać oraz przygotować mu kawę rano mogłem bez problemu zrobić. 
Postanowiłem go odwiedzić dzisiaj wieczorem, po jego pracy, a godzinę w której kończy już zdążyłem poznać i zapamiętać, dlatego wiedziałem, o której mniej więcej miałem się pojawić. Już wcześniej sobie postanowiłem, że będzie to tylko wizyta, chwilę porozmawiamy i wrócę do siebie, tak w końcu będzie najlepiej. Słyszałem wczorajszą uwagę Shingo, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że to nie w nim jest problem, a we mnie. Fakt, miałem dom, i chociaż go nie cierpiałem, musiałem do niego wrócić, nie mogłem przecież tak po prostu zwalać im się na głowę, już i tak beze mnie mają ciężko. 
Kiedy wieczorem zajrzałem do domu mojego chłopaka, musiałem najpierw przywitać się z Kodą, który wyjątkowo ucieszył się na mój widok. Nie było go dzisiaj na spacerze, co mnie specjalnie nie zdziwiło, nie miał go kto i kiedy wyprowadzić, dlatego zrobię to jutro podczas nieobecności jego właściciela, myślę, że nikt nie będzie miał nic przeciwko. Wstałem z klęczek i zaraz poczułem, jak delikatnie zakręciło mi się w głowie, co lekko mnie zaniepokoiło, wcześniej mi się tak nie działo. Może to było przez zmęczenie? Faktycznie, byłem troszkę zmęczony i zmarznięty, miałem ochotę na wślizgnięcie się pod kołdrę, co zrobię natychmiast, kiedy tylko wrócę do domu. 
Wziąłem kilka głębokich wdechów i podszedłem do drzwi, by zaraz w nie zapukać, nie mogłem przecież wejść do nieswojego domu bez pukania, to byłoby przecież niekulturalne. Ku mojemu zaskoczeniu, otworzył mi Shingo, który był nie był specjalnie zadowolony z mojego pojawienia się. Tak, to zdecydowanie dobrze, że będę więcej czasu spędzał u siebie w domu, nawet jeśli to miałoby mi się nie podobać. 
- Hej. Jest Taiki w domu? – spytałem cicho, starając się zachować jak najbardziej miły ton, nawet jeśli nie jest do mnie przyjaźnie nastawiony.
- Jest, ale śpi. Twój rycerz miał bardzo męczący dzień w pracy – odparł, z zaciekawieniem przyglądając się pojemnikowi z ciastkami, który trzymałem w rękach. 
- Och – wyrwało mi się z piersi. Męczący dzień w pracy... stało się coś szczególnego? Miałem nadzieję, że z moim chłopakiem jest wszystko w porządku. – Więc nie będę mu przeszkadzał. Możesz mu to przekazać? Oczywiście, jeżeli będziesz chciał, również możesz się poczęstować – dodałem, podając mu jego obiekt zainteresowań.
Nim jednak Shingo zdążył je wziąć i dokładnie je obejrzeć, z głębi domu usłyszałem szybkie kroki, a do moich nozdrzy dotarł nie tylko zapach dziewczęcych perfum, ale także i krwi. Co prawda, był on słaby, no ale jednak był. Zaniepokoiło mnie to, czy to była krew Taiki’ego? Męczący dzień... to o to chodziło Shingo? W jednym momencie cała ta złość i żal, jakie odczuwałem do mojego chłopaka w związku z całą tą wczorajszą sytuacją zniknęły i teraz chciałem tylko jednego, aby wszystko było z nim w porządku. 
- Wchodź Karotka, nie śpię już! – usłyszałem jeszcze lekko zaspany głos Taiki’ego, pewnie dopiero co wstał z łóżka. – Shingo, wpuść go! – słysząc to polecenie stojący przede mną młody smok westchnął ciężko, jakby nie miał ochoty tego robić, ale finalnie odsunął się od drzwi, bym ja oraz zwierzaki mogli wejść do środka. 
Przyznam, zrobiłem to niepewnie, nie będąc do końca przekonany, czy aby na pewno jest to dobre rozwiązanie. Może tylko podam mu babeczki i wyjdę? Jeżeli coś się mu stało, powinien odpoczywać, a nie się mną zajmować. Dlatego kiedy tylko wszedłem do środka nie rozbierałem się tylko zacząłem czekać, aż Taiki wejdzie do korytarza, nie było w końcu sensu w zdejmowaniu butów oraz kurtki, skoro zaraz mam wychodzić. 
- Cześć, Karocia – usłyszałem po chwili głos mojego chłopaka, który zaraz do mnie podszedł i pocałował mnie w czoło. Coś musiało mu się nie spodobać, ponieważ kiedy się ode mnie odsunął, miał dziwny wyraz twarzy. – Wszystko w porządku? Jak się czujesz? 
- Dobrze. Słyszałem, że miałeś męczący dzień, dlatego nie chcę ci zająć dużo czasu. Proszę, miałem dzisiaj chwilę czasu i upiekłem je dla ciebie – powiedziałem, podając mu pudełeczko pełne babeczek, nad którymi się dzisiaj bardzo napracowałem. 
- Dziękuję, nie musiałeś tego robić i się niepotrzebnie kłopotać, nie zasługuję na nie, zwłaszcza po tym, jak się wczoraj zachowałem – Taiki posłał mi smutny uśmiech najwidoczniej żałując swojego wczorajszego zachowania. Szczerze, to w tym momencie nie obchodziło mnie tak bardzo, teraz moim priorytetem było jego zdrowie, a nie to, co się stało wczoraj. – Rozbieraj się i wchodź, nie będziemy przecież na korytarzu rozmawiać. 
- Właściwie, to... chyba nie powinienem wchodzić. Jesteś zmęczony i ranny, i chyba nie jestem tutaj mile wdziany – powiedziałem cichutko, spuszczając wzrok. 
- Nie jestem zmęczony, a zdaniem tego kretyna się nie przejmuj – chłopak delikatnie potargał moje włosy, zaskakując mnie swoimi słowami. Chyba pierwszy raz słyszałem, jak negatywnie wypowiada się o swoim bracie. I to chyba przeze mnie, moja obecność tutaj nie wpływa dobrze również na ich relację. – Cieszę się bardzo że przyszedłeś. A teraz ściągaj kurtkę i buty. 
Chcąc nie chcąc, musiałem wejść na troszkę dłużej, niż zakładałem wcześniej, ale nie zmienia to faktu, że i tak zaraz wychodzę. Kiedy zdjąłem z siebie ciepłą kurtkę poczułem, jak moim ciałem wstrząsa dreszcz, zrobiło mi się zimno, a ja nie rozumiałem za bardzo, dlaczego, przecież tutaj było zawsze ciepło... nie chcąc denerwować albo sprawiać przykrości swojemu chłopakowi, zebrałem się w sobie, by nie dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Ruszyłem za Taikim do kuchni, gdzie od razu usiadłem na krześle, czując się odrobinkę gorzej niż jeszcze chwilę temu. Zacząłem mieć wrażenie, jakbym miał nogi z waty. To wszystko nie brzmiało najlepiej. 
- Co się stało w pracy? – spytałem, postanawiając skupić całą swoją uwagę na moim chłopaku, mając nadzieję, że to dziwne uczucie słabości zaraz minie. 
- Nic, czym powinieneś się przejmować, to tylko zwykłe skaleczenie, ale mam teraz kilka dni wolnego, by mogło się to zagoić, więc mamy trochę czasu dla siebie. Bardziej martwisz mnie ty – odezwał się, siadając obok mnie, kładąc jedną z dłoni na moim czole, a drugą chwycił moją rękę. – Masz straszne wypieki na twarzy, i jesteś strasznie rozgrzany. Mam wrażenie, że masz gorączkę, i to bardzo wysoką. 
- Nie mam gorączki, po prostu normalnie mam nieco wyższą temperaturę ciała od ciebie i ci się wydaje – wymamrotałem, spuszczając wzrok. Oczywiście w głębi duszy czułem, że może mieć trochę racji i temperatura mojego ciała jest odrobinkę wyższa, niż zazwyczaj, ale nie chciałem go kłopotać sobą. I tak ma wiele rzeczy na głowie, więc po co jeszcze miałby się przejmować mną, zwłaszcza, że to pewnie nie było nic takiego, pewnie mój organizm odreagowuje ten wczorajszy spacer, na którym odrobinkę zmarzłem. 

<Taiki? c:> 

poniedziałek, 26 kwietnia 2021

Od Mikleo CD Soreya

  Po wspólnych doznaniach czułem się naprawdę fantastycznie, zupełnie nic mi nie dolegało, a ja czułem, że jestem w stanie zrobić dosłownie wszystko. Byłem nawet w stanie zmierzyć się z dziadkiem, który jak zwykle będzie starał się zrównać nas z ziemią, tym faktem jednak wcale się nie przejmuję, gdy to po raz pierwszy odkąd tu jesteśmy, czując błogi spokój i relaks a wszystko to zasługa mojego męża, który bardzo dobrze wie, co lubię i jak dobrze to wykorzystać.
- Tak, masz rację. Zaspokoiliśmy swoje żądze, a więc czas najwyższy zająć się czymś ważniejszym - Przyznałem, siadając na łóżku, poprawiając koszulę męża, którą miałem na sobie skupiając się na dziadku i jutrzejszej rozmowie z nim. - Jeśli jutro do niego pójdziemy i zaczniemy ten temat, dziadek może albo się zdenerwować i zakończyć w dość brutalny sposób naszą znajomość, albo oczekiwać czegoś w zamian, co jest również prawdopodobne - Wyjaśniłem, biorąc pod uwagę obie opcje, staruszek jest zdolny do wszystkiego, nigdy nie wiadomo co może przyjść mu do głowy.
- Oczekiwać czegoś w zamian? Nie rozumiem, czego może od nas oczekiwać? - Na to pytanie nie mogłem mu odpowiedzieć, nie mając zielonego pojęcia, czego może oczekiwać, jest kilka rzeczy, które chodziły mi po głowie a których nie chciałem do siebie dopuścić, obawiając się, że mimo wszystko któreś z nich mogłyby się ziścić.
- Cóż, dziadek nie popiera naszego związku, więc wcale bym się nie zdziwił, gdyby w zamian za wypuszczenie aniołów chciałby, abyśmy się rozstali - Nie miałem pewności czy dziadek zrobiłby coś takiego, czy wręcz przeciwnie właśnie by nie zrobił, po nim można spodziewać się dosłownie wszystkiego i nie zawsze to wszystko będzie zgodne z nami lub z tym, co czujemy.
- Nie możesz od razu tak negatywnie na to patrzeć, może dziadek zapragnie czegoś bardziej dla siebie korzystnego - Sorey, miał racje, dziadek nie koniecznie może chcieć w zamian za wolność aniołów naszej rozłąki, może zapragnąć czegoś innego tylko czego? To pytanie niemające odpowiedzi bardzo mnie martwi, staruszek jest nieobliczalny i niczego po nim nie można się spodziewać.
- Masz zdecydowaną rację, zbyt negatywnie podchodzę do sprawy - Przyznałem, chyba odrobinkę za bardzo w sposób negatywny myślę o dziadku, może i jest ostatnio nie najlepszym wzorem do naśladowania, ale to przecież on nas wychował i dał dom, którego obaj nie mieliśmy, poza tym, gdyby nie to nigdy nie spotkałbym Soreya, a on nigdy nie spotkałby mnie. Z tego też powodu powinienem być wdzięczny staruszkowi, nawet jeśli koniec końców nie potrafi zaakceptować naszej miłości.
- Odnośnie do niektórych spraw mam zdecydowanie rację, nie patrząc w sposób tak negatywny, jak ty na całą sprawę - Przyznał, siadając obok mnie na łóżku, całując mnie w czubek głowy.
- Masz racje, zdecydowanie za wiele we mnie negatywnego myślenia - Po raz kolejny przyznałem rację mężowi, rany co się ze mną dzieje? Nigdy aż tak często racji mu nie przyznawałem, to zdecydowanie nie w moim stylu.
- Zbyt wiele negatywnych emocji sobie ode mnie przyswoiłeś - No teraz to przesadzał, to nie była wcale prawda, nie jest niczemu winien, niczego mnie nie uczył, sam się tego nauczyłem, a on nie ma z tym nic wspólnego.
- Nie opowiadaj bzdur - Szturchnąłem go w ramię, wracając do tematu związanego z aniołami, w końcu to on był naszym konkretnym calem, a nie rozmowa o tym, kto jest z nas bardziej negatywnie do życia nastawiony.
Tak spędziliśmy resztę dnia, rozmawiając o sytuacji związanej, z dziadkiem i aniołami, poruszając przy okazji inne ważne dla nas tematy, dopiero wieczorem musząc zająć się naszym małym synkiem, który przyszedł do nas, pragnąc i tej nocy z nami spać. Nie mając nic przeciwko, zgodziliśmy się, aby chłopiec spał z nami, z tą różnicą, że i ja dziś miałem spać z Yukim w łóżku, to było niesprawiedliwe, Sorey chce bym spał na łóżku, gdy on sam będzie męczył się na ziemi? Co to za przywileje nie zgadzam się. Szkoda tylko, że moje „nie zgadzam się” nie miało najmniejszego znaczenia dla Soreya i chcąc nie chcąc musiałem pójść spać do łóżka..

***

Następny dzień rozpoczął się jak poprzedni, wstając jako pierwszy, przygotowałem śniadanie dla męża i po herbacie dla każdego przednio pytając Yuki'ego czy aby nie chciał nic zjeść, ten jednak odmówił, zachowując się dziś wyjątkowo dziwnie jak nie on, a wszystko to jak się okazało później, było związane z Codim i Emmą, chłopiec tęsknił za swoim psim przyjacielem i ludzką przyjaciółką, co tym bardziej dawało nam do myślenia, powinniśmy wracać nie ze względu na nas a ze względu na dziecko, które tęskni za swoim domem.
- Jesteś gotowy? - Sorey zadając to pytanie, podszedł do mnie, przytulając mnie od tyłu.
- Jak nigdy przedtem - Przyznałem, mocno chwytając dłoń chłopaka, ciągnąc go w stronę wyjścia z chatki, Yuki już dawno poszedł bawić się z innymi dziećmi, więc my dorośli mogliśmy zająć się ważnymi sprawami takimi jak rozmowa z dziadkiem.
- Czekałem na was - Głos staruszka dobiegł do nas w głębi chatki, można było się tego spodziewać, on zawsze na nas czeka, doskonale wiedząc, kiedy przyjdziemy - Usiądźcie - Jego głos był wyjątkowo łagodny, czy to na pewno nasz staruszek? Nie uderzył się w głowę.
- Chcieliśmy.. - Zacząłem, chcąc przybliżyć dziadkowi sprawę aniołów, nim poprosimy go o wypuszczenie ich z więzienia, w którym się znajdują.
- Wiem, co chcecie i po co do mnie przychodzicie - Tego mogliśmy się spodziewać, przecież on wie wszystko nic nowego. - Dowiedziałeś się prawdy, nie jesteś ostatnim z serafinów wody i chcesz, a może raczej chcecie uwolnić tych zamkniętych prawda? - Dla dziadka to wszystko było takie normalne, jak gdyby nigdy nic się nie stało, a przecież się stało, oszukał mnie.
- Dlaczego wmawiałeś mi, że jestem ostatni? - Chciałem, wiedzieć musiałem to wiedzieć, to było dla mnie bardzo ważne i naprawdę nie miałem zamiaru pominąć tego tematu.
- Nie chciałem, abyś był, taki sam jak oni, leniwy, oporny na wszelaką naukę i nieposłany. Od początku chciałem, abyś służył pasterzowi, który w obecnej chwili jest twoim mężem, nie bez przyczyny wychowywałem was razem, wpajając wam wspólny szacunek. Wiedziałem, że w przyszłości Sorey będzie pasterzem, a ty staniesz się jego aniołem stróżem, nie przewidziałem tylko jednego, waszego małżeństwa, nigdy nie przypuszczałbym, że Sorey będzie na tyle odważny, by poprosić cię o rękę - To co powiedział dziadek, było zrozumiałe. Chciał, abyśmy walczyli, ze złem bojąc się, że jeśli powie mi prawdę, przestanę być posłuszny, a to i tak się stało..
- Więc wypuścisz anioły? - Tym razem odezwał się mój mąż. Widząc, że analizuje wypowiedziana przez dziadka słowa.
- Tak, ale pod jednym warunkiem. Musicie pokonać Atora najsilniejszego z aniołów zamieszkujących azyl, w pojedynkę nie dacie rady, dlatego pozwolę wam połączyć siły, jeśli wam się uda, wypuszczę anioły, jeśli nie Mikleo zostanie w azylu, a ty Sorey odejdziesz stąd na zawsze - To nie było miłe z jego strony, jeśli przegramy, kara będzie zbyt surowa, nie mogliśmy się jednak poddać nie teraz, nie jesteśmy tchórzami. Wygramy, na pewno wygramy.
~ Co o ty myślisz? Cena jest wysoka, ale chyba damy sobie radę - Zapytałem męża w myślach, o zdanie chcąc, abyśmy oboje podjęli słuszną decyzję, w tej sprawie...

<Paterzyku? C:>

Od Taiki CD Shōyō

 Karotka miał racje, zachowałem się okropnie, powinienem już wcześniej upomnieć mojego brata, a nie śmiać się z jego słów kierowanych do mojego chłopaka, zdecydowanie przesadziłem i teraz bardzo tego żałuje, doskonale wiedząc, że mojego zachowania nic nie tłumaczy. Nie powinienem tak postąpić i wiem, że będę musiał zrobić wszystko, aby mój chłopak przestał się na mnie gniewać, a miało być tak fajnie, dzień wolny spędzony razem nie wypalił, może następnym razem spędzimy ten wolny czas tylko we dwoje bez osób trzecich, które mogłyby popsuć nasze wspólne chwile, których zdecydowanie mamy ostatni za mało.
- Oczywiście, że możesz zostać, weź gorącą kąpiel i się połóż, na pewno jesteś zmęczony - Zmartwiony jak nigdy przyglądałem się mojej karotce, tak strasznie żałując swojego zachowania, które w jakiś sposób skrzywdziło mojego chłopaka, będącego zdecydowanie za bardzo przewrażliwionego na swoim punkcie.
- Dziękuje - Po tych słowach ominął mnie, wchodząc na schody, którymi skierował się do łazienki, znikając mi z pola widzenia.
- Księżniczka wróciła? - Mój brat wychodzący z kuchni podszedł do mnie, rozglądając się po salonie w poszukiwaniu mojego chłopaka, na którego trochę się uwziął, za co i mi niestety się obrywa, to niesprawiedliwe.
- Nie jest księżniczką, daj już spokój - Poprosiłem, nie chcąc, aby Karotka z łazienki przypadkiem usłyszał złośliwe słowa mojego brata kierowane w jego stronę.
- Nie musisz go bronić, dlaczego on w ogóle tu jest? Nie ma własnego domu? - Widać było, że mój brat za nim nie przepada lub co gorsze jest o niego zazdrosny, w końcu odkąd wrócił, nie mam dla niego za dużo czasu, praca i mój chłopak nie pozwala mi na znalezienie dodatkowego czasu dla innych członków rodziny.
- Mieszka tu, bo ja tak chce, masz z tym jakiś problem? - Tym razem troszeczkę uniosłem się, poirytowany zachowaniem, jak i słowami mojego brata.
- Nie, nie absolutnie braciszku ty się tak nie denerwuj, bo za ładną buźkę na to masz - Poklepał mnie po policzku, uśmiechając się złośliwie. - Dobranoc - Dodał po chwili, wchodząc na schody, znikając za drzwiami swojego pokoju.
- Mieszkam z kretynami - Burknąłem pod nosem, siadając na kanapie, wołając swojego psa, który zadowolony z zainteresowanie jego istotą położył łeb na moim kolanie. Chcąc, abym go głaskał, nie zajmując się w tej chwili już niczym ani nikim, bo kim zająć bym się miał, gdy mój ukochany ma na mnie Focha, oby mu to szybko minęło, nie chce kolejnych niepotrzebnych sporów niewnoszących nic dobrego do naszego związku.

***

Zmęczony otworzyłem oczy, powoli podnosząc głowę do góry, masując ręką obolały kar, zasnąłem na kanapie, tego można się było po mnie spodziewać. Obolały i niezadowolony z życia podniosłem się z kanapy, kierując swoje kroki wprost do łazienki, gdzie szybko umyłem swoje ciało, przygotowując się do wyjścia, po cichu jedynie wchodząc do swojego pokoju po ubrania, starając się nie wybudzić ze snu Karotki, co nie okazało się wcale takie trudne, chłopak spał jak zabity wtulony w lisice na moim łóżku, czasem mam nieodparte wrażenie, że to on więcej śpi w moim łóżku niż ja sam, nie mając po prostu na to czasu lub siły zasypiając na kanapie w salonie.
Bezszelestnie wydostałem się z pomieszczenia, idąc do kuchni, gdzie zacząłem dzień od czarnej mocnej kawy, która miała postawić mnie na nogi, bym znów zwarta i gotowy ruszył do pracy z uśmiechem na twarzy. Może byłby mniej udawany, gdyby nie Konan, ta dziewczyna wciąż mnie próbuje zbajerować, aż dziw, że wciąż potrafię zachować się przy niej normalnie.
Cicho wzdychając, poprawiłem swoje włosy, kończąc picie kawy, jak zwykle nie spożywając śniadania, które zjem u państwa Soga wraz z nimi, to całkiem miła odmiana zjeść z kimś śniadanie tu u nas w domu zdarzało się to bardzo rzadko a szkoda, bo to fajne uczucie.
Zwarty i gotowy do pracy założyłem swoją kurtkę i buty znajdujące się na przedpokoju wypuszczając przy okazji na dwór Code siedzącego przed drzwiami.
- Do zobaczenia piesku - Pożegnałem się z moim psim przyjacielem, wychodząc z podwórka, kierując się dobrze już mi znaną trasą do domu rodziny u której w tym momencie pracuje.
Dzisiejszy dzień w pracy był jakiś dziwny, przez cały czas wyczułem obecność nieznanych mi obcych ludzi, obserwowali dom, obserwowali również i mnie, czyżby to jedni z tych, którzy zagrażając tej rodzinie? Skupiając się całkowicie na otoczeniu, pilnowałem, aby nikt nieproszony nie dostał się na teren domu, który był pilnie przez mnie strzeżony. I może byłby jeszcze pilniej, gdyby nie Konan, która znów postanowiła mi poprzeszkadzać w pracy, opowiadając historie z życia.
Z jej powodu całkowicie się rozkojarzyłem, w ostatnim momencie ochraniając ją przed nożem wbijającym się w moje ramię.
- Cholerny szczeniak - Warknął mężczyzna wyciągający nóż z mojego ramienia, co było jego błędem. Gdy tylko to zrobił, moja pięść spotkała się z jego twarzą, łamiąc mu nos, kolejna dwójka pojawiła się chwile później, ale i z nimi dałem sobie radę to była pestka. I pewnie nic by mi się nie stało, gdyby nie ta dziewucha.
Państwo Soga pomogli mi zatamować krwawienie, owijając porządnie bagażem moją ranę, odsyłając mnie do domu, abym odpoczął i się wykurował, wracając do nich cały i zdrowy. Nie do końca zrozumiałem, ale wykonałem polecenie, nic mi nie było to tylko rana, do wesela się zagoi, nie moja pierwsza i nieDopiero po powrocie do domu poczułem zmęczenie i ból może szok na początku trochę mnie otumanił, dlatego też nie czułem bólu, teraz gdy jestem już w domu, czuje się dziwnie, chociaż nie fatalnie po boli i przestanie, wchodząc do kuchni, przywitałem się z bratem, biorąc znajdujące się w domu leki, pytając o Karotkę, jak się okazało, był u siostry, może to i lepiej przynajmniej nim przejmować się nie musiałem.
Zmęczony zamieniłem kilka zdań z brata, idąc się położyć do łóżka, musiałem odpocząć, aby sobie przypadkiem nie zaszkodzić już i tak czułem się okropnie, muszę jeszcze porozmawiać z Karotką i przeprosić za moje zachowanie, zdecydowanie zachowałem się jak głupek. 

<Lisku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Jego zdanie odrobinkę mnie zaskoczyło. Jeszcze rano Mikleo miał wątpliwości odnośnie całej tej sprawy, uważał, że to nie nasza sprawa i nie powinniśmy się w nią zagłębiać, dodatkowo bał się dziadka i tego, co mógłby nam zrobić. Chciał wracać do zamku, co zupełnie rozumiałem, i nawet podzielałem jego małe marzenie, w końcu miło w tym miejscu czasu nie spędzałem. I teraz, nagle, mój mały aniołek zmienia zdanie. I to po naszym zbliżeniu. To był zwykły przypadek czy może jednak właśnie dzięki tej zwykłej przyjemności Miki nabrał pewności siebie? Mam nadzieję, że to jednak ta druga sprawa, w końcu, to lepiej, aby zmienił zdanie dzięki moim niesamowitym umiejętnością niż zwyczajnemu przypadkowi, prawda?
- Dlaczego się uśmiechasz? – słysząc pytanie mojego męża, lekko zmarszczyłem brwi. Nawet nie zwróciłem uwagi na to, że moje kąciki unoszą się w uśmiechu, chyba muszę bardziej się skupić na tym, co robię.
- Leży przy mnie najpiękniejszy i najcudowniejszy anioł na świecie, więc dlaczego miałbym się nie uśmiechać? – wymruczałem mu do ucha, by po chwili delikatnie ucałować jego płatek. 
- Przesadzasz, aż tak niesamowity to ja nie jestem – odezwał się, a jego policzki delikatnie się zaróżowiły. Odezwałbym się, że jest dodatkowo słodziutki, ale nie chciałem, by się na mnie obraził, albo coś w tym stylu, a czasem potrafi tak zrobić. 
- Przesadzam? Raczej nie potrafię oddać słowami wspaniałości całego twojego jestestwa – uśmiechnąłem się do niego zadziornie, by już po chwili delikatnie ugryźć go w obojczyk.
 Z tym podgryzaniem go również powinienem odrobinkę uważać, na jego ciele były nie tylko siniaki czy malinki, ale także ślady po moich zębach, chociaż, za nie się chyba odrobinkę odwdzięczył. A przynajmniej tak mi  się wydawało, w końcu mocno wbijał paznokcie w moje ramiona i jestem przekonany, że gdybym zerknął w lustro, zauważyłbym na swoich plecach ślady po jego paznokciach. Nie, żebym na to narzekał, bo to oznaczało, że dobrze wypełniłem swoją powinność jako mąż, a to bardzo wiele dla mnie znaczyło. 
- Troszeczkę odbiegasz od tematu. Powinniśmy skupić się teraz na aniołach, one są najważniejsze w tym momencie – przypomniał mi, delikatnie odgarniając moje kosmyki z czoła. 
- Właśnie, muszę ci powiedzieć, zaskoczyłeś mnie. Jeszcze niedawno uważałeś troszkę inaczej – powiedziałem, zaczynając rysować palcem nieregularne szlaczki po jego nagich plecach. 
- To źle, że chcę ich ratować? – spytał Mikleo, marszcząc brwi. 
- Właśnie to dobrze, bardzo dobrze. Też uważam, że aniołowie nie powinni być trzymani w zamknięci, zwłaszcza, że już teraz nie muszą się ukrywać przed niczym. Nikt jednak nie powiedział, że w jeden dzień załatwimy im wolność, więc nic się nie stanie, jeżeli zajmiemy się tą sprawą później – wyjaśniłem mu, delikatnie się do niego uśmiechając. 
- Wolałbym to załatwić teraz. Nie chcę już nigdy więcej tutaj wracać – odparł, wtulając się bardziej w moje ciało.
 Przyznam, jego słowa odrobinkę mnie zmartwiły. Rozumiałem doskonale, że był zły na dziadka, ja również byłem zły, i to za wiele rzeczy. Najpierw nas od siebie odseparował, groził mojemu mężowi, sprawił, że mój mały Miki znacznie podupadł na zdrowiu psychicznym, jak i fizycznym, i jeszcze ciągle próbuje nas rozdzielić. Mało tego, okłamywał Mikleo, ze jest jedyny, co miało duży wpływ na jego psychikę. A jednak, to nadal nasz dziadek, przygarnął nas i wychowywał, chociaż wcale nie musiał, mną i Mikim mógł się zająć ktoś zupełnie inny. Nadal po cichu wierzę, że dziadek, mimo wszystko, nas zaakceptuje, po prostu... potrzebuje czasu. Jest bardzo starą istotą, więc to oczywiste, że potrzebuje czasu, by to sobie wszystko poukładać w głowie. 
- Nie mów tak, to dziadek, w końcu nas zaakceptuje – szepnąłem i pocałowałem go w czoło. 
- Na razie nie wygląda na takiego, który by nas zaakceptował – mruknął, troszkę bardziej nakrywając się cienkim kocem. Było mu zimno? Może czas się ubrać? Ja profilaktycznie po stosunku założyłem spodnie, na wypadek, gdyby ktoś nagle zechciał zakłócić nasz spokój. Miki, co prawda, niespecjalnie się tym przejął, a jedynie przykrył się kocem, ale mi to absolutnie nie przeszkadzało. W razie czego, ja zajmę uwagę niepożądanego gościa, a Miki szybko się ubierze. – Ani na takiego, który będzie chciał wypuścić więzione anioły. 
- Bez rozmowy z nim na ten temat niczego nie wymyślimy, a to na pewno zrobimy jutro – zauważyłem, delikatnie się przeciągając. – Może się ubierzemy? Na wypadek, gdyby Yuki albo ktoś obcy postanowił nam wejść do chatki? – spytałem, całując go w ramię. 
- Nie chce mi się za bardzo, ale może masz rację – powiedział, podnosząc się do siadu. 
Dzięki temu miałem doskonały widok na jego plecy, na których doskonale było widać, jak bardzo chudy był; bez większego problemu mógłbym policzyć kręgi w jego kręgosłupie. Było z nim źle, a ja nie mogłem nic z tym zrobić. Nie cierpiałem tego uczucia. Swoją drogą, spanie na twardym posłaniu mając taką posturę musiało być troszeczkę bardziej bolesne niż na przykład dla mnie. Od dzisiaj śpi na łóżku bez względu na to, czy tego chce czy nie. Jestem w stanie nawet całkowicie odstąpić mu łóżka, by mógł się bez problemu na nim zmieścić i by miał jeszcze wygodniej. Chociaż tyle jestem w stanie mu na ten moment dać. A jeśli Miki zacznie się ze mną kłócić, wezmę go na ręce i położę do łóżka, choćby nie wiem co. Jestem nawet w stanie użyć przywilejów, jakie daje mi nasz pakt, chociaż nie za specjalnie za tym przepadałem, jest w końcu moim ukochanym, nie moim sługą, ale to będzie nasza ostateczna ostateczność.  
- Nie obrazisz się, jak założę twoją koszulę? – jego pytanie wyrwało mnie z rozmyślań o jego problemie. Tak właściwie, jest to bardzo głupie pytanie, przecież doskonale zna na nie odpowiedź. 
- Obrażę się śmiertelnie i już nigdy się do siebie nie odezwę – zażartowałem sobie, szczerząc się do niego szeroko. 
Mikleo prychnął cicho pod nosem, ale kąciki jego ust uniosły się ku górze, czyli jednak odrobinkę go to rozbawiło. To dobrze, nawet bardzo dobrze, im więcej Miki się uśmiecha, tym lepiej dla mnie i dla mnie i dla niego, uwielbiam jego uśmiech. Podobnie jak i oczy, oraz włosy, uwielbiam go całego. Nie rozumiem, czemu nie podobają mu się jego oczy, miały niezwykłą barwę ametystu, dlaczego miałby ich nie lubić? Ale jeszcze go do nich przekonam, w końcu dawno temu miał podobny problem ze swoim śmiechem, ale z nim już się pogodził i już nie myśli o nim jak o nieładnym, głupim dźwięku. A przynajmniej taką mam nadzieję, bo później za bardzo o tym nie rozmawialiśmy. A jak jest inaczej, to nim też się zajmę, Mikleo musi w końcu uwierzyć w to, że jest niesamowity, i to pod każdym względem. 
Nie chcąc pozostać w tyle, również postanowiłem zacząć się ubierać. Kiedy miałem już na sobie ubranie, wypadało posprzątać ten mały bałagan, który sprawiliśmy. Mimo wszystko, było warto, i to bardzo po tym chyba oboje mieliśmy trochę jaśniejszy umysł i może w końcu zaczniemy skupiać się na rzeczach, na które powinniśmy. 
- Czytasz to? – odwróciłem głowę w stronę mojego męża, który uniósł książkę, którą wczoraj wieczorem czytałem, tę o prawdziwej naturze aniołów. Pokiwałem głową, nie widząc sensu, dla którego miałbym zaprzeczać. – Po co? To nie jest nic przyjemnego.
- Chyba po raz pierwszy słyszę w twoim głosie gorycz, kiedy wypowiadasz się o jakiejś książce – zauważyłem rozbawiony, podchodząc do niego i obejmując go ręką w pasie. – Czytam to po to, aby dowiedzieć się więcej o aniołach. To wszystko. 
- Przecież jakbyś chciał się czegoś dowiedzieć, to mogłeś się spytać, przecież bym ci wszystko powiedział – powiedział, a ja wiedziałem, że mówi prawdę. 
- Problem w tym, że ja nie wiem, czego nie wiem. Albo wydaje mi się, że coś wiem, a potem jednak okazuje się, że żyję w błędzie – odpowiedziałem, odkładając książkę na stolik. – Teraz bez problemu możemy pomyśleć o aniołach, to chyba chciałeś zrobić przed tym, jak zaczęliśmy się kochać – powiedziałem, delikatnie poprawiając jego włosy, które były w lekkim nieładzie po naszej zabawie. 

<Owieczko? c:>

Od Shōyō CD Taiki

 Byłem naprawdę zły nie tylko na Shingo, ale i na mojego chłopaka. Już kij z tym, w jaki sposób jego brat się do mnie odzywa, chociaż to i tak nie było niemiłe, ale on i tak rzadko kiedy był dla mnie miły, chociaż czasem zdarzało mu się przejawiać wobec mnie dobre serce. Zresztą, jakoś bym przeżył tę uwagę, może nawet jakoś bym mu się odgryzł, ale to zachowanie mojego chłopaka najbardziej mnie zabolało. Co to w ogóle miało znaczyć? Taiki powinien stanąć za mną, a ten śmiał się w najlepsze. Najpierw nazywał mnie dzieckiem, a później się ze mnie śmieje. Niby to była głupotka, a jednak bardzo mnie zabolała. Śmiech mojego chłopaka potraktowałem trochę tak, jak przytaknięcie na słowa jego brata. Wiedziałem, że jakoś specjalnie odważny nie jestem, ale czy od razu jest się z czego śmiać? 
- Tak, to było bardzo zabawne, tylko ja jestem głupi, bo się nie śmiałem. Nie tylko kurczak, to na dodatek głuptas – burknąłem, podciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami. Vivi, która do tej pory leżała zwinięta w kulkę przy moich stopach, wskoczyła na łóżku i delikatnie szturchnęła pyszczkiem mój policzek. 
-  Nieprawda, to nie o to chodziło, po prostu... Shingo ma po prostu dziwne poczucie humoru, podobnie jak i ja. Po prostu potrzebuje czasu, aby się tutaj zaaklimatyzować, to wszystko, nie bądź na niego zły – usłyszałem, jak Taiki podchodzi do łóżka i na nim siada. Kątem oka nawet zauważyłem, jak próbuje się do mnie przybliżyć, ale lisica odwróciła łebek w jego stronę i wyszczerzyła kły, dając mu tym samym znać, że nie chce, aby się przybliżał. Nie powstrzymywałem jej ani nie upominałem, bo po co? Nadal byłem zły na swojego chłopaka, zwłaszcza, że nawet nie przeprosił za swoje zachowanie, w którym najwidoczniej nie widzi niczego złego. Vivi doskonale to wyczuwała i chciała jedynie, abym czuł się jak najbardziej komfortowo, nie mogę być na nią zły za to, że stara się mi pomóc. 
- Jestem zły nie tylko na niego, ale i na ciebie. Też nie zachowałeś się w porządku – mruknąłem, schodząc z łóżka. – Chodź, pójdziemy po Kodę i się przejdziemy, co ty na to? – odezwałem się do Vivi, nie mając za bardzo ochoty, aby tutaj siedzieć. Oczywiście, zwierzak jak najbardziej
- Karotka, nie przesadzasz? Nie stało się przecież nic złego – Taiki widocznie nadal nie rozumiał i oczywiście jak zwykle uważał, że przesadzam. Mam po prostu inny charakter od niego, i jego brata, mnie takie rzeczy nie śmieszą, czy to coś złego? Najwidoczniej tak. 
- To nie było miłe, przynajmniej dla mnie. Właściwie, zabolały mnie jego słowa, a jeszcze bardziej twój śmiech. Przepraszam, że byłem jedynym, który nie śmiał się z żartu, ale mi do śmiechu nie było – powiedziałem szczerze i nieironicznie, nim wyszedłem z pokoju, nawet nie czekając na jego odpowiedź. Domyślam się, że raczej nie tak miał wyglądać jego wolny dzień, ale potrafiłem udawać, że nic się nie stało, ponieważ oboje dobrze wiedzieliśmy, że to ostatnio nie najlepiej mi wychodzi. Zdecydowanie lepiej będzie, jak na chwilę wyjdę, chociaż przyznam, nie miałem na to za wielkiej ochoty. Chociaż rano było ciepło, teraz wcale tak nie było przyjemnie i odrobinkę zdążyłem zmarznąć podczas drogi powrotnej tutaj. Lepiej chyba jednak będzie, jak wyjdę, niż gdybym miał siedzieć tutaj i psuć wszystkim humor. 
Cichutko zszedłem na dół bardzo, ale to bardzo uważając, by nie wywołać jakiegoś dźwięku, który zdradziłby moją obecność. Co jak co, ale ja miałem na ten dzień dosyć głupich docinek Shingo. Dowiedziałem się już, że jestem dzieciakiem i kurczakiem, nie chcę słyszeć, że jestem osłem albo czymś podobnym. 
Na moje szczęście, ciocia chłopaków rozmawiała cicho o czymś z Shingo w kuchni. Nie za bardzo przysłuchiwałem się, o czym, chciałem po prostu już wyjść. Wydawało mi się, że słyszałem swoje imię, ale pewny nie byłem. Koda leżał przy schodach, więc i z nim nie miałem większego problemu. Zszedłem szybko do korytarza, założyłem swoje buty oraz kurtkę, które jeszcze kilka minut temu miałem na sobie, po czym wyszedłem z domu nim ktokolwiek zdążył się zorientować. 
Po przejściu kilkunastu metrów założyłem na głowę kaptur i włożyłem ręce do kieszeni, chcąc jak najmniej zmarznąć. Zwierzaki pobiegły przodem, nie chcąc za bardzo na mnie czekać, a ja nie miałem nic przeciwko, w końcu były w zasięgu mojego wzroku, no i przecież się nie zgubią, nie są takie głupie. Odetchnąłem głęboko, dopiero teraz analizując całą tą wcześniejszą sytuację, która tam zaszła. Czemu, kiedy myślę, że już wszystko między mną i Shingo jest już lepiej, ten musi udowadniać, że jednak tak nie jest? Chyba z naszego dogadania się będą nici, ale czy to moja wina? Staram się, bardzo, ale przecież nie dam rady znosić wszystkich jego zaczepek. A może to właśnie moja wina, ponieważ za bardzo się narzucam i Shingo może czuć się osaczony...? Z tej strony nie patrzyłem. I w tym mógł być mój błąd. W sumie, Shingo miał pełne prawo tak się czuć, jestem synem osoby, która zniszczyła mu życie i dodatkowo panoszę się po domu, który należy do niego, a nie do mnie, ja nawet nie mam prawa tu przebywać. W tej kwestii to chyba przeszkadzam nie tylko jemu, w końcu byłem jedynie dodatkową gębą do wykarmienia, a w tej kwestii to mogło być dla nich bardzo problematyczne. No i też nie byłem sam, Vivi również mi towarzyszy i ona również musi coś jeść, chociaż z nią nie jest tak źle jak ze mną. Lisica lubi sobie od czasu do czasu urządzać małe polowanie na zające albo inną, drobną zwierzynę, w końcu jest drapieżnikiem. Czyli... naprawdę chyba będzie lepiej, jak wrócę do siebie i będę mniej czasu spędzał tutaj. Wszystkie problemy dzieją się przeze mnie, albo przez coś związanego ze mną. Może ja po prostu pecha przynoszę, lub coś w tym rodzaju. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby faktycznie tak było. 
W końcu dotarliśmy nad jezioro, nad którym postanowiłem spędzić trochę więcej czasu. W końcu, nikogo tu nie było, panowała przyjemna cisza i spokój, chociaż mogłoby być troszeczkę cieplej. Otuliłem się ciaśniej swoją kurtką i przysiadłem na brzegu jeziora, wpatrując się w niezmąconą taflę wody. Nie chciałem znowu wracać do domu, do swojego pustego pokoju i by przygotowywać jedzenie gościom, którzy mną gardzą, ale większego wyboru nie miałem. Nie mogłem zostać tutaj, nie za bardzo tutaj pasowałem, no i moja obecność przeszkadzała innym. Zatrzymać się gdzie indziej nie mogłem, bo zwyczajnie nie miałem gdzie. Albo dom rodzinny, albo dom mojego chłopaka. Problem w tym, że nie pasowałem ani do jednego miejsca, ani do drugiego. Problem ewidentnie tkwił we mnie. 
Posiedziałem nad wodą aż do zachodu słońca, odrobinkę obawiając się powrotu do domu. Bałem kolejnych niemiłych słów, albo jakiś pretensji, że moje reakcje są przesadzone, albo coś w tym stylu. Nie chciałem się kłócić, ani słuchać tego typu rzeczy, ale siedzieć tutaj w nieskończoność nie mogłem. Nawet zwierzaki już zdążyły się znudzić i od dobrej godziny Vivi leżała po mojej prawej stronie, a Koda po lewej, tak więc za bardzo wyboru nie miałem. 
Wystarczyło, że ledwo otworzyłem drzwi, a zwierzaki już wślizgnęły się do środka. Widocznie nie tylko ja zmarzłem, chociaż to dotarło do mnie dopiero, jak znalazłem się w ciepłym środku. Teraz najchętniej wsunąłbym się pod kołdrą z nadzieją, że jednak jutro nie obudzę się z gorączką. Może odrobinkę przeholowałem z przebywaniem na zewnątrz, ale jeżeli dzięki temu Taiki spędził przyjemnie czas ze swoją rodziną, do której nie pasowałem, to było warto. 
Zacząłem po cichu zdejmować buty oraz kurtkę, już mając w planach uciec niepostrzeżenie na górę, ale zaraz usłyszałem szybkie kroki dochodzące z kuchni. Czyli chyba nici z mojego planu. Ledwo zdążyłem powiesić kurtkę na wieszaku, a w drzwiach już pojawił się Taiki. Zagryzłem nerwowo dolną wargę i spuściłem wzrok, nie wiedząc za bardzo, czego się po nim spodziewać. Był zły, że tak długo mnie nie było? A może miał mi za złe to, jak się zachowywałem wcześniej i że, jego zdaniem, przesadziłem? Albo coś jeszcze innego, można do nie przypisać wszystkie nieprawidłowości i nieszczęścia, a i tak będą pasować. Ku mojemu zdziwieniu, chłopak do mnie podszedł i mocno przytulił. Rany, jakie jego ciało było gorące, naprawdę musiałem być zmarznięty.
- Wreszcie, martwiłem się i już chciałem iść cię szukać – odezwał się w końcu z ulgą w głosie, mocniej mnie do siebie przytulając. Nie odwzajemniłem uścisku, nadal czując do niego żal, że nie stanął wcześniej w mojej obronie.
- Może wyglądam jak dziecko, ale nim nie jestem – przypomniałem mu z chrypką w głosie, którą byłem mocno zaskoczony. – Jestem zmęczony. Mogę przespać się tutaj czy lepiej będzie, jak wrócę do domu? – spytałem, odsuwając się od niego chcąc wiedzieć, czy nikomu nie będę przeszkadzać swoją obecnością. 

<Taiki? c:>