Jak dla mnie mój słodki lisek przesadzał, nic mi przecież się wielkiego nie stało, zawsze mogło być gorzej, mogłem stracić rękę czy coś a tak jedynie mam rękę znajdującą się na ramieniu, za kilka dni już się zagoi, nie ma co przeżywać, na wylot mnie nie przebiło, a to ma duże znaczenie, w końcu szybciej się z tego wyliżę.
- Daj spokój, nic mi nie będzie - Jak zwykle trzymałem swojego, za co dostało mi się nawet w łeb. A to ci ciekawostka, dostałem w łeb za to, że jestem pewien swego, choć w tym przypadku bycie pewnym swego nie do końca jest mądre. Wczoraj jedynie prowizorycznie zabezpieczyłem rana przed brudem, nie myśląc o konkretnym oczyszczaniu jej, czy tym podobne. A to mogło być stosunkowe ważne, biorąc pod uwagę, jaka była owa rana.
- A to za co? - Pytając, pomasowałem zdrową ręką głowę, nie wiedząc, dlaczego dostałem w łeb, to znaczy podejrzewałem, ale i tak musiałem się zapytać.
- Ty już doskonale wiesz, za co daj mi opatrzyć tę ranę - Tym razem burknął, wyciągając dłoń w moją stronę co też więc miałem zrobić? No cóż, musiałem dać mu to nieszczęsne ramię do opatrzenia, aby nie miał do mnie pretensji o.. Sam nie wiem, o co, ale o coś na pewno by mógł mieć.
- No dobra, dobra - Westchnąłem cicho, podwijając rękawek, który i tak zbyt długi nie był, dają chłopakowi dostęp do mojej rany, którą tak bardzo chciał opatrzeć. Zdjął więc bandaż, odsłaniając cóż tę dziurę? Jak inaczej mogę nazwać przebicie skóry nożem, które mimo mojej wczorajszej szybkiej interwencji wciąż krwawiła.
- I to właśnie twoim zdaniem, nazywa się nic tak? - W jego głosie dało się usłyszeć pretensje, nie był zadowolony, ani trochę z powodu tego, co zobaczył, może też dlatego, że mówiłem takie słowa jak „nic mi nie jest”, „mała rana”, „nie musisz się tym przejmować". To faktycznie mogło wywołać w nim lekką, ale taką leciutką irytację, bo przecież wściekły na mnie nie może być o coś takiego, bo nie może prawda?
- No bo przecież to nic takiego, prędzej czy później się zagoi, nie ma się też co przejmować - Stwierdziłem, naprawdę nie przejmując się tą raną, fakt boli i fakt będzie boleć jeszcze trochę, ale to nic, dam sobie radę. Jestem dorosłym mężczyzną, który nie przejmuje się czymś takim, przynajmniej dopóki żyje, bo jak żyć przestane to i tak czuć nie będę, więc wtedy też chyba przejmować się niczym nie będę, eh skomplikowane to wszystko.
- Głupek - Burknął, przysuwając się bliżej do mojej rany, którą oczyścił, dokładnie owijając czystym bandażem, za co musiałem przyznać, byłem mu wdzięczny, gdyby wdała się jakaś infekcja, naprawdę ciężko by mi było się z niej wylizać.
- Dziękuję - Wdzięczny mimo wszystko swojej Karotce za jego pomoc ucałowałem go w czółko, sprawdzając przy okazji czy aby nie jest zbyt ciepłe.
- Nie dziękuj, tylko zacznij bardziej o siebie dbać - Trochę może i można powiedzieć. Rozkazał, ale na pewno nie poprosił, nie tym razem nie w tak ważnej dla niego sprawie.
- Dobrze, dobrze obiecuje, że spróbuję.
- Nie obiecujesz, tylko to zrobisz - Poprawił mnie, patrząc na mnie tym swoim wymownym spojrzeniem.
- No dobrze zrobię - Wzdychając ciężko, wstałem z krzesła, rozprostowując swoje obolałe mięśnie, spanie na krześle naprawdę nie było niczym fajnym i zdecydowanie nikomu tego nie polecam.
- A teraz wracaj do łóżka, wciąż nie wyglądasz najlepiej, a nawet pewnie się tak nie czujesz. Przyniosę ci coś ciepłego do picia i do jedzenia co byś zjadł? - Spytałem, stając przy drzwiach. Tak wiem, mistrzem w gotowaniu nie jestem, ale raczej dam sobie radę ze śniadaniem prawda? Nie może być to aż tak trudne. A biorąc pod uwagę, że nikogo nie ma w domu, to tym bardziej mogę spróbować, najwyżej zbłaźnię się sam przed sobą, a nie przed innymi.
<Karotunia? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz