Przyznam, to, jak Miki spojrzał na mnie pytająco, było dla mnie odrobinkę zabawne. Przecież raptem kilka sekund temu był podekscytowany już na sam fakt, że za momencik pozna prawdę, i byłem przekonany, że zgodzi się bez mrugnięcia okiem. A jednak, powstrzymał się od tego i spytał mnie o zdanie, zrobiło mi się bardzo miło, zwłaszcza, że nie musiał. Tak jakby, co mieliśmy innego do roboty? Zeszliśmy niżej z dwóch powodów; w poszukiwaniu wyjścia oraz odpowiedzi. Wyjścia znaleźć nie znaleźliśmy, ale odpowiedzi chyba tak. Albo przynajmniej ich część, chociaż i tak miałem wobec nich bardzo złe przeczucia. Już wcześniej nie spodobało mi się stwierdzenie tej dziewczyny odnośnie mojego męża, wydawała się być bardzo zaskoczona, kiedy usłyszała o tym, że jest serafinem wody. I jeszcze ten jej dobór słów, „na wolności”... czy to oznaczało, że wszystkie te osoby tutaj były uwięzione? Przez... dziadka? Nie, on nie byłby w stanie tego zrobić. Chyba. Sam już nie wiem, co mam myśleć o staruszku.
- Oczywiście, że chcemy. Chcę wszystkiego, czego ty chcesz – odparłem, uśmiechając się do niego delikatnie, by po chwili przysunąć się do niego i ucałować go delikatnie w czoło, pomimo małej publiczności. Ponad ramieniem Mikleo zauważyłem zaskoczone twarze, ale to wszystko, żadnego obrzydzenia, żadnego oburzenia. Obce osoby przyjęły nasz związek o wiele lepiej i cieplej, niż dziadek, własna rodzina.
Mikleo odwzajemnił mój uśmiech, widać, że moja odpowiedź bardzo mu ulżyła. Wiedziałem, jak bardzo ważne dla niego było poznanie odpowiedzi, więc czemu miałbym mu powiedzieć nie? Zwłaszcza, że i ja również chciałbym dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodziło. W opiekuńczym geście poprawiłem delikatnie jego wpadającą do oczu grzywkę i założyłem jeden z niesfornych kosmyków za ucho. Pomyśleć, że to na moją fryzurę zwykł narzekać, a przecież nie było z nimi aż tak źle, zwłaszcza, teraz moje włosy były nieco dłuższe i mogłem je spokojnie związywać, co nadawało im wrażenie ogarniętych.
- Jeżeli to nie problem, możesz nas oprowadzić, chcielibyśmy poznać historię tego miejsca – odezwałem się do Aurory, w końcu odwracając wzrok od męża.
- Pewnie – odezwała się, cicho odchrząkując. – Chodźcie za mną, co prawda, nie ma tu za wiele do pokazania, ale zawsze coś – odparła, schodząc w dół rzeki.
Chwyciłem delikatnie dłoń mojego męża, splatając nasze palce, po czym ruszyliśmy za dziewczyną. Przyznam, to miejsce było jakieś dziwne, piękne, ale... dziwne. Coś z tym miejscem było nie tak, tylko jeszcze nie wiedziałem, co takiego. Może to, że było zdecydowanie zbyt kwieciście jak na tę porę roku? Na zewnątrz nie było tyle kwiatów, dopiero pojawiały się pojedyncze pąki, słońce też dzisiaj nie świeciło mocno, było raczej pochmurne. To miejsce... było prawdziwe? Przyznam, odrobinkę zacząłem w to wątpić. Nie czułem żadnych zapachów, ciepła promieni słonecznych, wiatru... bystro płynący strumień wydawał mi się najbardziej rzeczywistą rzeczą z tego całego otoczenia, podobnie jak Serafiny. Mikleo też to zauważył? Zerknąłem na niego kątem oka; mimo zachowania poważnej twarzy widziałem w jego oczach ten błysk podekscytowania. Chyba nie mogłem go za to winić. Czas na to, aby nasze role się odwróciły, i teraz to ja będę uważnie się przyglądał otoczeniu, a mój mały Miki niech ekscytuje się historią. Biorąc pod uwagę, jak często musiał na mnie uważać podczas różnych eksploracji myślę, że to uczciwa zamiana.
- Słyszałeś kiedyś o pasterzu, który poddał się ciemności? – Aurora odwróciła głowę w stronę mojego męża, ewidentnie kierując pytanie do niego. Mikleo pokiwał głową, zatem dziewczyna mogła kontynuować. – Po wojnie nie zostało nas wielu, dlatego część z nas zdecydowała się na odłączenie od serafinów innych żywiołów, by ukryć się przed pasterzem. Nie wszystkim serafinom się to nie spodobało, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Wiedzieliśmy, że pasterz znajdzie nas, dlatego najsilniejsi z nas stworzyli to miejsce, bezpieczne dla nas wszystkich. Nie wejdzie tu nikt, kogo serce jest przesiąknięte złem.
Delikatnie zmarszczyłem brwi na jej opowieść. Właściwie, to można było wejść tutaj bardzo łatwo, wystarczyło rzucić przypadkowo książką w ścianę. Chyba, że wejście tutaj zostało przez kogoś zmienione.
- Zdajecie sobie sprawę, że nad wami znajduje się osada pełna serafinów i wygnańców? – spytałem, siadając na kamieniu, który nie był ani ciepły, ani zimny.
- Czujemy ich obecność, ale ona nam nie przeszkadza. Dzięki temu mamy dodatkową ochronę, a ich obecność ukrywa naszą – wytłumaczyła Aurora, biorąc przykład ze mnie i również przysiadając.
- Jak dawno tu jesteście? Nigdy nie wychodziliście poza ten teren? – dopytywał Mikleo, krzyżując ręce na piersi. On jako jedyny stał i wcale nie wyglądał na takiego, który ma ochotę usiąść.
- Od... dawna. Ja jestem tutaj całe swoje życie. Nie wiem, jak wygląda słońce, niebo, albo kwiaty. Pozostaje mi tylko wierzyć, że jest tak, jak zostało stworzone to miejsce.
Czyli miałem rację. To nie jest prawdziwe miejsce, tylko idealna iluzja. To musiało było smutne, żyć przez tyle lat w tym samym miejscu i nie mając możliwości wyjść na zewnątrz. A to wszystko przez strach przed jedną osobą. Myślę, że naprawdę dobrze postąpiłem, pozbywając się tego potwora. Nikt tęsknić za nim nie będzie, a dzięki temu te serafiny odzyskają wolności, będą bezpieczne, podobnie jak mój mąż i syn. Nadal nie potrafiłem zrozumieć przerażenia Mikleo, kiedy się o tym dowiedział, oraz tego całego oburzenia dziadka. Owszem, morderstwo nie było dobre, ale tego uczynku żałować nigdy nie będę, zwłaszcza, że widzę, jak wiele dobrego to przyniosło.
- Więc mam dla was dobrą wiadomość. Nie musicie się ukrywać. Pasterza już nie ma, nie musicie tutaj siedzieć, jesteście bezpieczni – powiedziałem ciepło, uśmiechając się do dziewczyny licząc na to, że ucieszy się na tę wiadomość.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz