Byłem naprawdę zły nie tylko na Shingo, ale i na mojego chłopaka. Już kij z tym, w jaki sposób jego brat się do mnie odzywa, chociaż to i tak nie było niemiłe, ale on i tak rzadko kiedy był dla mnie miły, chociaż czasem zdarzało mu się przejawiać wobec mnie dobre serce. Zresztą, jakoś bym przeżył tę uwagę, może nawet jakoś bym mu się odgryzł, ale to zachowanie mojego chłopaka najbardziej mnie zabolało. Co to w ogóle miało znaczyć? Taiki powinien stanąć za mną, a ten śmiał się w najlepsze. Najpierw nazywał mnie dzieckiem, a później się ze mnie śmieje. Niby to była głupotka, a jednak bardzo mnie zabolała. Śmiech mojego chłopaka potraktowałem trochę tak, jak przytaknięcie na słowa jego brata. Wiedziałem, że jakoś specjalnie odważny nie jestem, ale czy od razu jest się z czego śmiać?
- Tak, to było bardzo zabawne, tylko ja jestem głupi, bo się nie śmiałem. Nie tylko kurczak, to na dodatek głuptas – burknąłem, podciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami. Vivi, która do tej pory leżała zwinięta w kulkę przy moich stopach, wskoczyła na łóżku i delikatnie szturchnęła pyszczkiem mój policzek.
- Nieprawda, to nie o to chodziło, po prostu... Shingo ma po prostu dziwne poczucie humoru, podobnie jak i ja. Po prostu potrzebuje czasu, aby się tutaj zaaklimatyzować, to wszystko, nie bądź na niego zły – usłyszałem, jak Taiki podchodzi do łóżka i na nim siada. Kątem oka nawet zauważyłem, jak próbuje się do mnie przybliżyć, ale lisica odwróciła łebek w jego stronę i wyszczerzyła kły, dając mu tym samym znać, że nie chce, aby się przybliżał. Nie powstrzymywałem jej ani nie upominałem, bo po co? Nadal byłem zły na swojego chłopaka, zwłaszcza, że nawet nie przeprosił za swoje zachowanie, w którym najwidoczniej nie widzi niczego złego. Vivi doskonale to wyczuwała i chciała jedynie, abym czuł się jak najbardziej komfortowo, nie mogę być na nią zły za to, że stara się mi pomóc.
- Jestem zły nie tylko na niego, ale i na ciebie. Też nie zachowałeś się w porządku – mruknąłem, schodząc z łóżka. – Chodź, pójdziemy po Kodę i się przejdziemy, co ty na to? – odezwałem się do Vivi, nie mając za bardzo ochoty, aby tutaj siedzieć. Oczywiście, zwierzak jak najbardziej
- Karotka, nie przesadzasz? Nie stało się przecież nic złego – Taiki widocznie nadal nie rozumiał i oczywiście jak zwykle uważał, że przesadzam. Mam po prostu inny charakter od niego, i jego brata, mnie takie rzeczy nie śmieszą, czy to coś złego? Najwidoczniej tak.
- To nie było miłe, przynajmniej dla mnie. Właściwie, zabolały mnie jego słowa, a jeszcze bardziej twój śmiech. Przepraszam, że byłem jedynym, który nie śmiał się z żartu, ale mi do śmiechu nie było – powiedziałem szczerze i nieironicznie, nim wyszedłem z pokoju, nawet nie czekając na jego odpowiedź. Domyślam się, że raczej nie tak miał wyglądać jego wolny dzień, ale potrafiłem udawać, że nic się nie stało, ponieważ oboje dobrze wiedzieliśmy, że to ostatnio nie najlepiej mi wychodzi. Zdecydowanie lepiej będzie, jak na chwilę wyjdę, chociaż przyznam, nie miałem na to za wielkiej ochoty. Chociaż rano było ciepło, teraz wcale tak nie było przyjemnie i odrobinkę zdążyłem zmarznąć podczas drogi powrotnej tutaj. Lepiej chyba jednak będzie, jak wyjdę, niż gdybym miał siedzieć tutaj i psuć wszystkim humor.
Cichutko zszedłem na dół bardzo, ale to bardzo uważając, by nie wywołać jakiegoś dźwięku, który zdradziłby moją obecność. Co jak co, ale ja miałem na ten dzień dosyć głupich docinek Shingo. Dowiedziałem się już, że jestem dzieciakiem i kurczakiem, nie chcę słyszeć, że jestem osłem albo czymś podobnym.
Na moje szczęście, ciocia chłopaków rozmawiała cicho o czymś z Shingo w kuchni. Nie za bardzo przysłuchiwałem się, o czym, chciałem po prostu już wyjść. Wydawało mi się, że słyszałem swoje imię, ale pewny nie byłem. Koda leżał przy schodach, więc i z nim nie miałem większego problemu. Zszedłem szybko do korytarza, założyłem swoje buty oraz kurtkę, które jeszcze kilka minut temu miałem na sobie, po czym wyszedłem z domu nim ktokolwiek zdążył się zorientować.
Po przejściu kilkunastu metrów założyłem na głowę kaptur i włożyłem ręce do kieszeni, chcąc jak najmniej zmarznąć. Zwierzaki pobiegły przodem, nie chcąc za bardzo na mnie czekać, a ja nie miałem nic przeciwko, w końcu były w zasięgu mojego wzroku, no i przecież się nie zgubią, nie są takie głupie. Odetchnąłem głęboko, dopiero teraz analizując całą tą wcześniejszą sytuację, która tam zaszła. Czemu, kiedy myślę, że już wszystko między mną i Shingo jest już lepiej, ten musi udowadniać, że jednak tak nie jest? Chyba z naszego dogadania się będą nici, ale czy to moja wina? Staram się, bardzo, ale przecież nie dam rady znosić wszystkich jego zaczepek. A może to właśnie moja wina, ponieważ za bardzo się narzucam i Shingo może czuć się osaczony...? Z tej strony nie patrzyłem. I w tym mógł być mój błąd. W sumie, Shingo miał pełne prawo tak się czuć, jestem synem osoby, która zniszczyła mu życie i dodatkowo panoszę się po domu, który należy do niego, a nie do mnie, ja nawet nie mam prawa tu przebywać. W tej kwestii to chyba przeszkadzam nie tylko jemu, w końcu byłem jedynie dodatkową gębą do wykarmienia, a w tej kwestii to mogło być dla nich bardzo problematyczne. No i też nie byłem sam, Vivi również mi towarzyszy i ona również musi coś jeść, chociaż z nią nie jest tak źle jak ze mną. Lisica lubi sobie od czasu do czasu urządzać małe polowanie na zające albo inną, drobną zwierzynę, w końcu jest drapieżnikiem. Czyli... naprawdę chyba będzie lepiej, jak wrócę do siebie i będę mniej czasu spędzał tutaj. Wszystkie problemy dzieją się przeze mnie, albo przez coś związanego ze mną. Może ja po prostu pecha przynoszę, lub coś w tym rodzaju. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby faktycznie tak było.
W końcu dotarliśmy nad jezioro, nad którym postanowiłem spędzić trochę więcej czasu. W końcu, nikogo tu nie było, panowała przyjemna cisza i spokój, chociaż mogłoby być troszeczkę cieplej. Otuliłem się ciaśniej swoją kurtką i przysiadłem na brzegu jeziora, wpatrując się w niezmąconą taflę wody. Nie chciałem znowu wracać do domu, do swojego pustego pokoju i by przygotowywać jedzenie gościom, którzy mną gardzą, ale większego wyboru nie miałem. Nie mogłem zostać tutaj, nie za bardzo tutaj pasowałem, no i moja obecność przeszkadzała innym. Zatrzymać się gdzie indziej nie mogłem, bo zwyczajnie nie miałem gdzie. Albo dom rodzinny, albo dom mojego chłopaka. Problem w tym, że nie pasowałem ani do jednego miejsca, ani do drugiego. Problem ewidentnie tkwił we mnie.
Posiedziałem nad wodą aż do zachodu słońca, odrobinkę obawiając się powrotu do domu. Bałem kolejnych niemiłych słów, albo jakiś pretensji, że moje reakcje są przesadzone, albo coś w tym stylu. Nie chciałem się kłócić, ani słuchać tego typu rzeczy, ale siedzieć tutaj w nieskończoność nie mogłem. Nawet zwierzaki już zdążyły się znudzić i od dobrej godziny Vivi leżała po mojej prawej stronie, a Koda po lewej, tak więc za bardzo wyboru nie miałem.
Wystarczyło, że ledwo otworzyłem drzwi, a zwierzaki już wślizgnęły się do środka. Widocznie nie tylko ja zmarzłem, chociaż to dotarło do mnie dopiero, jak znalazłem się w ciepłym środku. Teraz najchętniej wsunąłbym się pod kołdrą z nadzieją, że jednak jutro nie obudzę się z gorączką. Może odrobinkę przeholowałem z przebywaniem na zewnątrz, ale jeżeli dzięki temu Taiki spędził przyjemnie czas ze swoją rodziną, do której nie pasowałem, to było warto.
Zacząłem po cichu zdejmować buty oraz kurtkę, już mając w planach uciec niepostrzeżenie na górę, ale zaraz usłyszałem szybkie kroki dochodzące z kuchni. Czyli chyba nici z mojego planu. Ledwo zdążyłem powiesić kurtkę na wieszaku, a w drzwiach już pojawił się Taiki. Zagryzłem nerwowo dolną wargę i spuściłem wzrok, nie wiedząc za bardzo, czego się po nim spodziewać. Był zły, że tak długo mnie nie było? A może miał mi za złe to, jak się zachowywałem wcześniej i że, jego zdaniem, przesadziłem? Albo coś jeszcze innego, można do nie przypisać wszystkie nieprawidłowości i nieszczęścia, a i tak będą pasować. Ku mojemu zdziwieniu, chłopak do mnie podszedł i mocno przytulił. Rany, jakie jego ciało było gorące, naprawdę musiałem być zmarznięty.
- Wreszcie, martwiłem się i już chciałem iść cię szukać – odezwał się w końcu z ulgą w głosie, mocniej mnie do siebie przytulając. Nie odwzajemniłem uścisku, nadal czując do niego żal, że nie stanął wcześniej w mojej obronie.
- Może wyglądam jak dziecko, ale nim nie jestem – przypomniałem mu z chrypką w głosie, którą byłem mocno zaskoczony. – Jestem zmęczony. Mogę przespać się tutaj czy lepiej będzie, jak wrócę do domu? – spytałem, odsuwając się od niego chcąc wiedzieć, czy nikomu nie będę przeszkadzać swoją obecnością.
<Taiki? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz