Nadal byłem w lekkim szoku i nie wiedziałem, co się do końca wydarzyło. W jednej chwili leżałem na ziemi i nie potrafiłem się podnieść pomimo tego, że znałem cenę przegranej, a w drugiej Mikleo już się zmienił, i biła od niego aura siły oraz gniewu. Byłem przekonany, że mój mąż z łatwością pokona Atora całkowicie sam, nie rozumiałem, dlaczego kazał mi go wezwać, byłem w tej walce całkowicie zbędny. I to nie tylko na początku, ale i na końcu. Zawiodłem Mikiego po całości, gdyby nie on, w tym momencie już musielibyśmy się żegnać. W momentach, takich jak ten, doskonale widać to, jak bardzo beznadziejny jestem, Mikleo wybrał sobie złego człowieka do kochania.
Nic już nie mówiąc, po prostu przytuliłem go mocno do siebie, wtulając nos w jego włosy, które już odrosły i były piękne, gęste oraz cudowne, tak, jak kiedyś. Dopiero teraz ten cały stres zaczął powoli ze mnie schodzić, a świadomość wygranej powoli do mnie docierała. Kiedy leżałem na ziemi, bardzo próbowałem się podnieść, bo wiedziałem, co się stanie, jeżeli nie wstanę. A jednak, pomimo tej groźby i strachu przed tym, że już więcej go nie zobaczę, nie mogłem znaleźć sił, by stanąć ponownie do walki. Gdyby nie mój mąż... nawet nie chcę myśleć o tym, co by się stało, gdyby nie on. Nieco mocniej zacisnąłem palce na jego ciele czując, jak mój aniołek odwzajemnia ten gest.
- Przepraszam – wyszeptałem cicho, nie odsuwając się od niego nawet na milimetr. Wiem, że teraz już nie musiałem się martwić o to, że ktoś mi go odbierze, ale i tak chciałem jeszcze trochę nacieszyć się jego obecnością.
- Za co mnie przepraszasz? – spytał, odsuwając się ode mnie i przyglądając mi się z niezrozumieniem wymalowanym na tej jego pięknej i w końcu zdrowo wyglądającej twarzy. Skoro jego twarz wyglądała zdrowo, to czy reszta jego ciała również była zdrowa? Chyba tak, kiedy go przytulałem, nie wyczuwałem kości. Wczoraj wieczorem wręcz czułem się winny, kiedy widziałem jego plecy, które były tak chude i posiniaczone...
- Za to, że nic nie zrobiłem i przeze mnie prawie zostaliśmy rozdzieleni – powiedziałem, delikatnie gładząc jego chłodny policzek.
- Nie mów tak, miałeś tak samo wielki wkład w naszą wygraną, jak i ja – odparł, próbując mnie pocieszyć i zmienić odrobinkę moje postrzeganie na całą tę sytuację. Nie wydaje mi się jednak, aby tak się stało, nie jestem głupi i widzę, moja obecność była tutaj całkowicie nieobowiązkowa.
- To nie dzięki mnie wygraliśmy, a tobie. Byłeś niesamowity – uparcie trzymałem się swojego zdania, którego za nic nie zmienię. – Chodźmy, upewnijmy się, że dziadek wywiąże się z umowy – dodałem, splatając nasze palce i ciągnąc go w stronę katedry. Oczywiście wiedziałem, że staruszek nie będzie już niczego kombinował, nie miał tak jakby wyjścia, ale po prostu chciałem przerwać tę dyskusję czując, że do niczego nas ona nie doprowadzi. Ja będę mówił swoje, Miki będzie przekonywał mnie do swojego zdania oraz tego, że wcale nie byłem w tej walce tak bardzo bezużyteczny, niż za jakiego się uważałem, co przecież prawdą nie było.
Jak powiedziałem, tak zrobiliśmy. Cicho, nie przeszkadzając nikomu, weszliśmy do katedry, gdzie dziadek już zdążył wywiązać się ze swojej części umowy i rozmawiał najprawdopodobniej z przywódcą uwięzionej pod ziemią społeczności. Chyba, nie miałem pojęcia, czy takowy istniał, ale chyba musieli kogoś wytypować. Nie chcąc przeszkadzać aniołom w rozmowie, stanęliśmy przy drzwiach i z daleka obserwowaliśmy sytuację. Zauważyłem, że nie wszystkie Serafiny zdecydowały się opuścić swoje więzienie, poza mężczyzną, który rozmawiał z dziadkiem, była również oczywiście Aurora, która dzierżyła w dłoniach broń, oraz dwójka innych, nieznanych mi z imienia serafinów. Cała czwórka wydawała się być bardzo zaskoczona tym, że mogli wyjść, niektórzy nawet rozglądali się z zaciekawieniem po budynku, w którym się znajdowali. Nic zaskakującego, jak to Aurora mówiła, niektórzy z nich nigdy nie opuszczali swojego więzienia, mogą być odrobinkę zaciekawieni światem zewnętrznym. Oby tylko heliony nie wykończyły tych, którzy zdecydują się na opuszczenie azylu.
- Możecie zostać tutaj albo opuścić azyl. Jesteście wolni i możecie robić, co chcecie – zaraz po tych słowach dziadek odwrócił się do serafinów i skierował się do wyjścia z katedry. Nim opuścił pomieszczenie, rzucił naszej dwójce nieodgadnione spojrzenie, którego nie wiedziałem, jak zinterpretować. Był zły na naszą dwójkę? A może był pod wrażeniem, że udało nam się mimo wszystko pokonać Atora? Sam nie wiem i wcale bym się nie obraził, gdyby dziadek był odrobinkę bardziej oczywisty, nie przepadam za metaforami.
- Podejdziemy do nich? – spytał Mikleo, widocznie bardzo podekscytowany. Nie za bardzo rozumiałem, dlaczego mnie o to spytał, przecież jest dorosły i może robić, co chce, nie musi mnie pytać o zdanie, zwłaszcza, że to nie jest jakaś ważna sytuacja, która wymaga mojej zgody.
- Lepiej będzie, jak ty podejdziesz, to tobie zawdzięczają wolność – powiedziałem, poprawiając jego włosy. Teraz, kiedy są one takie długie i gęste, mogłem znowu się nimi bawić oraz tworzyć wymyślne fryzury, co tak uwielbiałem i za czym bardzo zdążyłem się stęsknić. – Pójdę nas spakować, w końcu teraz nic nie stoi nam na przeszkodzie, by wracać do domu – dodałem, całując go czoło.
Mikleo chyba był średnio zadowolony z mojej wypowiedzi, zwłaszcza z jej pierwszej części, ale nim zdołał cokolwiek powiedzieć, Aurora zawołała go do siebie. Nie chcąc im przeszkadzać, opuściłem katedrę, by skierować się w stronę chatki, w której dotychczas spałem, by móc się spakować. Szczerze, to moje pakowanie się było malutką wymówką, by uniknąć rozmowy z Serafinami. Aurora, kiedy tylko dowiedziała się, że odebrałem życie człowiekowi, raczej nie zapałała do mnie wielką sympatią, nawet, jeśli mnie później przeprosiła za swoje zachowanie. Jeżeli powiedziała o tym reszcie Serafinów, a pewnie to zrobiła, to te raczej również nie byłyby aż tak miło do mnie nastawione. Nie maiłbym im tego za złe, to oczywiste, że Serafiny nie opierają rozwiązań tego typu, po prostu nie chciałbym, aby czuły się w moim towarzystwie niekomfortowo.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz