czwartek, 31 sierpnia 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Od razu pokręciłem przecząco głową, nie czując się ani trochę zmęczony, no bo czemu bym miał? Czym się niby miałem zmęczyć? Ciągłym siedzeniem w domu? Owszem, troszkę mu dzisiaj pomogłem, no ale to o wiele za mało, by być zmęczonym. Przez tyle dni leżałem, nic nie robiłem, bo przecież nie mogłem, bo byłem chory i wszystko było dla mnie zakazane, no to teraz ma i niech nie narzeka. Jak ja usłyszałem, że mój Miki zgadza się na moje wyjście z domu, no to tak jakby dostałem nowej energii. Do tej pory zawsze mi mówił nie i nie, bo przecież jestem chory, bo pada, bo jeszcze nie wydobrzałem... a tu taka niespodzianka, nagle powiedział mi tak. No i jak tu się nie cieszyć? No trzeba się cieszyć. 
- Ale ja jestem zmęczony. I chcę iść spać – obwieścił, ciężko wzdychając. No oczywiście, że był zmęczony, w końcu mój Miki robił wszystko, a ja nic, a do roboty było naprawdę dużo, więc musiał być bardzo zmęczony. Ale ja głupi jestem. Powinienem mu pozwolić odpocząć, bo na to zasługuje, a nie ciągle mu nawiać o jednym i tym samym. 
- No dobrze, to ja już cicho będę – obiecałem, w końcu zamykając buzię. 
- Dziękuję – odparł, przytulając się do mnie i zamykając swoje oczy, co mogłem ujrzeć tylko i wyłącznie dzięki palącemu się w kominku ogniu. 
Swoją drogą, czy jemu to się tak fajnie śpi? Nie mówię o temperaturze, bo temperatura na pewno jest dla niego nieodpowiednia i dlatego też śpi na kołdrze, nie pod nią, ale nie o to mi się rozchodziło. Rozchodziło mi się o światło. Nie przeszkadza mu to? Bo mi już odrobinkę przeszkadza. Ale tak minimalnie. A może to nie to mi przeszkadza, tylko coś innego? A zaraz się go spytam. Albo nie, bo miałem być cicho. Ale nie mogłem być cicho. Musiałem gadać. Albo coś robić. 
- A może przeniosę się na dół? Bo nie mogę spać. A ty chcesz spać i nie chcę ci przeszkadzać – zapytałem po całych dwóch minutach, nie mogąc już wytrzymać. 
A jak bym się tak przeniósł na dół, to może bym pogadał z Luckym. A z Luckym to mi się bardzo fajnie gada. I jemu to chyba się to podobało, bo czasem mi odpowiadał szczekaniem. Albo takim śmiesznym burczeniem. Inne psy też tak burczą dziwnie? Nie mam za bardzo porównania, niestety. Czy to znak, że mamy przygarnąć kolejnego pieska? Nie wiem, czy Miki by chciał kolejnego pieska, no ale ja bym chciał. Pieski są fajne. I kotki też. I każde inne zwierzątko. 
- Nie będziesz cicho, co? – spytał ze zrezygnowaniem, a ja mimo wszystko musiałem się chwilkę zastanowić. Teraz chciałem iść na dół, by troszkę pogadać z Luckym, więc...
- Nie, nie będę cicho – przyznałem, przyglądając się mu intensywnym wzrokiem. 
- A więc muszę cię wymęczyć, byś był zmęczony i w końcu zasnął – zaproponował zupełnie innym tonem i nim się zorientowałem, mój mąż usiadł na mnie okrakiem, co mogło znaczyć tylko jedno. Ale czy ja chciałem? Tak... nie do końca. 
- Ale ty jesteś zmęczony. Nie chcę, byś się do czegoś zmuszał. A ja sobie ze swoim nadmiarem energii dam jakoś radę. Może coś posprzątam? O, albo wezmę Lucky’ego na spacer, spodoba mu się to bardzo. A ty w tym czasie będziesz sobie spać – zaproponowałem, nie chcąc go wymęczać, czułbym się z tym źle, że go do czegoś zmuszam. Znaczy, on sam tak zaproponował, ale tylko dlatego, że ja mam za dużo energii i gadam, bo gdyby nie to, to by sobie grzecznie spał. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Na jego pytanie odwróciłem głowę w jego stronę, unosząc jedną brew ku górze.
- Chcesz pójść do pracy? Tak? No dobrze niech ci już będzie, idź sobie do tej pracy, tylko potem nie mów mi, że źle się czujesz - Powiedziałem, zgadzając się na to, aby poszedł do pracy, trochę w domu sobie posiedział i z tego, co widzę, czuje się już lepiej, a więc nie będę mu zabraniał pójścia do pracy, ale jeśli tylko zobaczę, że źle czuje się po powrocie do pracy, znów będzie musiał zostać w domu i dyskusja nie wejdzie wtedy w grę.
- Mogę? Naprawdę mogę? - Zapytał z nadzieją w głosie, podchodząc do mnie jeszcze bliżej.
- Tak, zgadzam się - Powiedziałem, w tym samym czasie czując, że odrywam się od ziemi.
- Dziękuję, tak bardzo się cieszę! - Zawołał, podrzucając mnie do góry, jak worek ziemniaków okręcając wokół własnej osi. - Kocham cię, kocham moja mała owieczko - Powiedział, z radością w głosie łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku.
- No już, już nie przesadzaj, przecież nic takiego nie powiedziałem - Odparłem, zaczynając się śmiać z tej całej sytuacji, która była bardzo zabawna. Sorey naprawdę potrafi cieszyć się z drobiazgów tak jak i kiedyś, gdy był dzieckiem, jak dobrze, że te czasy znów wróciły, a mój mąż jest wesoły, tak jak i było to kiedyś.
- Zgodziłeś się, a to naprawdę wiele dla mnie znaczy, mogę wreszcie pracować, zarabiając na naszą rodzinę - Powiedział rozanielony.
Westchnąłem cicho, słysząc te słowa, mój głuptasek kochany.
- No dobrze, już dobrze postaw mnie - Poprosiłem, cicho się z niego śmiejąc, całując w czubek nosa, stając na nogi, z ulgą czując grunt pod nogami.
Sorey cały dzień był szczęśliwy i nawet tego nie ukrywał. Chcąc, abym to widział i był pewien, że on tego chce.
Już do końca dnia mój mąż szczycił się powrotem do pracy, nie mogąc się już doczekać dnia jutrzejszego, który pozwoli mu wyjść z domu, co za głupek jemu to naprawdę niewiele do szczęścia potrzeba.
- Hej, uspokój się, idź już spać - Powiedziałem, gdy tylko wróciliśmy od dzieci, kładąc się do łóżka, a on ciągle gadał i gadał, nie mogąc, przestać gadał o pracy i jutrzejszym powrocie do niej.
- Ale kiedy ja nie mogę, tak strasznie się cieszę, że jutro już wrócę do pracy, mam nadzieje, że pogoda w miarę mi dopiszę, nie chce iść tam w deszczu - Stwierdził, przytulając się do mnie, nie przestając mimo tego mówić, on jak już się nakręcić to nie potrafi przestać gadać, a mógłby, bo jeśli nie przestanie, nie wstanie jutro do pracy, a przecież chce do niej iść prawda? A może jednak nie, bo zamiast spać, to wierci mi się w łóżku i gada.
- Sorey, musisz wypocząć przed jutrzejszym powrotem do pracy, nie jesteś zmęczony? Ani troszeczkę? - Zapytałem, patrząc na niego z uwagą, nie potrafią zrozumieć, skąd on ma tyle energii w sobie. Cały dzień Pomagał mi z dziećmi, z domem i zwierzakami, a teraz, zamiast odpoczywać, wciąż gada. I jak ja mam go teraz uciszyć? Co za rozbrykany dzieciak.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Na słowa mojego męża odrobinkę mnie zaskoczyły. Jak to nie lubił kiedyś Alishy? To w ogóle możliwe było? Przecież jej się nie da nie lubić. Jest taka miła, i wspaniała, i hojna, i pozytywna, i... i nie wiem w sumie, czy istnieją jakieś nieprzychylne przymiotniki, które określałyby jej charakter, no bo ona w ogóle nie jest nieprzychylna. Jest wspaniała, tak jak Miki, ale na trochę inny sposób. Bo jednak nikt nie może być tak wyjątkowy, jak mój Miki. Moja Owieczka jest jedyna w swoim rodzaju, nawet jeżeli czasem zachowuje się odrobinkę irracjonalnie. I mi zarzuca, że ja postępuję niemądrze. A co mam powiedzieć o nim? Czasem też powinien troszkę patrzeć na siebie. 
 - A czemu nie lubiłeś Alishy? – dopytałem, przyglądając się mu z uwagą. To powinno być dla mnie bardzo ciekawe. 
- Opowiadałem ci już o tym – odparł, chowając pieniądze w bezpieczne miejsce. 
- Tak? – odezwałem się zaskoczony, nie do końca potrafiąc to sobie przypomnieć. Naprawdę mi mówił? Mówił mi wiele rzeczy. Trochę o przeszłości tej dalszej, tej bliższej, albo mówił mi o niej bardzo ogólnikowo... czy o myśli, że ja to wszystko pamiętam? Przecież moja pamięć jest beznadziejna, a tak właściwie to nie istnieje, odkąd tu tylko wróciłem. – Nie pamiętam. 
- A pamiętasz, jak się nazywasz? – spytał rozbawiony, co mi się tak niezbyt spodobało. Moja pamięć nie jest czymś, z czego można się tak śmiać. Tu trzeba płakać, że ze mną tak beznadziejnie jest. 
- Bardzo śmieszne – burknąłem, tak odrobinkę na niego obrażony. 
- No już, nie obrażaj się, kaczuszko moja – wyszeptał do mnie, całując mój policzek. 
- Nie poprawiasz sytuacji – bąknąłem, pusząc niezadowolony policzki. 
- Byłem po prostu o nią zazdrosny, miałeś z nią bardzo dobry kontakt – wyjaśnił w końcu. Zastanowiłem się znów nad jego słowami, nie za bardzo rozumiejąc jego rozumowania. 
- No i co z tego? Chyba dobrze, że zawierałem nowe znajomości, no nie? I ty też mogłeś poznać kogoś nowego – zauważyłem, dalej mu się przyglądając z niezrozumieniem. 
- Nie za bardzo mogłem, bo nie byłem wtedy widoczny dla każdego, tylko dla wierzących – wytłumaczył, na co pokiwałem powoli głową. Słyszałem, że kiedyś anioły były widoczne tylko dla nielicznych osób, ale to się zmieniło później, dzięki mojej kochanej Owieczce. Jak wspominałem, moja Owieczka jest naprawdę niesamowita.
- Ale to i tak twoje nielubienie jej jest nieuzasadnione. Przecież mogłem lubić i ciebie, i ją naraz. W końcu oboje jesteście wspaniali – wyjaśniłem, biorąc na rączki moją księżniczkę kochaną, która ewidentnie chciała mojej uwagi. 
- Jak to się mówi, byłem kiedyś młody i głupi, i trochę inaczej postrzegałem świat – dodał, kierując się do kuchni, by zapewne dokończyć naszym maleństwom obiadek. Mi nadal nie pozwalał na działanie w domu. Jedynie, co mogłem zrobić, to zajmować się dziećmi. Czasem jednak udało mi się po czymś posprzątać, albo przygotować śniadanie dla dzieci, ale to tylko dlatego, że go udało mi się go ubiec. I wtedy Miki nie był ze mnie zbytnio zadowolony. 
-  Ty możesz już o sobie mówić w czasie przeszłym. A ja nie. Jestem młody i głupi, no i głupim pozostanę – pocieszyłem go, szczerząc się głupkowato. – Miki, a mogę jutro wrócić do pracy? Czuję się już całkiem dobrze – zapytałem, patrząc na niego z nadzieją. Pytałem go tak co dzień, mając nadzieję, że się zgodzi, no ale zawsze mi odmawiał, albo krótkim „nie”, albo pacnięciem w łeb. Ciekawe, „nie” dzisiaj zastosuje... a może jednak powie „tak”? Chciałbym w końcu uczciwie zarobić na nasze utrzymanie. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Szczerze powiedziawszy, nawet nie zdziwiły mnie słowa Alishy, ona jest nieprzewidywalna i zawsze chce dla nas jak najlepiej.
- Nie Sorey, ona nie żartuję, poważnie da ci te pieniądze, to Alisha, gdy już coś powie, dotrzyma danego komuś słowa - Wytłumaczyłem, wracając do kuchni, gdzie zabrałem się za mycie naczyń po tym drobnym spotkaniu.
- Nie chce od niej żadnych pieniędzy, przecież to nie jest jej wina, że zachowywałem - Powiedział, co naturalnie ja rozumiałem, ale to nie ja o tym decydowałam tylko Alisha, a jeśli ona tego chce nikt ani nic jej zdania nie zmieni.
- Wiem, ale nic nie możemy z tym zrobić, Alisha tego chce i tak będzie, z królową chcesz się kłócić? - Zapytałem, zerkając na męża, który ciężko westchnął, no cóż, tego akurat już nie da się odkręcić, pieniądze przyjdą do nas, czy mu się to podoba, czy nie, dlatego nie ma się co nad tym długo zastanawiać, teraz trzeba wrócić do życia codziennego i nawet trochę się cieszyć, że królowa w naszej sytuacji mimo wszystko nam pomoże, Sorey jeszcze nie jest do końca zdrowy, a więc nie może wrócić do pracy, a pieniądze czy nam się to podoba, czy nie kończą się, a dzieci jeść muszą, Zresztą nie tylko dzieci, ale i zwierzaki chcieliśmy mieć rodzinę to teraz czy nam się to podoba, czy nie musimy o nią zadbać.
- Powinienem wrócić więc do pracy. Nie chcę dostawać pieniędzy za nic - powiedział hardo, myśląc, że po jego słowach, nagle zgodzę się na to, aby wyszedł z domu. Mimo że wciąż czuję się źle.
- Oczywiście Sorey, już się zgadzam na to, abyś poszedł do pracy - powiedziałem to w taki sarkastyczny sposób, że chyba nawet głupi by zrozumiał, że nie mówię serio Niestety mój mąż, mimo że potrafi być mądry, czasem chyba nie do końca potrafi rozróżnić sarkazm, który właśnie rzuciłem.
- Naprawdę mogę iść jutro do pracy? - Zapytał z nadzieją w głosie.
- Sorey skarbie bardzo cię proszę, jeszcze jeden raz usłyszę o powrocie do pracy, w twoim stanie a naprawdę się zdenerwuję, Zrozum, bo powiem to ostatni raz, wyzdrowiejesz, wrócisz do pracy, nie wyzdrowiejesz, zostajesz w domu - Powiedziałem ostatni raz, wkładając na suszarkę trzy kubki po herbacie, w tym samym momencie słysząc dzieci które przypomniały nam o tym, że chciałyby naszej uwagi, nudzą się samotnie w salonie.
Nie dyskutując już więcej na temat pracy, a raczej powrotu do pracy, skupiliśmy się na naszych szkrabach które bardzo ucieszyły się z naszej wspólnej zabawy.
Niesamowite ile nasze maluszki przynoszą nam szczęścia, zwierzaki również były dla nas naszym małym szczęściem, ale jednak dzieci które powstały z naszej miłości, były czymś wyczekiwanym i czymś, co zmieniło nasze życie o 180 stopni.
Kochaliśmy je ponad wszystko i nic ani nikt nie mógł tego zmienić.
Dni może i były każde takie same, ale to nie miało znaczenia, gdy miało się przy swoim boku osoby które się kochało bad życie.
Pewnego dnia tak jak Alisha obiecała, do naszego domu przybył goniec, przynosząc skarbiec pieniędzy jako rekompensata za problemy zdrowotne Soreya.
- Alisha jak zawsze ma gest, a ja jej kiedyś tak bardzo nie lubiłem - Powiedziałem, uśmiechając się na wspomnienie tamtych młodych i trochę głupich lat.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Rozumiałem doskonale, że Alisha chce mi pomóc i na względzie ma tylko i wyłącznie moje dobro. Domyślałem się, że królowa musi być szczególnie chroniona, więc nim komuś przydzieli się tę pozycję, ten ktoś musi być naprawdę dobry. I wolałbym się wykazać i pokazać, że jestem godzien tej pozycji i się na nią nadaję, a nie dostać ją tylko dlatego, że Alisha jest moją dobrą znajomą. Mogę zapomnieć o jakichkolwiek kolegach z pracy. Albo wręcz przeciwnie, ludzie tam pracujący będą dla mnie bardzo mili z nadzieja, że i im przypadnie w udziale jakiś bonus. A takich znajomości to ja nie chcę. Nie, żebym chciał z każdym się przyjaźnić, ale wypadałoby się dogadywać chociaż z kilkoma osobami, by jakoś funkcjonować w takiej społeczności. A jak się tak wszyscy ode mnie odwrócą... cóż, może być  ciężko. I chyba nie będę miał wyjścia, jak zgodzić się na tę propozycję. Dzięki tej pracy zarobię najwięcej pieniędzy, które przydadzą się naszym dzieciom, i tym większym, i naszym śpiącym maluszkom. Nadal pozostaje nam jeszcze do zrealizowania remont generalny u Yuki’ego, Misaki coś wspominała o tym, że chcą starać się o dziecko, a jak wiadomo, dziecko to wydatki i ją oczywiście wesprzemy w tym jej marzeniu, a Merlin... Merlin to chyba niczego nie potrzebuje, ale jakby potrzebował, no to mu oczywiście pomożemy. 
Miki podjął rozmowę na jakiś całkiem trywialny temat z Alishą, dając mi trochę pomyśleć, za co byłem mu wdzięczny. Musiałem troszkę to przetrawić i dopuścić do siebie myśl, że będę na łasce królowej matki. To nie świadczy o mnie dobrze, naprawdę... no skoro już mam taką pozycję to będę robił wszystko, by dowieść, że jestem godzien tej pozycji. I dopilnuję, by jej włos z głowy nie spadł. Obym tylko nie poległ i na tym, bo wtedy zwątpię w siebie i swoje istnienie na tym świecie. 
Dzieci po czasie dały sobie znać, więc Mikleo poszedł po nie, by je przyprowadzić tu na dół do cioci i tatusia. Haru, jak to Haru, od razu wyciągnął rączki w stronę cioci, ciesząc się z jej widoku. Hana była bardziej nieśmiała i potrzebowała chwili na moich kolanach, nim w końcu zawstydzona przytuliła się po cioci. Czy nasza mała księżniczka nie jest przypadkiem za cicha i za bardzo nieśmiała? Troszkę mnie to martwiło, podczas kiedy Miki w ogóle nie zwracał na to uwagi. Może powinienem z nim o tym porozmawiać? Ale to później, jak Alisha już nas opuści. Królowa jeszcze trochę u nas posiedziała, nim w końcu oznajmiła nam, że musi się zbierać mimo, że bardzo chciałaby jeszcze tu z nami posiedzieć, ale obowiązki wzywają. 
- Więc jak, Sorey? Mogę się ciebie spodziewać u mnie w gabinecie? – dopytała, zakładając na siebie swój płaszcz. Teraz sobie troszkę posiedziałem, zebrałem w sobie energię i odprowadziłem ją do drzwi. Przynajmniej nie miałem żadnych wyrzutów sumienia z tego, że nie jestem w stanie jej odprowadzić do zamku, bo już czekał na nią powóz. 
- Zjawię się, jak tylko Miki powie mi, że mogę iść do pracy, bo inaczej mnie nie wypuści – powiedziałem, czym wywołałem u niej szeroki uśmiech. 
- Czekam więc na ciebie. Postaram się też jak najszybciej wysłać ci odszkodowanie za te wszystkie dni. Do zobaczenia – powiedziała szybko i nim doszło do nas, co powiedziała, już opuściła nasz dom.
- Jakie odszkodowanie? Za co niby? Ona żartowała, prawda? – zapytałem Mikleo, kiedy dotarł do mnie sens jej słów. Pieniądze by się nam przydały, owszem, ale chciałbym je zarobić, a nie dostać za to, że poleżałem trochę w domu. 

<Owieczko? c:>

środa, 30 sierpnia 2023

Od Mikleo CD Soreya

Byłem zaskoczony widokiem Alishy w naszym domu, szczerze mówiąc, w ogóle jej się tu nie spodziewałem. Co prawda podejrzewałem, że prędzej czy później zjawi się u nas w domu, z powodu Soreya a mimo to jej wizyta o tak wczesnej godzinie mnie zaskoczyła. Było przecież chwilę po dziewiątej rano a o tej godzinie, w której to normalnie ludzie śpią, właśnie normalni, bo ani ja, ani Sorey nie jesteśmy normalni, będąc aniołami, ale Alisha? Ona powinna jeszcze spać.
- Dzień dobry Alisho, napijesz się może czego? - Zapytałem, wchodząc z nią do kuchni, gdzie siedział mój mąż.
- Poproszę herbatę, a ty mój drogi powiedz mi, co się dzieje? Dlaczego tak długo nie ma cię w pracy? - Zapytała, całkowicie zwracając uwagę na mojego męża, który już wyglądał na niezadowolonego tym pytaniem.
- Byłem chory, ale obiecuję, że jutro już wrócę do pracy - Powiedział, tak pewnie, że chyba nie miałem powodu, aby mu w to nie uwierzyć. I pewnie bym uwierzył, gdyby nie to, że dobrze już doskonale go znam i wiem, że to nie wypali.
- Jesteś pewien? Nie wyglądasz na tyle zdrowego, aby wrócić do pracy - Stwierdziła, przynajmniej ona widz to, co widzę i ja, dzięki czemu może i mój mąż zrozumie, że nie chce dla niego źle, bo nie tylko ja widzę, że jest z nim źle.
- Nic mi nie będzie, poradzę sobie - Stwierdził, wywołując u mnie ciche westchnięcie. Stawiając więc kubki na stole, zerknąłem za okno, zwracając uwagę na męża.
- Jutro będzie taka sama pogoda, jak i dziś - Powiedziałem, siadając obok niego na krześle, biorąc pierwszy łyk herbaty.
- Co deszcz ma do powrotu do pracy? - Zapytała zaskoczona Alisha, przyglądając się to mi to jemu.
- Sorey źle znosi deszcz, jako że jego żywiołem jest ogień, nie znosi deszczu ani zimna - Wytłumaczyłem Alishy, która kiwnęła ze zrozumieniem głową, zastanawiając się nad czymś.
- A więc nie może stać na dworze, gdy jest taka pogoda. Rozumiem, po powrocie do pracy będziesz pracował w zamku i w nim trenował, nie ma mowy, abyś znów znalazł się na dworze, dopóki na dworze będzie taka pogoda - Stwierdziła, czym wywołała niezadowolenie malujące się na twarzy Soreya.
- Nie, nie możesz mi tego zrobić, przecież inni mnie znienawidzą. Uważając, że mam jakieś chody u królowej - Stwierdził, najwidoczniej bardzo bojąc się tego, co pomyślą, o nim inni a czy to ważne? Nie bardzo, przecież nie ma znaczenia co inny o tobie myślą, gdy chce się utrzymać rodzinę, trzeba się przecież czasem poświęcić, nawet jeśli jest to trudno.
- Tym się nie przejmuj, będziesz moim strażnikiem, reszta nie ma nic do powiedzenia - Powiedziała, nie specjalnie przejmując się tym, że Sorey ma jakieś, ale w tej całej sytuacji.
Sorey nic nie powiedział, wzdychając cicho, biorąc kubek z gorącym napojem do ust, najwidoczniej nie mając już siły dyskutować z Alishą.
- Sorey to przemyśli i da ci znać, a na razie wypijmy herbatę - Poprosiłem, nie chcąc, aby Sorey się złościł za to, że Alisha chce mu pomóc, powinien się cieszyć, że ona chce mu pomóc, ach ten Sorey zawsze musi postawić na swoim..

<Pasterzyku? C:> 

Od Soreya CD Mikleo

 W końcu nie czułem zimna, które wysysało ze mnie wszelkie siły życiowe. I jeszcze wstałem o własnych siłach, zszedłem po tych przeklętych schodach... no i byłem padnięty. Znaczy się, może nie padnięty, ale zamiast do pałacu to chętniej udałbym się na kanapę. To nie musi jednak świadczyć o tym, że jestem padnięty, pewnie jestem tylko... rozleniwiony. W końcu, tyle przeleżałem, bo się ruszać nie mogłem, nic robić nie mogłem... tylko czasem troszkę przy dzieciach mogłem pomóc, no ale to było nic. Kiedyś bardziej mu pomagałem. Ale też wtedy nie przewracałem się o własne nogi. Mój Boże, nigdy już więcej nie wyjdę na deszcz. Ani na śnieg. Nawet na sekundę. Już nigdy więcej nie chcę być chory. W ogóle. To paskudne uczucie i mam go dosyć na najbliższą wieczność. Że też ogień musi być moim żywiołem... chyba to jest najbardziej problematyczny ze wszystkich żywiołów. Albo to ja taki problematyczny jestem i do niczego się nie nadaję. Jedno z tych dwóch na pewno. O ile nie oba na raz, bo ja mam do tego talent. Albo bardziej przeklęty jestem, bo talent to coś takiego pozytywnego, a to pozytywne nie jest. 
- Czy jak ci powiem, że jest ze mną dobrze, to mi uwierzysz czy znów będziesz na mnie tak dziwnie patrzył? – odpowiedziałem pytaniem na jego pytanie, cicho wzdychając ze zmęczenia. Rozleniwiłem się przeokropnie. Następnym razem już się go słuchać nie będę, tylko będę działał tak, jak zawsze, czyli pomagał przy domie i chodził do pracy. I wtedy już się nie rozleniwię, i jakoś przyzwyczaję wtedy swoje ciało do większego wysiłku, i będzie bardziej odporne, i wytrzymałe, i ogólnie... no, lepsze. A nie tak beznadziejnie słabe. Chyba oto mi zostało bo byciu człowiekiem, bo jako człowiek też taki niezbyt zdrowy byłem. 
- Tak w połowie ci uwierzę, dobrze? – zaproponował taki kompromis, na co musiałem się zastanowić. Czy ja chcę takiego kompromisu? Przecież mówiłem mu prawdę za każdym razem, jak się mnie o to pytał. Nie miałem wyjścia, musiałem się czuć dobrze, nawet jak moje ciało wskazywało na coś zupełnie innego. 
- A czemu tylko w połowie? – dopytałem, pusząc poliki w niezadowoleniu, jak małe dziecko. 
- Bo skoro zszedłeś sam po schodach, to czujesz się lepiej, ale nie na tyle lepiej, by wrócić do pracy, bo cię to zmęczyło – wyjaśnił, na co zmrużyłem oczy. To niesamowite, jak bardzo jest spostrzegawczy przy mnie, no ale już nie zauważa, że ktoś go perfidnie wykorzystuje albo chce wykorzystać. 
- Jutro na spokojnie już do pracy mogę wracać – burknąłem, oburzony jego stwierdzeniem. – I nie jestem zmęczony. Jestem rozleniwiony, bo nie pozwalałeś mi się ruszać. 
Mikleo już chciał coś odpowiedzieć i otwierał usta, by mi odpowiedzieć, ale w tym samym momencie usłyszeliśmy szczekanie naszego pieska oraz pukanie do drzwi. Oby tylko nasze maleństwa się nie obudziły, bo wtedy będą strasznie markotne. Mikleo polecił mi, bym usiadł, po czym uspokajając naszego psa skierował się ku drzwiom. Chciałem za nim pójść i też zobaczyć, kto to do nas przyszedł, bo miałem dziwne wrażenie, że to goniec z pałacu z informacją, że jestem zwolniony. Już nawet ruszyłem za nim, ale zakręciło mi się w głowie i jednak musiałem usiąść, tak, jak Miki polecił. Okazało się, że to nie był żaden goniec, a Alisha zmartwiona tym, że mnie tak długo w pracy nie widziała. Ona to dopiero jest kochana... 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Miałem wrażenie, że on mnie w ogóle nie słuchał, nasze dzieci i zwierzaki miały co jeść może nie na miesiące, ale do końca tego na pewno im starczy, na razie nie musi się niczym martwić, niech dojdzie do siebie, a później wróci do pracy.
- Wiesz, żeby dzieci i zwierzaki miały co jeść, musisz mieć siłę na pracę, a ty nie masz na nią siłę - Wytłumaczyłem, zmęczonym już głosem, trochę na głowie miałem, a więc mogłem chyba na chwilę zmrużyć oczy, jutro znów poczuje się lepie po śnie, mogąc kolejny dzień pracować.
- Dam rade, choćbym miał się czołgać, zrobię to dla ciebie, dzieci z zwierzaków - Powiedział tak pewnym głosem, że gdyby nie to, że dobrze go znałem, pewnie bym mu w to uwierzył.
- Nie gadaj głupot, idź już spać - Poprosiłem, wymęczony całym dniem schowany w ramionach męża zamknąłem oczy, zasypiając szybciej, niż mógłbym się spodziewać.

Kolejne dni mijały mi bardzo szybko, chociaż przyznać muszę bardzo męcząco, pracy miałem dosyć sporo czy to przy dzieciach, czy przy mężu, a i zwierzaków nie mogłem pozostawić bez opieki i takim o to sposobem całymi dniami pracowałem, nocą padając wykończony jak nigdy dotąd.
Z tego zmęczenia zdążało mi się być bardziej rozdrażnionym, nie pokazywałem tego bliskimi, aby nie było im przykro, wychodząc coraz częściej na dwór, aby wsiąść kilka głębokich wdechów musząc się uspokoić, trochę czasu Sorey był już chory, a ja z tego wszystkiego zacząłem się martwić o to, co dalej, co z nim, co z jego pracą, co z pieniędzmi? Pytań miałem mnóstwo, ale odpowiedzi brak i jak tu nie zacząć wariować?
Westchnąłem cicho, znów kolejnego dnia wstając wcześniej rano z łóżka, idąc do dzieci, które już się obudziły, zdecydowanie za wcześnie jak na nie, zmartwiony przyjrzałem się im po samym przyjrzeniu się im, już wiedziałem, czego chcą, nasze robaczki chciały.
Wychodząc z ich pokoju, szybko skierowałem się do kuchni, gdzie zabrałem się do pracy, nad jedzeniem dla naszych maluchów robiąc to, najszybciej jak się tylko dało, aby nie musieli zbyt długo czekać.
- Już jestem - Odezwałem się, słysząc nawoływania naszych szkrabów, które zabrały się za jedzenie, tak jakby wieki nie jadły, nie rozumiejąc, dlaczego tak jest, westchnąłem cicho, napełniając ich małe brzuszki, kładąc je do łóżka, czekając aż znów zasnął, nim zabrałem się z ich pokoiku do kuchni. Posprzątałem, nie mając ochoty już spać, nie wracając do łóżka, mimo że bym mógł.
Zamyślony usłyszałem szmer, który zmotywował mnie do wyjścia z kuchni i rozejrzeniu się po salonie na schodach, dostrzegając mojego męża, który właśnie wstał i chyba czuł się już lepiej, a przynajmniej na takiego wyglądał.
Uśmiechając się do niego łagodnie, poczekałem, aż się zjawi na dole.
- Dzień dobry owieczko - Przywitał się ze mną, całując mnie w usta, uśmiechając się przy tym ciepło.
- Dzień dobry skarbie, jak się czujesz? - Zapytałem, przyglądając mu się z uwagą, ciesząc się w duchu, że sam wstał i czuje się lepiej, to znaczy nie wiem, czy czuje się lepiej, ale wygląda zdecydowanie lepiej.

<Pasterzyku? C:>

wtorek, 29 sierpnia 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Muszę przyznać, byłem zaskoczony, że mój Miki po tym wszystkim dalej się o mnie martwi. Przecież to on w tym momencie jest najbardziej poszkodowany. Mało spał, później gotował, sprzątał, zajmował się dziećmi... nie czuł się najlepiej i było to po nim widać i słychać. Czuć już nie, bo aktualnie czułem od niego cudownie kwiatowy zapach. Taki zapach z reguły kojarzy się z kobietami, bo przecież jest on taki delikatny i... no, po prostu kobiecy. Chociaż, jak by się nad tym bardziej zastanowić, to pachnę tak samo, jak Miki. Kąpaliśmy się przecież w tej samej wodzie, z tymi samymi olejkami. Czy oznaczało to w takim razie, że jestem teraz kobiecy...? Ta myśli mi się strasznie nie podobała. Nie mogłem pachnieć kobieco. Przecież ja mężczyzną jestem. I to strasznie poważnym mężczyzną. Mikiemu taki kwiatowy zapach strasznie pasował, no ale mnie? Już tak niekoniecznie. To w takim razie jaki zapach by do mnie pasował...? Nie mam pojęcia. Ale na pewno nie kwiatowy. 
- Jutro mogę wrócić do pracy – odparłem, starając się brzmieć na hardego, no ale niezbyt to mi tak wyszło. Zimno już mi nie przeszkadzało aż tak bardzo, owszem, strasznie brakowało mi takiego porządnego ciepełka, no ale chyba go już w tym roku nie doświadczę. Bardziej, niż to zimno, przeszkadzało mi to, że byłem tak strasznie wypruty z energii. Nie miałem siły wstać, chodzić, wziąć dzieci na ręce, podciągnięcie się z pozycji leżącej do siedzącej było dla mnie niemałym wyczynem... i jeszcze ten ból pleców, a to akurat nie było dziwne. Trochę dzisiaj pospałem w niewygodnych pozycjach, no i też musiał pojawić się ból pleców. Do jutra mi to jednak przejdzie. Podobnie jak to zmęczenie. Nie wyobrażam sobie, aby tak się nie stało, to musi mi przejść. 
Mikleo uniósł głowę, przyjrzał mi się uważnie, po czym westchnął ciężko i ze zrezygnowaniem. W ten sposób dawał mi znać, że się ze mną nie zgadzał. A to akurat dziwne nie było, Miki ostatnio się ze mną nie zgadzał w tej kwestii, a ja nie mam za bardzo siły, aby mu udowodnić, że się myli. Ale jutro mi się uda. O lasce tam pójdę. Co prawda, nie do końca wiem, skąd tu wytrzasnąć laskę, bo raczej w domu żadnej nie dostrzegałem. A przecież powinna być, w końcu byłem nie dość, że stary, to jeszcze chory, więc jakaś laska na pewno powinna się tutaj znajdować. Chyba, że już Miki ją wyrzucił... ale jak ja wyglądać będę, jak ja przyjdę do pałacu o lasce? Strasznie groteskowo. To może jednak nie jest to najlepszy pomysł...
- Chyba jeszcze trochę sobie z nami posiedzisz – stwierdził, ciężko wzdychając i znów położył głowę na mojej klatce piersiowej. Swoją drogą, on był strasznie cieplutki, i taki milutki, i przytulanie się do niego było dla mnie czystą przyjemnością. Znaczy, to zawsze było przyjemne, ale teraz to było dla mnie takie wręcz kojące... cudowne uczucie. 
- Nie mogę tyle tutaj siedzieć, nie stać nas na to – bąknąłem, delikatnie zaniepokojony tymi jego przewidywaniami. 
- Przesadzasz troszeczkę, nie jest z nami aż tak źle. Nie potrafisz dojść do łazienki, a co dopiero do pałacu. Musisz dać sobie czas na odpoczynek i dojście do siebie – powiedział to powoli, jakby zwracał się do małego dziecka. 
- Nie mogę sobie odpoczywać, muszę dopilnować, by nasze dzieci i zwierzaki miały co jeść – bąknąłem cichutko, troszkę mocniej nakrywając się kołdrą, bo poczułem, jak nagle mi się zimno zrobiło. Nadal uważałem jednak, że gorsze jest zmęczenie niż to zimno. A nawet nie wiem, czym się zmęczyłem, no bo tylko leżałem, i leżałem... tu się nie da zmęczyć. A mój mąż robił dzisiaj bardzo dużo i miał prawo być zmęczony, w przeciwieństwie do mnie.

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Miałem tylko posprzątać po obiedzie, jednak widząc ten bałagan wokół, nie mogłem pozostać wobec tego obojętny. Musiałem posprzątać i to jak najszybciej nie mając ochoty pozostawiać tego na później.
Zajęty pracą w kuchni całkowicie zapomniałem o bożym świecie, robiąc to, co do mnie należało, przypominając sobie nagle o jednym malutkim szczególe, a mianowicie o moim mężu i dzieciach, które przecież pewnie chciały pójść już spać, a Sorey przecież nie da sobie rady sam położyć dzieci spać.
Wzdychając cicho, zostawiłem wszystko to, co zacząłem robić, idąc do sypialni, w której jak się okazało, całą moją rodzina spała już, ale zamiast na łóżku spała na ziemi co nie było ani mądre, ani zdrowe.
Nie chcąc, aby dzieci zachorowały, z powodu zimnej podłogi wziąłem je na ręce, zanosząc do ich pokoiku, tu w łóżeczku były bezpieczne i do tego mogły spaść, ile chciały.
Całując oba moje bąbelki w czoła, poszedłem do męża, którego obudziłem, pomagając mu wstać z ziemi, sadzając na łóżku.
- Poczułeś się źle? - Zapytałem, zmartwionym głosem przyglądając mu się uważnie.
- Nie, dlaczego bym miał? - Pytał, nic nie rozumiejąc.
- Spałeś z dziećmi na ziemi, dlatego pytam - Wytłumaczyłem, chcąc wiedzieć, gdyby jednak coś mu się stało.
- Byłem zmęczony, chciałem ci pomóc, nie chciałem, żebyś się na mnie obraził jeszcze bardziej niż już i tak byłeś obrażony - Powiedział, czego tym bardziej mnie rozumiałem. Ja tyłem obrażony? Na niego? Kiedy? Chyba sobie nie przypominam, czyżby znów miał za niską temperaturę ciała, które powoduje, że wymyśla coś sobie.
- Sorey ja się wcale na ciebie nie obraziłem, ja nie chciałem, tylko z tobą dyskutować wiedząc, że to nie ma najmniejszego sensu - Wyznałem, całując go w czoło. - Chcesz się umyć? - Podpytałem, zerkając na męża, mając ochotę na kąpiel, na którą miałem nadzieję, że i on miał na to ochotę.
- Mógłbym - Powiedział, wstając powoli z łóżka, czym od razu mu pomogłem, prowadząc powoli do łazienki, sadzając na małe krzesełko, na którym ostatnio zacząłem kłaść ubrania dzieci podczas kąpieli.
- Odpocznij sobie, a ja zajmę się całą resztą - Powiedziałem, przygotowując powoli kąpiel naturalnie gorącą kąpiel, która miała na celu go rozgrzać a mnie, w sumie to mi nie zaszkodzi.
Kąpiel przygotowałem dość szybko, pomagając mężowi się rozebrać i wejść do balii, samemu robiąc to samo, zanurzając się w ciepłej wodzie, mogąc nareszcie odpocząć, wraz z moim mężem.
Kapel była naprawdę przyjemna, niby nic się specjalnego nie wydarzyło, a i tak było mi miło.
Pomagając mu wyjść z balii, ubrałem go, nie przejmując się tym, że jest dorosłym facetem, który w tej chwili potrzebuje mojej pomocy, z czym problemu nie miałem.
Po zajęciu się nim zająłem się również sobą, zakładając na ciało ubranie, wracając z moją kaczuszką do łóżka, teraz to już naprawdę marząc tylko o łóżku i wtulenie się w mojego męża, którego kochałem nad życie.
- Jak się czujesz? Jest jakaś poprawa? - Zapytałem, nakrywając go kołdrą, kładąc się obok niego, wtulając w jego ciało, ziewając przy tym, odrobinkę już zmęczony tym całym dniem.

<Pasterzyku? C:> 

Od Soreya CD Mikleo

 Czy Miki był na mnie zły? Chyba tak. No bo gdyby na mnie zły nie był, no to by mi odpowiedział, a on po prostu wyszedł. Czyli na pewno był na mnie zły. Tylko za co? W końcu niewiele robiłem, tylko leżałem i leżałem. Więc to może za to? W końcu poza leżeniem nic nie robiłem. Co prawda, Mikleo sam mówił mi, że mam odpoczywać, ale może miał na myśli co innego. Czasem kobiety tak mają, że mówią jedno, myślą drugie, a w rzeczywistości chcą trzecie. Miki kobietą nie jest, ale trochę tak wygląda momentami, no i też się zachowuje... coś czuję, że jak jednak bym powiedział o tym Mikleo, to by się na mnie obraził. A ja nie chcę, by się na mnie obrażał. Ale w sumie, już teraz jest na mnie obrażony... no to nie chcę, by na mnie się obrażał jeszcze bardziej. Nie przeżyję tego. 
Nie chcąc, by Mikleo obrażał się na mnie jeszcze bardziej, postanowiłem zacząć robić coś, by już nie robić niczego. Mimo wcześniejszego mówienia Mikleo, że mam odpoczywać, to powoli wstałem z łóżka i usiadłem na podłodze, przy moich dzieciach. Chciałem się z nimi trochę pobawić, troszkę je zainteresować, no i wymęczyć, by zaraz poszły spać i by Miki już się nimi nie musiał przejmować. Trochę jednak czułem, że to one prędzej mnie wymęczą, za ciężkiej roboty nie mają... no ale się postaram, by Miki już nie był dla mnie zły. Co prawda, nie mówił mi, że jest zły, ale jak jest zły, to nie mówi mi, że jest zły, tylko daje mi o tym znać niewerbalnie. 
Tak więc zacząłem się z dziećmi bawić, starając się za bardzo nie zmęczyć, by przypadkiem tutaj nie paść. Bo co, jeżeli bym zasnął, a dzieci by sobie krzywdę zrobiły? Nie wybaczyłbym sobie tego nigdy. I Miki też nie. Na moje szczęście, po posiłku dzieci były znacznie bardziej ospałe, i zmęczone. Co chwila przecierały klejące oczka, ale pomimo tego zmęczenia, dalej się bawiły. Pierwsza padła Hana, która w końcu wspięła się na moje kolana i przytuliła się do mnie, powolutku zasypiając. Haru dłużej się utrzymał, ale w końcu i on miał dosyć, człapiąc do mnie, by zrobić sobie z mojego boku poduszkę. 
No i świetnie, swój cel osiągnąłem, dzieci zasnęły i... co dalej? Wypadałoby je wziąć na ręce i zanieść do ich łóżeczek, ale ja nie dam rady wziąć chociażby jednego z nich na ręce, a co dopiero dwóch na raz. Próbowałem zawołać Mikleo, w końcu to w nim jedyna nadzieja była, ale wołałem go ewidentnie za cicho, bo nie przychodził. Może zaraz Miki do nas przyjdzie...? Miał tylko pozmywać, a to za dużo czasu nie zajmuje. 
Czekałem jednak, a on dalej nie przychodził, więc zacząłem kalkulować, czy może jednak nie uda mi się przenieść najpierw jedno dziecko, a później drugie właśnie na nasze łóżko, by troszkę wygodniej miały, ale w końcu zdecydowałem, że nie będę ryzykować. Już lepiej, by leżały na mnie lub oparte o mnie, niż żebym miałbym im krzywdę przypadkiem zrobić. Poza tym, dalej liczyłem na szybki powrót Mikleo, tak więc czekałem na niego uparcie... aż w końcu sam jakoś zasnąłem oparty o łóżko i przy naszymi maleństwami u boku. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Sorey miał rację, byłem zmęczony, naprawdę zmęczony, nieprzespana noc trochę w kość mi dało, ale to przecież nic takiego jestem w stanie pilnować dzieci jeszcze chwilę.
Tak bardzo przynajmniej chciałem pilnować męża i dzieci chcąc mieć wszystko pod kontrolą, niestety nie byłem w stanie tego zrobić, padając na twarz szybciej, niż zdążyłem nawet pomyśleć.
Zmęczony spałem jak nigdy dotąd a mimo to za każdym razem, gdy tylko coś stuknęło, otwierałem oczy, odwracając się w stronę dzieci, nie chcą, aby cóż im się stało, to wszystko powodowało, że nie mogłem porządnie wypocząć, chociaż to i tak było całkiem przyjemnie, położyć się do łóżka tak po prostu leżąc bez większych obowiązków.
- Mama - Słysząc głosy naszych dzieci, otworzyłem zaspane oczy, odwracając głowę ich kierunku.
- Tak? Coś się stało? - Zapytałem, podnosząc się do siadu, pomagając Malucha wejść do naszego łóżka, potrzebując chwili, aby dojść do siebie po tym przerywanym śnie.
- Glodni - Powiedzieli, równocześnie sprowadzając mnie tym na ziemię. Mój panie, która już jest godzina już dawno posunięciem w kuchni robić im obiad, zawaliłem i to strasznie, no i po co mi był ten sen?
Westchnąłem cicho, wycierając dłonią twarz, wstając z łóżka.
- Już idę, zostańcie z tatą, tylko proszę grzecznie - Pogłaskałem maluchy po głowie, zerkając na męża, który przez cały czas nic nie mówił, patrząc na mnie ze zmartwieniem w oczach. Dlaczego? Tego nie wiem. Wiem, jednakże stanowczo przesadza, mi nic nie jest i nie będzie, nie musi się o mnie martwić, ja sobie świetnie poradzę, a on niech odpoczywa, póki może, bo coś czuje, że gdy tylko wróci do zdrowia, dzieci nie dadzą mu żyć, ciągle coś od niego chcąc.
Uśmiechnąłem się do męża delikatnie, całując go w czoło, nim wyszedłem z pokoju, zostawiając ich samych, mając co robić w kuchni, musząc jeszcze zwierzaki nakarmić, całkowicie o nich zapominając, moje biedaki, od razu musiałem to nadrobić, dając zwierzakom jeść, robiąc obiad dzieciom, które musiały jak najszybciej zjeść, aby nie rozpłakać mi się, bo tego bardzo nie chciałem.
Starając się robić obiad, najszybciej jak się tylko dało, zrobiłem coś prostego, ale dobrego, a mianowicie chrupiące naleśniki z twarogiem śmietankowym zanosząc jedzenie do sypialni, gdzie nasze maluchy już niecierpliwie kręcąc się na łóżku. Dostrzegając mnie, od razu wyciągnęły swoje małe rączki, chcąc, abym jak najszybciej dał im jedzenie, co naturalnie uczyniłem, robiąc to wspólnie z ich tatą, aby móc spokojnie nakarmić obojga.
Nakarmione dzieci były już zdecydowanie spokojniejsze, nie chcąc już aż tak naszej uwagi, świetnie bawiąc się ze sobą. I proszę, jak niewiele dzieciom jest potrzebne, aby mogły być szczęśliwe.
Patrząc na maluchy przez chwilę, westchnąłem cicho, wstając z łóżka, biorąc talerze, musząc teraz pomyć po obiedzie.
- Zostaw, ja ci pomogę - Powiedział, próbując wstać, co niestety mu nie wyszło i znów to samo tłumaczenie mu, że to głupi pomysł a mimo to on twierdził, że mi pomoże, no i weź tu, z głupkiem gadaj.
Nie komentując tego, westchnąłem cicho, biorąc talerze i bez gadania zabierając je ze sobą, rozmowa z nim nie ma najmniejszego sensu, a więc po prostu przestanę rozmawiać, tylko wyjdę i zabiorę się za robotę.

<Pasterzyku? C:>

poniedziałek, 28 sierpnia 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Czułem się już lepiej, no ale nie najlepiej. Byłem już nie raz zdecydowanie w lepszym stanie, owszem, no ale uważam, że skoro już jako tako się czuję, no to najwyższa pora, by zacząć pracować. Muszę utrzymać naszą rodzinę, to jest mój obowiązek, a co aktualnie robię? Leżę w łóżku i nic nie robię... który już dzień? Sam nie wiem. Trochę mi się to wszystko miesza, nie wiem, ile dni przespałem, ile dni przeleżałem... a przez to, że ciągle pada, to cały czas miałem wrażenie, że jest ten sam dzień. No chyba, że to faktycznie jest jakiś jeden strasznie długi dzień... nie no, to niemożliwe, by tak było. Chyba. A może...? Nie mam pojęcia i im dłużej nad tym myślę, to tym bardziej bolała mnie głowa. Myślenie nie jest moją mocną stroną, muszę to przyznać. 
- Ale potrzebujemy pieniędzy. A skąd my weźmiemy pieniądze, skoro nie pracuję? – zapytałem, troszkę zmartwiony tym faktem. Dzieci muszą jeść. Zwierzaki też muszą jeść. My już jeść nie musimy, i z tego powodu, że zjadłem wcześniej tę owsiankę i wypiłem tak strasznie dużo herbaty, poczułem wyrzuty sumienia. Gdybym wcześniej pomyślał, to bym nie jadł, i nie pił. Zostałoby wtedy więcej dla dzieci. Nie no, teraz to ja nie mam innego wyjścia, jak tylko wrócić do pracy, nawet jak bym się miał obijać o ściany i potykać o własne nogi. 
- Nie pracujesz tylko chwilowo. Wyzdrowiejesz całkowicie i wrócisz do pracy, a my do czasu twojej wypłaty jakoś sobie damy radę – odpowiedział, chyba próbując mnie uspokoić, ale tak niezbyt się uspokoiłem. Jakoś damy sobie radę... nie możemy jakoś sobie dawać rady. To brzmiało tak, jak byśmy wiązali koniec z końcem, więc to tak, jakbym poległ jako głowa rodziny. No i też się tak czułem. Chciałem zapewnić moim najbliższym po prostu godne życie, a nawet tego nie potrafię zrobić. Gdybym wiedział, że będziemy w takiej sytuacji, to jeszcze bym na dzieci nie nalegał... no ale nie wiedziałem i mam moje dwa słoneczka przy sobie. I skoro je mam, to muszę zapewnić im wszystko, czego tylko potrzebują. Nieważne jak. – Hej, nie dołuj się, jesteśmy w całkiem dobrej sytuacji – dodał, widząc moje nagłe przygnębienie. Mimo tego i tak już nie będę ani jadł, ani pił. No chyba, że wodę. Ale woda jest zimna. A ja nie chcę niczego zimnego, już mi jest bardzo zimno, i nie chcę, by było mi jeszcze bardziej zimno. Teraz jedyne, czego chciałem, to ciepła i Mikleo. A że ciało mojego męża było ciepłe dla mnie, czyli to były dwie rzeczy, które chciałem. 
- Prześpij się chwilkę, ewidentnie tego potrzebujesz – poprosiłem, trochę zmieniając temat, na bardziej przyjemniejszy. I jeszcze równie ważny, bo przecież zdrowie aniołka mojego jest bardzo ważne, a już na pewno ważniejsze od mojego. A moja Owieczka wyglądała okropnie. Podkrążone oczy, blada cera, spierzchnięte usta... Zdecydowanie potrzebował jeszcze trochę snu. Muszę naprawdę zebrać się w sobie i skoro do pracy mnie nie wypuszcza, to chociaż mu tutaj muszę mu pomagać, a nie tylko leżeć. 
- Muszę mieć oko na dzieci – powiedział, ale oczy już mu się zamykały. 
- Ja będę miał na nie oko. I jak coś będzie nie tak, to cię obudzę – obiecałem, przytulając go mocniej do siebie. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Byłem naprawdę zmęczony, z powodu czego ledwo funkcjonowałem, oczy piekły mnie niemiłosiernie, same się zamykając, nie dając mi szans na walkę ze zmęczeniem, jak dobrze, że maluchy znów zasnęły, dając i nam szansę jeszcze na chwilę zamknąć oczy.
Nie chcąc już dłużej walczyć, że zmęczeniem zamknąłem oczy, pozwalając sobie odpłynąć, chociaż na chwilę.
Drzemka naprawdę mi się przydała, bez niej chyba nie byłbym w stanie normalnie funkcjonować, a tak mogłem wstać z łóżka, korzystając z tego, że dzieci jeszcze spały, idąc do kuchni, gdzie mogłem przygotować im śniadanie. Wiedząc, że jeśli tylko się obudzą, będą na pewno głodne, a i mojemu mężowi przygotowałem ciepłą herbatę z miodem, zanosząc ją do naszej sypialni wraz z czterema miseczkami owsianki z owocami, bardzo chcąc wspólnie zjeść posiłek, który był prosty i smakował każdemu z nas.
Wchodząc do sypialni, od razu dostrzegłem, że maluchy już nie spały, wybudzając ze snu swojego ukochanego tatusia, który nie wiedząc, co się dzieje, rozejrzał się, zatrzymując swój wzrok na mnie, delikatnie się przy tym uśmiechając.
- Dzień dobry kaczuszko, witam moje maleństwa najdroższe - Zwróciłem się do rodziny, stawiając na szafce nocnej tace z jedzeniem i ciepłą herbatę. - Proszę, napij się - Poprosiłem, podając mu kubek z gorącą herbatą, zabierając dzieci, które posadziłem obok siebie, biorąc do rąk miseczkę z owsianką, dzieląc jedną miseczkę na dwoje dzieci, biorąc do rąk drugą owsiankę, dzieląc ją na dwoje i takim właśnie sposobem dzieci zjadły swoją owsiankę, Sorey wypił herbatę, biorąc do rąk owsiankę, którą oboje zaczęliśmy jeść, dzieląc się z dzieckiem, które mimo zjedzenia swojego śniadanie podjadały i nasze śniadanie, wygłodzone tak jakby nie jadły co najmniej tydzień.
Od razu widać, że zdrowo się rozwijają, jedząc dużo i rosnąc jak ma drożdżach.
Najedzeni mogli sobie odpocząć, leżąc w naszym dużym łóżku, gdy ja wstałem, zabierając ze sobą puste miseczki, idąc do kuchni, gdzie umyłem naczynia, sprzątając kuchnie, dopiero wtedy mogąc wrócić do mojej rodziny, która przez cały ten czas odpoczywała.
- Powinieneś odpocząć, wyglądasz fatalnie - Stwierdził, wyciągając w moją stronę dłoń, którą chwyciłem.
- Wybacz, ale sam wiedziałeś, co bierzesz - Powiedziałem, kładąc się obok niego na łóżku, patrząc na dzieci, które świetnie się bawiły, zupełnie nami się nie przejmując.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło - Wyznał, całując mnie w czoło, przytulając można do siebie, zerkając na dzieci tak jak i ja zerkałem, aby być pewnym, że nic się naszym szkrabom nie dzieje.
Maluchy dość szybko chciały znaleźć się na ziemi, głośno nas o tym informując na swój sposób. Oczywiście od razu postawiliśmy dzieci na ziemi, dając im się bawić.
W tym czasie gdy dzieci bawiły się, ja rozmawiałem z moim ukochanym mężem, kontrolując, to jak się czuje.
- Powinienem wrócić jutro do pracy - Powiedział, na co przyjrzałem mu się uważnie, marszcząc brew, czy on oszalał? Przecież on nie jest w stanie funkcjonować w domu a co dopiero w pracy, co on sobie ubzdurał?
- Sorey bardzo cię proszę, nie opowiadaj głupot, nie jesteś w stanie pracować a co dopiero do pracy iść, wybij to sobie z głowy - Poprosiłem, patrząc na niego z niedowierzaniem.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Gdyby nie jakie płacze i gaworzenia dzieci, to pewnie dalej bym spał. Nie mogłem być w końcu obojętny na ból naszych dzieci... Otworzyłem oczy, powolutku się rozglądając po naszej sypialni. Już trochę świtało, więc powoli wstawał nowy dzień, a dzieci już nie spały? Czemu? Zazwyczaj budziły się późnym rankiem, pozwalając nam się wyspać. Może one też są chore? Mogłem je zarazić? Nie mam pojęcia, jak to działa, mimo, że powinienem. Jestem w końcu aniołem, nawet jeżeli jestem nim z przypadku, no i powinienem wiedzieć co nieco o swojej rasie i tym samym sobie samym. Nie najlepiej to o mnie świadczy.
- Obudziłem cię? Przepraszam, ale dzieci strasznie chciały tu wejść – usłyszałem głos Mikleo, który właśnie dostrzegł, że się już obudziłem.
- Nic się nie stało. Pomóc ci? – zaproponowałem cicho, powoli podnosząc się do siadu, co kosztowało mnie dużo energii. Dalej czułem się paskudnie, moje mięśnie są tak lodowate, że z trudem się poruszałem. No ale niezależnie od tego, to i tak będę mu pomagał, choćbym miał tu paść trupem. 
- Nie, masz leżeć i... – zaczął, ale przerwały mu głośniejsze okrzyki dzieci. 
Nasze maleństwa, które mnie usłyszały, od razu zaczęły dreptać w moją stronę i próbować wspiąć się na łóżko. Oboje. Zazwyczaj tylko Hana reaguje na mój głos i to mnie przychodzi, Haru raczej robi swoje, i niezbyt przejmuje się otoczeniem. Czasem ma swoje momenty, w których to do mnie idzie i cieszy się moim towarzystwem, no i dzisiaj ewidentnie był ten dzień. Aż miło mi się na serduszku robi, jak widzę, że nasze maleństwa idą w moją stronę. 
- Kochanie, nie możecie, tata jest chory... – zaczął Mikleo, ale ja go nie słuchałem, tylko pomogłem wejść pierwszemu dziecku, a potem drugiemu. Ledwo, bo nie miałem za wiele siły, a dzieci jakieś takie ciężkie się wydawały... no ale mi się udało i tylko to się liczyło. 
Dzieci od razu do mnie podeszły, ewidentnie zachwycone moją obecnością. Haru położył się obok mnie, chyba troszkę zmęczony, bo oczka mu się kleiły, no ale Hana chyba niezbyt chciała iść spać. Wdrapała mi się na kolana, i zaczęła łapać mnie za nos, za policzku, coś tam gaworzyła po swojemu... co za urocze maleństwo. Kiedy jej rączka była blisko moich ust, delikatnie ją cmokałem. 
- Chodź tu do nas, Owieczko – poprosiłem, zerkając w stronę męża, który za długo się nie zastanawiał. 
I w ten sposób Haru spał u mojego lewego boku, Miki położył się u prawego, a Hana siedziała na moich kolanach. Jeszcze brakuje nam tutaj zwierzaków, łóżko duże, więc by się te wszystkie pomieściły. Szkoda tylko, że zanim podniosłem się do siadu, to nie poprawiłem sobie poduszki, teraz mnie będą plecy boleć, jak zaśniemy, a zaśniemy na pewno, bo jest strasznie wcześnie... no, ale skoro mnie i tak wszystko boli, to kolejne bolące miejsce na moim ciele to nic. 
- To dlatego nie chciały spać – wymamrotał Miki, wtulając się w moje ciało. 
- Może odrobinkę się za mną stęskniły – przyznałem, z uśmiechem obserwując, jak Hana w końcu kładzie się na mojej klatce piersiowej. Zmęczenie udzieliło się i jej, no ale to nic dziwnego, wczoraj późno poszła spać i dzisiaj strasznie wcześnie wstała. 

<Owieczko? c:>

niedziela, 27 sierpnia 2023

Od Mikleo CD Soreya

 Siedząc na dole z maluchami, które dziś wyjątkowo nie chciały pójść spać, a mogłyby, godzina była późna i szczerze przyznam, byłem już zmęczony całym dniem, zajmowanie się dziećmi, mężem, zwierzakami i domen troszeczkę potrafiło zmęczyć i męczyły naprawdę szczerze.
Opierając się o oparcie kanapy, patrzyłem na dzieci, słysząc dziwne dźwięki dochodzące ze schodów, zdziwiony wstałem z kanapy, podchodząc do schodów, gdzie ujrzałem mojego męża idącego schodek po schodku.
Nie wierząc w to, co widzę. Westchnąłem cicho, podchodząc do niego, pomagając mu powoli zejść po schodach na dół, pomagając usiąść na kanapę.
- Sorey, musisz być ostrożniejszy, mogłeś spaść ze schodów, powinieneś leżeć, a nie chodzić po schodach, więcej kłopotów naprawdę mi nie jest potrzeba - Przyznałem, nakrywając go kocem, całując delikatnie w czoło, nie mając już nawet siły się na niego gniewać, byłem zmęczony a złość w niczym i tak by mi nie pomogła. - Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś? Może ci coś do picia ciepłego przynieść? - Zapytałem, kładąc mu dłoń na czole, ale sprawdzić, czy jest ciepłe, czy wciąż zimne i ku mojemu niezadowoleniu wciąż było zimne, a nawet wręcz lodowate, a to dobre nie było. Martwiąc się o niego, szybko wstałem z kanapy, idąc po ręcznik, który namoczyłem gorącą wodą, wracając do męża, któremu położyłem na czole, owy ręcznik zerkając na dzieci.
- Dada - Zawołała Hana, podążając do kanapy, wspinać się na moich nogach, w czym jej pomogłem.
- Tatuś się źle czuje, musimy się nim dobrze zająć maleńka - Mówiłem, do córeczki pokazując jej chorego tatusia.
- Dada - Powiedziała, przytulając się do taty, głaszcząc go na swój uroczy sposób po klatce piersiowej. Sorey mimo tego, że był zmęczony i osłabiony, przytulił delikatnie do siebie córeczkę, zamykając zmęczone oczy.
Przynajmniej jego dziecko może zaśnie w ramionach taty, ale drugie, drugie wciąż nie chce pójść spać.
Biorąc Haru na ręce, przytuliłem go do siebie, delikatnie bujając nim w ramionach, mój mały chłopiec, co z tymi dziećmi jest dziś nie tak? Zawsze takie grzeczne, ale dziś uparcie nie chciały iść spać, męcząc mnie jeszcze bardziej, prowokując mnie do gniewu, na szczęście byłem bardzo cierpliwy i nie łatwo było mnie wyprowadzić z równowagi.
Maluchy w końcu zasnęły, dając mi trochę spokoju, aby je nie wybudzić ze snu, zabrałem je cicho do ich pokoiku, kładąc do łóżeczka, gdzie nakryłem kołderką maluchy, całując w czoła, wychodząc cicho z pokoju, idąc do sypialni, gdzie rozpaliłem kominek, przygotowując wszystko na powrót mojego męża, po którego musiałem pójść.
- Sorey kotku obudź się - Poprosiłem, delikatnie szturchając jego ramie, wybudzając go ze snu.
- Nie chce - Mruknął, a mimo to wstał z kanapy, idąc grzecznie ze mną do sypialni, z trudem pokonując schodek po schodku, aż dotarliśmy do sypialni, gdzie padł na łóżko, nie mając siły nawet nakryć się kołdrą, którą sam go nakryłem, znów mocząc ręcznik gorącą wodą.
I w taki właśnie sposób całą noc nie mogłem spać, Sorey dziś był naprawdę bardzo markotny, w nocy nie dawał mi spać, ciągle czegoś chcąc, ty chciał pić, tu było mu zimno, tu zmów ciepło, a tu chciał do pracy wstać i tak całą noc nie dając mi spokoju, zasypiając nad ranem i gdy ja też już chciałem, usłyszałem dzieci, wygląda na to, że mi sen nie jest dziś pisany.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Delikatnie rzecz ujmując, nie czułem się najlepiej. Nie miałem siły na cokolwiek, a każdy, nawet ten najmniejszy ruch wymagał ode mnie niesamowitych pokładów energii. Co mi się działo? I dlaczego? Ten deszcz w połączeniu ze zmęczeniem tak na mnie wpłynął? Wiem, że deszcz i ja się tak niezbyt lubimy, ale niemożliwe, żebym aż tak się źle czul. Wcześniej, kiedy chorowałem, to nawet się trochę ruszałem, byłem w stanie mu uciec i przejść całkiem długi odcinek drogi. A teraz? Z łóżka wychodziłem i już się przewracałem. Coś jest ze mną zdecydowanie nie tak. Może ja się starzeję...? Nie no, idzie mi tu na ziemi czwarty rok, to nie jest dużo dla anioła. Ani dla człowieka. Chociaż, ja wróciłem tu na ziemię w dosyć niecodzienny sposób. Nikt inny chyba nie uciekł z nieba, bo czemu ktokolwiek miałby to robić? A owszem, bo ja taki troszkę nienormalny jestem i oszalałem na punkcie Mikleo, no i więc musiałem przy nim być. Tylko ciekawe, czemu on po mojej śmierci nie poszedł tam razem ze mną. Przecież jest aniołem, ma dostęp do nieba... prawda? Czy nieprawda? Sam nie wiem. 
- Owieczko? – powiedziałem cicho, podnosząc się do siadu. Ja spałem, nie spałem? Nie za bardzo byłem pewien.  
Jedynym źródłem światła był rozpalonym kominek. Za oknem nie dość, że było ciemno, to jeszcze padało, sądząc po dźwięku uderzania kropel o parapet. Było ciemno, bo dzień już się kończył, czy dopiero zaczynał? Trudno było mi stwierdzić. Mam nadzieję, że się zaczynał, bo musiałem iść do pracy. Jeszcze nie wiem, jak to zrobię, ale tam pójdę. Muszę. Co moi nowi koledzy z pracy sobie o mnie pomyślą? Na pewno nic miłego. I już będę skreślony na starcie. 
Myślałem, że Mikleo jest obok mnie, no ale nigdzie go nie było. Czyli to chyba nie jest poranek... to niedobrze. Nie dość, że nie poszedłem do pracy, to jeszcze nie pomagam. A na pewno Mikleo potrzebuje mojej pomocy. Więc skoro potrzebuje pomocy, to czemu mnie nie obudził? Przecież bym wstał i mu pomógł. Albo doczołgałbym się i bym mu pomógł. Jedno z tych na pewno by zrobił. 
Mikleo nie przyszedł, co akurat dziwne nie było, powiedziałem to tak cicho, że nikt by tego nie usłyszał, no chyba, że byłby w tym pokoju. No a nie było nikogo poza mną, więc nikt tego nie usłyszał. Więc gdzie mój mąż mógłby być...? Na dole. Albo u dzieci. Trudno było mi stwierdzić, która godzina. Gdzieś tu był zegar, no ale nawet nie wiem, gdzie dokładnie. Trochę ciemno tu było. 
Ostrożnie wstałem z łóżka i progres, bo się nie przewróciłem. Ciesząc się z tego, powolutku wyszedłem z pokoju, nasłuchując, czy Mikleo nie ma tu na piętrze, no ale ani go nie słyszałem, ani nigdzie nie dostrzegłem, aby w którymś z pokoju dzieci było światło. Czyli muszę zejść na dół... a ja dam radę zejść na dół, po tych schodach? Już czułem, jak mi się nogi trzęsły, więc może to być troszkę problematyczne dla mnie. No ale nie chcę tu siedzieć sam, chcę iść do mojego męża. I do dzieci. A co ja mam sam w sypialni robić? I z tym nastawieniem skierowałem się w stronę schodów. Najwyżej spadnę z tych schodów i tyle ze mnie będzie... przynajmniej już nie będę cierpiał na niedobór Mikleo.

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Westchnąłem cicho, kładąc dłoń na jego czole, mój biedaczek ledwo żyję i on chce iść do pracy? Pomagając mu wstać z ziemi, położyłem z powrotem do łóżka, biorąc do rąk ręcznik, który zanosząc do łazienki, zmoczyłem gorącą wodą, wracając do niego kładąc go na jej czole.
- Wybacz, ale ty do pracy dziś nie pójdziesz, źle się czujesz, straż jest powiadomiona, już o tym masz odpoczywać, a gdy tylko dojdziesz do siebie, możesz wrócić do pracy - Powiedziałem, poprawiając ręcznik na jego czole.
- Muszę iść - Powiedział, zachrypiałym głosem nie mając siły nawet wstać z łóżka. Westchnąłem cicho, podchodząc do kominka, dorzucając do niego drewno.
- Leż, ja zajmę się dziećmi, przyniosę ci coś ciepłego do picia - Poprosiłem, wychodząc z pokoju, idąc po maluchy, które już nie chciały spać, zabierając je na dół, rozłożyłem zabawki w salonie, przygotują mężowi ciepłą herbatę, którą zaniosłem mu, stawiając na szafce nocnej, nim wróciłem do dzieci, robiąc im owsiankę.
I znów nakarmiłem maluchy, umyłem naczynia, bawiłem się z dziećmi, chodziłem do Soreya, upewniając się, że wszystko z nim w porządku przynosząc mu ciepłe napoje, a nawet zupę jajeczną dobra na przeziębienie, którą znów zrobiłem dla dzieci i dla niego samego chcąc, aby poczuł się lepiej.
Pilnowałem cały dzień, aby mój mąż miał wszystko to, czego potrzebował, nie zapominając o dzieciach, które cały czas potrzebowały mojej uwagi.
Musząc dbać o wszystkich, byłem już wykończony całym dniem pracy, chcąc już odpocząć, musząc, zamiast tego położyć, spać maluch, poczytać im książeczkę na dobranoc, a później zrobić zioła dla męża, które mu przyniosłem.
- I jak się czujesz? - Zapytałem, wieczorem, gdy dzieci już poszły spać, a ja zająłem się teraz całkowicie moim mężem.
- Dobrze, wrócę jutro do pracy - Powiedziałem, ale brzmiał, tak jakby zaraz miał umrzeć.
- Oczywiście wrócisz, o ile z łóżka wstaniesz, bo jak na razie się nie zapowiada - Powiedziałem, kładąc się obok niego, przytulając do siebie, mój panie jako on był zimny, przy nim to nawet ja sam wydawałem się, być bardziej gorący, a to dopiero jest dziwne.
- Wstanę, obiecuje ci to - Powiedziałem, chwilę później mocniej wtulając się w moje ciało, zasypiając szybciej, niż było to możliwe.

Dnia następnego, mimo że obiecał, obietnicy nie dotrzymał, nie był w stanie wstać, nie mówiąc już o wybudzeniu się ze snu. Nawet płacz dzieci nie był w stanie go obudzić, no i on chciał iść do pracy? Ciekawe jak.
Nie budząc go ze snu, wyszedłem cicho z pokoju, zajmując się naszymi małymi szkrabami, nie mówiąc już o zwierzakach, które również potrzebowały mojej uwagi.
Nie mając wyjścia, zająłem się wszystkim i zwierzakami i dziećmi i nawet mężem, który wciąż był padnięty i jak tu się nim nie zajmować? Mój biedaczek.
Zmieniając mu okłady, rozpaliłem ogień w kominku, przynosiłem herbaty i zioła, aby mu ulżyć w cierpieniu.
Szkoda, że nie mogłem mu pomóc, mimo że bardzo chciałem, jedyne co mogłem mu dać to zioła i ciepłą herbatę, która może pomóc mu tylko na chwilę, niestety nie miałem nic lepszego, aby mu pomóc, mimo że bardzo próbowałem.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 To nie zależało od tego, czy ja chciałem iść do tej pracy, czy też nie. Ja musiałem tam iść. Ledwo pracę zacząłem, i już miałem sobie wolne zrobić? No nie wypadało. To wszystko przez ten głupi deszcz. Gdyby nie deszcz, albo gdyby ćwiczenia odbywały się w jakimś pomieszczeniu, wszystko byłoby w porządku. No ale nie, natura musiała ze mnie zrobić głupka i musiało padać cały dzień. Pada zresztą do teraz chyba. Albo mam już omamy słuchowe. Sam już nie wiem, wszystko mi się miesza i nie jestem pewien, co działo się wokół mnie. 
- Muszę iść do pracy – bąknąłem, z trudem to mówiąc. Nie miałem na to zwyczajnie siły... obym jutro czuł się lepiej, bo nie mam pojęcia, jak ja sobie poradzę jutro, nawet jak miałaby być to zwykła warta.
- Jak się będziesz czuł tak samo źle jak dzisiaj, to nie będzie miało to sensu, przecież tam nawet nie dotrzesz – powiedział zmartwiony, pomagając mi położyć się na łóżku. 
- Dopiero co zacząłem tę pracę, nie mogę już sobie wolnego robić – bąknąłem, opadając na poduszki. Byłem strasznie wyzuty z siły... jak wcześniej byłem chory, to też się tak paskudnie czułem? Nie pamiętam. Ale dosyć dawno byłem chory... Mam chyba więc prawo przechorować to teraz trochę bardziej, prawda? Nie, nie mam żadnego prawa chorować, muszę się ogarnąć i iść jutro do pracy. Tak, tylko o tym teraz powinienem myśleć. 
- No i jak ty masz pracować, skoro nawet nie dasz rady się tam wstawić? – dopytał, dalej się mi przyglądając ze zmartwieniem, jakbym mu tu teraz umierał. No a nie umierałem. Czułem się tylko tak odrobinkę gorzej niż zazwyczaj, ale to nie powód do paniki. Czy nie pójścia do pracy.
- Doczołgam się – odpowiedziałem, na co mój mąż westchnął cicho, nie chcąc komentować mojej odpowiedzi. I bardzo dobrze, bo ja zdania nie zmieniam. 
Mikleo otulił mnie dokładnie kocem, rozpalił w kominku i przytulił się do mojego ciała. Jaki on był cieplutki... jak miło było się do niego przytulić. I w ogóle z łóżka nie wychodzić. Ale już za kilka godzin będę musiał wstać, ogarniać się i iść do pracy. Podjąłem się jej i będę konsekwentny. 
Kiedy otworzyłem oczy, zdałem sobie sprawę z tego, że po pierwsze, nadal padało, a po drugie, było za jasno. Powinienem już dawno być w pracy. Zaspałem. Zawsze budziłem się na czas. Spanikowany od razu zerwałem się z łóżka, no ale jakoś tak się stało, że zakręciło mi się w głowie i upadłem na podłogę. Ale to na pewno nie było dlatego, że nadal byłem słaby, tylko dlatego, że za szybko wstałem... tak, to dlatego, musi być dlatego, innego wyjścia nie widzę i nie zaakceptuję. 
- Jeszcze raz mi wstaniesz z tego łóżka, to cię do niego przywiążę – usłyszałem niezadowolony głos Mikleo, który nagle pojawił się przy mnie. A skąd on w ogóle przyszedł? Kiedy to zrobił? W ogóle go nie zauważyłem. 
- Ale muszę iść do pracy. Czemu mnie nie obudziłeś? – spytałem niemrawo, rozglądając się dookoła. Trochę miałem wrażenie, że podwójnie widzę. To nie był dobry znak... no ale to i tak mnie nie powstrzyma przed udaniem się o pracy, nawet jak już jestem grubo spóźniony. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Spojrzałem na niego, cicho wzdychając uparciuch z niego, no ale skoro tego chce, niech idzie, tylko mam nadzieję, że nic się nie stanie, naprawdę nie chciałbym odczuwać jeszcze większego poczucia winy niż już i tak odczuwam, wciąż nie potrafię sobie wybaczyć tego, co się stało, gdybym tylko był bardziej asertywny, nic by się nie wydarzyło, on czułby się dobrze z dziećmi, a ja nadal bym pracował w szpitalu, a gdybym pracował w szpitalu, nie spotkałoby mnie to, co spotkało mnie u tego mężczyzny.
Wzdychając cicho, zdjąłem ręcznik z czoła męża, wstając z kanapy, aby pójść do łazienki na górze na moczyć ręcznik gorącą wodą wracając do męża, kładąc mu ręcznik na górze.
- Mogłeś iść do łazienki na dole, a nie specjalnie na górę - Powiedział, pociągając nosem, zerkając na mnie.
- Tak? A pamiętasz, że drzwi te są zamknięte od lat? - Przyznałem, unosząc brew ku górze, nie rozumiejąc, skąd to pytanie przecież dobrze wie, że łazienka na dole jest zamknięta i nikt jest, nie otworzy.
- Mógłbyś je otworzyć, przecież już do ciebie wróciłem - Powiedział, z czym nie mogłem się nie zgodzić. Wrócił, ale to nie oznacza, że mogę otworzyć te łazienkę
- Porozmawiamy o tym, jak wyzdrowiejesz dobrze? - Poprosiłem, całując go w policzek, wstając z kanapy, zerkając na naszą córeczkę, która wesoło bawiła się swoimi rączkami, świetnie się przy tym bawiąc.
Kręcąc z rozbawieniem głową, pogłaskałem ją po głowie, idą do kuchni, gdzie wyciągnąłem z szafki zioła, które zalałem gorącą wodą, przynosząc je mojemu mężowi do salonu.
- Wypij to, poczujesz się lepiej - Poprosiłem, podając mu do rąk kubek z gorącym napojem.
- A co to jest? - Zapytał, patrząc na to z podejrzeniem w swoim rubinowych oczach.
- Napój, pij, pomoże ci - Wyznałem, tylko czekając, aż się napije ziół, aby usłyszeć jego obrażony na mnie głos.
- Jak mogłeś - Burknął, gdy wypił zioła, krzywiąc się tak, jakby wypił jakąś truciznę, a to przecież tylko zioła.
- Ja? Nic nie zrobiłem, tylko podałem ci zioła, a to ty je wypiłeś - Powiedziałem, niewinnie się uśmiechając do męża, który był na mnie obrażony, nawet na mnie nie patrząc. No proszę, obraził się za moją pomoc, a powinien być mi wdzięczny za pomoc.
- No dobrze, to ty się na mnie obrażaj dalej, a ja położę spać dzieci. Idziemy spać prawda? Pożegnaj się z tatą Hana - Zwróciłem się do córeczki, która przytuliła się do tatusia, nim pozwoliła mi wziąć się na ręce, idąc z braciszkiem do swojego pokoiku, gdzie na dobranoc standardowo przeczytałem książeczkę, która szybko położyła ich do snu, dając mi w tej chwili czas, aby zająć się ich tatusiem..
- No to teraz ty chodź - Podszedłem do kanapy, pomagając mojemu słabemu mężowi wstać z kanapy, idąc powoli do naszej sypialni, mijając schodek po schodku, robiąc to bardzo powoli tak, aby Sorey przypadkiem się nie przewrócił, nie chcąc, aby przypadkiem zrobił sobie krzywdę.
- Jesteś pewien, że chcesz iść jutro do pracy? Nie wyglądasz najlepiej - Zauważyłem, patrząc na niego ze zmartwieniem.

<Pasterzyku? C:> 

sobota, 26 sierpnia 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Nie byłem pewien, kiedy w ogóle zasnąłem po raz kolejny... no tak to już zdecydowanie miało nie być. Jestem naprawdę beznadziejny. Powinienem mu pomagać, nie leżeć. Gdybym po tej pierwszej porcji rosołu nie zasnął, no to bym był bardziej taki ruchliwy. Nie czułbym się lepiej, to na pewno, no ale nie byłbym taki rozleniwiony. Bo leżę tyle godzin pod kołdrą, nic nie robię, no to i się rozleniwiłem. A tak to bym się trochę poruszał, mięśnie rozruszał, przyzwyczaił do bólu i mojego stanu, no to byłoby zupełnie inaczej. 
Nie wiem, co mnie wybudziło ze snu, ale chyba były to dzieci. Usłyszałem ich głosiki, usłyszałem głos Mikleo, który nakazywał im być cicho. Niepewnie zacząłem podnosić się do siadu, powoli otwierając oczy. Jak zimno było... i ciemno. Kiedy mi tak dzień uciekł? Kilka godzin treningu, później jeden sen, chwila walki z Mikim, drugi sen... i już wieczór? Jak to tak? Nie podoba mi się to ani trochę. Miałem wspaniałe plany, w końcu miałem pomagać Mikleo, miałem zajmować się dziećmi... no i co zrobiłem? Nic. Nawet po sobie nie pozmywałem. Powinno mi być wstyd, no i jest mi wstyd. Muszę w końcu być dla niego wsparciem, a nie leżeć i zajmować kanapę, na której by sobie pewnie leżały dzieci, albo Miki z dziećmi... 
- Dada! – usłyszałem, kiedy tylko podniosłem się do siadu. 
Nim się zorientowałem, oparłem o kanapę, to moja malutka księżniczka już przyczłapała do mnie na czworaczkach i próbowała się do mnie wspiąć. Co za maleństwo słodziutkie... i kochane... w ogóle jej dzisiaj nie widziałem. A to niedobrze. To oznaczało, że je zaniedbuję, a tego chciałem uniknąć. Wystarczy, że moje starsze dzieci zaniedbałem. Co prawda, one nie mówiły mi, że tak było, ale coś na rzeczy musiało być, bo pewnego okresu swojego życia nadal nie pamiętam. I Miki nie chce mi o nim opowiedzieć. Mówi, że się nic takiego nie działo, że po prostu wykonywałem obowiązki pasterza, że trochę podróżowaliśmy... ale żadnych konkretów. No to nie jest normalne zachowanie, prawda? 
- Cześć, księżniczko. Troszkę ważysz – powiedziałem cicho, biorąc ją na ręce, by jej pomóc wdrapać się tutaj. 
- Nie troszkę waży, tylko ty taki słaby jesteś. Jak się czujesz? – usłyszałem głos Mikleo i nim się tylko zorientowałem, on usiadł obok mnie. Hana siedziała z jednej strony, Miki z drugiej, jeszcze tylko nie ma miejsca na Haru. Ale Haru bawił się z Luckym i się niezbyt przejmował czymkolwiek. – Jesteś lodowaty... – dodał ze zmartwieniem, kładąc dłoń na moim czole. Wcale nie jestem lodowaty. To on jest za gorący. 
- Czuję się dobrze. Mogę ci pomagać – bąknąłem, przytulając do siebie moją malutką córeczkę. 
- Mhm, widzę właśnie. Co w ogóle dzisiaj robiłeś w pracy? – dopytał, poprawiając moje włosy, które pewnie żyły własnym życiem. Jak zawsze, zresztą. 
- Trening. Na dworze. Najpierw trochę taki kondycyjny, później szermierka, i znów kondycyjny, w międzyczasie trochę przerwy na złapanie oddechu... Gdyby nie padało, nic by mi nie było – bąknąłem, cichutko pociągając nosem. 
- Pójść do pałacu i poinformować ich, że jutro nie przyjdziesz? – zaproponował, na co od razu pokręciłem głową. 
- Ale ja jutro idę do pracy. To będzie mój trzeci dzień, nie mogę tak już sobie odpuszczać – burknąłem, nie chcąc się na to zgodzić. Jestem silnym mężczyzną, dam sobie radę.

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Doskonale rozumiałem, że Sorey chciał mi pomagać i naprawdę nie nie miałem nic przeciwko do czasu, nie zgodzę się w końcu, aby ledwo żyjący próbował mi pomagać, bardziej przeszkadzając, niż pomagając.
Nie lubiłem, kiedy mnie drażnił w taki sposób, ma odpoczywać, nie wchodząc mi w drogę i tego się trzymajmy.
- Nie chce leżeć, chce ci pomagać - Powiedział, wywołując u mnie ciężkie westchnięcie pełne irytacji.
- Pomożesz mi, jak będzie leżał i nie przeszkadzał, bo w takim stanie, tylko przeszkadzasz - Mruknąłem, patrząc na niego z przymrużonymi oczami, ostrzegawczo tak jakbym właśnie patrzył na małe dziecko, a nie dorosłego faceta, którym przecież jest.
Sorey nie był zadowolony, cały czas powtarzając mi, że chce wstać i mi pomóc, ale w czym? Przecież ja pomocy nie potrzebowałem, byłem duży i na tyle silny, aby ogarnąć dom bez pomocy mojego męża, on niech odpoczywa, a ja zajmę się całą resztą.
- Sorey jeszcze raz spróbujesz wstać i mnie zdenerwujesz, obiecuje ci, że tego pożałujesz - Ostrzegłem, naprawdę już rozdrażniony jego zachowaniem, miał tylko jedno zadanie, grzecznie leżeć i nie sprawiać mi kłopotów, a nawet to mu nie wychodzi, irytuje mnie, próbując wstać z kanapy, mimo że nie może z niej wstać.
- Chce ci tylko pomóc, a ty się od razu złościsz na mnie - Gdy to powiedział, położyłem dłoń na czole, wzdychając cicho, co za głupek, gdyby nie to, że jest w złym stanie, chyba bym go walnął w ten głupi łeb.
- Złoszczę się, bo robisz sobie krzywdę swoją głupotą, dlatego bardzo proszę, zacznij mnie słuchać i leż spokojnie nie sprawiając mi więcej problemów niż to koniecznie, musisz do jutra wydobrzeć a żeby tak się stało, musisz leżeć w łóżku i oszczędzać siły - Poprosiłem, wychodząc do kuchni, aby przynieść mu gorącego rosołu, siadając obok niego.
- Zjedz, rozgrzejesz się - Powiedziałem, pomagając mu się troszeczkę podnieść do siadu, karmiąc go jak małe dziecko, którym w sumie zawsze dla mnie był. Bo gdyby się tak nas tyn zastanowić, jeśli nie zwracam na niego uwagi, obraża się na mnie jak dziecko, cały czas chce mojej uwagi jak dziecko, a więc wychodzi na to, że mam troje dzieci, a nie dwoje, ale czy mi to przeszkadza? Ani trochę.
Nakarmionego męża nakryłem znów kocami, pomagając mu położyć się na kanapie, całując delikatnie w czoło, nim znów zmieniłem mu okład na cieplejszy, dbając o to, aby było mu ciepło w ten okropny ponury dzień.
Tak jak podejrzewałem, mój mąż, gdy tylko się najadł mimo potężnych chęci, znów opada na poduszkę, był zmęczony i wycieńczony tym dniem i on chciał jeszcze mi pomagać tylko po co? Przecież widział, że doskonale radzę sobie sam. Zresztą, gdy ja sam źle się czułem, nie pozwalał mi nic robić. A więc niech teraz nie oczekuje, że ja pozwolę mu robić cokolwiek.
I to nie dlatego, że chce się na nim zemścić. Ja po prostu się o niego martwię. Nie chcę, aby obijał się o ścianę lub znów uderzył o stół rozwalający łuk brwiowy, niech śpi i nie wchodzi mi w drogę, bo jeśli dalej będzie się tak zachowywał, próbując za wszelką cenę mi pomóc, przywiąże go do łóżka i już nie będzie miał wyjścia jak tylko leżeć i czekać na moją łaskę.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Nie miałem w planach takiego leżenia, a już zwłaszcza spania. Kiedy ja tak właściwie zasnąłem? W jednej chwili jadłem obiad, i to bardzo dobry obiad, i do tego jeszcze tak cudownie gorący, a w drugiej już leżę tutaj, przykryty kocem. Tak być nie miało. Miałem się zająć dziećmi, spędzić z nimi miło czas, pobawić się, pomóc Mikleo w ogarnięciu domu... a co robiłem? Leżałem na kanapie, jakby gdyby nigdy nic. Tak być nie powinno, Nawet jeżeli czuję się źle, muszę się ogarnąć, zebrać w sobie i mu po prostu pomagać. Jestem jego mężem, moim obowiązkiem jest mu pomagać, nawet jak miałbym mu tu umierać. Chociaż, jakby się tak nad tym zastanowić, no to się trochę czuję tak, jakbym umierał. Odkąd wróciłem do domu, byłem lodowaty, bolały mnie mięśnie, miałem problem z poruszaniem się... tak, to nie wróżyło dobrze. Nie wiem, jak ja jutro stawię się w pracy. Nie ma żadnej możliwości, że się wykuruję do jutra. Niezależnie od tego, jak się będę tego następnego dnia czuł, w pracy się pojawię. Doczołgam się tam. I po zamku też się będę czołgać. Nie może być tak, że pierwszy trening i już coś mi jest, co o mnie tam będą mówić...? 
- Ale i tak potrzebujesz mojej pomocy – bąknąłem, dalej próbując się podnieść. Nie może być tak, że moja Owieczka najsłodsza robi wszystko, a ja się tu wyleguję i nic nie robię. To jest bardzo niesprawiedliwy podział obowiązków. 
- Ja już prawie skończyłem, będę mógł ci pomóc w przenoszeniu się do sypialni – zaproponował, czego tak nie do końca zrozumiałem. W jakim przenoszeniu? Po co mam się przenieść, skoro będę mu pomagał. To nie ma sensu, przynajmniej dla mnie. 
- Ja się nigdzie nie wybieram, tylko ci pomagam – burknąłem, pusząc niezadowolony policzki. Czułem się paskudnie, tak jakbym myślał i odpowiadał ze strasznie dużym opóźnieniem. Naprawdę mi to tak dużo czasu zajmowało? Czy mi się już coś tam w głowie pierdzieli? Sam już nie wiem, jedyne, czego chcę, to żeby po prostu już czuć się lepiej. Jak spałem, to nie było źle. Znaczy, nawet nie wiedziałem, że śpię i tym samym nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje... Sorey, skup się, nie idziesz spać, masz pomóc Mikleo. I później zająć się dziećmi. I później... i później jeszcze coś porobić. Na pewno coś się znajdzie. 
- W tym stanie nie możesz pomagać. Musisz się wygrzać, i to porządnie – ja swoje, Miki swoje, jak zawsze zresztą. Zazwyczaj mu odpuszczam, ale dzisiaj nie mogę tego zrobić. Muszę się jakoś ogarnąć i mu pomóc. Postanowiłem sobie, że mu pomogę, no i mu pomogę. – Przygotować ci coś ciepłego do picia? Kąpiel? Jeszcze troszkę rosołu?
- Chcę ci pomóc – burknąłem, próbując wstać. No i wstałem, ledwo, i nie wiem, jak to się stało, ale jakoś tak sekundę po tym straciłem władzę w nogach, no i upadłem, uderzając głową o kant stołu i rozwalając sobie skroń, tak jak to zrobił kiedyś Miki. 
- Za taką pomoc to ja ci podziękuję – odparł niezadowolony, klękając przy mnie i lecząc moją ranę, po której zaraz nie było śladu. – Już, siadaj i mnie nie denerwuj – dodał, pomagając mi wstać i położyć na kanapie. Nie chciałem leżeć, nie miałem prawa leżeć, musiałem mu pomagać...

<Owieczko? c:>

piątek, 25 sierpnia 2023

Od Mikleo CD Soreya

 Mogłem się tego spodziewać, Sorey zawsze nie czuje się dobrze po tak okropnej dla niego pogodzie.
- Zrobiłem rosół, chciałbyś? - Zapytałem, patrząc uważnie na jego twarz, bojąc się o niego, co by nie było, był przemarznięty i zmęczony, najlepiej, aby teraz zjadł coś ciepłego, rozgrzał się i poszedł się położyć do łóżka, a ja zajmę się już całą resztą, w końcu świetnie radzę sobie teraz to i później sobie poradzę, bez niego a on niech odpocznie, bo tego właśnie potrzebuję.
- Zjem, zjem bardzo chętnie - Stwierdził, siadając na krześle, uśmiechając się do dzieci wesoło, w tym czasie ja zagrzałem mu rosół, stawiając przed nim wraz z łyżką, którą od razu chwycił do rąk, zabierając się za szybkie jedzenie posiłku, który bardzo go rozgrzał i z tego, co zauważyłem, również usnął, Sorey ledwo trzymając się na nogach, nie miał siły nawet od stołu wstać, prawie mi przy nim usypiając. Cicho wzdychając, pomogłem moje zmęczonej kaczuszce podejść do kanapy, na której położyłem go, przykrywając grubym kocem.
Mój biedaczek, a wszystko to z powodu tego, że nie dałem sobie rady pracować. Gdybym tylko nie dał się wykorzystywać, on nie musiałby teraz tak cierpieć.
Czuję się z tym naprawdę okropnie, naprawdę nigdy nie chciałem, aby tak się to skończyło.
Miałem nadzieję, że uda mi się pracować i nie dawać wykorzystywać, niestety chyba jestem zbyt naiwny na ten świat. Mimo że żyje na nim dużo dłużej niż mój mąż.
Westchnąłem cicho, całując go w czoło, wracając z tym samym do moich maluchów, które również tak jak ich tatuś były zmęczone po zjedzeniu obiadu, nie chcąc więc męczyć ich jeszcze dłużej, wziąłem na ręce, zanosząc do ich pokoiku, gdzie spokojnie położyłem do łóżeczka, biorąc w dłonie książeczkę, czytając im bajkę, nim odpłynęły zmęczone połową tego dnia.
Nie mając tej chwili już nic do roboty, postanowiłem troszeczkę sobie posprzątać w domu, a przede wszystkim w salonie, gdzie nasze maluchy najczęściej się bawią, nie chciałem w końcu, aby sierść lub inny brud trafiły do ich małych buziek.
Cicho, aby nie obudzić mojego biednego wycieńczonego męża, zacząłem sprzątać w salonie, odkładając zabawki na swoje miejsce, zamiatając podłogi, wycierając szafki, stół, a nawet wyczesując zwierzaki, które roznosiły najwięcej brudu, a mianowicie sierści, która zawsze była wszędzie.
Zajęty zwierzakami, usłyszałem męża, który trudem próbował wstać z trudem, próbował wstać z kanapy, ale po co? Tego jeszcze nie wiedziałem.
Podchodząc do niego, powstrzymałem go przed wstaniem z kanapy, dotykając jego czoła, które było dosyć chłodne, zmartwiony z tego powodu, szybko ruszyłem po ręcznik, który namoczyłem gorącą wodą, kładąc mokry ręcznik na jego czole.
- Leż, nie wstawaj odpoczywaj - Poprosiłem go, delikatnie głaszcząc po jego policzku.
- Muszę wstać, muszę pomóc ci przy dzieciach - Stwierdził, co spowodowało ciche westchnięcie wydobywające się z moich ust.
- Sorey kotku, nie musisz się o nic martwić, dzieci śpią dlatego i ty śpij, nic się nie dzieje, nie musisz wstawać - Wyszeptałem, łagodnie się do niego uśmiechając, postanawiając przynieść mu jeszcze jeden koc, aby być pewnym tego, że będzie mu ciepło i że moja drobna opieka nad nim pomoże mu jutro wrócić do pracy.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Dzisiejszy dzień był przeokropny. Jeszcze wczoraj się strasznie cieszyłem na to, że będzie trening, no ale gdybym wiedział, że będzie taka beznadziejna pogoda, to bym się tak nie cieszył. I zdecydowanie bardziej wolałbym, bym miał spokojny dzień w zamku... dzisiaj padało nieprzerwalnie cały dzień, co strasznie na mnie wpływało i po ukończeniu treningu byłem padnięty. Gdyby tak nie padało, na pewno nie byłbym tak wykończony. Głupia pogoda. Jestem pewien, że jutro będzie piękne i cieplutkie słoneczko, no a ja będę w murach zamku... 
Wróciłem do domu w naprawdę paskudnym nastroju. Byłem zmęczony, zziębnięty i przemęczony, jedyne, czego w tym momencie chciałem, to zakopać się w pościeli, przy rozpalonym kominku, i nie wychodzić z łóżka przez najbliższy tydzień. Niestety, na to sobie pozwolić nie mogłem. W końcu to był mój drugi dzień w pracy, i trzeciego już miałbym nie przychodzić? To by o mnie nie najlepiej świadczyło, a przecież byłem aniołem, anioły są bardziej wytrzymałe od ludzi, powinienem więc świecić przykładem. 
Kiedy tylko przekroczyłem próg domu, od razu zdjąłem buty i skierowałem się na górę, by przebrać się w coś bardziej ciepłego i przede wszystkim suchego. Nie witałem się jeszcze z rodziną, bo jak najszybciej chciałem z siebie zdjąć przemoczone ubrania. To po pierwsze, a po drugie musiałem się ogarnąć. Nie chciałem, by Miki widział, że czuję się trochę gorzej, bo pewnie nie dość, że miałby wyrzuty sumienia, to jeszcze nalegałby, bym został jutro w domu. A zostać nie mogłem. Musiałem się ogarnąć i mieć nadzieję, że się nie rozchoruję... no ale było ze mną naprawdę paskudnie. W końcu byłem kilka godzin w deszczu, a nie tylko przez chwilę, jak miało to czasem miejsce. W tym momencie liczę tylko i wyłącznie na moją odporność, która jest lepsza, no ale nadal nie najlepsza. 
Wytarłem więc włosy, przebrałem się w cieplutkie rzeczy, rozwiesiłem te mokre... no ale ja absolutnie się lepiej nie poczułem. Dalej byłem zimny i rozdygotany, ale pomimo tego zebrałem się w sobie i z delikatnym uśmiechem zszedłem na dół. Musiałem odciągnąć od siebie jakiekolwiek podejrzenia. Miałem wyglądać w miarę dobrze, więc trzeba było jakoś opanować to drżenie ciała, które dawało od razu wszystkim znać, że ze mną coś jest nie tak. 
- Sorey, wróciłeś – usłyszałem zaskoczony głos Mikleo, kiedy wszedłem do kuchni się z nim przywitać. – Nie usłyszałem, kiedy wszedłeś do domu. 
- Chciałem się najpierw przebrać w suche rzeczy – wyjaśniłem z nieco wymuszonym uśmiechem nie chcąc, by zauważył, że jestem przemarznięty. 
- Bardzo zmokłeś? Mój Boże, jesteś strasznie zimny – zauważył, kiedy tylko mnie pocałował i wysuszył włosy jednym ruchem ręki. On to naprawdę jest kochany...
- Przesadzasz, zaraz będzie ze mną lepiej – odparłem, odsuwając się o niego, by nie musieć go martwić. Jakoś mi się uda ogarnąć. A jak nie... cóż, nie mam wyjścia, musi być ze mną lepiej. A jak będzie źle, no to i tak nie będę miał innego wyjścia, jak tylko następnego dnia iść do pracy. Na szczęście będę miał wartę w zamku, więc jakoś wytrwam. Oby tylko nie było żadnych dziwnych i niecodziennych sytuacji, bo sobie mogę nie dać rady. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Wyspany a do tego bardzo zadowolony rozciągnąłem się w łóżku jak kot, zerkając na okno, za którym dostrzegłem kropelki deszczu uderzające o parapet, to by wyjaśniało skąd ten dobry humor i poczucie relaksu, chociaż to drugie może być, zasłużą mojego męża, który jak zawsze dobrze potrafił się mną zająć.
Zadowolony podniosłem się do siadu, zerkając na zegarek, który wskazywał na to, że mój mąż najprawdopodobniej jeszcze jest w domu, zaciekawiony czy może go jeszcze spotkam, wyszedłem z łóżka, schodząc po schodach na dół, znajdując męża w kuchni pijącego kawę.
- Owieczko? Dlaczego nie spisz? Nie musisz przecież tak wcześnie wstawać, chyba cię nie obudziłem prawda? - Zapytał niepotrzebnie zmartwiony, podchodząc do mnie, aby ucałować mnie w czoło.
- Nie skarbie, nie obudziłeś mnie, po prostu jest idealna dla mnie pogoda, jak mógłbym więc tracić dzień na sen, martwię się tylko o ciebie, nie chce, abyś zachorował lub by stało ci się coś złego - Przyznałem, patrząc na niego ze zmartwieniem w swoich oczach.
- O mnie się nie martw ja sobie rade dam, wrócę do domu po pracy i się porządnie wygrzeje, a na razie muszę już iść do zobaczenia owieczko - Dopił szybko kawę, całując mnie w czoło, zakładając na ramiona płaszcz i buty na stopy nim wyszedł z domu na deszcz, który dla niego nie był niczym przyjemnym. Mój biedaczek, w takie dni jak te najchętniej poszedłbym za niego, aby nie musiał się męczyć, niestety teraz już nigdzie mnie nie wypuści samego, po tym, co się stało.
Wzdychając cicho, nakarmiłem nasze zwierzaki, siadając na kanapie z książką w dłoni, mając w tej chwili czas dla siebie, dzieci jeszcze spały, a ja skupiając się tylko na sobie. Zrelaksowany, leżąc na kanapie, czytałem stronę za stroną, nasłuchując tylko płaczu dzieci, do których będę musiał pójść, gdy tylko usłyszę ich płacz.
Nim zdążyłem się całkowicie zrelaksować, moje małe szkraby obudziły się, a ja szybko poszedłem po nich, zabierając ze sobą na dół do salonu, gdzie rozłożyłem im zabawki, w tym czasie szybko przygotowując im owsiankę z owocami, nie chcąc im długo kazać czekać, wracając do nich, najszybciej jak się tylko dało, karmiąc po kolei, łyżeczka po łyżeczce jedno dziecko a później drugie dziecko i takim to sposobem najszybciej jak się tylko da, nakarmiłem maluchy, zostawiając je w salonie, gdzie sam szybko posprzątałem w kuchni, wracając do maluchów, najszybciej jak się tylko da, aby cały czas mieć na nich oko.
Zabawa z maluchami była naprawdę przyjemna, chociaż i tak było mi szkoda tego, że mogły wyjść na dwór, niestety pogoda im na to nie pozwalała, muszą siedzieć w domu czy im się to podobało, czy też nie.
Na moje szczecie dzieci nawet nie myślały o wyjściu na dwór, grzecznie bawiąc się ze mną w salonie, dając mi nawet w tym samym czasie przygotować obiad, którym był ciepły rosół, zrobiłem go nie tylko z myślą o dzieciach, ale i moim biednym mężu, którego na pewno przyjdzie do domu zmarznięty i do tego pewien padnięty a wszystko to zasługa deszczu, który na pewno w niczym mu nie pomoże a wręcz przeciwnie nie dość, że zdołuje, to jeszcze może przeziębić.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Szczerze, to nie byłem za bardzo zmęczony, bo i czym miałbym się zmęczyć? Chciałem coś jeszcze porobić w domu, ale jak już skończyłem się bawić z maleństwami, no to Miki zdążył wszystko porobić, co mi się nie spodobało. Ja miałem to zrobić, nie on, on miał odpoczywać, no ale przecież mnie nie posłucha, bo i po co. No nic, jutro przecież też jest dzień, prawda? Jutro się bardziej postaram. 
- Ja nie jestem zmęczony. Więc skoro ja zmęczony nie jestem, i ty nie jesteś zmęczony, to możemy wykorzystać ten czas na coś przyjemnego – zaproponowałem, kładąc swoje dłonie na dole jego pleców. 
- Mhm, a to nie będzie za bardzo męczące? Jutro musisz wcześnie wstać. Do bardzo ważnej pracy. Nie chcę, byś przeze mnie się spóźnił – odpowiedział, niby tak niezbyt za tym pomysłem, no ale jego ciało drżało delikatnie pod wpływem mojego dotyku. Czyli się tylko ze mną droczył... lubię, jak to robił. Wtedy z chęcią także mu odpowiadałem podobnie. 
- No wiesz, jeżeli nie chcesz, no to dam ci spokój. Ale będę musiał jakoś inaczej wykorzystać ten nadmiar energii, jaki mam... może pójdę sprzątać? – odparłem równie niewinnie, dalej delikatnie drażniąc jego ciało, które chętnie mi się poddawało. 
Jeszcze tak przez jakiś czas się przekomarzaliśmy, jednocześnie drażniąc swoje ciała nawzajem, pobudzając się coraz to bardziej z sekundy na sekundę. Mikleo w końcu łaskawie się zgodził na seks, oddając mi się całkowicie. Szkoda tylko, że całkowicie nie mogłem tego wykorzystać. Musieliśmy w końcu zachować ciszę, by dzieci nie obudzić, a tak konkretnie to Miki musiał zachować się w miarę cicho, co niezbyt mu wychodziło i musiałem go uciszać poprzez pocałunki. 
Po seksie przyszła oczywiście pora na równie cichą kąpiel bo przecież cały czas musieliśmy mieć na uwadze śpiące dzieci. Z tego co zrozumiałem, dzisiaj nie miały żadnej drzemki, więc powinny spać jak zabite, no ale i tak nie chciałem ryzykować. Pomogłem Mikleo się umyć, on pomógł mnie, a kiedy już oboje byliśmy umyci i pachnący, mogliśmy położyć się spać. 
Rano nie obudziłem się pełen energii i to nie dlatego, że po wczorajszym dniu nie miałem energii. Dzisiaj padał deszcz. Słyszałem, jak krople wody uderzają o parapet i dach, a to od razu sprawiało, że mi się nic nie chciało. Najchętniej to bym się odwrócił plecami do okna, okrył porządnie kołdrą i wtulił się w Mikleo, no ale trzeba było iść do pracy. A treningi odbywają się na dworze... jeżeli później ten deszcz nie przestanie padać, no to ja tam umrę. Może nie dosłownie, ale po tylu godzinach na zimnym, nieprzyjemnym deszczu nie będę się czuł najlepiej. 
Pomimo mojej wewnętrznej niechęci podniosłem się z łóżka, bardzo cichutko i ostrożnie, by nie zbudzić mojego słodziutkiego Mikleo, i zabrałem się za ogarnianie. Musiałem się przebrać, umyć twarz, coś zrobić z tymi włosami... chociaż, czy jest sens? I tak koniec końców będę wyglądać jak zmokła kura. Z tego powodu zdecydowałem je tylko jako tako związać i zejść na dół, na kawę. Podczas popijania tego cudownie gorącego napoju wyglądałem przez okno obserwując, jak mocno padał deszcz. Tyle dobrego, że Miki będzie szczęśliwy, bo ja na pewno nie będę. 

<Owieczko? c:>