Nie byłem za bardzo zadowolony z tego, że Nori musiał tu przyjść. Nadal mu nie ufałem, po prostu jak na człowieka był wręcz za podejrzanie dobry. Jakby coś ukrywał. I nie wiem, co do tego wszystkiego miało to, że wcześniej ja byłem człowiekiem. Chociaż, jakby się tak zastanowić, to z opowieści Mikleo i dzieci też wyglądało na to, że też byłem podejrzanie za dobry... Ale Miki nie chciał mi o czymś mówić, więc istniała szansa, że jednak nie byłem idealny. A skoro ja nie byłem idealny, no to ten Nori tym bardziej. A jednak Misaki za niego wyszła... lepiej, by traktował moją córkę jak księżniczkę, bo jeżeli dowiem się, że ją jakoś skrzywdził, to za siebie nie ręczę.
Nie miałem jednak na razie żadnych podstaw do sądzenia, że jest dla niej niedobry, poza oczywiście moją intuicją, dlatego teraz musiałem się zachowywać... przyzwoicie. I to nie dlatego, że nie chciałem spać na kanapie. Znaczy się, nie chciałem, czemu miałbym chcieć, no ale to mnie tak nie przerażało. Nie raz zasypiałem na kanapie, będąc za bardzo obrażony na Mikleo... wracając, musiałem się zachować, by nie zrobić przykrości Misaki. Zamierzałem jednak wchodzić w interakcje z Norim tylko wtedy, kiedy absolutnie będę musiał.
- Witajcie – odezwałem się, idąc za Mikleo. Tyle dobrego, że nie musiałem za bardzo udawać uśmiechu, bo na widok moich maleństw kochanych jakoś tak sam się uśmiechnąłem. Chociaż, gdyby wróciły do nas trochę później, nie narzekałbym. Dzięki temu trochę dłużej poleżałbym w łóżku z moim aniołkiem kochanym, no ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Czy jak to się mówi. – Dzień dobry, księżniczko. Stęskniłaś się? – odezwałem się do Hany, która już się śmiała radośnie i wyciągała rączki w moją stronę. Jak ona strasznie Mikleo przypomina, mój Boże... jakie to szczęście, że nasze maleństwa bardziej przypominały mamę niż mnie. Misaki i Merlin też były bardziej jak Mikleo, chociaż nie wiem, skąd oni mają takie brązowe włosy. Ja miałem brązowe włosy? No chyba nie. A może jednak tak. Sam już nie wiem. – Jakoś tak strasznie pobudzone są – zauważyłem, zabierając od Misaki i jej partnera nasze pociechy. Ja nie miałem problemu, by wziąć bliźniaki naraz na ręce, trochę tej wprawy nabrałem.
- Od rana trochę niemrawe były, ale chyba po prostu nie mogły się doczekać powrotu do rodziców – wyjaśniła Misaki, ściągając płaszcz. Nori, jako dżentelmen powinien jej w tym pomóc... no ale już nic mówić nie będę, miałem być miły.
- Wchodźcie śmiało, woda na herbatę powinna się zaraz zagotować – zachęcił Miki, podczas kiedy ja zanosiłem nasze bliźniaki do salonu.
Dzieci od razu zainteresowały się kociakami i pieskiem, które właśnie przyszły się przywitać. To dobrze, że tak się dogadują i lubią ze sobą bawić; jak trochę pogonią za Luckym albo Muffinką, to tak się zmęczą, że później kładzenie ich spać to była kwestia czasu, i to niedługiego. Chociaż, czy powinienem teraz pozwolić im gonić za zwierzakami? Może najpierw trzeba je nakarmić? Albo umyć? Nie chciałbym, by poszły głodne spać... Powinienem zapytać się Misaki, czy wymagają jedzenia albo kąpania. Ale to oznaczało, że musiałbym przejść do kuchni, gdzie znajdowała się reszta towarzystwa, i zostawiłbym dzieci bez opieki. A to raczej nieodpowiedzialne, już nie mówiąc o tym, że dzieci chciały mojej uwagi, wyciągając jakieś zabawki. Chyba więc powinienem tutaj z nimi posiedzieć, dopóki Mikleo z naszymi gośćmi nie przyjdzie tutaj. A co, jeżeli nie przyjdzie? Mam nadzieję, że tu przyjdą, bo jednak bym trochę z innymi ludźmi porozmawiał. Nawet z Norim, no ale też tak bez przesady.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz