Nie rozumiałem, dlaczego uważał, że był dla nas problemem. Lailah jest tu przecież z własnej, nieprzymuszonej woli i chwała jej za to, jest naprawdę niesamowita i bez niej nie dałbym sobie rady. A dla mnie nie był żadnym problemem. Był moim mężem, najważniejszą osobą w moim życiu, i zawsze będę go wspierał. Jest ciężko, owszem, zwłaszcza kiedy mój mąż myśli, że jestem tym obrzydliwym facetem i rzuca się na mnie, co może być opłakane w skutkach dla mnie i jego, no ale damy sobie radę. Jakoś przez to przejdziemy.
- Owieczko, nie jesteś dla nas żadnym ciężarem. Poprosiłbym cię tylko, byś za dużo na siebie nie brał, nadal osłabiony jesteś i możesz sobie zrobić krzywdę. W sumie, to nie tylko sobie – powiedziałem, chwytając w ostatnim momencie Haru, który powoli zaczął się wyślizgiwać z jego objęć.
- Nic mi nie jest, po prostu troszkę go źle chwyciłem – próbował się obronić, a ja zauważyłem, że zaczęły mu nogi drżeć.
- Mhm, albo po prostu są za ciężkie. Trochę się naszym maluchom przytyło – wyjaśniłem, ciężko wzdychając. No i o tym mówiłem, ledwo się teraz ruszał, ledwo trzymał się na nogach, a koniecznie musi trzymać dwie kluchy na rękach, co czasem mi sprawiało problem, a co dopiero jemu. – Wolisz usiąść na kanapie czy na fotelu? I jak na kanapie, to powinienem ją złożyć?
- Sorey, nie muszę... – zaczął, lekko się chwiejąc. Chwyciłem go za jedno ramię, by nie upadł, a Lailah od razu do niego podeszła, by zabrać od niego Hanę. Jeszcze tego brakowało, by upadł z dzieckiem, nie dość, że sobie by zrobił krzywdę, to jeszcze naszej córeczce...
- Właśnie widzę. Proszę, połóż się na kanapie, będzie ci wygodnie – zaproponowałem, powoli go do niej prowadząc, jednocześnie trzymając przez ten czas Haru.
Pomogłem Mikleo usiąść, podałem mu poduszkę pod plecy, a kiedy już miałem pewność, że wygodnie siedział, podałem mu naszego synka, a Lailah córeczkę. Widziałem, że nasze maleństwa chciały do mamy, a i ja nie miałem z tym żadnego problemu. Pod warunkiem, że Miki siedzi, bo z tego co dostrzegłem, to ma jeszcze za mało siły. Chyba w nocy niezbyt się mu dobrze spało... Czy mógłbym zrobić dla niego coś, by zabrać od niego te koszmary? Jest w bezpiecznym miejscu, otoczony znajomym otoczeniem, więc nie powinien mieć koszmarów. Chyba, że co robię nie tak, a biorąc pod uwagę, jak głupi jestem, to na pewno co robię nie tak. Nie wiem tylko, co. Może później Miki mi wyjaśni, co robię nie tak, by móc się poprawić. Bo chcę się poprawić. Dla niego. I dla dzieci. Bo jak Miki będzie szczęśliwszy, to i dzieci też będą szczęśliwe.
- Podać ci coś? Coś do jedzenia, do picia? – zaproponowałem, przyglądając się mu uważnie.
- Nie, dziękuję – odpowiedział, bardziej się skupiając na dzieciach.
Ja i tak uważałem swoje, dlatego poszedłem do kuchni, by przygotować dzieciom owoce. Zdecydowałem się na truskawki, które nasze maleństwa uwielbiały, no ale nie tylko maleństwa. Miki także je lubił. Może nawet się skusi i trochę ich poje...? I może poprawią mu humor, bo ja trochę poległem w tej kwestii.
- Sorey, mówiłem ci, że niczego nie chcę – odezwał się Mikleo, kiedy zauważył, jak idę w ich kierunku z miską pełną truskawek.
- A kto powiedział, że to dla ciebie? Ja to dzieciom zrobiłem, i Lailah. Nie wszystko kręci się wokół ciebie – wyjaśniłem, udając lekko oburzonego, podając mu miskę, by trochę nakarmił nasze maleństwa. – Ale jak chcesz, to możesz skosztować – dodałem, całując go w czoło. – Daj mi znać, jak będziesz za bardzo zmęczony, przeniosę cię na górę – poprosiłem, chcąc zaraz wracać do kuchni, musiałem w końcu przygotować dzieciom coś na obiad.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz