Spojrzałem na niego jak na największego idiotę, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę. Czy on naprawdę myśli, że ja go w tym momencie gdziekolwiek samego puszczę? I to jeszcze po tym, co się stało zarówno w tej pierwszej, jak i drugiej pracy. W szpitalu go wykorzystywali do granic możliwości, na palcach jednej dłoni można było policzyć osoby, które tam naprawdę pracowały, nie mam pojęcia, jak oni sobie poradzą tam teraz bez Mikleo... oby tylko jego obowiązków w całości nie przejęła Misaki. Chociaż, ona wygląda i zachowuje się jak ktoś, kto potrafi postawić na swoim, dlatego pewnie powiedziałaby nie na taką propozycję. Albo zażądała podwójnej stawki za podwójną robotę. Całe szczęście, że tę jedną cechę odziedziczyła po mnie, bo w sumie tylko tyle dobrego miałem do przekazania moim dzieciom, jeżeli chodzi o charakter, bo cała reszta to już się nie nadawała. A jak chodzi o drugą pracę mojego męża... no cóż, lepiej już o niej nie będę mówić, bo na samo wspomnienie o tym czułem, jak ciśnienie mi wzrasta. Nadal strasznie żałowałem tego, że zostawiłem go przy życiu. Jeżeli kiedyś przypadkiem go zobaczę na ulicy... nie mam pojęcia, jak ja się powstrzymam, żeby się na niego nie rzucić. Pewnie się nie powstrzymam i go zamorduję na ulicy.
- No ty chyba sobie żartujesz – odpowiedziałem, marszcząc gniewnie brwi. – Do pracy na pewno cię nie puszczę. W pierwszej cię nie szanowali i wyzyskiwali, a ty pomimo moich uwag nie chciałeś na to reagować i twierdziłeś, że nic złego się nie dzieje, a się działo. A o tym, co się działo w drugiej pracy, to już nawet wspominać nie będę.
- Już nie będę się tak dawał wykorzystywać. No i chyba nie wszyscy ludzie są tacy źli – starał się brzmieć na pewnego siebie, ale tak niezbyt mu to wychodziło.
- Mhm, zabrzmiałeś bardzo przekonująco, już cię wypuszczam na miasto – sarknąłem, przyglądając się mu z niedowierzaniem. Chyba miał gorączkę, skoro mi tutaj takie rzeczy mówił.
- Nie chciałeś przecież pracować. Chciałeś zajmować się z dziećmi. A ja chcę, byś robił to, czego chcesz – powiedział, odwracając wzrok gdzieś w bok. Przecież ja widziałem, że on też do pracy wracać nie chciał. Na samo wspomnienie o niej spinał się i błądził wzrokiem wszędzie wokół, tylko nie na mnie, bym przypadkiem nie zobaczył tej paniki w jego oczach. I ja miałbym go takiego do pracy puszczać? Nie wiem, jak okropnym mężem musiałbym być, by się na to zgodzić. Najlepszy to ja nie jestem, owszem, ale okropny też nie jestem. Chyba. A przynajmniej tak mi się wydaje.
- Nie chcę iść do pracy, to prawda. Ale wiesz, czego także nie chcę? Żebyś się do czegoś zmuszał. Żebyś dostawał ataku paniki za każdym razem, kiedy będziesz musiał iść do pracy. A przede wszystkim nie chcę, by ktokolwiek cię znów wykorzystał, czy twoich mocy, czy twojego ciała – wyjaśniłem mu dobitnie, przyglądając się mu ze zmartwieniem. Bardzo chciałem zajmować się domem, dziećmi, świetnie się w tym odnajdowałem, ale moje zostanie na pewno tragicznie wpłynęłoby na Mikleo. Co prawda także dużo zależałoby od tego, do jakiej pracy by poszedł, no ale nie chciałem ryzykować jego zdrowiem psychicznym. Ja nie miałem żadnych przeciwskazań, by pracować, no to pracować będę. Od tego nie umrę.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz