Byłem tak straszliwie zmęczony, nie miałem siły mówić, czując ciężar na klatce piersiowej, chciałem, tylko aby mój Sorey położył się obok mnie, pomagając mi wychodzić ciało, które wręcz mnie piekło, trochę tak jakbym leżał a tej chwili w ognisku.
- Połóż się przy mnie, to mi pomoże - Wychrypiałem, nie mogąc zbyt długo na niego patrzeć, czując straszne zmęczenie i brak energii, to trochę tak jakbym cały czas pracował, choć w rzeczywistości, nie robiłem zupełnie nic, czując puste, już raz się tak czułem od razu po śmierci męża i chociaż teraz żyje, nie ma go przy mnie, a to nawraca moje wszystkie dolegliwości.
- Oj Miki powinieneś odpocząć, a ja ci w tym nie jestem stanie pomóc - Powiedział, trzymając dłoń na moim czole co chociaż trochę mi pomagało.
- Nie gadaj, tylko to zrób - Mruknąłem, swoim słabym głosem czując silną potrzebę snu, znów, chociaż niedawno wstałem, wciąż czułem zmęczenie, potworne zmęczenie, które nie dawało mi spokoju.
Sorey w końcu położył się obok mnie, delikatnie się przytulając.
- Jesteś rozpalony - Powiedział zmartwionym głosem, gdy on sam był lodowaty, wygląda na to, że mój stan udzielił się i mu.
Nie odpowiedziałem, nie mając na to siły, byłem okropnie zmęczony, tylko sekundy dzieliły mnie od porządnego snu.
Obudziłem się kilka godzin później, od razu dostrzegając, że i Sorey śpi obok mnie znacznie cieplejszy ode mnie, wygląda na to, że jego zimno znów przeszło na mnie a moje ciepło na niego.
Zaspany patrzyłem na niego, dostrzegając to okropne zmęczenie na jego twarzy, mój biedaczek o mnie się martwi, a sam ledwo na nogach się trzyma.
Czując się źle z tym faktem, bo I z mojej winy to było, wtuliłem się w jego ciało, po prostu milcząc, nie chcąc go obudzić, nie chcąc, aby znów wstał. Myśląc, że musi zrobić wszystko, gdy nie musi zrobić nic. Lailah zajmuje się dziećmi i chociaż bardzo chciałbym jej pomóc. Wiem, że nie mogę moje ciało, jest wciąż za słabe, pragnące odpoczynku, który i tak nic mi nie dawał, dopóki nie było przy mnie męża, męża, który pomógł mi zasnąć i wychłodzić ciało, które znów przestało tak okropnie palić.
Sorey obudził się w końcu, rozciągając leniwie w łóżku, tak jakby na chwilę zapomniał o wszystkich obowiązkach.
- Dzień dobry owieczko - Przywitał się, całując mnie w czoło. - Jak się czujesz? - Dopytał, kładąc dłoń na moim czole.
- Dobrze, na pewno lepiej niż ty, wyglądasz jakby cię coś zjadło i wypluło - Powiedziałem, zgodzę z prawdą.
- Cóż wiedziałeś, co bierzesz, trzeba było myśleć - Zażartował sobie, całując moje usta i może by mnie to rozbawiło, gdyby nie to, że czułem się źle z tego powodu, wiedziałem przecież, że jeśli o siebie nie zadbam, on wróci do pracy, a tego nie chciałem.
- Wiesz dobrze, że nie o to mi chodzi, martwię się o ciebie, zdecydowanie się nadwyrężasz, może jednak dobrze będzie, jeśli wrócę do pracy, ty będziesz z dziećmi tak jak tego chciałeś a ja przecież sam sobie radę, postaram się tym razem, chociaż troszeczkę postawić granice - Obudziłem, mimo że, prawdę mówiąc akurat tego pewnie w ogóle nie bylem.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz