Miałem wrażenie, że on mnie w ogóle nie słuchał, nasze dzieci i zwierzaki miały co jeść może nie na miesiące, ale do końca tego na pewno im starczy, na razie nie musi się niczym martwić, niech dojdzie do siebie, a później wróci do pracy.
- Wiesz, żeby dzieci i zwierzaki miały co jeść, musisz mieć siłę na pracę, a ty nie masz na nią siłę - Wytłumaczyłem, zmęczonym już głosem, trochę na głowie miałem, a więc mogłem chyba na chwilę zmrużyć oczy, jutro znów poczuje się lepie po śnie, mogąc kolejny dzień pracować.
- Dam rade, choćbym miał się czołgać, zrobię to dla ciebie, dzieci z zwierzaków - Powiedział tak pewnym głosem, że gdyby nie to, że dobrze go znałem, pewnie bym mu w to uwierzył.
- Nie gadaj głupot, idź już spać - Poprosiłem, wymęczony całym dniem schowany w ramionach męża zamknąłem oczy, zasypiając szybciej, niż mógłbym się spodziewać.
Kolejne dni mijały mi bardzo szybko, chociaż przyznać muszę bardzo męcząco, pracy miałem dosyć sporo czy to przy dzieciach, czy przy mężu, a i zwierzaków nie mogłem pozostawić bez opieki i takim o to sposobem całymi dniami pracowałem, nocą padając wykończony jak nigdy dotąd.
Z tego zmęczenia zdążało mi się być bardziej rozdrażnionym, nie pokazywałem tego bliskimi, aby nie było im przykro, wychodząc coraz częściej na dwór, aby wsiąść kilka głębokich wdechów musząc się uspokoić, trochę czasu Sorey był już chory, a ja z tego wszystkiego zacząłem się martwić o to, co dalej, co z nim, co z jego pracą, co z pieniędzmi? Pytań miałem mnóstwo, ale odpowiedzi brak i jak tu nie zacząć wariować?
Westchnąłem cicho, znów kolejnego dnia wstając wcześniej rano z łóżka, idąc do dzieci, które już się obudziły, zdecydowanie za wcześnie jak na nie, zmartwiony przyjrzałem się im po samym przyjrzeniu się im, już wiedziałem, czego chcą, nasze robaczki chciały.
Wychodząc z ich pokoju, szybko skierowałem się do kuchni, gdzie zabrałem się do pracy, nad jedzeniem dla naszych maluchów robiąc to, najszybciej jak się tylko dało, aby nie musieli zbyt długo czekać.
- Już jestem - Odezwałem się, słysząc nawoływania naszych szkrabów, które zabrały się za jedzenie, tak jakby wieki nie jadły, nie rozumiejąc, dlaczego tak jest, westchnąłem cicho, napełniając ich małe brzuszki, kładąc je do łóżka, czekając aż znów zasnął, nim zabrałem się z ich pokoiku do kuchni. Posprzątałem, nie mając ochoty już spać, nie wracając do łóżka, mimo że bym mógł.
Zamyślony usłyszałem szmer, który zmotywował mnie do wyjścia z kuchni i rozejrzeniu się po salonie na schodach, dostrzegając mojego męża, który właśnie wstał i chyba czuł się już lepiej, a przynajmniej na takiego wyglądał.
Uśmiechając się do niego łagodnie, poczekałem, aż się zjawi na dole.
- Dzień dobry owieczko - Przywitał się ze mną, całując mnie w usta, uśmiechając się przy tym ciepło.
- Dzień dobry skarbie, jak się czujesz? - Zapytałem, przyglądając mu się z uwagą, ciesząc się w duchu, że sam wstał i czuje się lepiej, to znaczy nie wiem, czy czuje się lepiej, ale wygląda zdecydowanie lepiej.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz