W nocy, gdy otworzyłem oczy, czułem się naprawdę źle, nie wiedząc, z jakiego powodu, całe ciało paliło mnie żywym ogniem, wywołując ból..
- Sorey - Szepnąłem cicho, gdy tylko go dostrzegłem na tym głupim fotelu, dlaczego on na nim leży? Przecież miał spać ze mną.
Widząc, że nie jestem w stanie go obudzić, powoli ześlizgnąłem się z łóżka, a z powodu wciąż słabych nóg upadłem na ziemię, czym od razu obudziłem mojego męża.
- Miki co ty wyprawiasz? - Sorey od razu podszedł do mnie, pomagając mi wstać z ziemi, kładąc z powrotem na łóżko.
- Próbowałem cię obudzić, dlaczego nie śpisz, zemną w łóżku? - Wyszeptałem, zmęczony wtulając się w jego ciało, które było lodowate w porównaniu do mojego, które znów było bardzo gorące, sprawiając mi nieprzyjemny ból.
- Nie chciałem ci nic zrobić - Powiedział, głaszcząc po głowie.
- Zostań ze mną, nie chce być tu sam - Powiedziałem, a mój głos przypominał płacz, do którego się zamówiłem chyba z tego bólu i palącego poczucia winy.
- No już owieczko nie płacz, nic się nie dzieje - Ucałował mnie w czoło, wtulając się w to gorące ciało. - Jesteś strasznie ciepły - Dodał, przylegając do mnie.
- A ty strasznie zimny, a to moja domena - Stwierdziłem, nareszcie czując się dobrze, teraz gdy Sorey mnie porządnie wychłodził, a ja go wygrzałem swoim ciałem, mogłem na chwilę odpłynąć, nie czując już palącego bólu, który tak bardzo mi doskwierał.
Obudziłem się ponownie dość późno, wciąż nie czując się najlepiej, a mimo to wstałem z łóżka, chwiejnym krokiem wychodząc z naszej sypialni, powoli idąc po schodach, opierając się o ścianę, potrzebując kilka chwil, aby zejść na dół. Czując, jak nogi ugięły mi się pode mną, a ja spałem ze schodów.
- Miki! - Usłyszałem głos męża, syknąłem cicho z bólu, podnosząc się do siadu, czując dłonie Soreya, które podniosły mnie sadzając na kanapie. - Co ty wyrabiasz? - Zapytał, przyglądając mi się uważnie.
- Chciałem zejść na dół do ciebie i chyba zrobiło mi się słabo- Powiedziałem, leżąc na kanapie, na którą sam mnie położył, mimo że chciałem z niej wstać.
- Nie rób mi tam więcej, mogłeś przecież coś sobie zrobić - Skarcił mnie, jak małe dziecko zostawiając na tej nieszczęsnej kanapie, idąc po nasze dzieci, z którymi do mnie wrócił do kilku minutach. Maluszki od razy wyciągnęły rączki w moją stronę, co zachęciło mnie do wstania z kanapy i wzięcia szkraby na ręce.
- Jesteś pewien, że chcesz wracać do pracy? - Zapytałem, nie chcąc, aby z mojej winy wracał do pracy, bo przecież to ja zawiniłem, ja miałem o siebie dbać i gdybym tylko to zrobił, wszystko byłoby tak, jak być powinno, a zamiast tego nie będę mógł już chodzić do pracy, a to oznacza, że Sorey do niej wróci, mimo że nie chce do niej wracać.
- Nie rozmawiajmy o tym teraz, teraz to musisz dojść do siebie - Wyszeptał, całując mnie w czoło, wstawiając z kanapy, słysząc pukanie do drzwi.
Naszym gościem okazała się Lailah, której w duchu byłem bardzo wdzięczny za to, że przyszła Sorey teraz będzie potrzebował pomocy, gdy ja nawet z chodzeniem mam problem.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz