Delikatnie rzecz ujmując, nie czułem się najlepiej. Nie miałem siły na cokolwiek, a każdy, nawet ten najmniejszy ruch wymagał ode mnie niesamowitych pokładów energii. Co mi się działo? I dlaczego? Ten deszcz w połączeniu ze zmęczeniem tak na mnie wpłynął? Wiem, że deszcz i ja się tak niezbyt lubimy, ale niemożliwe, żebym aż tak się źle czul. Wcześniej, kiedy chorowałem, to nawet się trochę ruszałem, byłem w stanie mu uciec i przejść całkiem długi odcinek drogi. A teraz? Z łóżka wychodziłem i już się przewracałem. Coś jest ze mną zdecydowanie nie tak. Może ja się starzeję...? Nie no, idzie mi tu na ziemi czwarty rok, to nie jest dużo dla anioła. Ani dla człowieka. Chociaż, ja wróciłem tu na ziemię w dosyć niecodzienny sposób. Nikt inny chyba nie uciekł z nieba, bo czemu ktokolwiek miałby to robić? A owszem, bo ja taki troszkę nienormalny jestem i oszalałem na punkcie Mikleo, no i więc musiałem przy nim być. Tylko ciekawe, czemu on po mojej śmierci nie poszedł tam razem ze mną. Przecież jest aniołem, ma dostęp do nieba... prawda? Czy nieprawda? Sam nie wiem.
- Owieczko? – powiedziałem cicho, podnosząc się do siadu. Ja spałem, nie spałem? Nie za bardzo byłem pewien.
Jedynym źródłem światła był rozpalonym kominek. Za oknem nie dość, że było ciemno, to jeszcze padało, sądząc po dźwięku uderzania kropel o parapet. Było ciemno, bo dzień już się kończył, czy dopiero zaczynał? Trudno było mi stwierdzić. Mam nadzieję, że się zaczynał, bo musiałem iść do pracy. Jeszcze nie wiem, jak to zrobię, ale tam pójdę. Muszę. Co moi nowi koledzy z pracy sobie o mnie pomyślą? Na pewno nic miłego. I już będę skreślony na starcie.
Myślałem, że Mikleo jest obok mnie, no ale nigdzie go nie było. Czyli to chyba nie jest poranek... to niedobrze. Nie dość, że nie poszedłem do pracy, to jeszcze nie pomagam. A na pewno Mikleo potrzebuje mojej pomocy. Więc skoro potrzebuje pomocy, to czemu mnie nie obudził? Przecież bym wstał i mu pomógł. Albo doczołgałbym się i bym mu pomógł. Jedno z tych na pewno by zrobił.
Mikleo nie przyszedł, co akurat dziwne nie było, powiedziałem to tak cicho, że nikt by tego nie usłyszał, no chyba, że byłby w tym pokoju. No a nie było nikogo poza mną, więc nikt tego nie usłyszał. Więc gdzie mój mąż mógłby być...? Na dole. Albo u dzieci. Trudno było mi stwierdzić, która godzina. Gdzieś tu był zegar, no ale nawet nie wiem, gdzie dokładnie. Trochę ciemno tu było.
Ostrożnie wstałem z łóżka i progres, bo się nie przewróciłem. Ciesząc się z tego, powolutku wyszedłem z pokoju, nasłuchując, czy Mikleo nie ma tu na piętrze, no ale ani go nie słyszałem, ani nigdzie nie dostrzegłem, aby w którymś z pokoju dzieci było światło. Czyli muszę zejść na dół... a ja dam radę zejść na dół, po tych schodach? Już czułem, jak mi się nogi trzęsły, więc może to być troszkę problematyczne dla mnie. No ale nie chcę tu siedzieć sam, chcę iść do mojego męża. I do dzieci. A co ja mam sam w sypialni robić? I z tym nastawieniem skierowałem się w stronę schodów. Najwyżej spadnę z tych schodów i tyle ze mnie będzie... przynajmniej już nie będę cierpiał na niedobór Mikleo.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz