Nie byłem pewien, kiedy w ogóle zasnąłem po raz kolejny... no tak to już zdecydowanie miało nie być. Jestem naprawdę beznadziejny. Powinienem mu pomagać, nie leżeć. Gdybym po tej pierwszej porcji rosołu nie zasnął, no to bym był bardziej taki ruchliwy. Nie czułbym się lepiej, to na pewno, no ale nie byłbym taki rozleniwiony. Bo leżę tyle godzin pod kołdrą, nic nie robię, no to i się rozleniwiłem. A tak to bym się trochę poruszał, mięśnie rozruszał, przyzwyczaił do bólu i mojego stanu, no to byłoby zupełnie inaczej.
Nie wiem, co mnie wybudziło ze snu, ale chyba były to dzieci. Usłyszałem ich głosiki, usłyszałem głos Mikleo, który nakazywał im być cicho. Niepewnie zacząłem podnosić się do siadu, powoli otwierając oczy. Jak zimno było... i ciemno. Kiedy mi tak dzień uciekł? Kilka godzin treningu, później jeden sen, chwila walki z Mikim, drugi sen... i już wieczór? Jak to tak? Nie podoba mi się to ani trochę. Miałem wspaniałe plany, w końcu miałem pomagać Mikleo, miałem zajmować się dziećmi... no i co zrobiłem? Nic. Nawet po sobie nie pozmywałem. Powinno mi być wstyd, no i jest mi wstyd. Muszę w końcu być dla niego wsparciem, a nie leżeć i zajmować kanapę, na której by sobie pewnie leżały dzieci, albo Miki z dziećmi...
- Dada! – usłyszałem, kiedy tylko podniosłem się do siadu.
Nim się zorientowałem, oparłem o kanapę, to moja malutka księżniczka już przyczłapała do mnie na czworaczkach i próbowała się do mnie wspiąć. Co za maleństwo słodziutkie... i kochane... w ogóle jej dzisiaj nie widziałem. A to niedobrze. To oznaczało, że je zaniedbuję, a tego chciałem uniknąć. Wystarczy, że moje starsze dzieci zaniedbałem. Co prawda, one nie mówiły mi, że tak było, ale coś na rzeczy musiało być, bo pewnego okresu swojego życia nadal nie pamiętam. I Miki nie chce mi o nim opowiedzieć. Mówi, że się nic takiego nie działo, że po prostu wykonywałem obowiązki pasterza, że trochę podróżowaliśmy... ale żadnych konkretów. No to nie jest normalne zachowanie, prawda?
- Cześć, księżniczko. Troszkę ważysz – powiedziałem cicho, biorąc ją na ręce, by jej pomóc wdrapać się tutaj.
- Nie troszkę waży, tylko ty taki słaby jesteś. Jak się czujesz? – usłyszałem głos Mikleo i nim się tylko zorientowałem, on usiadł obok mnie. Hana siedziała z jednej strony, Miki z drugiej, jeszcze tylko nie ma miejsca na Haru. Ale Haru bawił się z Luckym i się niezbyt przejmował czymkolwiek. – Jesteś lodowaty... – dodał ze zmartwieniem, kładąc dłoń na moim czole. Wcale nie jestem lodowaty. To on jest za gorący.
- Czuję się dobrze. Mogę ci pomagać – bąknąłem, przytulając do siebie moją malutką córeczkę.
- Mhm, widzę właśnie. Co w ogóle dzisiaj robiłeś w pracy? – dopytał, poprawiając moje włosy, które pewnie żyły własnym życiem. Jak zawsze, zresztą.
- Trening. Na dworze. Najpierw trochę taki kondycyjny, później szermierka, i znów kondycyjny, w międzyczasie trochę przerwy na złapanie oddechu... Gdyby nie padało, nic by mi nie było – bąknąłem, cichutko pociągając nosem.
- Pójść do pałacu i poinformować ich, że jutro nie przyjdziesz? – zaproponował, na co od razu pokręciłem głową.
- Ale ja jutro idę do pracy. To będzie mój trzeci dzień, nie mogę tak już sobie odpuszczać – burknąłem, nie chcąc się na to zgodzić. Jestem silnym mężczyzną, dam sobie radę.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz