W końcu nie czułem zimna, które wysysało ze mnie wszelkie siły życiowe. I jeszcze wstałem o własnych siłach, zszedłem po tych przeklętych schodach... no i byłem padnięty. Znaczy się, może nie padnięty, ale zamiast do pałacu to chętniej udałbym się na kanapę. To nie musi jednak świadczyć o tym, że jestem padnięty, pewnie jestem tylko... rozleniwiony. W końcu, tyle przeleżałem, bo się ruszać nie mogłem, nic robić nie mogłem... tylko czasem troszkę przy dzieciach mogłem pomóc, no ale to było nic. Kiedyś bardziej mu pomagałem. Ale też wtedy nie przewracałem się o własne nogi. Mój Boże, nigdy już więcej nie wyjdę na deszcz. Ani na śnieg. Nawet na sekundę. Już nigdy więcej nie chcę być chory. W ogóle. To paskudne uczucie i mam go dosyć na najbliższą wieczność. Że też ogień musi być moim żywiołem... chyba to jest najbardziej problematyczny ze wszystkich żywiołów. Albo to ja taki problematyczny jestem i do niczego się nie nadaję. Jedno z tych dwóch na pewno. O ile nie oba na raz, bo ja mam do tego talent. Albo bardziej przeklęty jestem, bo talent to coś takiego pozytywnego, a to pozytywne nie jest.
- Czy jak ci powiem, że jest ze mną dobrze, to mi uwierzysz czy znów będziesz na mnie tak dziwnie patrzył? – odpowiedziałem pytaniem na jego pytanie, cicho wzdychając ze zmęczenia. Rozleniwiłem się przeokropnie. Następnym razem już się go słuchać nie będę, tylko będę działał tak, jak zawsze, czyli pomagał przy domie i chodził do pracy. I wtedy już się nie rozleniwię, i jakoś przyzwyczaję wtedy swoje ciało do większego wysiłku, i będzie bardziej odporne, i wytrzymałe, i ogólnie... no, lepsze. A nie tak beznadziejnie słabe. Chyba oto mi zostało bo byciu człowiekiem, bo jako człowiek też taki niezbyt zdrowy byłem.
- Tak w połowie ci uwierzę, dobrze? – zaproponował taki kompromis, na co musiałem się zastanowić. Czy ja chcę takiego kompromisu? Przecież mówiłem mu prawdę za każdym razem, jak się mnie o to pytał. Nie miałem wyjścia, musiałem się czuć dobrze, nawet jak moje ciało wskazywało na coś zupełnie innego.
- A czemu tylko w połowie? – dopytałem, pusząc poliki w niezadowoleniu, jak małe dziecko.
- Bo skoro zszedłeś sam po schodach, to czujesz się lepiej, ale nie na tyle lepiej, by wrócić do pracy, bo cię to zmęczyło – wyjaśnił, na co zmrużyłem oczy. To niesamowite, jak bardzo jest spostrzegawczy przy mnie, no ale już nie zauważa, że ktoś go perfidnie wykorzystuje albo chce wykorzystać.
- Jutro na spokojnie już do pracy mogę wracać – burknąłem, oburzony jego stwierdzeniem. – I nie jestem zmęczony. Jestem rozleniwiony, bo nie pozwalałeś mi się ruszać.
Mikleo już chciał coś odpowiedzieć i otwierał usta, by mi odpowiedzieć, ale w tym samym momencie usłyszeliśmy szczekanie naszego pieska oraz pukanie do drzwi. Oby tylko nasze maleństwa się nie obudziły, bo wtedy będą strasznie markotne. Mikleo polecił mi, bym usiadł, po czym uspokajając naszego psa skierował się ku drzwiom. Chciałem za nim pójść i też zobaczyć, kto to do nas przyszedł, bo miałem dziwne wrażenie, że to goniec z pałacu z informacją, że jestem zwolniony. Już nawet ruszyłem za nim, ale zakręciło mi się w głowie i jednak musiałem usiąść, tak, jak Miki polecił. Okazało się, że to nie był żaden goniec, a Alisha zmartwiona tym, że mnie tak długo w pracy nie widziała. Ona to dopiero jest kochana...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz