Zmrużyłem oczy, starając się dostrzec czegoś, co być może mi umyka. Spodziewałem się, że jak zwykle po pracy pójdzie spać, ostatnio ciągle właśnie w ten sposób wyglądała jego rutyna, do której niby się przyzwyczaiłem, ale w rzeczywistości i tak byłem zły. Dopytywałem się, czy aby na pewno czuje się dobrze z powrotu do pracy i utrzymywał, że wszystko w porządku. Po czasie już w to mocno zacząłem mocno wątpić, no ale jego zdanie się nie zmieniło, więc niczego mu nie mogłem udowodnić. Póki mi wprost nie powie, że ma dość, to ja niewiele mogę zrobić, bo nie tak wyglądała nasza umowa.
- Ale nie zmuszasz się do niczego? – dopytałem, patrząc na niego niepewnie. Jeżeli jest coś, co może mnie bardziej zdenerwować z powodu braku seksu, to chyba to, że Mikleo się do niego przymusza. W końcu, nie o to w tym wszystkim chodzi. Seks ma być przyjemny dla obu stron.
- A czy wyglądam ci na kogoś, kto się do czegoś zmusza? – odpowiedział pytaniem, co zmusiło mnie do myślenia.
Rozejrzałem się jeszcze raz po kuchni, w której się znajdowaliśmy. Przyjemny zapach pieczeni unosił się w powietrzu, czyli pewnie takowa znajdowała się w piecu. Wyciągnięte były te ładniejsze naczynia, które Mikleo zwykł wyciągać jedynie przy gościach. Na stole też stały zapalone świece, butelka wina i kieliszki do niego... I sam Miki też wyglądał jakoś inaczej niż na co dzień. Jakoś tak ładniej. Albo to mi już trochę odbija od braku seksu. Wracając, to wszystko wygląda bardzo przemyślanie i starannie. Coś mi się wydaje, że gdyby się zmuszał, to raczej by się nie zmuszał, bo i po co. A przynajmniej tak podpowiadała mi moja logika, no a z nią to równie było.
- Wyglądasz raczej na kogoś, kto się postarał – powiedziałem niepewnie, powoli odsuwając krzesło. Dalej po prostu nie za bardzo dowierzałem w to, co widzę. To była dla mnie dziwna nowość. Kiedy ostatnio tak właściwie mieliśmy taki obiad? Skoro nie musieliśmy jeść, to żadne z nas nie inicjowało czegoś takiego, no bo po co? Tylko kiedy był w ciąży i karmił dzieci piersią, no to dbałem, by dobrze jadł, ale raczej nie było żadnych takich posiłków. Kiedy Miki był w ciąży, no to bardzo często, a później to już zawsze przynosiłem mu jedzenie do sypialni, by nie musiał schodzić i wchodzić po chodach.
- Bo chcę spędzić miłe popołudnie z moim ukochanym mężem – wyjaśnił, na co pokiwałem powolutku głową. Żadnych haczyków, żadnego zmuszania, tylko chęć miłego spędzenia czasu. To brzmiało uczciwie. – Wyciągnę pieczeń – zaproponował, na co od razu pokręciłem głową.
- Ja to zrobię – zaoferowałem, nie mając z tym żadnego problemu, w przeciwieństwie do niego. Nie musiałem się bawić ze ścierką czy rękawicami przy wyjmowaniu z pieca, bo oparzyć się w żaden sposób nie mogłem. W przeciwieństwie do niego.
Tak więc wyciągnąłem pieczeń i nałożyłem trochę sobie na talerz, trochę jemu, podczas kiedy Mikleo otwierał i wlewał wino. Moje myśli powoli zaczęły krążyć wokół tego, co będzie po tym obiedzie, z czego dumny nie byłem. W końcu trochę możliwe jest to, że nawet do tego nie dojdzie, bo mój Miki na przykład za dużo się wina napije, albo stwierdzi, że jest na to za zmęczony... Teraz to powinienem się skupić na tym, co się dzieje teraz, czyli na miłym popołudniu i dobrym obiedzie. Przynajmniej mam okazję z nim porozmawiać, bo w końcu ani nie śpi, ani nie zajmuje się dziećmi.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz