Siedząc na dole z maluchami, które dziś wyjątkowo nie chciały pójść spać, a mogłyby, godzina była późna i szczerze przyznam, byłem już zmęczony całym dniem, zajmowanie się dziećmi, mężem, zwierzakami i domen troszeczkę potrafiło zmęczyć i męczyły naprawdę szczerze.
Opierając się o oparcie kanapy, patrzyłem na dzieci, słysząc dziwne dźwięki dochodzące ze schodów, zdziwiony wstałem z kanapy, podchodząc do schodów, gdzie ujrzałem mojego męża idącego schodek po schodku.
Nie wierząc w to, co widzę. Westchnąłem cicho, podchodząc do niego, pomagając mu powoli zejść po schodach na dół, pomagając usiąść na kanapę.
- Sorey, musisz być ostrożniejszy, mogłeś spaść ze schodów, powinieneś leżeć, a nie chodzić po schodach, więcej kłopotów naprawdę mi nie jest potrzeba - Przyznałem, nakrywając go kocem, całując delikatnie w czoło, nie mając już nawet siły się na niego gniewać, byłem zmęczony a złość w niczym i tak by mi nie pomogła. - Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś? Może ci coś do picia ciepłego przynieść? - Zapytałem, kładąc mu dłoń na czole, ale sprawdzić, czy jest ciepłe, czy wciąż zimne i ku mojemu niezadowoleniu wciąż było zimne, a nawet wręcz lodowate, a to dobre nie było. Martwiąc się o niego, szybko wstałem z kanapy, idąc po ręcznik, który namoczyłem gorącą wodą, wracając do męża, któremu położyłem na czole, owy ręcznik zerkając na dzieci.
- Dada - Zawołała Hana, podążając do kanapy, wspinać się na moich nogach, w czym jej pomogłem.
- Tatuś się źle czuje, musimy się nim dobrze zająć maleńka - Mówiłem, do córeczki pokazując jej chorego tatusia.
- Dada - Powiedziała, przytulając się do taty, głaszcząc go na swój uroczy sposób po klatce piersiowej. Sorey mimo tego, że był zmęczony i osłabiony, przytulił delikatnie do siebie córeczkę, zamykając zmęczone oczy.
Przynajmniej jego dziecko może zaśnie w ramionach taty, ale drugie, drugie wciąż nie chce pójść spać.
Biorąc Haru na ręce, przytuliłem go do siebie, delikatnie bujając nim w ramionach, mój mały chłopiec, co z tymi dziećmi jest dziś nie tak? Zawsze takie grzeczne, ale dziś uparcie nie chciały iść spać, męcząc mnie jeszcze bardziej, prowokując mnie do gniewu, na szczęście byłem bardzo cierpliwy i nie łatwo było mnie wyprowadzić z równowagi.
Maluchy w końcu zasnęły, dając mi trochę spokoju, aby je nie wybudzić ze snu, zabrałem je cicho do ich pokoiku, kładąc do łóżeczka, gdzie nakryłem kołderką maluchy, całując w czoła, wychodząc cicho z pokoju, idąc do sypialni, gdzie rozpaliłem kominek, przygotowując wszystko na powrót mojego męża, po którego musiałem pójść.
- Sorey kotku obudź się - Poprosiłem, delikatnie szturchając jego ramie, wybudzając go ze snu.
- Nie chce - Mruknął, a mimo to wstał z kanapy, idąc grzecznie ze mną do sypialni, z trudem pokonując schodek po schodku, aż dotarliśmy do sypialni, gdzie padł na łóżko, nie mając siły nawet nakryć się kołdrą, którą sam go nakryłem, znów mocząc ręcznik gorącą wodą.
I w taki właśnie sposób całą noc nie mogłem spać, Sorey dziś był naprawdę bardzo markotny, w nocy nie dawał mi spać, ciągle czegoś chcąc, ty chciał pić, tu było mu zimno, tu zmów ciepło, a tu chciał do pracy wstać i tak całą noc nie dając mi spokoju, zasypiając nad ranem i gdy ja też już chciałem, usłyszałem dzieci, wygląda na to, że mi sen nie jest dziś pisany.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz