Nie miałem żadnego wytłumaczenia na swoje słowa, po tym wszystkim, co się wydarzyło, nie chciałem wracać do pracy, bałem się tego, co mogłoby się znów wydarzyć, gdybym jednak rozpoczął znów nową pracę, bałem się tego, że znów ktoś będzie chciał mnie skrzywdzić..
Bez słowa wtuliłem się w jego ciało, nawet słowem się nie odzywając, bo i co mogłem mu powiedzieć? Oboje dobrze wiem, że nie chce wracać do pracy i raczej już nigdy wrócić nie będę chciał, a mimo to ja po prostu chce, aby mój mąż był szczęśliwy a żeby tak było, powinien zostać w domu, wtedy jednak to ja będę musiał iść do pracy, a to znów powoduje, że się boję, boję tego, co się może wydarzyć już w pracy.
- No dobrze - Westchnąłem cicho, wtulony w jego ciało szczerze chcąc już zakończyć temat, który tak strasznie mnie męczyły, a przecież sam go zacząłem, ja to jednak potrafię sam siebie doprowadzić do stanu krytycznego..
Sorey położył dłonie na moich plecach, delikatnie je głaskając, powodując tym samym, że stres uciekał, a ja bardziej trzeźwo patrzyłem na całą tę sytuację.
- Nie mów mi, proszę więcej, że chcesz wracać do pracy dobrze? - Słysząc jego słowa, kiwnąłem delikatnie głową, nic już nie mówiąc, na temat pracy tak jak chciał tego mój mąż, a i ja sam chciałem temat zakończyć, dlatego, tak chętnie zgodziłem się na jego słowa, trwając, tak wtulony w jego ciało, nim nasze skarby przypomniały nam o swoim istnieniu.
Nie mogąc każąc im czekać, wstaliśmy z łóżka, od razy idąc do maluchów, które pogrzebowy naszej uwagi.
Biorąc maluchy na ręce, od razu wywołaliśmy uśmiech na ich buziach no i jak tu ich nie kochać.
Zanosząc maluchy do salonu, Sorey zajął się nimi, gdy ja sam zabrałem się za śniadanie dla maluchów, które musiało być jak zawsze zdrowe, nie mogłem przecież pozwolić, aby nasze szkraby już id najmłodszych lat jadły same zdrowe rzeczy.
Robiąc im owsiankę, zaniosłem do salonu, gdzie nakarmiliśmy nasze maluchy, które tak chętnie zjadły śniadanie, po którym się rozbrykały, chcąc się bawić - Dasz sobie radę? - Zapytał, gdy po umyciu naczyń wrócił do mnie, chcąc być pewnym, że wszystko ze mną w porządku i, że na pewno dam sobie radę z dwójką dzieci.
- Tak Sorey, spokojnie ja sobie poradzę, a ty nie musisz się martwić ani o mnie, ani o nasze dzieci - Wyznałem, całując delikatnie jego usta, odprowadzając go do wyjścia z domu, żegnając się z nim, wracając do dzieci, którym poświęciłem całą swoją uwagę, bawiąc się z nimi, a nawet zabierając ja na dwór, aby mogły sobie spokojnie, poraczkować próbując dogonić psa, który biegał wokół nich, świetnie się przy tym bawiąc.
Nie będąc im potrzeby, usiadłem na tarasie, obserwując uważnie ich, aby w razie co zareagować, mimo wszystko to tylko pies i nigdy nie można mu w stu procentach zaufać.
Dzieci w końcu zmęczyły, się nie mając już ochoty na zabawę, robiąc się strasznie markotne, nie chcąc ich dłużej męczyć, zaniosłem do pokoju, gdzie położyłem do łóżeczka. Czekając, aż grzecznie zasnął, wychodząc cicho z ich pokoju, idąc do salonu, gdzie usiadłem w salonie, czekając na męża ciekawy czy udało mu się coś znaleźć...
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz