Przerażony zacisnąłem oczy, aby się uspokoić, czując mdłości, które zaczęły mi doskwierać.
- Puść - Wydusiłem, wyrywając się z jego uścisku, biegnąc do łazienki, gdzie znów ze stresu z wymiotowałem, mój Boże daj mi siłę, abym to zniósł. - Przepraszam, nie panuje nad tym - Wydusiłem, gdy tylko Sorey wszedł do łazienki, podchodząc do mnie bliżej.
- Nie jestem zły owieczko, nie na ciebie - Wyznał, mocno mnie do siebie przytulając co i ja odwzajemniłem, chowając się w jego ramionach, naprawdę nie chcąc, tego wszystkiego, co zrobiłem, nie chciałem na niego krzyczeć ani go bić to wszystko było silniejsze ode mnie, w snach widzę człowieka, który wywołał u mnie traumę, którą przenoszę na mojego męża, nie chce tego, ale nie umiem inaczej, nie wiem, że to on, nim do tego dojdę, zdążę zrobić mu krzywdę.
- Jestem zagrożeniem dla ciebie teraz, a co jeśli użyje mocy i zrobię ci krzywdę? Powinienem teraz... - Przerwałem, co powinienem zrobić, sam spać nie chce, ale i z nim spać nie powinienem, przecież mogę zrobić mu krzywdę.
- Nie jesteś zagrożeniem, nie martw się o mnie, wiem przecież, że nic mi nie zrobisz - Wyszeptał, całując mnie w czoło, biorąc na ręce, aby zanieść do naszej sypialni, gdzie położył mnie na łóżku, wracając do łazienki, aby posprzątać to, co nabroiłem, wracając do mnie, najszybciej jak się tylko da, delikatnie przytulając, teraz gdy nie spałem i byłem świadom, tego, kim jest, ukrywałem się w jego ramionach, licząc na cud, który pozwoli mi zasnąć bez koszmarów.
Czując dłoń męża na swojej głowie, zamknąłem oczy, powoli zasypiając, teraz gdy wiedziałem, że to on serce die uspokoiło, a ciało opadło ze zmęczenia, usypiając mnie w kilka chwil.
Rano, gdy otworzyłem oczy, rozejrzałem się po sypialni, szybko zdając sobie sprawę, że jestem w domu, bezpiecznym domu gdzie nikt ani nic nie jest w stanie mi zagrozić.
Czując się nieco lepiej, wstałem z łóżka, otwierając okno, aby chociaż odrobinkę chłodu weszło do sypialni, na dworze było okropnie ciepło, a ja nie miałem siły nawet nic w taki dzień jak ten robić.
Chcąc jednak kontaktu z bliskimi, wyszedłem z pokoju, idąc do salonu, gdzie byli wszyscy. Lailah od razu spojrzała na mnie z niepokojem, a Sorey podszedł bliżej, kładąc dłoń na policzku.
- Jak się czujesz? - Zapytał, a ja mimo tego, że psychicznie czułem się fatalnie, uśmiechnąłem się ciepło.
- Dobrze - Powiedziałem to, nie chcąc, aby się o mnie martwili, nic mi nie będzie, jakoś sobie poradzę, muszę tylko w końcu przełknąć to, co się wydarzyło tego feralnego dnia.
- Jesteś pewien? Nie wyglądasz, jakby było ci lepiej - Tym razem odezwała się Lailah, która tak samo, jak i mój mąż nie kupiła mojej odpowiedzi.
- Tak, nie musicie się o mnie martwić, postaram się nie być ciężarem - Powiedziałem, biorąc na ręce nasze dwa skarby, które bardzo chciały mojego towarzystwa, moje piękności jak ja mogłem ich tak zaniedbać swoim zachowaniem, co ze mnie za matką? Mimo tego, co ten mężczyzna mi zrobił, muszę być przy nich, bo taki właśnie jest mój obowiązek.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz