Tak jak myślałem, kiedy Miki tylko wrócił do pracy, znów było gorzej i z nim, i ze mną. Kiedy ja pracowałem z Mikim, to nie chodził aż tak zmęczony, no bo pilnowałem, by pracował do odpowiednich godzin, pilnowałem jego przerw, pilnowałem, by nie miał za dużo pacjentów... może to ja powinienem wrócić do pracy, nie on. Cholera, zachciało mi się siedzieć z dziećmi, wpierw powinienem pomyśleć o Mikleo, a później o sobie. Z jednej strony Miki obiecał mi, że da mi znać, jeżeli coś by się działo. Czemu on musi być tak strasznie uparty i głupi? To moja domena, nie jego.
Pewnego dnia poprosiłem Lailah, by na moment zajęła się naszymi pociechami, na co oczywiście od razu się zgodziła, bo przecież nasze dzieci są strasznie urocze i przepiękne. Ciekawe, czy wszystkie dzieci są takie urocze, czy może nasze... chociaż, te nasze mają naprawdę dobre geny. W końcu Miki jest przepiękny, ja prezentuję się jako, nie najlepiej, no ale też i nie najgorzej, więc wyszły nam takie przesłodkie i kochane.
Tak więc dzieci zostawiłem z Lailah, a sam poszedłem do szpitala odwiedzić mojego męża. Jak akurat tam dotrę, to powinien mieć przerwę. Pytanie tylko, czy z tej przerwy skorzysta... spróbowałby nie. Jeżeli nie, no to ja już dopilnuję, by ją wykorzystał. A jak moje przypuszczenia się sprawdzą, no to jest ostatni dzień jego pracy. A jak w domu porządnie wypocznie, to wtedy ja będę się rozglądać za pracą, ale już nie w szpitalu. Mam dosyć pracy w szpitalu. O mojego męża nie dbają, więc czemu mam dbać o nich?
Wszedłem od razu do jego gabinetu i ku mojemu nie zaskoczeniu, w środku już ktoś był. Oj, Mikleo... a miałeś o siebie dbać. Bardzo grzecznie jak na siebie wyprosiłem panią pacjentkę, która była strasznie z tego niezadowolona. Na odchodne powiedziała, że poskarży się ordynatorowi, ale to mnie nie przestraszyło. No i bardzo dobrze, ja z chęcią porozmawiam z ordynatorem i o wszystkim mu opowiem.
- Sorey, co tu robisz? – spytał Mikleo, kiedy zostaliśmy sami w środku.
- Przyszedłem sprawdzić, co u ciebie słychać. I czy dotrzymujesz obiecanego słowa. Z tego, co widzę, to nie – odezwałem się niezadowolony, krzyżując ręce na piersi.
- Ludzie potrzebują mojej pomocy – wyjaśnił, wstając z fotela.
- Tak, zwłaszcza ta kobieta wyglądała na strasznie umierającą. A jak powoli wychodziła z pokoju... no ja nie wiem, jak ona dała radę wyjść stąd o własnych siłach, taka umierająca była – burknąłem, mrużąc gniewnie oczy.
- Twój sarkazm jest tu całkowicie niepotrzebny... – bąknął cicho, spuszczając wzrok.
- Obiecałeś mi, że będziesz o siebie dbał i że nie będziesz dawać się wykorzystywać. Mało tego miałeś dać mi znać, jeżeli będziesz się źle czuł. Jak długo to trwa...? Mikleo! – krzyknąłem, łapiąc go w ostatnim momencie. Mój mąż tak po prostu stracił przytomność, co strasznie mnie zaniepokoiło. Pewnie za dużo korzystał ze swojej mocy, lecząc ludzi, którzy nie wymagali leczenia. Ludzie zdecydowanie nie zasługują na mojego anioła. Wykorzystują go, jak mogą, i mają pretensje, że jest zmęczony...
Próbowałem go ocucić, ale mi się nie udało, dlatego postanowiłem, że zabiorę go do domu. Kilka pielęgniarek zauważyło, że niosę nieprzytomnego Mikleo i zaproponowało łóżko w szpitalu, ale kategorycznie odmówiłem. Szpitala to on miał w swoim życiu ostatnio za dużo i musi wypocząć w domu. Wróciłem z nim najszybciej, jak tylko mogłem, od razu kierując się z nim na górę. Serce biło mi jak szalone z powodu stresu, a temperatura ciała obniżyła się chyba w sekundę. Jeżeli coś mu się stanie, to nigdy sobie tego nie wybaczę...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz