Dzisiejszy dzień był przeokropny. Jeszcze wczoraj się strasznie cieszyłem na to, że będzie trening, no ale gdybym wiedział, że będzie taka beznadziejna pogoda, to bym się tak nie cieszył. I zdecydowanie bardziej wolałbym, bym miał spokojny dzień w zamku... dzisiaj padało nieprzerwalnie cały dzień, co strasznie na mnie wpływało i po ukończeniu treningu byłem padnięty. Gdyby tak nie padało, na pewno nie byłbym tak wykończony. Głupia pogoda. Jestem pewien, że jutro będzie piękne i cieplutkie słoneczko, no a ja będę w murach zamku...
Wróciłem do domu w naprawdę paskudnym nastroju. Byłem zmęczony, zziębnięty i przemęczony, jedyne, czego w tym momencie chciałem, to zakopać się w pościeli, przy rozpalonym kominku, i nie wychodzić z łóżka przez najbliższy tydzień. Niestety, na to sobie pozwolić nie mogłem. W końcu to był mój drugi dzień w pracy, i trzeciego już miałbym nie przychodzić? To by o mnie nie najlepiej świadczyło, a przecież byłem aniołem, anioły są bardziej wytrzymałe od ludzi, powinienem więc świecić przykładem.
Kiedy tylko przekroczyłem próg domu, od razu zdjąłem buty i skierowałem się na górę, by przebrać się w coś bardziej ciepłego i przede wszystkim suchego. Nie witałem się jeszcze z rodziną, bo jak najszybciej chciałem z siebie zdjąć przemoczone ubrania. To po pierwsze, a po drugie musiałem się ogarnąć. Nie chciałem, by Miki widział, że czuję się trochę gorzej, bo pewnie nie dość, że miałby wyrzuty sumienia, to jeszcze nalegałby, bym został jutro w domu. A zostać nie mogłem. Musiałem się ogarnąć i mieć nadzieję, że się nie rozchoruję... no ale było ze mną naprawdę paskudnie. W końcu byłem kilka godzin w deszczu, a nie tylko przez chwilę, jak miało to czasem miejsce. W tym momencie liczę tylko i wyłącznie na moją odporność, która jest lepsza, no ale nadal nie najlepsza.
Wytarłem więc włosy, przebrałem się w cieplutkie rzeczy, rozwiesiłem te mokre... no ale ja absolutnie się lepiej nie poczułem. Dalej byłem zimny i rozdygotany, ale pomimo tego zebrałem się w sobie i z delikatnym uśmiechem zszedłem na dół. Musiałem odciągnąć od siebie jakiekolwiek podejrzenia. Miałem wyglądać w miarę dobrze, więc trzeba było jakoś opanować to drżenie ciała, które dawało od razu wszystkim znać, że ze mną coś jest nie tak.
- Sorey, wróciłeś – usłyszałem zaskoczony głos Mikleo, kiedy wszedłem do kuchni się z nim przywitać. – Nie usłyszałem, kiedy wszedłeś do domu.
- Chciałem się najpierw przebrać w suche rzeczy – wyjaśniłem z nieco wymuszonym uśmiechem nie chcąc, by zauważył, że jestem przemarznięty.
- Bardzo zmokłeś? Mój Boże, jesteś strasznie zimny – zauważył, kiedy tylko mnie pocałował i wysuszył włosy jednym ruchem ręki. On to naprawdę jest kochany...
- Przesadzasz, zaraz będzie ze mną lepiej – odparłem, odsuwając się o niego, by nie musieć go martwić. Jakoś mi się uda ogarnąć. A jak nie... cóż, nie mam wyjścia, musi być ze mną lepiej. A jak będzie źle, no to i tak nie będę miał innego wyjścia, jak tylko następnego dnia iść do pracy. Na szczęście będę miał wartę w zamku, więc jakoś wytrwam. Oby tylko nie było żadnych dziwnych i niecodziennych sytuacji, bo sobie mogę nie dać rady.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz