Kiwając delikatnie głową, pilnowałem, tylko aby dzieci grzecznie zajadały się owocami, nie mając ochoty jeść ani pić a kto wie, może nawet żyć, ciężko było mi na duszy, z powodu tego, co się stało, a mimo to starałem się udawać, udawać jak nigdy dotąd, dla dzieci i męża, który już i tak bardzo się i mnie martwił, bardziej raczej nie musiał.
Zajmowanie się naszymi szkrabami było bardzo przyjemne, pozwoliło mi, chociaż na chwilę zapomnieć o tym wydarzeniu, które mnie spotkało.
- O proszę, a jednak skusiłeś się na truskawkę? - Zapytał, wchodząc do salonu z dwoma miseczkami zupki dla maluchów.
- Nie, maluchy zjadły - Przyznałem, zgodnie z prawdą nie kłamać, nawet nie mając powodu, aby to robić.
Sorey nie powiedział nic więcej, zabierając ode mnie dzieci, aby jedno z nich wręczyć pani jeziora, to akurat było niesprawiedliwe, przecież i ja mogłem nakarmić jedno z naszych dzieci nawet w takim stanie, ale przecież każdy wie lepiej ode mnie.
Nakarmiliśmy dzieci, bo ja zbyt wiele sił na to nie miałem, aby zrobić to samemu, odkąd stało się to, co się stało, nie mogę w nocy normalnie spać i chociaż anioły nie potrzebują zbyt dużo snu, jest go i tak zbyt mało, jak dla mnie samego.
- Może chcesz się już położyć? - Zapytał, mój Sorey widząc, że tepo wpatruje się w miseczkę po jedzeniu naszych maluchów.
- Tak - Powiedziałem krótko, przytulając do siebie dzieci, które koniec końców zostały mi zabrane, a ja sam wstałem z kanapy, nie chcąc, aby mąż mnie nosił, to zdecydowanie było dla mnie zbyt wiele. Niestety przez to, że byłem słaby, ledwo co umiałem schody pokonać, a to od razy zauważył mój Sorey, który bez gadania wziął mnie na ręce, zanosząc do łóżka, wygląda na to, że teraz jestem bezużyteczny, we wszystkim, co sam chciałbym zrobić.
Sorey położył mnie delikatnie na poduszce, nie zwracając nawet uwagi na otwarte okno, najwidoczniej było na tyle ciepło, że i jemu to odpowiadało.
Milcząc, patrzyłem na niego jak nakrywa mnie cienkim kotem, całując w czoło.
- Potrzebujesz jeszcze czegoś? - Zapytał, chcąc, abym miał wszytko to, czego tylko potrzebuję.
- Dziękuję, niczego już nie potrzebuję - Przyznałem zgodnie z prawdą, czując tylko, że jestem zmęczony jak nigdy wcześniej, najwidoczniej ta cała sytuacja wciąż powoduje, że nie mam siły do życia.
Sorey kiwnął głową, wychodząc z naszej sypialni, a ja próbowałem zasnąć, właśnie próbowałem to bardzo dobre określenie mojego stanu, chociaż bardzo chciałem, nie potrafiłem, bojąc się, że gdy tylko zamknę oczy, znów zobaczę tę okropną sytuację i w śnie zrobię naprawdę komuś krzywdę.
W końcu jednak udało mi się zasnąć i o lie na samym początku wszystko było dobrze, tak znów po kilku godzinach obudziłem się z krzykiem, spadając z łóżka, z powodu rzucania się na łóżku uderzając głową w róg szafki.
Strasznie bolało, co nie było nowością, gdy się człowiek uderzy w coś, to boli.
Sorey musząc słyszeć hałasy, dobiegające z góry przybiegł do mnie, najszybciej jak się tylko dało.
- Co się stało? - Zapytał, przyglądając się uważnie moje ranie przy oku.
- Spałem z łóżka i chyba coś sobie zrobiłem - Przyznałem, trochę obolały.
<Pasterzyku ? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz