poniedziałek, 30 listopada 2020

Od Soreya CD Mikleo

 Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc jego słów. Jak to nie lubi swojego śmiechu? Przecież to był najcudowniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałem. Może i słyszałem go rzadko, i najczęściej był to nieco wymuszony przeze mnie, ale to tylko dlatego, że Mikleo nie śmiał się często. Myślałem, że to dlatego, że grał poważnego i dorosłego anioła, a nie dlatego, że nie lubi swojego śmiechu. Skąd mu się to w ogóle wzięło? Cóż, nie wiem, ale wiem jedno: przekonam go do jego własnego śmiechu. Będę go łaskotał tak długo, póki nie zmienił własnego zdania. 
Ale nie dzisiaj. Znaczy, dzisiaj tylko troszeczkę, tak odrobinkę, bo byłem bardzo zmęczony. Alisha, kiedy tylko się dowiedziała, że od paru di nic nie jadłem, zaraz zaczęła wciskać we mnie strasznie dużo jedzenia, a ja nie mogłem jej odmówić. Rany, to na pewno było zdrowe, aby po takiej głodówce tak dużo jeść? Nie byłem do końca przekonany, ale siedziałem cicho, bardzo skruszony, i z lekką niechęcią jadłem to, co było mi podsuwane. Teraz byłem bardzo senny, a palący się kominek i cudownie miękkie łóżko wcale nie pomagały. 
- Dziękuję, że mi to powiedziałeś. Teraz będę walczył z tobą o to, abyś się tego wyzbył – dodałem, zaczynając go łaskotać. Nic sobie nie robiłem z jego głośnych protestów i słuchałem jego cudownego śmiechu, nie wiedząc, skąd ja na to wszystko mam na to siłę. Byłem osłabione przez ostatnie dni, gdyby mój mąż troszeczkę bardziej się postarał, na pewno by mnie powstrzymał. – Nadal twierdzisz, że nie lubisz swojego śmiechu? – spytałem, przestając go męczyć i patrząc na niego z zawadiackim uśmiechem. Mój mąż oddychał ciężko, próbując za wszelką cenę unormować oddech. Z tymi poczochranymi włoskami i uroczymi policzkami wyglądał bardzo, ale to bardzo słodziutko. 
- Tak, jest okropny – wymamrotał pomiędzy głębszymi wdechami. 
- Nie rozumiem, czemu uważasz go za okropny. Jest cudowny i przepiękny, tak jak cały ty – wymruczałem, całując go w nos. 
- Po prostu… nie pasuje do mnie. Jest głośny i brzydki – dodał, odwracając wzrok. Rany, skąd mu się to wzięło? 
- Hej, nie mów tak. Jest cudowny i bardzo go uwielbiam. I sprawię, że również go polubisz – dodałem, delikatnie całując jego usta i schodząc z niego. Musiałem zgasić świeczki, w końcu oboje chyba chcieliśmy pójść spać. Nie wiem jak mój mąż, ale ja byłem już umyty, przebrany i bardzo zmęczony. Ale w sumie, on chyba też, skoro leży w łóżku. – Nie myśl, że ci odpuszczam, jak będę wyspany, nie dam ci spokoju – dodałem, kładąc się na materacu obok niego. Zaraz wtuliłem się w jego smukłe ciało i wsunąłem dłonie pod jego koszulę. Rany, jego skóra była strasznie chłodna, jak podczas lata jest ona wybawieniem, tak teraz nie było to najprzyjemniejsze uczucie. Nie zniechęcało mnie natomiast na tyle bardzo, abym się od niego odczepił. 
- Już się ciebie boję – odparł, kładąc jedną z dłoni na tej należącej do mojej. Darowałem mu tę ironię, którą jego wypowiedź była przesiąknięta, kiedyś się za to wszystko zemszczę, a wtedy Mikleo będzie żałował, że w taki sposób się do mnie odzywał. I do siebie również. Kto to widział, aby uważać swój śmiech za brzydki, przecież to taki cudowny dźwięk. 

***

Otworzyłem powoli oczy, spodziewając się ujrzeć przy swoim boku Mikleo. Moje serce zabiło znacznie szybciej ze strachu, ale jeszcze przez moment starałem się zachować spokój. Dopiero kiedy podniosłem się do siadu i zauważyłem te do bólu znane mi meble. Tętno znacznie mi przyspieszyło, czemu nie ma Mikleo obok? Przecież wczoraj wróciliśmy do zamku, był tutaj ze mną… prawda? To nie był kolejny sen? Poczułem, jak ogarnia mnie panika, a w głowie pojawiła się tylko jedna myśl: „on nie żyje”. Zacisnąłem palce na kołdrze, czując, jak coraz bardziej zaczynam się trząść. 
- Sorey? 
Odwróciłem głowę w kierunku drzwi i dostrzegłem w nich Mikleo. Czyli on tutaj jest? To nie był sen, tak? Wydawał się być zmartwiony i taki… realny. To musi być on, nie jakieś złudzenie. Czyli nie oszalałem… chyba, sam już nie wiem. Jest tylko jeden sposób, aby się przekonać.
- Mikleo – wymamrotałem jakby w transie, po czym podniosłem się z łóżka i podszedłem do mojego męża. Bez słowa mocno się do niego przytuliłem, wdychając jego zapach. On tutaj był, wrócił do mnie i wszystko było w porządku. – Nie znikaj tak bez słowa – dodałem, troszkę mocniej wbijając palce w jego ciało, musiałem poczuć, że jest prawdziwy, a nie, że jest kolejną marą, którą potrafiłem dostrzec, siedząc samemu w tych czterech doskonale znanych mi ścianach. 

<Mikleo? c:>

Od Shōyō CD Taiki

 Nie za bardzo rozumiałem ekscytacji Taiki’ego, dla mnie święta to po prostu dzień jak co dzień, a może nawet trochę gorszy, bo muszę usługiwać tacie i gościom, których zapraszał. Kiedy byłem dzieckiem, bardzo wcześnie byłem kładziony spać przez mamę, która później kazała mi nie wychylać nosa za drzwi. Wtedy byłem strasznie na nią zły, ponieważ doskonale wyczuwałem nowe osoby w domu, w tym dzieci, które bardzo chciałem poznać. Dopiero później zrozumiałem, że to nie jej wina, a po prostu stosowała się do poleceń taty, który na pewno jej groził. 
Z czasem oczywiście urosłem i byłem w stanie pomagać cioci w gotowaniu i nakrywaniu stołu, nim goście przyszli, a kiedy ogarnąłem troszeczkę iluzję, zmieniałem swój wygląd i byłem przedstawiany jako krewny cioci. Musiałem to robić, by nikt nie zauważył mojego podobieństwa… chociaż ja nie za bardzo potrafiłem go dostrzec. Może odrobinkę do mamy, ona również miała łagodne rysy twarzy, przez które wyglądała strasznie młodziutko, znacznie młodziej niż w rzeczywistości, z tego co wiedziałem. I może kolor włosów miałem po tacie, chociaż chyba ja miałem nieco bardziej intensywny odcień… nie wiem, trudno mi powiedzieć, dawno go nie widziałem, staram się go unikać, kiedy jest w domu, bo wiem, że nie chce mnie widzieć. 
Pokiwałem głową na słowa Taiki’ego, nie za bardzo chcąc wchodzić w szczegóły. Byłem wręcz przekonany, że jego święta wyglądają zupełnie inaczej niż te moje. Pewnie poczuje się źle z tego powodu czy coś w tym stylu, a nie chciałbym, aby przeze mnie się denerwował. Zauważyłem, że kiedy ostatnim razem wspomniałem o swoim życiu, chłopaka coś musiało zdenerwować, widziałem, jak zaciskał pięści, zmieniła się również na moment jego mimika. 
- Ty również? – dopytał, a ja wiedziałem, że będę musiał mu trochę poszerzyć ten temat. Odwróciłem wzrok od cudownego, zimowego obrazka i wbiłem go w swoje palce, zaczynając się nimi bawić. Zauważyłem, że kiedy się denerwuję, moje palce stają się niezwykle irytujące. Może to mój taki tik nerwowy? Chyba na to wychodzi. 
- Tak, znaczy… moje święta wyglądają tak, że zmieniam swój wygląd, by goście taty nie zauważyli między nami podobieństwa, i pomagam cioci w gotowaniu, podawaniu jedzenia i tego typu rzeczy. A kiedy już wszyscy są najedzeni, dopiero wtedy ja i ciocia jemy to, co zostało, dopiero wtedy mamy trochę czasu – wzruszyłem ramionami, kładąc swoje uszy. Nadal nie ukryłem swoich lisich cech, ponieważ chłopak właśnie o to mnie poprosił. 
- Czyli nie obchodzisz – skwitował chłopak z jakąś dziwną złością w głosie. Rzuciłem mu przestraszone spojrzenie nie wiedząc, o co może mu chodzić. Oczywiście, w głębi serca wiedziałem, że to nie na mnie jest zły… chyba… nie no, na pewno nie jest na mnie zły. Czemu miałby? Po prostu kiedy wychwytuję złość, od razu myślę, że to moja wina. – Wiesz, jeśli chcesz, możesz przyjść do nas. Z chęcią cię ugościmy – dodał, z łagodnym uśmiechem na ustach i już znacznie spokojniejszym tonem. 
Zamrugałem zaskoczony oczami, nie spodziewając się takiej propozycji. Owszem, zapraszał mnie nie raz do swojego domu, a to na kolację, a to na nocowanie, jednak święta to raczej taka rodzinna chwila. A ja, nieważne, jak  bardzo bym tego chciał czy nie, nie należę do jego rodziny. Mam swoją, nie jest idealna, owszem, ale kocham ją, w końcu jak tu nie kochać Natsu? Ta mała istotka jest dla mnie całym światem, nie chciałbym jej stracić i nie chciałbym, aby stała się taka, jak tata. 
- Dziękuję za tę propozycję, ale nie mogę się zgodzić na tę propozycję. Lepiej i bezpieczniej dla nas będzie, jak zostanę w domu na tę parę dni – odparłem, posyłając mi jeden z najładniejszych uśmiechów, na jaki było mnie stać. Sama propozycja dużo dla mnie znaczyła i sprawiła , że na sercu zrobiło mi się jakoś tak cieplej. Położyłem głowę na jego ramieniu i zamknąłem oczy, przytulając się delikatnie do jego ręki. Jego bliskość, zapach, i ciepło bijące od jego ciała wystarczyły, abym się uspokoił i wyciszył. Nie potrzebowałem niczego więcej do szczęścia, przynajmniej nie w tej chwili. 
Chłopak coś powiedział, ale nie byłem pewien, co takiego, ponieważ powoli odpływałem. Kiedy następnym razem się przebudziłem poczułem, że jestem niesiony. Przetarłem oczy i cicho ziewnąłem, próbując ogarnąć, co się dzieje. Kiedy usnąłem, Taiki najwidoczniej musiał mnie zabrać z powrotem do domu, czego nie rozumiałem. Czemu mnie nie obudził? Przecież to nic takiego, wstałbym i szedł bym na własnych nogach. 
- Czemu mnie nie obudziłeś? – wymamrotałem, kiedy chłopak położył mnie na łóżku.
- Tak uroczo się we mnie wtuliłeś, że nie miałem serca cię budzić – wymruczał, delikatnie całując moje usta. Od razu odwzajemniłem ten gest, cicho mrucząc z aprobatą. Chyba nie miałem na sobie kurtki, a przynajmniej nie czułem, abym miał ją a sobie. Kiedy ją ze mnie zdjął? Nie pamiętałem. Zresztą, czy to było takie ważne?
- Ale teraz i tak się obudziłem – dodałem, łagodnie się do niego uśmiechając. 
- Więc możemy to jakoś wykorzystać – dodał, zaczynając schodzić niżej pocałunkami po moim ciele. Nie widziałem sensu, aby się przeciwstawiać, dlatego oddałem się mu w całości, starając się jednocześnie odwdzięczyć za tę cudowną przyjemność, którą mi daje. 

***

Nad rankiem obudziłem się pierwszy, co nie zaskoczyło mnie ani trochę. Zawsze budziłem się wcześniej, dzięki czemu też mogłem popatrzeć, jak śpi mój chłopak. Znowu zasnął wtulony w moje ciało, co było dziwnym uczuciem, ale postanowiłem się za bardzo nie ruszać, aby go nie obudzić, on pewnie potrzebował więcej odpoczynku ode mnie. Uśmiechnąłem się łagodnie na ten widok i zacząłem delikatnie gładzić jego włosy, ciesząc się z tej krótkiej chwil spokoju. Miałem jedynie nadzieję, że ciocia Taiki’ego nie wróci za szybko, a jeżeli wróci, to nie wejdzie do pokoju, bycie przyłapanym w takie sytuacji nie jest moim marzeniem. 
Po dłuższym czasie Taiki w końcu otworzył oczy. Na mój widok chłopak uśmiechnął się do mnie przepięknie i delikatnie ucałował moje usta. Wydawał się być bardzo zadowolony… czyli dobrze się spisałem ostatniej nocy? Na to by wychodziło. Nadal nie potrafiłem się przekonać do swoich umiejętności, w końcu Taiki był w tym o wiele lepszy ode mnie, dlatego tak dziwnie czuję się, kiedy ten mówi mi, że było dobrze. 
- Dzień dobry – wymruczał, wtulając się we mnie troszeczkę bardziej. – Poleżmy tak jeszcze chwilę, przecież nigdzie nam się nie spieszy – dodał, ponownie zamykając swoje oczy.
- A co z twoją ciocią? Nie wróci niedługo? – spytałem, okręcając sobie jeden z jego kosmyków wokół palca.
- Wyszła do koleżanki, a od niej nigdy wcześnie nie wraca – wytłumaczył mi, nawet nie otwierając oczu. 
Pokiwałem głową, nie przestając się bawić jego włosami. On ostatnio bawił się moimi uszami, wiec ja się teraz odrobinkę odgrywam. Zresztą, przecież nic mu złego nie robię, nie niszczę jego fryzury, przecież nie był uczesany. Zresztą, z włosami spiętymi czy nie, wyglądał cudownie. Naprawdę miałem szczęście, że ktoś taki zwrócił na mnie uwagę. Nagle do moich lisich uszu dotarł dziwny dźwięk. Zmarszczyłem brwi i bardziej nastawiłem uszy, chcąc zlokalizować to ciche burczenie. Szybko zdałem sobie sprawę, że odzywa się głodny brzuch Taiki’ego. Było ono bardzo ciche, ledwie słyszalne, dlatego dziękowałem swojemu doskonałemu słuchowi za wychwycenie tego dźwięku. 
- Jesteś głodny – powiedziałem, nie chcąc ukrywać przed nim tego drobnego faktu. 
- Jakim cudem to usłyszałeś? – burknął, pusząc policzki. Miałem wrażenie, że jest na mnie lekko obrażony, czego nie za bardzo rozumiałem. Powiedziałem coś nie tak?
- Po prostu mam czuły słuch – wzruszyłem ramionami, spuszczając wzrok, z jakiegoś powodu czując się źle. – Ale mogę ci coś przygotować, jeżeli chcesz i mi pozwolisz – dodałem, chcąc go troszeczkę udobruchać. Zresztą, z nas dwóch to ja potrafiłem przygotować coś dobrego i zjadliwego, nie licząc kanapek. Nie chciałem mu w żaden sposób umniejszać, po prostu zauważyłem, że on i gotowanie nie idą ze sobą w parze. Ale przecież to nic takiego, ja też nie potrafiłem wielu rzeczy. Przynajmniej w ten drobny sposób mogłem się mu jakoś odwdzięczyć. 

<Taiki? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Przyjrzałem się dokładnie mapie, obliczając w głowie trasę do pokonania, która jeszcze nam została. Z tego, co zauważyłem, zostało nam z pięć dni drogi, o ile nie będziemy zwalniać, musimy się pośpieszyć. Z powodu naszego długiego postoju wszystko zaczyna się naprawdę bardzo komplikować, pojawił się śnieg, na dworze zrobiło się naprawdę zimno, Sorey nie ma już jedzenia, a i zwierzakom za chwile może się ono skończyć. Powinienem coś wymyślić, aby nikt w tej sytuacji nie był głodny, gdybym nie zachorował, nie zaraziłbym Yuki'ego, gdybym nie zaraził Yuki'ego już bylibyśmy na miejscu, ponoszę całkowitą odpowiedzialność za to, co się stało, a sam Sorey niech lepiej nie próbuje mi wmówić, że tak nie jest, doskonale wiem, że mam racje i nikt ani nic mojego zdania nie zmieni.
- Pięć dni o ile utrzymamy wciąż to samo tępo - Przyznałem, trochę się martwiąc o chłopaka, jest człowiekiem, nie może nie jeść pięć dni, to może być dla niego niebezpieczne, co prawda człowiek może nie jeść dłużej pod warunkiem, że ma wodę, a tej nam zawsze pod dostatkiem nie oznacza to jednak, że mój mąż ma głodować, przecież w wodach są ryby, mogę coś spróbować złowić, woda jeszcze nie zdążyła zamarznąć, a ryby pewnie ukryły się w najcieplejszych miejscach jeziora, co również nie będzie problemem pod warunkiem, że jakieś wody będziemy w ogóle omijać, nie zawsze przecież jest to możliwe, świat w większości zbudowany jest z wody, nie zawsze jednak jest do niej dostęp, a może raczej do tego, co w niej się znajduję, wodę wyczaruje ryby już raczej nie.
- Pięć dni - Cicho westchnął, zamykając oczy, było widać, że jest zmęczony i nawet nie musiał udawać, że tak wcale nie jest, oboje dobrze wiem, jak jest i on sam udawać niczego nie musi, tak wychodzi mu to doskonale, ale ucząc się wszystkiego od niego, zacząłem odróżniać, kiedy kłamie, a kiedy mówi prawdę co i on zauważa u mnie, widząc troszeczkę siebie w moich zachowaniach, co nie jest oczywiście niczym dziwnym, uczę się od najlepszych a może raczej od tych, od których mogę, choć dla mnie mój mąż jest po prostu najlepszy.
- Odpocznij sobie, ja zajmę się resztą - Obiecałem, nakrywając chłopaka ciepłym kocem, chcąc, aby odpocząć, co i on chciał zrobić, na co wskazywało jego ciało. Sorey jednak przedtem musiał bronić się rękami i nogami. Udając, że ta nie jest i tak finalnie padając ze zmęczenia.

~~**~~

Kolejne dni mijały nam dosyć szybko, Sorey nie wyglądał najlepiej, a i tak się do końca nie czuł, przez okres pięciu dni zjadł może dwa razy posiłek. Ryby, które udało mi się zdobyć, nie były za duże, z powodu czego chłopak nie mógł specjalnie się najeść, a i dostęp do wody tak jak podejrzewałem, wcale taki prosty nie był, co jedynie wszystko jeszcze bardziej utrudniało. Z dnia nadzień czułem się coraz bardziej winien, z powodu tego, co się stało, nie tak miało to wyglądać, nie mogłem jednak nic z tym już zrobić, musiałem jedynie zająć się mężem, pozwalając mu spać, każdej nocy tyle ile tylko potrzebował i namawiając go na jazdę konną, aby nie musiał męczyć jeszcze bardziej swojego ciała, które i tak z powodu głodówki na pewno źle funkcjonowało.
Na szczęście dostaliśmy się do zamku, nim Sorey padł mi z głodu, wydaje mi się również, że w pewnym momencie moim mężem zaczął kierować strach, chyba trochę obawiał się spotkania z Alishą, co było głupie. Księżniczka, a raczej królowa naprawdę ucieszyła się, gdy go zobaczyła, chcąc mu tyle powiedzieć, traktowała go w sposób bardzo normalny, tak jakby nigdy nic się nie stało, bo z tego, co wiem od Alishy, nic się nie stało. Dziewczyna porwała chłopaka do jadalni, gdy tylko dowiedziała się o jego długim poście, nie mogąc pozwolić, aby chłopak dłużej głodował. Służba zajęła się zwierzakami, a Yuki twierdząc, że jest już duży i może sam spać. Postanowił, że zajmie pokój, w którym mieszkał z Lailah, czego nie mogłem mu zabronić, sama Alisha nie miała nic przeciwko, co chłopa bardzo cieszyło, z jakiegoś powodu bardzo chciał sam spać, może chodzi o pieska?
Nie myśląc już o tym więcej, zaprowadziłem chłopca do pokoju, idąc do siebie, gdzie wszystko wyglądało jak dawniej, z czego bardzo się cieszyłem, naprawdę brakowało mi tego miejsca i tego łóżka. Rany, jakie ono było wygodne.
Zadowolony odpoczywałem na łóżku, ciesząc się z chwili spokoju i relaksu nie dostrzegając nawet przybycia mojego męża, który był wyjątkowo cicho, myśląc może, że śpię.
- Miki śpisz? - Sorey powoli położył się obok mnie, kładąc mi dłoń na biodrze.
- Nie, poduszkę wącham - Powiedziałem to z nutką złośliwości, odwracając się do męża. - Jak było u Alishy? - Spytałem, mając nadzieję, że się nie obwinia.
- Dobrze, chyba nie jest zła lub doskonale udaje - Zaczął, za co dostał pstryczka w nos.
- Nawet tak nie mów, ona naprawdę się cieszy - Byłem tego przekonany i on też powinien być, mojemu człowiekowi nie spodobał się pstryczek i choć był zmęczony, chciał zrobić mi na złość, kierując dłonie w stronę moich żeber. - Nie pozwalaj sobie - Burknąłem, chwytając jego dłonie, nie chcąc, aby zaczął mnie łaskotać
- Dlaczego? Ty pstryczka sprzedać mi mogłeś? - Uniósł brew, udając obrażonego lub lekko niezadowolonego moimi słowami.
- Mój gest nie wywołał śmiechu, twój to zrobi, a ja naprawdę nie chcę się śmiać - Przyznałem, nie puszczając jego dłoni. Wiem, że nie wygram, ale zawsze warto próbować.
- A dlaczego nie chcesz? - Na to pytanie cicho westchnąłem.
- Nie lubię swojego śmiechu, dlatego proszę, trzymaj ręce przy sobie - Wyjaśniłem, mówiąc naprawdę poważnie, mój śmiech jest okropny, nie musi o słuchać, jest głośny i taki nijaki nie pasuje do mnie po prostu nie.

<Sorey? C:>

Od Taiki CD Shōyō

Z wielką uwagą w oczach wpatrywałem się w moją małą lisią istotkę, nie rozumiejąc, dlaczego tak nagle chłopak zakrył swój strój, stając się jeszcze bardziej czerwonym niż przedtem, o ile jest to w ogóle możliwe. Czyżbym zrobił coś nie tak? Nic nie powiedziałem, nic też nie zasugerowałem spojrzeniem lub czynem. Nie powinien się wstydzić, przecież to tylko ja widziałem go nagiego i robiłem z nim różne rzeczy, ubieranie się w takie ubranka to dopiero początek tego, co może go spotkać przy moim boku, sam nie wie, na co się przy mnie pisał, ale to dobrze grunt to zaskoczenie i dobra zabawa.
- Oj weź, nie wstydź się, wyglądasz cudownie - Przyznałem, uśmiechając się do mojego małego chłopca, naprawdę nie rozumiejąc, dlaczego się przy mnie wstydzi czy też nie czuję swobodnie może gdybym miał inny charakter, wszystko łatwiej bym przyswajał, a tak mam mały problem, ze zrozumieniem zachowania Karotki. To znaczy, podejrzewam, że to dla niego trochę krępującego w końcu jest chłopakiem, nie zmienia to jednak faktu, że wygląda w tym naprawdę dobrze i nie mówię tego po to, by go wyśmiać, nie chce zrobić mu przecież swoim zachowaniem krzywdy, to ma być zabawa, spodoba mu się, na pewno nie będzie żałować nie ze mną.
- Cudownie? - Zaskoczony spojrzał na mnie nie do końca przekonany co do mojej prawdomówności. Nawet mogę go troszeczkę zrozumieć, co nie oznacza, że mam powody, aby go oszukiwać lub wmawiać mu coś, co nie jest w zupełności prawdziwe.
- Tak, pasuje do ciebie - Poszedłem bliżej, aby móc się mu lepiej przyjrzeć chcąc dostrzec wszystko nawet najmniejszy ruch z jego strony, który będzie wskazywał, na to, jak się czuje, lub co myśli o danej sytuacji, bo coś tak sobie myślę, że sam z siebie w życiu mi nie powie, co leży mu na sercu i jak on czuje się w tej sytuacji.
Karotka nic już nie mówił, patrząc gdzieś w bok, nie specjalnie mi to przeszkadzało miałem zamiaru troszeczkę go rozluźnić i pokazać jak przyjemnie może być, gdy wszystkie możliwe hamulce zniknął, nie pożałuje, jestem pewien, że jak zawsze będzie bardzo zadowolony z naszego zbliżenia.

Tak jak podejrzewałem, było cudownie, ja sam na nic nie mogłem narzekać, chłopak był coraz to lepszy i widać było, że coraz to bardziej rozluźnia się, robiąc wszystko to, co i jak chce, nie czując wstydu, z powodu tego, co sobie pomyślę, przynajmniej w tej jednej sprawie.
- Jesteś w tym coraz lepszy - Przyznałem, głaszcząc chłopaka po policzku, uśmiechając się do niego delikatnie, nie ukrywając zadowolenia, którego i on nie ukrywał. Może to oznaczać, że i jemu było dobrze, choć na początku nieco się stresował, ze względu na swój strój niepotrzebnie to tylko strój, drobny dodatek do wspólnej zabawy.
- Na pewno? - Cała jego pewność wyparowała, a było tak pięknie, jeszcze nauczę go być pewnym siebie, to naprawdę nic trudnego pewność siebie naprawdę zmienia człowieka, pozwala mu na bycie szczęśliwszym, przynajmniej tak właśnie jest w moim przypadku, po śmierci rodziców musiałem szybko wydorośleć, musiałem pomagać cioci, bo i ona nie do końca była w stanie sama utrzyma naszej dwójki. Rozumiałem, że byłem jej problemem, dlatego tak bardzo starałem się, aby wszystko było dobrze, nie sprawiając problemów cioci, jednocześnie pragnąc atencji, które dostałem od ludzi, doskonale to wykorzystując na każde możliwe sposoby.
- Na sto procent - Zapewniłem go, podnosząc się z łóżka, mając ochotę na gorącą kąpiel, do której namówiłem i jego, wspólna kąpiel to nic złego a jego przemoczone ogony tak zabawnie wyglądały. Lisek przypominał trochę szczurka z długimi ogonami.
Resztę wieczoru upłynęło nam w sposób dosyć przyjemny, dobrze spędzaliśmy razem czas, ciesząc się sobą, mając cały dom dla siebie, niczym się nie stresując.
Późną nocą nim poszliśmy spać, zaciągnąłem chłopaka na dach, gdzie ciepło ubrani usiedliśmy, patrząc na prószący z nieba śnieg, świat zaczął nabierać przyjemną barwę bieli, zakrywając powolutku resztkę zieleni. W tym roku święta będą bajkowe, gdy na dworze sypać będzie śnieg, a niebo czyste jak łza ukaże swoje piękno.
- Już wkrótce święta, wyjątkowy czas w roku, już nie mogę się doczekać, a wy obchodzicie święta? - Spytałem, trochę w to wątpiąc, mimo wszystko chcąc poznać, odpowiedz na to pytanie. Jeśli w tym pięknym okresie chłopak będzie miał siedzieć sam w pokoju, muszę zaprosić go do siebie. W tym domu święta to czas wspólnych rozmów, zabaw i przygotowań, już za chwile choinka pojawi się w pokoju a wraz z nią ozdoby, które są przyjemnym akcentem przypominającym o świętach.

<Lisku? C:>

niedziela, 29 listopada 2020

Od Soreya CD Mikleo

Westchnąłem cicho na słowa Mikleo, oczywiście, że uważał siebie za problem. Co za głupiutki, uroczy aniołek. Skąd mu się to w ogóle wzięło? Nigdy w życiu nie uważałbym za problematyczne, aby się nim opiekować. Jest moim mężem, to naturalne, że będę przy nim i pomagał mu, kiedy tylko będzie mnie potrzebował. 
- Nie jesteś problemem, skarbie – wymruczałem i po chwili delikatnie ucałowałem jego usta, ignorując oburzenie Yuki’ego. Przez dziesięć dni raczej powstrzymywałem się przed tego typu czułościami, więc to jasne, że troszeczkę bardzo się stęskniłem. – Przecież ty robiłeś to samo dla mnie. Po prostu to nie twoja wina, że jestem taki słaby – dodałem, uśmiechając się do niego łagodnie. 
Zignorowałem oburzone spojrzenie Mikleo i przeciągnąłem się leniwie. Przespałem znowu całą noc, co nie było najlepszym pomysłem. Mikleo zapewniał mnie, że już czuje się lepiej i może popilnować nas przez parę godzin, na co z początku się nie zgadzałem, ale finalnie skończyło się tak, że zasnąłem i nawet nie zorientowałem się, kiedy. Faktycznie byłem beznadziejny i słaby, powinienem był czuwać, póki nie wydobrzeją, ile razy narażałem nas na niebezpieczeństwo przez to, że przypadkiem zasnąłem? 
- Nie przesadzasz aby przypadkiem? – spytał mnie Mikleo, patrząc na mnie spod przymrużonych oczu. Posłałem mu szeroki uśmiech, starając się ukryć doskwierające zmęczenie. Jakie to było irytujące, spałem tyle godzin, więc powinienem być wypoczęty, prawda? Zresztą, coś czułem, że gdybym tylko powiedział, że jestem jeszcze niewyspany, również pilnowałby nas przez całą następną noc, a na to już nie mogłem pozwolić. Może i czuje się dobrze, oczywiście, ale na pewno jest jeszcze osłabiony i powinien jeszcze się wyspać, przez dzień bądź dwa. 
- Ja? Absolutnie nie – odparłem, leniwie wstając z posłania. Rozejrzałem się uważnie dookoła i zauważyłem, że to nie jest pora, o której zwykle wyruszaliśmy. Zmarszczyłem brwi, wystarczająco dużo czasu straciliśmy, nie trzeba  tracić go jeszcze więcej przeze mnie. – Czemu mnie nie obudziłeś rankiem? Musimy ruszać – burknąłem, zaczynając pakować w pośpiechu koce. 
- A czemu ty mnie nie obudziłeś, kiedy byłem chory?  - odpowiedział, również wstając i pomagając mi się ogarniać, chociaż robił to znacznie wolniej i spokojniej niż ja. 
- Ponieważ, jak sam zauważyłeś, byłeś chory i słyszałeś żaby. Ja nie jestem ani chory, ani nie słyszę żab, czyli nie było żadnego powodu, aby mnie nie budzić. 
- Ale jesteś zmęczony. Jesteś pewien, że nie chcesz jeszcze trochę wypocząć? – spytał, z wyraźnie słyszalnym niepokojem w głosie. Rany, czemu on się tak mną przejmuje? To on przez dziesięć dni praktycznie spał, majaczył i miał problem z chodzeniem, jeżeli ma się o kogoś martwić, to tylko o samego siebie. 
- Wszystko w porządku, wołaj Yuki’ego i jedziemy – dodałem, całując go w czoło. O czuje się lepiej, Yuki również, nie widziałem żadnych przeciwskazań w tym, aby w końcu wyruszać. 

***

Im bliżej zamku znajdowaliśmy się, tym bardziej się stresowałem. Co, jeżeli Alisha nie będzie chciała mnie widzieć? Kiedy ostatnim razem się z nią widziałem, nie zachowałem się wobec niej w porządku. Wcale nie zdziwiłbym się, gdybym nie był mile widziany w jej progach. Ten stres przekładał się na moje sny, które były niespokojne. O ile nie stałem na warcie, często budziłem się nagle w środku nocy, albo leżałem bezczynnie i udawałem, że śpię, aby nie martwić Mikleo. Zresztą, mój mąż już i tak się denerwował. Widziałem, w jaki sposób się mi przypatruje, albo pyta się, czy wszystko jest dobrze. Zawsze odpowiadałem mu w ten sam sposób: „Tak, nie musisz się martwić”. Uznałem swój powód do stresu za niezwykle głupi, przecież dawno temu o tym rozmawialiśmy, i chociaż wtedy byłem nieco spokojniejszy, to teraz znowu to wszystko do mnie wróciło. I jeszcze ten dziwny lęk przed powrotem pasterza… wiem, że jest to niemożliwe, a mimo tego nie potrafiłem pozbyć się tej myśli. Nie chciałem, aby Mikleo znów przeze mnie musiał cierpieć. 
Dodatkowo przez cały dzisiejszy dzień padał śnieg i wcale nie zapowiadało się na to, aby szybko przestało. A kiedy zajrzałem do torby okazało się, że cały prowiant przeznaczony dla mnie z dniem dzisiejszym się skończył. Przynajmniej dla zwierzaków coś jeszcze zostało, chociaż i tego było niewiele. Kiedy ostatnim razem kupowałem prowiant, przygotowywałem się na trzy tygodnie podróży, które właśnie dzisiaj mijały. Nawet mi do głowy nie przyszło, że anioły mogą zachorować, więc nie kupowałem niczego więcej. Nie było także możliwości dokupienia czegoś, ponieważ najbliższe miasto to była właśnie stolica, do której się udajemy. Co prawda, może były w okolicy jakieś wioski, ale szczerze wątpiłem, by wieśniacy chcieli się podzielić z obcym swoimi zapasami, nawet jeżeli zaproponowałbym pieniądze. Po co im pieniądze, skoro na nic nie będą mogli ich wydać?
- I ile jeszcze mamy do przejścia? – spytałem męża lekko zmęczonym tonem, siadając obok niego na kocu i zaglądając mu przez ramię na mapę, przegryzając ostatniego suchara. Miałem nadzieję, że niedużo, w końcu przez ostatnie dni troszkę przyspieszaliśmy. Nie wiem, ile człowiek może wytrzymać bez jedzenia, ale myślę, że przez parę dni dam radę. Tyle czasu wytrzymałem opiekując się nimi, więc co to dla mnie kilka dodatkowych dni bez jedzenia. Zresztą, i tak za bardzo wyboru nie miałem. 

<Mikleo? c:> 

Od Shōyō CD Taiki

 Byłem zaskoczony jego prezentem dla mnie, ponieważ kompletnie się tego nie spodziewałem. Nie otrzymywałem w swoim życiu za dużo podarunków, jedynie drobne upominki od Natsu oraz mamy na urodziny, i to wszystko w tajemnicy przed tatą, ponieważ chyba nie lubił dnia, w którym się urodziłem. Jeżeli był wtedy w domu, zawsze chodził taki zdenerwowany i wkurzony na wszystkich… może nie na wszystkich, a na mnie, ale nie za bardzo mu się dziwiłem. Moje narodziny bardzo musiały go zawieść, i pokrzyżowałem tylko jego plany. Przyzwyczaiłem się, że w swoje urodziny, siedziałem cichutko w pokoju i wychodziłem tylko, kiedy bardzo było to potrzebne. 
Sukienka była jednak bardzo oryginalnym prezentem, nigdy w życiu nie otrzymałem takiego podarunku. Zresztą, nie wydawało mi się, aby sukienki były przeznaczone dla chłopaków. To na pewno było dla mnie? I co coś takiego robiło w jego szafie? Spojrzałem niepewnie to na Taiki’ego, to na ubranie. Chłopak wydawał się bardzo zadowolony z prezentu, który mi sprawił. I chyba bardzo chciał, abym to założył. Nie byłem za bardzo przekonany do tego pomysłu, ale jeżeli ma to mu sprawić radość, chyba nie będę miał większego wyboru. 
Pokiwałem głową, w zamyśleniu wpatrując się w ubranie, które było dla mnie przeznaczone. Czy to była kokarda? To będzie bardzo dziwne uczucie, kiedy ją założę. 
- Co sukienka robiła w twojej szafie? – spytałem cicho, marszcząc brwi. To było jedno z wielu pytań, które cisnęły się mi się na usta, ale mamy jeszcze trochę czasu, więc na pewno odpowie mi na wszystkie, a przynajmniej miałem taką nadzieję. 
- Zobaczyłem, pomyślałem, że będzie ładnie na tobie wyglądać, więc ci ją kupiłem – wymruczał, stając za mną i całując mnie w kark. Naprawdę był podekscytowany faktem, że wieczorem będę miał tę rzecz na sobie. Aż źle bym się czuł, gdybym mu powiedział, że nie chcę tego założyć. Szczerze, to nawet nie wiem, czy chcę to założyć, to na pewno będzie dziwne odczucie, i do tego wszystkiego będę dziwnie wyglądać. 
- Nie wiem, czy będę w tym dobrze wyglądać – powiedziałem cicho, unosząc niepewnie wzrok na jego twarz. 
- Nie dobrze. Wspaniale – odparł, uśmiechając się do mnie zawadiacko. Skąd w nim tyle pewności? Przecież nie mogę wyglądać dobrze w ubraniu dla dziewcząt, rzadko kiedy w czymkolwiek wyglądałem dobrze, a co dopiero w sukience. 
- Ale co z twoją ciocią? Nie chciałbym, aby mnie w tym zobaczyła – wymamrotałem, czując pojawiające się na moich policzkach rumieńce. Wystarczyła sama myśl, abym się zawstydził, a co by było, gdyby taka sytuacja faktycznie miała miejsce! Nie przeżyłbym tego, chyba zapadłym bym się pod ziemię. 
Chłopak już otworzył usta, aby odpowiedzieć na moje pytanie, ale chyba musiał go zaskoczyć gwałtowny ruch z mojej strony. Usłyszałem ciche kroki na schodach, które na pewno należały do jego cioci, musiałem szybo ukryć sukienkę, by uniknąć krępujących pytań ze strony kobiety. W ostatniej chwili wsunąłem pudełko z kokardą pod łóżko, bo ułamek sekundy później rozległo się ciche pukanie do drzwi i do środka weszła kobieta. Od razu zauważyłem, że była ubrana wieczorowo, a jej twarz była lekko umalowana. Na pewno gdzieś wychodziła, i to tłumaczyłoby ten nagły cudowny pomysł Taiki’ego. 
- Chłopcy, kolacja gotowa i już podana, Shōyō, dla ciebie też nakryłam, więc będziesz musiał zjeść – w jej głosie wychwyciłem nutkę groźby, dlatego od razu pokiwałem głową. Teraz naprawdę będę musiał zjeść, co jak co, ale nie chciałem podpaść tej kobiecie. – Cudownie. Taiki, posprzątasz później, dobrze? Ja już wychodzę i zostawiam was samych - zwróciła się do chłopaka i już po chwili zniknęła, zostawiając nas samych.
Czyli naprawdę zostaliśmy sami. To oznaczałoby, że teraz możemy robić co tylko chcemy i jak chcemy. Czy to oznacza, że nie muszę już się przejmować swoim głosem? Przyznam, troszeczkę się stęskniłem za tą wolnością, źle się czułem, kiedy musiałem tłumić swój głos, wbijając paznokcie w jego plecy albo gryząc jego ramię, bo inaczej nie potrafiłem. Przed zejściem na dół, chłopak przypomniał mi o swoim warunku. Z lekką niechęcią zdjąłem ze swojego ciała iluzję, nie potrafiąc przyzwyczaić się do tego, że Taiki nadal chce je widzieć. Przez całe swoje życie byłem przyzwyczajony do ukrywania ich, ponieważ to tylko wskazywało moją słabość i niedoskonałość. Nigdy nikt nie chciał ich widzieć, a tu nagle ktoś taki jak Taiki, istota doskonała prosi mnie, abym mu je pokazał. To naprawdę jest dla mnie dziwne i pewnie jeszcze minie trochę czasu, zanim się przyzwyczaję do tego typu próśb. 
Zjedliśmy kolację, która smakowała cudownie, i Taiki zaczął zmywać po nas obu. Chciałem mu w tym pomóc, ale ten nie pozwolił mi na to. Powiedział natomiast, że jeżeli chcę, mogę iść się przygotować na górze, a on zaraz do mnie dołączy. Pokiwałem głową na jego słowa, nie chcąc mu sprawić mu przykrości. Niepewnie ruszyłem na górę i zamknąłem za sobą drzwi wiedząc, że muszę działać szybko, bo w końcu ile można myć naczynia? Wysunąłem pudełko spod łóżka i otworzyłem je, wpatrując się w pomarańczową sukienkę jeszcze przez parę sekund. Byłem bardzo sceptycznie nastawiony do założenia jej przecież jeszcze się zbłaźnię i tyle z tego będzie. Zdjąłem z siebie ubrania i po złożeniu je w równiutką kosteczkę założyłem na siebie podarunek. Przez moment męczyłem się z jego zapięciem, ale w końcu mi się udało. Powinienem schować swoje uszy i ogony? Chyba nie, Taiki nic o tym nie wspominał. Zresztą, nie wiem, czy to jakkolwiek by mi pomogło, wyglądałem żałośnie i idiotycznie zarazem. Nie wiem, jakiego rezultatu oczekiwał Taiki, ale jestem pewien, że nie takiego. 
Po kilku minutach drzwi do pokoju otworzyły się i w progu stanął Taiki. Nie byłem przyzwyczajony do swojego nowego stroju, a co dopiero do tego, aby zobaczył mnie w tym mój własny chłopak. Spojrzałem na niego, ale tylko przez moment, ponieważ zaraz poczułem, jak moje policzki pokrywa brzydki rumieniec, co chyba sprawiło, że wyglądałem jeszcze gorzej. I jeszcze to milczenie mówiło samo za siebie. 
- Wiedziałem, że będę wyglądał w tym okropnie – powiedziałem cichutko, bawiąc się swoimi palcami. Nie chciałem patrzeć na twarz chłopaka bojąc się, że ujrzę na niej obrzydzenie, bądź rozbawienie moim wyglądem. Położyłem swoje lisie uszy i zacząłem nerwowo poruszyłem swoimi ogonami, czekając na jakąkolwiek reakcje z jego strony. Im dłużej chłopak milczał, tym bardziej się stresowałem. Nie mogąc znieść dłużej tej ciszy, sięgnąłem po kołdrę, by okryć swoje odrażające ciało. 

<Taiki? c:>

sobota, 28 listopada 2020

Od Keyi CD Yra'i


Nazwa, która wypłynęła z jego ust, nie dawała mi spokoju. Tak mocno znajoma, a jednak zatracona. Co chwilę wracałam myślami do tego, co powiedziała Yra. Postać przed nami miała być jej przyrodnim bratem lub kimś na podobnej zasadzie. Wtedy faktycznie tłumaczyłoby to podejście czarnowłosego względem dziewczyny. Z drugiej jednak strony widziałam, że łączy ich coś głębszego, ważnego i zarazem być może przerażającego. Snułam domysły, jednak z łatwością wywnioskowałam z ich rozmowy, że coś się wydarzyło. Vis maior – użył tych słów, a dziewczyna dobrze wiedziała co to takiego, wręcz obróciła to w obronę. Dla mnie mogło być to wszystkim, więc ostatecznie nie udało mi się nakreślić w głowie nic więcej.
Nawet podczas jazdy młoda niewiasta nie była obecna i błądziła gdzieś myślami. Facet był uzbrojony i bardzo pewny siebie. Arogancji i jednocześnie cyniczny. No i mnie znał, choć ja nie do końca wiedziałam skąd. Raczej nie wyglądał na pracodawcę Kenjiego, przecież chłopak się przed nim chował. A kiedyś wspominał, że jego pracodawca to obrzydliwy i gruby typ. Powiedziałabym nawet, że nasz porywacz to niezłe ciacho.
Podczas drogi irytował mnie fakt, że nie zwraca na nas ani grama uwagi. Nie był zwykłym porywaczem. W momencie, w którym zorientowałam się, że jest uzbrojony, jeszcze mocniej mnie zaciekawiło, gdzie jedziemy. Znaczyło to również, że nie jest głupi i z rozsądku się ubezpieczył, co na pewno z jego strony było mądrym posunięciem. Yra z początku nie załapała, o co mi chodzi, ale po chwili również była świadoma, w jakim położeniu jesteśmy, a przynajmniej liczyłam na to, że mnie zrozumiała.
Nagłe zatrzymanie spowodowało spięcie mięśni i zasianie niepokoju w umyśle.
- Drogie panie, jakieś ostatnie życzenia? – męski głos wyrażał pobłażliwość, a oczy zdradzały znudzenie.
- Poproszę herbatę i ciastko. – wymruczałam ironicznie i przewróciłam oczami.
Kątem oka widziałam, jak Yra wzdryga i się niecierpliwi. Nie było w niej strachu, raczej coś na wzór irytacji i zmęczenia całą tą sytuacją.
- Lepiej się nie wychylaj. – ostrzegł, wstając i wyciągając z kieszeni płaszcza dwie przepaski na oczy. Podszedł najpierw do towarzyszki, szepcąc jej coś na ucho i zasłonił oczy, po czym to samo zrobił mi. Ostatnią rzeczą, jaką widziałam to mocne, przenikliwe spojrzenie nieznajomego wiercące dziurę w mojej duszy. Następnie zapadła ciemność, a obca dłoń mocno chwyciła moje ramię, ciągnąc za sobą. Opór nic nie dał, bo już po chwili poczułam, jak uścisk się zacieśnia. Mrok przed oczami wyostrzył resztę zmysłów i już po chwili każdy krok głośno odbijał się echem w mojej głowie. Wkroczyliśmy do pomieszczenia, prawdopodobnie korytarza. Odgłos butów zdradzał, że idziemy po czymś twardym, ale odbijany od ścian dźwięk zaznaczał, że jest to ciasny i długi twór. Nos wyczuł dość przyjemny i jakby znajomy zapach, choć nie pozwolił na zidentyfikowanie. Nasz marsz trwał kilka dobrych minut, a zakończony został wprowadzeniem do kolejnego pokoju, co wywnioskowałam po dźwięku otwieranych, a następnie zamykanych drzwi.
Nagle stanęliśmy, a uścisk ustąpił. Słyszałam, jak waliło mi serce, a oddech próbuje pozostać niewzruszony. Następnie ciepłe palce zsunęły opaskę z oczu i uderzyła we mnie jasność. Kiedy przywykłam, dyskretnie obejrzałam pomieszczenie, w jakim się znajdowałam. Na środku, przede mną stało biurko z ciemnego drewna i mosiężnym wykończeniem. Na nim znajdowała się mała lampka i potężna księga, wyraźnie zdradzająca własną starość. Obok powoli paliło się kadzidło, wypełniając pomieszczenie przyjemnym zapachem. Zaraz po prawej stronie znajdował się regał, jednak całkowicie pusty. Zerknęłam na towarzyszkę, która wcale nie wyglądała na zszokowaną. Zmarszczyłam oczy, przenosząc wzrok na chłopaka z wcześniej, który zasiadł na skórzanym fotelu. Wyraz jego twarzy wyrażał powagę i powściągliwość, na co jedynie zmrużyłam oczy.
- ‘Eya, może masz jej coś do powiedzenia? – zapytał oschle, ale nie zrozumiałam, o co może mu chodzić. Ciszę przerywało tylko skwierczenie wypalanego aromatu. – Chyba nie chcesz, żebym zrobił to za Ciebie?
Zwrócił się do mnie, a na jego usta wkradł się cwany uśmiech. Przełknęłam ślinę i mocniej zacisnęłam zęby. Wciąż nie mogłam sobie przypomnieć, skąd może mnie znać.
- Nie mam pojęcia, o co Ci chodzi. – warknęłam, na co się zaśmiał.
Wyciągnął przed siebie rękę, a jego palce nerwowo uderzały o drewniany blat.
- Nie bądź taka sztywna. – przewrócił oczami. Powstał i zasiadł tym razem na krawędzi, będąc teraz bezpośrednio do nas skierowany.
- Czego od nas chcesz? – rzuciła gniewnie białowłosa, pierwszy raz od dłuższego czasu się odzywając.
- Znam zabójcę twojej ukochanej mamusi.
Zakończył wypowiedź cichym, ale pewnym siebie śmiechem. Nerwowo wzdrygnęłam, zagryzając mocno wargę. Nie znałyśmy się na tyle dobrze, abym mogła stwierdzić, jak się zachowa. Czułam rozerwanie między uczuciami a rozsądkiem.
- Porozmawiamy na osobności. – zwrócił się do niej, gdyż ta całkowicie zamilkła. – Twoja koleżanka ma coś do zrobienia.
Skrzypienie otwieranych drzwi poprzedziło mój upadek, a następnie założono mi na głowę worek i ponownie straciłam orientację. Wcześniej ktoś silnie wepchał w moje usta materiał i nie zdążyłam nic powiedzieć. Przeklinałam w myślach, będąc przekonana, że sprowadzi to tylko więcej kłopotów. Jedna decyzja, jedno spotkanie, a tyle wydarzeń za sobą poniosło. Dlaczego akurat ja musiałam ją spotkać i borykać się teraz z tyloma kłopotami?
Ktoś silny zaciągnął mnie do góry i postawił ponownie na nogach, mocno ciągnąc za sobą. Nie nadążam i musiałam niemal biec, aby dogonić oprawcę. Nie było to wcale łatwe z workiem i szmatą w ustach. Po chwili tej gonitwy ponownie spotkałam się z podłogą, brutalnie o nią uderzając. Syknęłam z bólu, mocniej wbijając zęby w materiał.
- Proszę, proszę. – piskliwy, kobiecy głos rozległ się zaraz obok mojego ucha. – Mówił o jakiś ograniczeniach?
Na jej odpowiedź padło ciche mruknięcie, którego nie zrozumiałam. W obecnej sytuacji mogłam jedynie liczyć na szczęście. Serce mimowolnie przyspieszyło, a oddech stał się niespokojny. Ogarniał mnie coraz większy strach, a umysł czuł uwięzienie.
Nagły dotyk na szyi wywołał u mnie nieprzyjemny dreszcz rozchodzący się po całym moim ciele. Zimne i chude palce przesunęły się do góry, powoli ściągając zasłonę z oczu. Kiedy pozbawiono się jej całkowicie, moje oczy zarejestrowały nową nieznaną osobę. Tym razem kobietę, bardzo drobną i niepozorną. Krótkie, ciemne włosy okalały twarz, na których spoczywały okulary i ukazywały żałosne odbicie mojej osoby. Uśmiech, który przyozdabiał jej buzię, wykrzywiał się w psychopatycznym wzorze, a ciemne ślepia ukazywały obłąkanie. W tle widziałam szklane naczynia i stoły, a pomieszczenie było niesamowicie jasne, wręcz drażniące. Próbowałam coś powiedzieć, jednak wyszło ze mnie jedynie bezsensowne bełkotanie. Niespodziewanie oberwałam w policzek z otwartej dłoni, a obraz znikł na ułamek sekundy.
- Zawadzasz. – rzuciła, po czym wstała i ruszyła do szklanego stolika. Zabrała z niego strzykawkę i ponownie przykucnęła, będąc niebezpiecznie blisko mnie. Z wielką satysfakcją zatopiła igłę, kłując przy tym już i tak obolałą szyję.
Natychmiastowo otępiło mi umysł, a senność zapanowała nad ciałem. Uderzył mnie ból serca, a dźwięki nagle były okrutnie drażniące. Zapach stęchlizny powodował odruch wymiotny, który próbowałam wytrzymać. Obraz stał się zamazany, choć widziałam w nim wchodzącą postać o czerwonych włosach i mocno gestykulującej. Widziałam pióra, mnóstwo piór. Kruczoczarne i niebezpieczne, a zarazem tak bardzo spokojne.

Poruszyłam niespokojnie ciałem, budząc się na zimnej ziemi. Trawa łaskotała mój policzek, więc ostrożnie uniosłam się na dłoniach. Wiatr mocno uderzył w oczy i zajęło mi chwilę, aby całkowicie je otworzyć. Ku mojej uldze miałam uwolnione kończyny, choć obolałe ciało wcale nie pozwalało na zbyt dużo. Znajdowałam się na łące, jednak niebo nade mną przybrało ciemnoszare barwy. Kiedy jednak ponownie zamknęłam oczy, znalazłam się w całkowicie innej scenerii. Tym razem zamiast przestrzeni ukazały się gołe, ciemne ściany i dość duża sala. Ostrożnie wstałam, a niepokój ponownie wzrósł. Zza pleców wyłonił się Russus z zadowoloną miną. Podszedł do mnie i złapał za podbródek, na co zareagowałam dość gwałtownie i odepchnęłam jego dłoń.
- Nic o niej nie wiesz, prawda? – zapytał łagodnie, a jego ton głosu dziwnie mną poruszył. Był teraz tak mocno znajomy, a wspomnienia nagle się pojawiły. Otworzyłam w zamarciu usta, czując jeszcze większy niepokój niż wcześniej.
- Russus… - szepnęłam.
Nasze drogi zeszły się w sierocińcu. To tam zaznałam po raz pierwszy głodu, cierpienia i zgorszenia. Utknęłam na dnie, nigdy już nie wracając na powierzchnię. To w tamtym miejscu zjawił się mężczyzna, odziany w bogato zdobione ubrania i z wyniosłym wyrazem twarzy. Przy jego boku kręcił się nastolatek z wymalowaną złością na twarzy, to właśnie był Russus. Czerwone włosy i znajomy zapach dałam radę odtworzyć nawet teraz. Potem zniknął, a mnie przekazano dalej. To tak trafiłam do Lorena, u którego ponownie czekała trudna droga. Pamięć ukazała jeszcze jedno spotkanie z czarnowłosym młodzieńcem, który przez pewien czas mi towarzyszył i zawsze dokuczał mi nazywając mnie 'Eya. Dlaczego tylko te wspomnienia gdzieś uciekły?
Zrobiłam krok ku niemu, wracając do szarości, która przekazywała ta rzeczywistość. Ten złapał mnie za rękę, ale jednocześnie obrócił do siebie plecami, zatrzymując usta przy moim uchu. Sam jego oddech powodował we mnie dreszcze i napięcie.
- O co tu chodzi? – zapytałam niecierpliwie, ale nie usłyszałam odpowiedzi.
Przede mną pojawiła się znienacka Yra, obojętnie ilustrując mnie wzrokiem. Zachowywała się co najmniej dziwnie. Powoli, jakby w zwolnionym tempie zbliżała się i ruszała niemo ustami. Potem wszystko działo się niesamowicie szybko. Białowłosa skoczyła ku mnie z morderczym wyrazem twarzy, a Russus momentalnie odsunął się na bok, więc cała siła dziewczyny spoczęła na mnie, przygwożdżając mnie do gruntu. Rozległ się płaczliwy ryk, a atakująca dostała szału. Słyszałam wyzwiska, jakie do mnie kieruje i czułam jej rosnącą siłę.
Dopiero kiedy usłyszałam krzyk wymawiający moje imię, wróciłam do rzeczywistości i skutecznie się oswobodziłam. Musiałam głośno łapać powietrze i cały czas się pilnować, bo ataki nie miały końca. Nie sądziłam, że dziewczyna tyle potrafi.
Nasze siły były wyrównane, ale przez ułamek sekundy przeciwniczka się odsłoniła i wykorzystałam jej słabość i uderzyłam na tyle mocno, że ta upadła. Jej włosy przysłoniły twarz, ale widziałam, że pokrywa się coraz większą ilością łez.
- Zabiłaś ją. – warknęła, a jej słowa nabrały uczuć.
Otworzyłam szerzej oczy, zaciskając mocniej pięści. Czyli jednak to zrobił.
- Porozmawiajmy… - zaproponowałam, choć raczej spodziewałam się tego, jak zareaguje.
Była szybsza niż wcześniej, w krótkiej chwili ponownie na mnie naparła, mocno uderzając. Targały mną emocje, bo choć w większej części jej nie znałam, było mi jej szkoda. Być może to zwykła litość i współczucie, ale również poczucie winy. Przeżyłam przecież to samo.
Nagle nasz pojedynek został przerwany, a do pomieszczenia wpadł znajomy blondyn. W ręku trzymał zakrwawione ostrze, a jego twarz zdradzała kłopoty. Yra wykorzystała moją nieuwagę i mocno oberwałam w twarz, tracąc równowagę. Stojąc nade mną, wpatrywała się głęboko w moje oczy. Zmarszczyłam czoło, łapiąc się na obolałe miejsce.
- Zabij mnie. I tak nic Ci to nie da. – rzuciłam obojętnie, śmiejąc się.
Rozległ się wtedy jeszcze głośniejszy ryk i warczenie, a zaraz potem byłam świadkiem przemiany dziewczyny. Stała się wilkiem, przerażającym i ogromnym. Czerwone ślepia, nie miały wyrazu, ale biły od nich negatywne emocje.
Nie potrafiłam zarejestrować żadnego ruchu, była nieludzko szybka. Potem zobaczyłam tylko, jak Yra skacze w moją stronę z wyciągniętymi kłami, jednak wbija się w Kenjiego, który głośno upada. Twarz miał zwróconą w moją stronę. Oblany własną krwią i martwy. Całe życie w jednej chwili się z niego ulotniło, pozostawiając jedynie puste naczynie. Nie mogłam już nic zrobić, zamarłam i po prostu się na niego patrzyłam. Zabiła go.
Gdzieś w oddali umysłu słyszałam, jak Russus ją zatrzymuje. Nikt mnie już nie zaatakował, ale ja również nie byłam zdolna do czegokolwiek. Czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Co my robimy i dlaczego tak naprawdę to się dzieje? Schowałam głowę we własne dłonie, pogrążając się we łzach.


Mgła spowiła mój umysł. Ktoś prowadził mnie przez korytarz, następnie zostawiając w małym pokoju. Ciągle widziałam wszystkie śmierci, te, które spowodowałam ja, ale i te, na które nie miałam żadnego wpływu. Ciało osłabło, niechętnie w ogóle wykonując jakiekolwiek ruchy. Usiadłam na kraju łóżka, wpatrując się głupio w ścianę.
- Chyba musisz jej wszystko wyjaśnić. – mruknął czarnowłosy, którego dostrzegłam kątem oka. Dosiadł się obok i głośno westchnął.
Potem przyszedł ktoś jeszcze. Widziałam z początku jedynie ciało, ale kiedy przykucnął na wysokość mojej głowy, mogłam dokładnie mu się przyjrzeć. Czerwone włosy, jasnoniebieskie oczy i strapiony wyraz twarzy mocno we mnie uderzyły.
- To ty byłeś wtedy w sierocińcu… - przełknęłam nerwowo ślinę, a mężczyzna przytaknął.
Wyglądał na starszego, ale jeszcze w pełni sił. Blizny na twarzy zdradzały doświadczenie życiowe, a strój był wyszukany, ale elegancki.
- Wykupiłem Cię. Nazywam się Edwin. Loren był jedynie moim pionkiem, a ty miałaś tu wrócić. Niestety plany się pokrzyżowały, a ja zostałem zdradzony. – przerwał na chwile. – To nie miało tak wyglądać.
Cmoknął i wstał, siadając na krześle obok. Milczałam, nie mając pojęcia co powiedzieć i jak mam zareagować. Wciąż pozostałam nieufna.
- Białowłosa to córka zdrajcy. Jest eksperymentem. – był wyraźnie niezadowolony. – Jesteś teraz w podziemiach, to dość dobrze zorganizowane miasto. Jestem przywódcą, a ty należysz do mnie. Co do Yra’i… Jeszcze nic Ci nie mogę zdradzić.
Czułam się jak śmieć, ktoś, kto i tak nie ma żadnego wpływu na swoje życie. Jego słowa przelatywały na mnie i wciąż na nic nie odpowiadały. Uczucia momentalnie się ulotniły i pozostała obojętność, wymieszana z wielkim poczuciem bezradności. Pozwoliłam oczom na płacz, usilnie starając się uporządkować myśli.
- A co z nią? Dlaczego Yra jest taka ważna? – zapytałam niechętnie.
- Musicie porozmawiać. – nic więcej nie dodał, wychodząc.

<Yra? :x >

Od Mikleo CD Soreya

Zmarszczyłem brwi, słysząc pytanie, które mi zadał, dlaczego miałoby mi się chcieć pić? Jestem aniołem, nie potrzeba mi niczego co ludzkie, suchość w gardle nie specjalnie mi doskwiera, bardziej dręczą mnie płuca, które przy głębszych wdechach nieco utrudniają mi życie.
- Nie chcę pić, bolą mnie płuca - Mówiłem bardziej do siebie niż do niego, wzrokiem podążając za płynącą leniwie w strumyku wodą, bardzo chcąc do niej podejść. Moje nogi były już w stanie mnie utrzymać, choć wciąż nie do końca chciały ze mną współpracować, co z leksza zdawało się irytujące.
Tak bardzo chciałem tam podejść, już nawet wstałem, robiąc pierwsze kroki ku wodzie prawa noga, lewa noga i nagle stop. Dłoń mojego męża pojawiająca się znikąd na moim biodrze wszystko mi uniemożliwiła, nie miałem jeszcze siły, aby się z nim szarpać, nie chciałem też jednocześnie wracać na koc, nie majaczę, potrzebuje wody.
- Sorey puść, chcę do wody - Byłem świadom tego, co robię, jednocześnie byłem świadom tego, że mogę zrobić sobie krzywdę, moje ciało było słabe, a moce zniknęły, musiałem uważać, aby nie zrobić sobie krzywdy, jednocześnie nie mogłem oprzeć się wewnętrznej pokusie, która ciągnęła mnie w stronę wody. Chłopak, który wciąż trzymał mnie, ułatwiając mi stanie, doprowadził mnie do strumyka, za co byłem mu wdzięczny, sam też bym tu doszedł, nie wiem tylko z jakim skutkiem.
Powoli siadając przy strumyku, włożyłem dłonie do wody, którymi obmyłem twarz, odczuwając niewiarygodną ulgę, chyba jednak brakowało mi wody, a suchość w gardle cały czas mi o tym mówiła, choć ja uparcie trzymałem się swojego zdania.
Mój mąż usiadł obok mnie, przez cały czas mi się przyglądając, co lekko mnie peszyło, nie musiał na mnie patrzeć nie teraz gdy wyglądam tak okropnie, nie chce, aby zapamiętał mnie takiego słabego i okropnie paskudnego, mój wygląd nie prezentował się najlepiej, wyglądałem okropnie, nie była to moja wina, nie chciałem zachorować, z drugiej strony powinienem wziąć się w garść i zacząć pomagać mężowi, który wciąż każe mi tylko odpoczywać, a ja zbyt szybko się mu po prostu poddaję.
- Wyglądam okropnie - Burknąłem, opierając głowę na ramieniu chłopaka, przymykając oczy, nie chciałem spać, to tylko zmęczone oczy same się zamykały.
- Wyglądasz cudownie - Wyszeptał, całując mnie w czoło, na co prychnąłem cicho, nie wierząc w jego słowa, nie wyglądam i doskonale o tym wiem, nie musi mi nic wmawiać, ślepy nie jestem, choć w tym stanie wszystko można mi wmówić.

~~**~~

Dni mijały, a ja zacząłem czuć się coraz lepiej, Yuki również wracał do zdrowia nawet szybciej ode mnie, po dziesięciu dniach oboje byliśmy zdrowi, ciało pracowało prawidłowo, moce wróciły, gorączka zniknęła a wraz z nią majaczenie i koszmary, z czego bardzo się cieszyłem. Przez cały czas Sorey zajmował się nami, choć zdarzało mu się odpływać i on był zmęczony całą tą sytuacją. Martwiło mnie to bardzo, jako człowiek był zdecydowanie mniej odporny na zmęczenie, a ja, zamiast mu pomagać, stałem się jego ciężarem, nie tak miało to wszystko wyglądać.
Ciężko mi było to przyznać, ale ta dziwna grypa po prostu mnie pokonała, teraz gdy jest już dobrze, mogłem pozwolić odpocząć mojej drugie połówce, przygotowując się psychicznie do podróży, straciłem dużo naprawdę dużo czasu na odpoczynek najwyższa pora wziąć się w garść i co najważniejsze nadrobić stracony czas. Z tego, co zauważyłem, robiło się naprawdę zimno, na drzewach nie było już liści, nadchodzi zima, a my wciąż jesteśmy tak daleko od bezpiecznego kąta, w którym będziemy w stanie się skryć.
Zniecierpliwiony już troszeczkę tym zwlekaniem czekałem aż mój mąż obudzi się, Yuki od rana nie mógł znaleźć sobie miejsca. Wyzdrowiał, a wraz z tym wróciła jego energia i wieczna radość, ja sam również czułem się doskonale i dość miałem już odpoczynku, nie mogłem jednak budzić mojego człowieka, zajmował się nami kilka długich dni, wielokrotnie musiał chyba najbardziej użerać się ze mną, nie za wiele pamiętam, choć niektóre wspomnienia zakodowały mi się w głowie, najbardziej chyba ciągłe pytania o jedno i to samo, co zabawne nie pamiętam, jakie były to pytania, pamiętam natomiast, że ciągle o coś pytałem, mój mózg tworzył krótkie wspomnienia twarzy męża, który może był zirytowany, a może zmartwiony moimi ciągłymi pytaniami rany nie pamiętam za dobrze.
- Miki, jak się czujesz? - Zaspany Sorey spojrzał na mnie, przecierając dłonią twarz, patrząc na mnie uważnie, wciąż nie był najwidoczniej pewien czy jest ze mną w porządku. Wiem, że przeszedłem to gorzej od Yuki'ego, ale już wszystko jest dobrze, nie ma się czym przejmować.
- Dobrze, dzięki tobie bardzo dobrze - Przyznałem, składając na jego ustach delikatny pocałunek, który zmienił się w bardziej zachłanny, przynajmniej do chwili, w którym Yuki stojący przy strumyku nie zgłosi swojego sprzeciwu związanego z naszym zachowaniem. - A jak ty się czujesz? Przepraszam, miałem ci pomagać, anioł nie powinien być problemem dla człowieka - Naprawdę było mi z tym faktem źle, nieźle musiał się ze mną namęczyć, do tego doszedł Yuki, gdybym był wtedy obecny, wszystko byłoby dobrze, a mój mąż nie musiałby się ze mną męczyć.

<Sorey? :3> 

Od Taiki CD Shōyō

Uśmiechnąłem się, słysząc jego słowa, nie to miałem na myśli i nie tego od niego oczekiwałem, chociaż bardzo cieszyłem się, że pamięta o tak ważnych sprawach, jak jedzenie. Doskonale wie, że nie odpuszczę mu żadnego z posiłków, interesuje mnie jednak coś innego. Coś, co mu może się nie do końca spodobać coś, co sprawia mi wielką przyjemność a mu? Cóż, z tego, co zauważyłem nie do końca.
 - Nie o to mi chodziło - Przyznałem, patrząc w jego oczy, całują go w policzek. - Chociaż jedzenia i tak ci nie odpuszczę - Dodałem, głaszcząc go po policzku.
- Więc o co? - Nie do końca rozumiejąc, patrzył na mnie z zaciekawieniem w swoich ślicznych oczach, grzecznie czekając, na to, co wymyślę. Nie będzie to nic strasznego, naprawdę nie musi się przejmować, od tego się nie umiera przynajmniej moim zdaniem, robił to przy mnie kilka razy, może zrobić raz jeszcze.
- A jak myślisz? - Po raz kolejny omijałem konkrety, chcąc usłyszeć od niego samego, co tak właściwie mogę od niego chcieć, nie mam na myśli jedzenia więc co? Co innego mogę mieć na myśli? On już dawno powinien o tym wiedzieć, już dawno powinien zrozumieć, co siedzi mi w głowie, przecież doskonale mnie zna. A może wie, lecz tak naprawdę pragnie usłyszeć to wszystko ode mnie.
- Nie mam pojęcia, co możesz mieć na myśli - Przyznał, nie przestając się do mnie uśmiechać, jednocześnie z wielkim zainteresowaniem w oczach ciągle mi się przyglądać tak jakbym miał zaraz powiedzieć coś naprawdę ciekawego.
- Twoje uszu i ogony - To wystarczyło, aby mój mały lisek zrozumiał, czego od niego chcą, jesteśmy tu sami, więc nikt nas nie zobaczy, poza tym uwielbiam jego uszy i ogony, które są takie słodziutkie i takie mięciutkie, nie rozumiem, czego on się tak wstydzi. Oczywiście jego ojciec ten podły gnój zniszczył jego mniemanie o sobie. Ten dupek odebrał mi rodziców a mu zdrowe myślenie o sobie, jak może być gorszy od innych, ma jeden ogon mniej, to nic takiego nie powinno się go oceniać po liczbie ogonów, nie na tym powinno to wszystko polegać, gdyby jego ojciec był normalny i mój lisek były inny, może mniej przestraszony, może bardziej pewny siebie. Tego nie wiem, na pewno taki człowiek powinien zapłacić za to wszystko, co zrobił, niebawem zapłaci, jestem tego przekonany.
- Naprawdę tylko to chcesz? - Był jakby lekko zaskoczony, tym co mu powiedziałem, może spodziewał się czegoś więcej ach ten mój niegrzeczny chłopiec. Rany Taiki to z tobą jest coś nie tak, przecież on nic nie powiedział takiego, głodnemu chleb na myśli a ja myślę tylko o jednym i nawet za bardzo nie potrafię tego ukryć. Jeśli już mam zostać tylko i wyłącznie przy jednym chłopaku będę potrzebował atrakcji, aby szybko się nie znudzić, już nawet mam kilka pomysłów na to, jak nasz wspólny stosunek może wyglądać, lubię zabawę, lubię również sobie dogadzać na różne możliwe sposoby, których nauczę Karotkę, szybciej niż może sobie wyobrażać.
- W tej chwili chcę tylko tego, wieczorem będę chciał czegoś innego - Karotka zawstydził się delikatnie, słysząc moją wypowiedz, najwidoczniej podejrzewając, o co mi chodzi, nie mając jednak bladego pojęcia, co siedzi mi w głowie i co tak naprawdę będzie musiał dla mnie ubrać, koszula koszulą wolę jednak coś jeszcze bardziej pociągającego, ciocia dziś wychodzi na całą noc do koleżanki, a to doskonały moment na to, aby trochę poszaleć z moimi malutkim liskiem.
- To znaczy czego? - Dopytał, co mnie bardzo, ale to bardzo zadowoliło właśnie na to pytanie czekałem, tego bardzo, ale to bardzo chciałem, aby po prostu zapytał o to, co dla niego mam.
Zdjąłem go z kolan, podchodząc do szafy, gdzie na samej górze znajdowało się średniej wielkości pudełko, w której było coś ukryte. Coś, co chciałbym, aby dziś założył tylko i wyłącznie dla mnie.
- To znaczy, że mam dla ciebie pewien prezent - Położyłem pudełko na łóżku, poprawiając wstążkę, która delikatnie się odwiązała, a to powodowało brak estetyczności, co trochę mnie denerwowało. Lubiłem, gdy wszystko wyglądało ładnie i estetycznie, bo tylko takie prezenty lubiłem komuś wręczać.
- Prezent? Dla mnie? Naprawdę? - Zabrzmiało to trochę tak, jakby nigdy prezentów nie dostawał, a może nie dostawał? Nie byłem pewien, nie w stu procentach. Z jednej strony jego ojciec to potwór, ale z drugiej widać, że jogo matka się o niego martwi, więc może wręczała mu prezenty urodzinowe? Nie wiem, to nie prezent urodzinowy, ale też wydaje mi się, że będzie mu odpowiadał, a może bardziej będzie odpowiadał mi? Nie ważne komu będzie fajnie, jestem tego przekonany.
- Tak, dla ciebie otwórz i powiedz czy co się podoba - Troszeczkę go popędziłem, nie mogąc się doczekać jego reakcji na ten prezent, na pewno będzie zaskoczony, bo czegoś takiego nigdy nie dostał, ale cóż musi się przyzwyczajać, przy mnie to będzie jego codziennością.
- Sukienka? - Spytał zaskoczony, gdy ujrzał piękną sukienkę sięgającą mu do kolan o kolorze pomarańczowym z czarnymi kropkami i paskiem związanym w kokardkę w okolicy tali, nie byłem pewien czy będzie mu pasowała aż do chwili, gdy w końcu ją wyciągnął, przykładając do swojego ciała.
- Tak, sukienka. Podoba ci się? - Spytałem, naprawdę zadowolony z samego siebie, nie wiem, czy mu to odpowiada, ale ja naprawdę chce go w niej zobaczyć. - Oczywiście nie musisz tego ubierać, do niczego cię nie zmuszę - Przyznałem, nie chcąc, aby czuł się do czegoś zmuszany, jeśli chce może to ubrać, jeśli nie nie będę na niego naciskać. Mogę poczekać, aż sam zechce to ubrać, choć miło mi będzie, jeśli zrobi to jeszcze dzisiaj, jego uszy, ogony i ta sukienka w całości dopełni jego cudowny wygląd, który tak bardzo mnie kręci.

<Marcheweczko? C:>

Od Yra'i CD Keya

Gniew wypełniał każdą komórkę mojego ciała, czułam jak krew wypala ścieżki w moich żyłach, a serce pompuje coraz szybciej i szybciej. Była cisza, wywierająca ucisk na moje uszy, przez co miałam ochotę się skulić. Mgła pisku jakby przytkała zmysł słuchu, a oczy zalały się czernią, nie widząc niczego poza ciemnością. Słyszałam rytm mojego serca, czułam jak biorę wdech i wydech, choć ciężko łapałam powietrze do płuc. Coś niespokojnego szalało w moim ciele, wypełniało mnie i uciekało tchórzliwie w kółko. Krople potu spływały po moich skroniach, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł drażniący dreszcz. Zaraz po tym zalała mnie fala gorąca, buchając prosto w moją rozpaloną twarz, dodając tylko męczarni. Żołądek robił fikołki, przyprawiając mnie o odruchy wymiotne. Podniosłam ledwo głowę, lecz krajobraz zmieniał się co sekundę. Pustynia, dżungla, stepy, tundra, znów pusty obszar pozłacany drobinkami piasku. Nie mogłam zarejestrować żadnego obrazu, wszystko przelatywało mi przed oczami jak błysk światła. Irytowało mnie to – nie mogłam się w ogóle poruszyć, choć dłonie miałam wolne. Nogi miałam nienaturalnie powykręcane we wszystkie strony, co mnie obrzydziło. Odwróciłam wzrok w bok, dostrzegając biegnącą sylwetkę wygłodniałego stwora w moim kierunku. Była wyostrzona, mieniąca się czernią, lecz migające obrazy stanowiły dla niej tło. Szybko można było wyczuć w niej siłę wyższą. Była coraz bliżej, od czasu do czasu znikając, lecz zaraz się pojawiając. Łapska zakończone były długimi pazurami, przypominającymi bardziej szpony, a pysk długi, o szerokich ustach, ciągnących się od lewego do prawego ucha. Jama ustna ozdobiona kłami przyprawiała o gęsią skórkę, a ja nie miałam siły nawet zakryć się poranionymi dłońmi. Zjawa znikła. Zaraz potem zatapiając kły w moim ramieniu. I znów uciekła, by powrócić i rozerwać pazurami moją skórę na brzuchu. Gdzieś w oddali ktoś krzyknął, przeraźliwie, lecz szyderczo. Jakby chcąc zwrócić na siebie uwagę, kosztem życia ofiary. Cały czas błąkałam się koło granicy świadomego myślenia, co jakiś czas spadając w przepaść nicości. To była jak walka, bez szans na moją wygraną. Jakieś głosy, może szum kłótni przedarł się do mojego umysłu wraz z okrzykami radości jakichś osób, które wcale nie brzmiały wesoło.

Czas się w końcu zatrzymał, wszystko ustało – jak za pstryknięciem palcami. Otchłań mroku oblała wszystko wokół, a cisza była kojąca dla uszu po poprzednich dźwiękach. Spięte ramiona odnalazły relaksujące rozluźnienie, a po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do panujących odcieni czerni. Podniosłam ciężką głowę do góry, czując związane kończyny grubymi sznurami, od których zdążyło zdrętwieć moje ciało. O dziwo, wszystko było w porządku – nie czułam się źle, a przynajmniej nie aż tak jak przed chwilą. Świadomość powróciła w zakątki mojego umysłu, jednak dalej odczuwałam drażniącą irytację. Irytację, ponieważ doskonale pamiętam mojego oprawcę. Wściekłość nie ogarniała mnie co prawda jedynie z jego powodu – chciałam widzieć wszystko już, teraz, natychmiast, lecz moja pamięć mi to uniemożliwiała. 

Ze znajomo zarysowanych mi kontur postaci rozpoznałam Keyę i Kenjiego. Stali koło siebie – choć może powinnam raczej powiedzieć – Keya wisiała, a Kenji koło niej stał. Obserwowali mnie dziwnym wzrokiem, próbując rozczytać emocje z mojej twarzy. Blondyn w ręku trzymał broń, którą prawdopodobnie ogłuszył mężczyznę, leżącego aktualnie na ziemi. Zdezorientowana zmarszczyłam brwi – czy on nas zdradził? Dlaczego więc powalił tego mężczyznę? Ewidentnie jest tu coś nie tak. Widziałam jak Kenji otwiera usta z zamiarem wypowiedzenia czegoś, lecz raptem z jakiegoś korytarza znajdującego się naprzeciwko mnie, słychać było ciężkie, powolne kroki. Blondyn zareagował natychmiast, zarzucając ramię poszkodowanego mężczyzny na swoje i kiwając porozumiewawczo głową z ognistowłosą. Zwinnie podniósł ciało zranionego człowieka i zabierając ze sobą broń, przesunął się za róg, prosto w ciemności, tak, by nie zostać zauważonym. Kroki zbliżały się mozolnie do naszego pomieszczenia, wreszcie wyłaniając muskularnego, przystojnego mężczyznę o kruczych włosach, ubranego w schludny strój, przez który wyglądał jak szef jakiejś tajnej organizacji. Rozszerzyłam oczy, niedowierzając, kogo w tym momencie widzę. Czarnooki uśmiechnął się półgębkiem, z dobrze widocznym rozbawieniem w oczach. 

- A kogo nam tutaj przywieźli… - spojrzeniem zeskanował nas obie, choć to nie on przerażał mnie najbardziej, lecz jego słowa, skierowane wprost do Keyi – Och, jak słodko się złożyło. Co słychać, ‘Eya? Wygodnie? – Keya zaśmiała się sztucznie, lecz wypuszczając jedynie powietrze nosem. On wkładając obie dłonie do kieszeni swoich spodni, westchnął ociężale – Nie będzie ławo – wzrok przerzucił na mnie, a jego mimika od razy stała się żywsza. Cmoknął i ciągnął dalej swój monolog – Yra, Yra, kiedy ty tak wyrosłaś? Trzymasz się jakoś z Vis maior? – posyłając uroczy uśmiech, podszedł parę kroków bliżej mnie.

- Z miłą chęcią cię z nim zapoznam. Masz ochotę, Russus? – prychnął na moją wypowiedź i rzucił coś w stylu, że jednak nie jest ze mną tak źle i jeszcze o nim nie zapomniałam.

- Spokojnie, miałem z nim więcej styczności niż ty przez całe życie – rzekł luźno, zmieniając następnie temat – Cóż, będę musiał wam coś sprezentować – podszedł do świerkowej półki, z której zdjął niewielką skrzynkę. Otworzył ją, a z jej środka wyciągnął strzykawkę, nasączając następnie jakimś przeźroczystym płynem, idealnie odmierzonym co do milimetra zaznaczonego na tubce. Zerknęłam na wiszącą nieopodal mnie dziewczynę, lecz i ona wyglądała na zdezorientowaną. Wkrótce zadowolony czarnowłosy podszedł do niej i nie przejmując się jej wierceniem, wbił stanowczo igłę wprost w odsłoniętą szyję niebieskookiej. Ta stłumiła w sobie jęk, odważnie utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Przełknęłam ślinę niepewna jego zamiarów, a gdy chwilę potem kierował się z taką samą intencją do mnie – chciałam stamtąd po prostu uciec. Zacisnęłam pięści, sycząc cicho z powodu nieprzyjemnego bólu. Tajemnicza substancja rozpływała się po moim krwioobiegu, a ja czułam jak powoli spływa do wszystkich moich komórek – Odpocznijcie, drogie panie. Niedługo wyruszymy na małą wycieczkę – klasnął w dłonie radośnie i wyszedł, skanując nas kątem oka. Po chwili zostaliśmy sami, a głucha cisza odbiła się od ścian tego paskudnego miejsca.

- Yra, dlaczego nie powiedziałaś nam, że znasz kogoś, kto może mieć coś wspólnego z przestępcami? – Keya spytała mnie, lecz słowa wyszły z jej ust prawie jak warczenie. Przyjaciel rudowłosej wyszedł już z ukrycia z ulgą, jednak teraz podążał wzrokiem raz na mnie, raz na Keyę. Westchnęłam cicho, nie wiedząc jak to ubrać w słowa. Miałam ochotę złapać się za głowę – co tu się w ogóle dzieje?!

- Nie wiem, Keya. Naprawdę nie mam pojęcia – pokręciłam na boki głową, czując się coraz bardziej senna. Po minie rudowłosej stwierdziłam, że ona również powoli odpływała – Sama niewiele wiem, przeszłość przypominam sobie powoli, jakby kawałek po kawałku, przez zupełnie przypadkowe zdarzenia, obrazy, rzeczy, zjawiska… - oznajmiłam półgłosem – Nie mogę zrozumieć, od czego to zależy. Na ten moment pamiętam więcej niż wtedy, gdy mnie o to pytaliście, lecz dalej nie przypomniałam sobie wszystkiego, co mnie spotkało – ciągnęłam dalej – Pewnie zorientowałaś się już, że mam w pewnym sensie amnezję… Zadowoli cię moja odpowiedź, jeśli powiem, że pamiętam jedynie tyle, iż Russus był dzieckiem, przygarniętym przez moich rodziców? I kimś, kto schodził na złą drogę niezauważalnie, aż w pewnym momencie uciekł od nas? – urwałam na chwilę, spuszczając wzrok na podłogę. Powiem jej tyle, ile na razie może wiedzieć – Kenji, pracujesz dla niego, prawda? Mam uznać cię za zdrajcę? – ostatnie pytanie starałam się wyszeptać jak najgłośniej, Kenji niepewny zaprzeczył jedynie ruchem głowy, lecz to co powiedział, nie dotarło już do moich uszu. Pogrążyłam się w krainie snu, zapominając o okrutnej rzeczywistości.

***

Kołysałam się delikatnie, słysząc parskanie koni i stukot kopyt o jakąś usypaną kamieniami drogę. Wciągnęłam powietrze, dotleniając płuca i rozglądnęłam się na boki jeszcze niedobudzona. Po mojej lewej stronie siedziała Keya ze związanymi kończynami, patrząc na mnie pytającym wzrokiem. Podniosłam lewą brew i zmrużyłam oczy. Ona odpowiedziała mi tylko lekkim uśmiechem i przewróciła oczami na Russusa, siedzącego naprzeciwko nas, prawie niedosłyszalnie gwiżdżącego jakąś melodie pod nosem. Zmarszczyłam lekko nos i zatoczyłam koło karkiem, próbując choć trochę go rozluźnić. Miejsce po ukłuciu igłą pulsowało i piekło, ale dało się to wytrzymać. Nasz oprawca kompletnie nas ignorował, jakby udając, że jest zupełnie sam. Szybko doszłam do wniosku, że to o tej wycieczce mówił i prawdopodobnie jesteśmy teraz z Keyą gdzieś wiezione. Uczucie bezsilności owinęło mnie, niczym wąż boa duszący swoją ofiarę i miałam wrażenie, że w tym momencie już wszystko jest stracone. Reed szturchnęła mnie kolanem, wpatrując się we mnie przenikliwie. Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi, ale wszystko stało się jasne, kiedy dostrzegłam rażący połysk ostrza sztyletu, odbijający promienie słoneczne, przedostające się przez szparę między zasłonami wozu. Jesteśmy w kropce, ale może dzięki temu zdołamy coś jeszcze zaradzić.

Powóz zatrzymał się gwałtownie, na co zareagowałyśmy przechyleniem się do przodu. Zaraz jednak odzyskałyśmy równowagę, a Russus wreszcie na nas spojrzał.

- Drogie panie, jakieś ostatnie życzenia? – błysk w jego oczach nie oznaczał niczego dobrego.

                                                          < I jak,‘Eya? ;)>


Od Soreya CD Mikleo

Uśmiechnąłem się smutno na widok wyciągającego ręce w moją stronę Mikleo, był to jednocześnie uroczy i smutny widok. Widziałem, że chyba się obwiniał za to, że tyle dni nad nimi czuwałem. Nawet czasem mi to sam mówił, ale nie byłem do końca pewny, czy to pamiętał. Wiele pytań, które mi zadawał, często się powtarzały, ale i do tego już się przyzwyczaiłem. Ten koszmar też był niepokojący, ale czy jest się czemu dziwić? Czuł się okropnie, wiem go, bo czasem o to go właśnie pytałem, a on mówił mi prawdę… a przynajmniej tak mi się wydawało. Mikleo miał dwa stany; albo był ledwo przytomny i mówił, że źle się czuje, albo już lepiej kontaktował z rzeczywistością i twierdził, że jest dobrze i może stać na warcie. Dzięki temu rozpoznawałem, kiedy jest z nim lepiej, a kiedy gorzej… chociaż, czy faktycznie można określić jego stan jako „polepszający się”? Nie byłem co do tego taki przekonany. 
Podszedłem do Mikleo i usiadłem pomiędzy nim, a Yukim. Mój mąż od razu wtulił się w moje ciało, oplótł mnie dłońmi w pasie, położył głowę na mojej klatce piersiowej i jedną z nóg wsunął w pomiędzy moje. To, co zobaczył w swoim koszmarze, naprawdę go przeraziło. Nie byłem zaskoczony, Mikleo nie mógł używać mocy, czuł się zagrożony, doskonale znałem to straszne uczucie. Położyłem jedną z dłoni na jego biodrze i oparłem policzek o jego głowę. Był już nieco chłodniejszy, owszem, ale nadal niepokojąco ciepły. Przynajmniej już mu gorączka spada, wcześniej, chłodne okłady, nawet często zmieniane, niewiele mu pomagały. 
- Jestem przy tobie, spokojnie – wyszeptałem cicho, całując go w czoło. Zauważyłem, że moje dłonie strasznie drżą. Może to przez kawę? Sporo jej ostatnio wypiłem. Musiałem, jeżeli chciałem być tak długo przytomny. Oczywiście, udawało mi się zdrzemnąć każdego dnia na jakąś godzinę, a w najlepszym przypadku dwie, ale to mi niewiele dawało. Czuwałem nad nimi całe cztery dni i nie zapowiada się, aby tak szybko im to minęło. Jeszcze trochę muszę wytrzymać. 
- Nie odejdziesz ode mnie? – spytał cichutko i trochę niewyraźnie, ale to może dlatego, że miał wtuloną twarz w moją kurtkę. 
- Oczywiście, że nie, będę tutaj tak długo, jak tylko mogę – odpowiedziałem, ściskając go odrobinkę mocniej. Podczas swojej choroby takiego pytania mi jeszcze nie zadał. Miałem nadzieję, że to się nie powtórzy. Czemu nadal wątpi w to, że go opuszczę? Robię coś nie tak i to powoduje u niego tę niepewność? Będę musiał z nim o tym porozmawiać, ale to zrobię, jak wyzdrowieje, teraz nie ma to najmniejszego sensu… chociaż, może ma? Powiedziałby mi prawdę, a nie kręcił, by nie sprawić mi przykrości, jak to często miało miejsce. Ale nie, to był głupi pomysł, nie chciałem go męczyć, już wystarczająco cierpi. 
Mój mąż w odpowiedzi coś wymamrotał, ale było to na tyle niewyraźne, więc nie wiedziałem, co powiedział. Zresztą, po paru chwilach oddech chłopaka stał się regularny, co świadczyło o tym, że znów zasnął. Nie podobało mi się to, że był taki ciężki, ale nic nie mogłem z tym zrobić. Bolałem mnie to, że w żaden sposób nie mogłem pomóc i jemu, i Yuki’emu. Mogłem tylko czekać, zmieniać okłady i pilnować, aby żaden helion się do nich nie zbliżył. 
Przymknąłem na moment oczy czując, że muszę troszeczkę odpocząć. Na razie wszystko było na tyle dobrze, że mogłem sobie na to pozwolić. Mikleo śpi wtulony we mnie, Yuki jest obok, zwierzaki są oporządzone, a w razie niebezpieczeństwa na pewno obudzi mnie Codi, a miecz jest na wyciągnięcie ręki. Długo mój odpoczynek nie trwał, ponieważ po chwili poczułem, jak ktoś szturcha moje lewe ramię. Od razu otworzyłem oczy i zerknąłem na obudzonego i osłabionego Yuki’ego. Z tej dwójki to właśnie dziecko wyglądało i czuło się lepiej, a przynajmniej tak mi się wydawało. 
- Co się stało? – spytałem łagodnie chłopca, wolną ręką gładząc go po policzku. I jemu gorączka spada, dobrze, może teraz już z czasem będzie im się polepszać? Miałem taką nadzieję. Może i mógłbym się nimi opiekować zawsze, ale zwyczajnie brakuje mi siły. Jestem beznadziejny, gdybym to ja był chory, Mikleo na pewno by nie narzekał. 
- Boli – wyszeptał, kładąc swoją drobną dłoń na klatce piersiowej. A więc moje przypuszczenia okazały się słuszne… nie wiem, czy powinienem się z tego cieszyć, czy nie. – I pić mi się chce – dodał po chwili smutnym głosem. 
- Zrobić ci coś ciepłego czy po prostu podać ci wodę? – spytałem, odgarniając kosmyki z jego czoła. 
- Poproszę wodę – powiedziało grzecznie dziecko, a ja spełniłem jego prośbę, podając mu bukłak z wodą, który również miałem przy sobie. Może powinienem też zaproponować Mikleo, aby się napił? Cóż, teraz już za późno. Jak wstanie, to od razu mu to zaproponuję, bo przecież nie przyzna się, że coś jest nie tak. Chyba, że dręczy go gorączka, wtedy mówi wszystko, co mu leży na sercu i jak źle się czuje. 
Chłopiec upił kilka łyków, a następnie wtulił się w moje ciało, podobnie jak jego mentor. Westchnąłem cicho, teraz kompletnie nie miałem jak się ruszyć. Znaczy, mogłem, ale to oznaczałoby, że musiałbym obudzić i jednego, i drugiego anioła, a oni muszą odpoczywać, aby wyzdrowieć. Przez parę minut jeszcze czuwałem, ale z czasem moje powieki zaczęły robić się coraz cięższe. Chyba jednak przeceniłem swoje możliwości. Nawet nie zarejestrowałem, kiedy zasnąłem. 
Obudził mnie dopiero Mikleo, który lekko odsunął się od mojego ciała. Czując ruch z jego strony od razu się obudziłem, rozglądając się uważnie dookoła. Był już ranek, za co zganiłem siebie w myślach. Nie powinienem spać tak długo, co, jeśli któremuś z moich aniołów by się pogorszyło? Przespałem twardo całą noc chyba po raz pierwszy od… cóż, od długiego czasu. Wcześniej przesypiałem jedynie jej część, bo później czuwał Mikleo, a przez ostatnie cztery dni spałem tyle, co nic. Mieliśmy szczęście, że nas nic nie zaatakowało, nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś stało się Mikleo albo Yuki’emu. 
- Hej, skarbie, jak się czujesz? – spytałem chłopaka, odwracając głowę w jego stronę. Mój mąż wyglądał na tak samo wykończonego jak przez ostatnie kilka dni. Może tylko był bardziej przytomny… czyli zaraz zacznie mówić, w jakim to nie jest dobrym stanie i że mogę iść spać, a on nas popilnuje. Już przez to parę razy przechodziłem. Położyłem mu dłoń na czole i zauważyłem, że jest znacznie chłodniejsze niż wczoraj wieczorem. 
- Czuję się dobrze – przyznał. Szczerze, nie spodziewałem się usłyszeć innej odpowiedzi. 
- Nie chce ci się pić? Nie boli cię nic? – dopytywałem, przypominając sobie wczorajsze skarżenia Yuki’ego. Cierpią na to samo, więc i Miki musiał czuć podobne objawy. I najpewniej je czuł, tylko nie chciał mi nic powiedzieć, a czemu to robił, nie wiem. Ukrywanie takich rzeczy nie pomoże ani mnie, ani jemu. 

<Mikleo? c:> 

Od Shōyō CD Taiki

Zamrugałem kilkukrotnie kompletnie nie wiedząc, przyswajając powoli do siebie jego słowa. Kiedy tylko usłyszałem, że Taiki chce „zakończyć nasz układ” poczułem, jakby cały mój świat legł w gruzach. Może nie miałem w całości tego, czego naprawdę chciałem, ale miałem chociaż tę malutką cząstkę. Cząstkę, która była tylko moja i którą mogłem się cieszyć, ile tylko chcę. Przeraziła mnie myśl, że miałbym stracić i tą niewielką cząstkę. W pierwszym odruchu chciałem go przekonywać, że nie trzeba kończyć tego układu, ale przecież dosłownie kilka chwil temu powiedziałem mu, że zaakceptuję każdą jego decyzję. Zresztą, skoro chciał zakończyć ten układ, to na pewno coś nie odpowiadało mu we mnie, a skoro tak, musiałem się dowiedzieć, co takiego mu we mnie nie pasuje, aby się poprawić. 
Przyznam, że kompletnie się nie spodziewałem tego, co przed chwilą usłyszałem. Ba, nadal nie pojmowałem, dlatego wpatrywałem się w niego jeszcze przez jakiś czas, trzymając go w tej niepewności. Samemu było mi w to trudno uwierzyć, to brzmiało tak nieprawdopodobnie, że wziąłbym to za sen. 
- Czyli po prostu pytasz się mnie, czy będę twoim chłopakiem? – spytałem, mimo wszystko musząc się upewnić. Nie chciałem niczego źle zrozumieć i zbłaźnić się przed chłopakiem, nie chcę, aby miał mnie za jeszcze głupszego niż za jakiego mnie w tej chwili ma. 
- No… tak, tak to się chyba nazywa – przyznał, drapiąc się nerwowo po karku. Widać było, że i on był zestresowany. Szczerze, to nie wiem, kto bardziej się denerwował, ja czy on. Ale teraz, słysząc jego wyjaśnienie, odetchnąłem z ulgą. 
A jeszcze później dotarł do mnie sens jego słów, tak ale już tak w pełni. Więc on chce być ze mną? To było dla mnie nie do uwierzenia. Do tej pory to było jedynie marzenie, i to nawet takie, które za bardzo do siebie nie dopuszczałem, ponieważ było za nierealne, aby je spełnić. Wszystko we mnie krzyczało ze szczęścia, sam z chęcią zacząłbym krzyczeć, a później po prostu rzucić się na niego. Musiałem jednak zachować choć odrobinkę spokoju. 
Położyłem jedną ze swoich dłoni na policzku chłopaka, a następnie uśmiechnąłem się do niego szeroko i bez słowa wbiłem się w jego usta mając wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi, ale tym razem nie ze stresu, a ze zwykłego szczęścia. Co prawda, nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego Taiki ze wszystkich osób, z którymi kiedykolwiek był i które na pewno były pod każdym względem lepsze ode mnie, zdecydował się akurat na mnie. Nie narzekałem na to, ale byłem ciekawy. Powinienem o to spytać? Chciałem, ale to chyba było nie na miejscu. 
- To ci wystarczy za odpowiedź? – spytałem cichutko, odsuwając się od jego ust. Chłopak dopiero teraz odetchnął z ulgą i uśmiechnął się do mnie pięknie. Położył swoje dłonie na moich biodrach, przysuwając mnie bliżej siebie. Nie będąc pewnym, czy dobrze odczytuję jego gest, nieśmiało usiadłem okrakiem na jego kolanach, oplatając nogi wokół jego pasa. Zaraz poczułem, jak Taiki wtula nos w zagłębienie mojej szyi i cicho wzdycha, jakby się uspokajał. Zacząłem delikatnie gładzić go po włosach, może nieco niszcząc przy tym jego wiecznie perfekcyjną fryzurę. Nie czułem się z tym źle, kiedy jego kosmyki są w delikatnym bałaganie, również wygląda niesamowicie przystojnie. Rany, a kiedy on nie wyglądał przystojnie…? No, może nie wtedy, kiedy cierpi przez wcześniej wypitą zbyt dużą ilość alkoholu. Wtedy wgląda strasznie, ale w tym znaczeniu, że jest mi go szkoda. 
- Nie stresuj mnie tak więcej – wymamrotał, bardziej wtulając się w moje ciało. 
- A co ja mam powiedzieć? Omal mi serce nie wyskoczyło z piersi, jak tylko powiedziałeś, że chcesz zakończyć nasz układ – odparłem, nie przestając głaskać go po głowie. 
- Zbyt wcześnie zinterpretowałeś moje słowa i masz za swoje – burknął, nie odsuwając się ode mnie ani na milimetr. Westchnąłem cicho, już mu nie odpowiadając, jak niby inaczej miałbym zinterpretować jego słowa? Nie dało się inaczej zrozumieć jego słów, to zabrzmiało tak, jakby chciał zakończyć nie tylko ten niepisany układ, ale i wszystko inne. 
Jeszcze jedno mnie zastanawiało. Miałem się teraz zachowywać inaczej wobec niego? Jeżeli tak, to jak? Chciał, aby nasza relacja nie była tylko czysto fizyczna. Wydawało mi się, że już wcześniej nie była ona taka, jaka miała być, przecież nie spotykaliśmy się tylko na seks. Drobne czułości, którymi całkiem często obdarowywał moje ciało oraz wsparcie, które mi zapewniał, nie wskazywały na to, że łączyło nas jedynie łóżko. Też ciężko było mi go nazwać przyjacielem, ale to chyba dlatego, że coś do niego czułem, poprawka, nadal czuję. Cóż, teraz moje myśli będą spokojniejsze i nie takie pogmatwane. 
- O której musisz być w domu? – spytał mnie Taiki, odsuwając się ode mnie i przyglądając mi się z uwagą. Och, nie powiedziałem mu? W sumie, nie miałem kiedy, chłopak strasznie się spieszył i nie pozwolił mi na powiedzenie wielu rzeczy. Nawet nie wiem, czy będę mógł u niego nocować. Jestem pewny na jakieś dziewięćdziesiąt procent, że się zgodzi, ale to wszystko. 
- Powiedziałem cioci, że będę jutro, ale jeżeli nie chcesz, abym nocował tutaj… - zacząłem niepewnie, ale nie było dane mi dokończyć, ponieważ zaraz poczułem jego wargi na tych swoich. 
- Oczywiście, że możesz nocować, nawet wiem, co założysz na noc – wymruczał, całując moją szyję. Cóż, ja też wiedziałem, co założę, dlatego nawet nie brałem żadnych ubrań ze sobą. Ponoć bardzo mu się podobałem w tej czarnej koszuli, którą dawał mi za każdym razem, chociaż nie potrafiłem pojąć, czemu. Chyba, że dzisiaj zdecyduje dać mi coś innego, z tym nawet nie będę mógł dyskutować, jestem całkowicie zdany na jego łaskę, ale i tak niespecjalnie na to narzekałem. – Ale mam jeden warunek. 
Zmarszczyłem brwi na jego słowa, jaki warunek? Co miałbym dla niego zrobić? W sensie, i tak zrobiłbym dla niego wszystko, o co tylko by mnie poprosił. Pytanie tylko, czy on o tym wie, i czy jeżeli nie wie, to czy powinienem go o tym poinformować. Może na razie się od tego powstrzymam, ale tylko na razie. Może najpierw spróbuję mu to udowodnić. 
- Mam coś zjeść, tak? – spytałem, troszeczkę znając jego dziwne warunki. Nie rozumiałem, czemu to wszystko kręciło się wokół mnie. Chociaż, może tym razem się myliłem i nie chodziło o jedzenie? Tak właściwie nie wiem, na jakie rzeczy mógłby wpaść Taiki, nie znałem jeszcze pełni możliwości jego umysłu, ale nic nie stoi mi na przeszkodzie, aby poznawać go coraz to lepiej. 

<Taiki? c:> 

piątek, 27 listopada 2020

Od Mikleo CD Soreya

Mój stan był dziwny, nie rozumiałem, co wokół mnie się dzieje. Nie byłem w stanie trzeźwo myśleć, a z czasem nawet mówienia sprawiało mi trudności, głowa bolała jak nigdy przedtem, a gardło dziwnie piekło z suchości, nie wiele pamiętałem z naszej podróży, nie wiele też kojarzyłem, gdy w końcu otworzyłem oczy, jedyne co zrozumiałem to, to że Yuki też jest chory, a Sorey ciągle przy nas był, czułem się z tym trochę źle, bo on nie mógł cały czas się nami zajmować, jest człowiekiem, w końcu nie wytrzyma i nam padnie, a tego bardzo bym nie chciał.
Obolały podniosłem się do siadu, starając się oddychać płynnie, co nie najlepiej mi wychodziło, cały czas czułem, jakbym miał coś ciężkiego na płucach, a to nie pozwalało mi brać równomiernych wdechów i wydechów.
- Co mu jest? - Spytałem, patrząc na dziecko leżące obok mnie, wciąż słyszałem rechot żab i śpiew świerszczy natomiast moje oczy przestały widzieć podwójnie, z czego choć trochę byłem zadowolony, wczoraj naprawdę mnie to denerwowało. Oczywiście obraz jeszcze nie do końca był, taki jak powinien, lekko się zamazując, było to i tak zdecydowanie lepsze od podwójnego widzenia, może dzięki temu będziemy mogli ruszyć w drogę.
- Jest chory tak jak i ty - Słysząc słowa męża, zmarszczyłem brwi, tyle to wiedziałem, już mi to mówił, a ja chyba już o to pytałem, bo pytałem, a on opowiadał prawda? Albo nie. Kurczę z moją pamięcią jest naprawdę źle, nie pamiętam wszystkiego, nie do końca również wiem, co jest grane, wielokrotnie powtarzam się, a takie przynajmniej mam wrażenie, znam odpowiedzi na zadane przez siebie pytania, nim mój mąż odpowie czy to oznacza, że już mi to mówił? Dlaczego nie powie mi o tym? A może to tylko moja wyobraźnia?
 - Nie jestem chory, anioły nie mogą być chore - Burknąłem, a słowa wypowiedziane z moich ust przyniosły nieprzyjemny ból przy wdechu, gdy mówiłem i wydechu, gdy kończyłem swoją wypowiedz.
Mój mąż, zamiast mnie poprzeć. Pokiwał jedynie głową, podchodząc do mnie, kładąc na głowę dłoń, głaszcząc mnie jak małe dziecko, nie byłem małym dzieckiem, nie musi się mną przejmować. Jestem dorosły, sam sobie poradzę z tym czymś.
- Mój mały biedny aniołek - Głaskał mnie po głowie, jak jakieś zwierzę co podobało mi się i to nawet bardzo i chyba właśnie to tak samo mocno, jak mi się podobało, tak samo mocno mnie również irytowało. Nie byłem zwierzęciem, nie wolno mnie tak traktować, nie żeby robił coś złego.. A tak właściwie, o co mi chodzi z tym zwierzęciem? A no tak głaskanie po głowie...
- Nie drwij sobie ze mnie - Fuknąłem, kładąc dłoń na klatce piersiowej, czując nieprzyjemny ból płuc. Mój mąż od razu zaczął się jeszcze bardziej martwić, a przecież nie było czym. Nic mi nie jest, jakoś sobie poradzę, nie jestem ani dzieckiem, ani człowiekiem. Jestem aniołem, a to zobowiązuje. 
- Przecież nie drwię - Był zaskoczony? A może to w mojej głowie wszystko obrazowało się znacznie inaczej, niż powinno, czyżby to wina mojego stanu? Muszę wziąć się w garść a mój mąż, on musi odpocząć widać, że ledwo trzyma się na nogach, nastał kolejny dzień, tak naprawdę nie wiem, który to już dzień dziwnie wszystkie tracą mi się, co z leksza zdaje się irytujące.
- Zachowaj to dla siebie - Machnąłem ręką, pocierając twarz dłońmi. - Połóż się, jestem w stanie trochę poczuwać, nie możesz tak długo przy nas siedzieć - Przyuważyłem, nie chcąc jego krzywdy, to prawda czuje się fatalnie i nie mogę wyczuć Heliona, to jednak nie oznacza, że nie mogę, kilku może kilkunastu chwil mu poświęcić, to znaczy nie dokładnie mu a otoczeniu, które mogę poobserwować, gdy on będzie sobie spał.
Sorey rzucił mi niezadowolone spojrzenie, dając mi tym samym sygnał, abym odpuścił sobie dalsze próby urobienia go. To niesprawiedliwe on się męczy, a ja mam sobie spać? Nie byłem z tego zadowolony, chciałem nawet dyskutować na ten temat, zdrowie jednak nie pozwoliło mi na to, nie wspominając o moim mężu, który zmusił mnie wręcz do położenia się na kocu, co uczyniłem, choć z wielką niechęcią z nudów po prostu odlatując a miałem mu pomagać, od kiedy stałem się tak słabym aniołem?

~~~***~~~

Zbudził mnie kolejny koszmar, tym razem byłem sam, a odstęp czasowy był zbyt krótki, aby Sorey mógł odejść ze świata a Yuki pójść swoją stroną, był to jednak mojego złego stanu, a przynajmniej tak starałem sobie wmówić, gdy z szybko bijącym sercem otworzyłem oczy, nie mogąc się ruszyć, odczuwając nieprzyjemny ciężar, przygniatający mnie do ziemi co zdało się jedynie moją chorą wyobraźnia.
Rozejrzałem się dokoła, szukając wzrokiem mojego męża, którego szybko znalazłem, gdy wreszcie podniosłem się do siadu, odczuwając wielką ulgę. Śpiący Yuki nie wyglądał najlepiej, ale chyba zdecydowanie lepiej ode mnie w młodym ciele młody duch co się mu dziwić sam stary nie jestem, ale zdecydowanie starszy od chłopca poza tym takie coś spotkało mnie pierwszy raz w życiu.
- Koszmar? - Mój mąż, zauważając moje spojrzenie, sam wywnioskował, co się stało, a ja nie musząc się tłumaczyć, pokiwałem jedynie twierdząco głową, wyciągając w jego stronę dłonie, strasznie chcąc, aby do mnie przyszedł, nawet nie ma pojęcia, jak strasznie potrzebuje go, by uspokoić swoje myśli, nie chcę zostać znów sam, dwa lata tułałem się po świecie bez nikogo, nie mogę tak. Anioły tak nie mogą, stworzono nas, byśmy żyli z ludźmi, bez nich my po prostu nie istniejemy. 

<Sorey? C:> 

Od Taiki CD Shōyō

Pora rozpocząć ważny dla mnie jak i dla niego temat, mam tylko nadzieję, że teraz nic nie spieprzę, jeszcze tego by mi w tym wszystkim brakowało.
  Musiałem bardzo precyzyjnie dobierać słowa, aby źle one nie zabrzmiały. Musiałem bardzo precyzyjnie dobierać słowa, aby źle one nie zabrzmiały, znając Karotkę, różnorako może to zostać odebrane, jeśli powiem coś, co w moim mniemaniu będzie okej, a w jego nie do końca właśnie tak jak bym ja tego chciał.
Znam już trochę mojego lisiego towarzysza, dzięki czemu wiem, jak zagubiony potrafi czasem być, a chcąc mu to wszystko ułatwić, dokładnie przemyślałem sobie, o co chcę go dokładnie zapytać i co najważniejsze co chcę mu powiedzieć, sam wciąż nie za bardzo wierzę w to, że to robię. Ja wiecznie wolny i samotny chce być z synem mordercy moich bliskich. Ktoś inny powiedziałby, że jest ze mną coś nie tak, nie żebym sam w ten sposób nie myślał, chcę jednak być szczęśliwym, a on daje mi to szczęście, którego tak bardzo chcę mieć.
- Dobrze, w takim razie usiądź - Poprosiłem, wskazując ręką na łóżko, czekając spokojnie na wykonanie przez niego zadania, które mu poleciłem, nie chcąc, aby mi się tu przewrócił, nie do końca wiem, jak może zareagować na to, co mu powiem. Sam nie wiem do końca jak na to mam zareagować. Bo niby to jestem gotowy i decyzja, którą podjąłem, jest ostateczna, dlaczego więc czuję tę niepewność? Nie jestem pewien, jak zareaguje Karotka i to chyba mnie właśnie najbardziej niepokoi a co jeśli mnie nie zechce? A co jeśli odmówi? Cholera za dużo myślę, muszę się uspokoić, wyciszyć i wziąć w garść tego najbardziej mi teraz potrzeba. Chłopak niepewnie wykonał moją próbę, uważnie mi się przyglądając, czekając na to, co za chwilę powiem, bo może to zmienić między nami dosłownie wszystko nie żeby już wiele się między nami nie zmieniło. 
- Więc o czym chcesz porozmawiać? - Zapytał, unosząc jedną brew, nie mogąc już wytrzymać od ciągłego milczenia, które nieustannie między nami trwało, no tak, zamiast mówić. Milczę, przyglądając się jego twarzy, zastanawiając się, od której strony ugryźć ten temat, fakt przygotowywałem się na to, nie zmienia to jednak faktu, że i ja i chłopak jesteśmy zestresowani, a to naprawdę nie pomaga mi, w mówieniu tego, co chcę powiedzieć. Od kiedy stałem się taki zestresowany? 
- Zacznijmy od początku, pamiętasz, że nasza relacja opiera się na pewnym układzie prawda? Oczywiście mówię o relacji łóżkowej - Zacząłem, naprowadzając go na trop rozmowy, którą prowadziliśmy w tej chwili. 
Karotka kiwnął głową, zaciskając nerwowo dłonie w pięści, uciekając w bok wzrokiem, nie chcąc na mnie patrzeć, czyżby się czegoś obawiał? Rany a co jeśli on źle odbiera, to co ja właśnie próbuje mu powiedzieć? Nie, żeby szczególnie mu się dziwił, miast przechodzić do konkretów kombinuje, idąc drogą na około, cóż musi i mnie zrozumieć to moje pierwsze wyznanie i to tak poważne nie wiem za bardzo, jak się za nie zabrać.
- Chciałbym by nasz układ z dniem dzisiejszym się zakończył - Dodałem, zauważając przerażenie na twarzy chłopaka, który spojrzał na mnie niczego nieświadomy.
- Dlaczego? Zrobiłem coś nie tak? - W tej chwili już wiedziałem, że w złą stronę prowadzę tę rozmowę, rany, jaki ja jestem głupi.
- Nic, nie chce kończyć całkowicie naszej relacji, chce, aby wszystko wyglądało inaczej - Lisek uniósł brew, nic już nie rozumiejąc, kończę układ, nie kończę znajomości i do tego chce czegoś innego? Czy aż tak źle to brzmi? Bardzo, ale to bardzo możliwe.
- Nie rozumiem, co masz na myśli - Przyznał, co było wręcz zrozumiałe, też bym nie zrozumiał, gdyby taki głupek coś mówił i to nie konkretnie a na okrętkę.
- To dla mnie bardzo trudne, nie za bardzo wiem jak się za to zabrać, ale bardzo bym chciał, abyś był ze mną. To znaczy, chciałbym, abyśmy byli razem, a nasze relacji nie były tylko fizyczna - Powiedziałem to w końcu, może nie tak jak chciałem, ale chyba zrozumiał, jeśli nie, nie wiem jak mam mu to inaczej wytłumaczyć.

<Lisku? C:>