niedziela, 29 listopada 2020

Od Soreya CD Mikleo

Westchnąłem cicho na słowa Mikleo, oczywiście, że uważał siebie za problem. Co za głupiutki, uroczy aniołek. Skąd mu się to w ogóle wzięło? Nigdy w życiu nie uważałbym za problematyczne, aby się nim opiekować. Jest moim mężem, to naturalne, że będę przy nim i pomagał mu, kiedy tylko będzie mnie potrzebował. 
- Nie jesteś problemem, skarbie – wymruczałem i po chwili delikatnie ucałowałem jego usta, ignorując oburzenie Yuki’ego. Przez dziesięć dni raczej powstrzymywałem się przed tego typu czułościami, więc to jasne, że troszeczkę bardzo się stęskniłem. – Przecież ty robiłeś to samo dla mnie. Po prostu to nie twoja wina, że jestem taki słaby – dodałem, uśmiechając się do niego łagodnie. 
Zignorowałem oburzone spojrzenie Mikleo i przeciągnąłem się leniwie. Przespałem znowu całą noc, co nie było najlepszym pomysłem. Mikleo zapewniał mnie, że już czuje się lepiej i może popilnować nas przez parę godzin, na co z początku się nie zgadzałem, ale finalnie skończyło się tak, że zasnąłem i nawet nie zorientowałem się, kiedy. Faktycznie byłem beznadziejny i słaby, powinienem był czuwać, póki nie wydobrzeją, ile razy narażałem nas na niebezpieczeństwo przez to, że przypadkiem zasnąłem? 
- Nie przesadzasz aby przypadkiem? – spytał mnie Mikleo, patrząc na mnie spod przymrużonych oczu. Posłałem mu szeroki uśmiech, starając się ukryć doskwierające zmęczenie. Jakie to było irytujące, spałem tyle godzin, więc powinienem być wypoczęty, prawda? Zresztą, coś czułem, że gdybym tylko powiedział, że jestem jeszcze niewyspany, również pilnowałby nas przez całą następną noc, a na to już nie mogłem pozwolić. Może i czuje się dobrze, oczywiście, ale na pewno jest jeszcze osłabiony i powinien jeszcze się wyspać, przez dzień bądź dwa. 
- Ja? Absolutnie nie – odparłem, leniwie wstając z posłania. Rozejrzałem się uważnie dookoła i zauważyłem, że to nie jest pora, o której zwykle wyruszaliśmy. Zmarszczyłem brwi, wystarczająco dużo czasu straciliśmy, nie trzeba  tracić go jeszcze więcej przeze mnie. – Czemu mnie nie obudziłeś rankiem? Musimy ruszać – burknąłem, zaczynając pakować w pośpiechu koce. 
- A czemu ty mnie nie obudziłeś, kiedy byłem chory?  - odpowiedział, również wstając i pomagając mi się ogarniać, chociaż robił to znacznie wolniej i spokojniej niż ja. 
- Ponieważ, jak sam zauważyłeś, byłeś chory i słyszałeś żaby. Ja nie jestem ani chory, ani nie słyszę żab, czyli nie było żadnego powodu, aby mnie nie budzić. 
- Ale jesteś zmęczony. Jesteś pewien, że nie chcesz jeszcze trochę wypocząć? – spytał, z wyraźnie słyszalnym niepokojem w głosie. Rany, czemu on się tak mną przejmuje? To on przez dziesięć dni praktycznie spał, majaczył i miał problem z chodzeniem, jeżeli ma się o kogoś martwić, to tylko o samego siebie. 
- Wszystko w porządku, wołaj Yuki’ego i jedziemy – dodałem, całując go w czoło. O czuje się lepiej, Yuki również, nie widziałem żadnych przeciwskazań w tym, aby w końcu wyruszać. 

***

Im bliżej zamku znajdowaliśmy się, tym bardziej się stresowałem. Co, jeżeli Alisha nie będzie chciała mnie widzieć? Kiedy ostatnim razem się z nią widziałem, nie zachowałem się wobec niej w porządku. Wcale nie zdziwiłbym się, gdybym nie był mile widziany w jej progach. Ten stres przekładał się na moje sny, które były niespokojne. O ile nie stałem na warcie, często budziłem się nagle w środku nocy, albo leżałem bezczynnie i udawałem, że śpię, aby nie martwić Mikleo. Zresztą, mój mąż już i tak się denerwował. Widziałem, w jaki sposób się mi przypatruje, albo pyta się, czy wszystko jest dobrze. Zawsze odpowiadałem mu w ten sam sposób: „Tak, nie musisz się martwić”. Uznałem swój powód do stresu za niezwykle głupi, przecież dawno temu o tym rozmawialiśmy, i chociaż wtedy byłem nieco spokojniejszy, to teraz znowu to wszystko do mnie wróciło. I jeszcze ten dziwny lęk przed powrotem pasterza… wiem, że jest to niemożliwe, a mimo tego nie potrafiłem pozbyć się tej myśli. Nie chciałem, aby Mikleo znów przeze mnie musiał cierpieć. 
Dodatkowo przez cały dzisiejszy dzień padał śnieg i wcale nie zapowiadało się na to, aby szybko przestało. A kiedy zajrzałem do torby okazało się, że cały prowiant przeznaczony dla mnie z dniem dzisiejszym się skończył. Przynajmniej dla zwierzaków coś jeszcze zostało, chociaż i tego było niewiele. Kiedy ostatnim razem kupowałem prowiant, przygotowywałem się na trzy tygodnie podróży, które właśnie dzisiaj mijały. Nawet mi do głowy nie przyszło, że anioły mogą zachorować, więc nie kupowałem niczego więcej. Nie było także możliwości dokupienia czegoś, ponieważ najbliższe miasto to była właśnie stolica, do której się udajemy. Co prawda, może były w okolicy jakieś wioski, ale szczerze wątpiłem, by wieśniacy chcieli się podzielić z obcym swoimi zapasami, nawet jeżeli zaproponowałbym pieniądze. Po co im pieniądze, skoro na nic nie będą mogli ich wydać?
- I ile jeszcze mamy do przejścia? – spytałem męża lekko zmęczonym tonem, siadając obok niego na kocu i zaglądając mu przez ramię na mapę, przegryzając ostatniego suchara. Miałem nadzieję, że niedużo, w końcu przez ostatnie dni troszkę przyspieszaliśmy. Nie wiem, ile człowiek może wytrzymać bez jedzenia, ale myślę, że przez parę dni dam radę. Tyle czasu wytrzymałem opiekując się nimi, więc co to dla mnie kilka dodatkowych dni bez jedzenia. Zresztą, i tak za bardzo wyboru nie miałem. 

<Mikleo? c:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz