poniedziałek, 30 listopada 2020

Od Soreya CD Mikleo

 Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc jego słów. Jak to nie lubi swojego śmiechu? Przecież to był najcudowniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałem. Może i słyszałem go rzadko, i najczęściej był to nieco wymuszony przeze mnie, ale to tylko dlatego, że Mikleo nie śmiał się często. Myślałem, że to dlatego, że grał poważnego i dorosłego anioła, a nie dlatego, że nie lubi swojego śmiechu. Skąd mu się to w ogóle wzięło? Cóż, nie wiem, ale wiem jedno: przekonam go do jego własnego śmiechu. Będę go łaskotał tak długo, póki nie zmienił własnego zdania. 
Ale nie dzisiaj. Znaczy, dzisiaj tylko troszeczkę, tak odrobinkę, bo byłem bardzo zmęczony. Alisha, kiedy tylko się dowiedziała, że od paru di nic nie jadłem, zaraz zaczęła wciskać we mnie strasznie dużo jedzenia, a ja nie mogłem jej odmówić. Rany, to na pewno było zdrowe, aby po takiej głodówce tak dużo jeść? Nie byłem do końca przekonany, ale siedziałem cicho, bardzo skruszony, i z lekką niechęcią jadłem to, co było mi podsuwane. Teraz byłem bardzo senny, a palący się kominek i cudownie miękkie łóżko wcale nie pomagały. 
- Dziękuję, że mi to powiedziałeś. Teraz będę walczył z tobą o to, abyś się tego wyzbył – dodałem, zaczynając go łaskotać. Nic sobie nie robiłem z jego głośnych protestów i słuchałem jego cudownego śmiechu, nie wiedząc, skąd ja na to wszystko mam na to siłę. Byłem osłabione przez ostatnie dni, gdyby mój mąż troszeczkę bardziej się postarał, na pewno by mnie powstrzymał. – Nadal twierdzisz, że nie lubisz swojego śmiechu? – spytałem, przestając go męczyć i patrząc na niego z zawadiackim uśmiechem. Mój mąż oddychał ciężko, próbując za wszelką cenę unormować oddech. Z tymi poczochranymi włoskami i uroczymi policzkami wyglądał bardzo, ale to bardzo słodziutko. 
- Tak, jest okropny – wymamrotał pomiędzy głębszymi wdechami. 
- Nie rozumiem, czemu uważasz go za okropny. Jest cudowny i przepiękny, tak jak cały ty – wymruczałem, całując go w nos. 
- Po prostu… nie pasuje do mnie. Jest głośny i brzydki – dodał, odwracając wzrok. Rany, skąd mu się to wzięło? 
- Hej, nie mów tak. Jest cudowny i bardzo go uwielbiam. I sprawię, że również go polubisz – dodałem, delikatnie całując jego usta i schodząc z niego. Musiałem zgasić świeczki, w końcu oboje chyba chcieliśmy pójść spać. Nie wiem jak mój mąż, ale ja byłem już umyty, przebrany i bardzo zmęczony. Ale w sumie, on chyba też, skoro leży w łóżku. – Nie myśl, że ci odpuszczam, jak będę wyspany, nie dam ci spokoju – dodałem, kładąc się na materacu obok niego. Zaraz wtuliłem się w jego smukłe ciało i wsunąłem dłonie pod jego koszulę. Rany, jego skóra była strasznie chłodna, jak podczas lata jest ona wybawieniem, tak teraz nie było to najprzyjemniejsze uczucie. Nie zniechęcało mnie natomiast na tyle bardzo, abym się od niego odczepił. 
- Już się ciebie boję – odparł, kładąc jedną z dłoni na tej należącej do mojej. Darowałem mu tę ironię, którą jego wypowiedź była przesiąknięta, kiedyś się za to wszystko zemszczę, a wtedy Mikleo będzie żałował, że w taki sposób się do mnie odzywał. I do siebie również. Kto to widział, aby uważać swój śmiech za brzydki, przecież to taki cudowny dźwięk. 

***

Otworzyłem powoli oczy, spodziewając się ujrzeć przy swoim boku Mikleo. Moje serce zabiło znacznie szybciej ze strachu, ale jeszcze przez moment starałem się zachować spokój. Dopiero kiedy podniosłem się do siadu i zauważyłem te do bólu znane mi meble. Tętno znacznie mi przyspieszyło, czemu nie ma Mikleo obok? Przecież wczoraj wróciliśmy do zamku, był tutaj ze mną… prawda? To nie był kolejny sen? Poczułem, jak ogarnia mnie panika, a w głowie pojawiła się tylko jedna myśl: „on nie żyje”. Zacisnąłem palce na kołdrze, czując, jak coraz bardziej zaczynam się trząść. 
- Sorey? 
Odwróciłem głowę w kierunku drzwi i dostrzegłem w nich Mikleo. Czyli on tutaj jest? To nie był sen, tak? Wydawał się być zmartwiony i taki… realny. To musi być on, nie jakieś złudzenie. Czyli nie oszalałem… chyba, sam już nie wiem. Jest tylko jeden sposób, aby się przekonać.
- Mikleo – wymamrotałem jakby w transie, po czym podniosłem się z łóżka i podszedłem do mojego męża. Bez słowa mocno się do niego przytuliłem, wdychając jego zapach. On tutaj był, wrócił do mnie i wszystko było w porządku. – Nie znikaj tak bez słowa – dodałem, troszkę mocniej wbijając palce w jego ciało, musiałem poczuć, że jest prawdziwy, a nie, że jest kolejną marą, którą potrafiłem dostrzec, siedząc samemu w tych czterech doskonale znanych mi ścianach. 

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz