Westchnąłem ciężko, patrząc na mojego męża z rezygnacją. Jak mielibyśmy ruszać, skoro nawet ustać nie może? O podwójnym widzeniu już nie wspominałem. Co się z nim takiego dzieje? Pierwszy raz widzę, aby był w takim stanie. Co prawda, chciałem się przenieść w bardziej ustronne miejsce, gdzieś, gdzie byłoby coś, co mogłoby nam dać schronienie chociażby przed wiatrem. Mikleo miał gorączkę, lepiej, aby go nie przewiało, jeszcze mu się pogorszy, znaczy… chyba. Tak to działa u ludzi. Czy u aniołów jest podobnie? Nie miałem zielonego pojęcia. Kiedyś Mikleo mówił mi, że anioły nie mogą zachorować. Może nie mogą zachorować, ale na ludzkie choroby? Bo naprawdę nie wydaje mi się, aby taki stan wynikał ze zmęczenia.
- Nie dasz rady, ledwo trzymasz się na nogach – zauważyłem, wpatrują się w niego z uwagą.
- Nie muszę chodzić, mogę wejść do środka – powiedział niemrawo, a ja westchnąłem cicho. Nie byłem co do tego taki przekonany. Nie lubiłem tego uczucia, kiedy był we mnie. No i jeszcze był taki słaby, to w ogóle był bezpieczne? Chyba będę do tego zmuszony na jakiś czas, musiałem znaleźć inne miejsce, tutaj nie mogliśmy zostać, zbyt bardzo byliśmy na widoku.
Wypowiedziałem komendę „do środka”, ale nic się nie stało. Powtórzyłem to jeszcze raz, również bez większego skutku. Czyli kiedy jest za słaby, nie jest możliwe, aby wszedł do środka. Dobrze wiedzieć na przyszłość, chociaż miałem nadzieję, że taka sytuacja już nigdy się nie powtórzy. Źle się czułem, widząc mojego męża w tak żałosnym stanie, bo jak inaczej mogę to nazwać? Nie może chodzić, używać mocy, i jeszcze to majaczenie o żabach. To zdecydowanie nie pasuje do obrazu anioła.
- Zrobimy tak, Yuki pomoże mi się spakować, a później wsiądziesz na konia, dobrze? – spytałem, kładąc mu dłoń na nieznośnie gorącym policzku.
- Nie, nie, ja też pomogę… - wymamrotał, dlatego chwyciłem go stanowczo za ramię. Dlaczego on mówi o pomocy, skoro nawet ustać nie może? Doskonale wie, że teraz jest słaby, tylko nie chce się do tego przyznać, co za uparty anioł.
- Albo grzecznie się mnie słuchasz, albo zostajemy tutaj – powiedziałem stanowczo, co sprawiło, że mój mąż niechętnie pokiwał głową.
Pakowanie nie zajęło nam dużo czasu, dlatego już po niecałych dziesięciu minutach byliśmy gotowi. Wtedy podszedłem do Mikleo i zamiast pomóc mu wstać, od razu wziąłem go na ręce, polecając Yuki’emu by spakował jeszcze koc, na którym wcześniej leżał. Usadziłem chorego na koniu i zaraz zauważyłem, że bez podtrzymywania go, ten zleci z wierzchowca. I on chciał w takim stanie ruszać do zamku? Przecież to było niedorzeczne.
- Yuki, będziesz szedł? Muszę trzymać Mikleo, aby nie spadł – powiedziałem przepraszająco do chłopca zauważając, że ten już powoli zaczynał się zsuwać. Czy to tylko moje wrażenie, czy znów stracił kontakt z rzeczywistością? Znaczy, może to i lepiej? Przynajmniej nie będzie ze mną dyskutował, jakim to dobrym pomysłem jest to, abyśmy dalej szli, pomimo jego beznadziejnego stanu.
Chłopiec pokiwał głową, za co byłem mu bardzo wdzięczny. Widział, że z jego mentorem jest coś nie tak, i pomagał mi najlepiej, jak tylko mogło mi pomóc dziewięcioletnie dziecko. Usiadłem za Mikleo i od razu chwyciłem go w pasie, przytulając go do siebie. Chłopak oparł bezwiednie głowę na mojej klatce piersiowej, cicho mamrotając pod nosem, chyba coś o żabach. Naprawdę było z nim źle, miałem tylko nadzieję, że z tego wyjdzie.
Nie przejechaliśmy dużo, kiedy tylko znalazłem miejsce, które spełniało choć trochę moich oczekiwań, od razu się zatrzymałem. Nie zamierzałem ryzykować stanem Mikleo, a jeżeli nas zastanie zima, zanim dojdziemy do zamku… cóż, mówi się trudno. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a w tej chwili zdecydowanie zdrowie moje go męża wygrywało w tej sprawie. Poza tym, przecież aniołom zimno nie przeszkadza, więc im nic nie będzie, zwierzaki mają grube futro i jakoś sobie dadzą radę, a ja.. cóż, nie mam wyjścia.
Zatrzymaliśmy się na polanie otoczonej drzewami, a całkiem niedaleko płynął mały strumyk. Miałem wszystko, czego potrzebowałem, więc nie musieliśmy jechać dalej. Najpierw zsiadłem ja, a później ściągnąłem Mikleo, który chyba zasnął. Yuki bez słów rozłożył koc, na którym mogłem położyć nieprzytomnego męża. Nie wiedziałem za bardzo, co powinienem zrobić. Przykryć kocem? A może właśnie nie? Kiedy człowiek ma gorączkę, z reguły się go przykrywa i pilnuje się, aby gorączka nie wzrosła. U aniołów jest podobnie?
Przez resztę dnia zajmowałem się wszystkim naraz jednocześnie. Musiałem pilnować Mikleo, zmieniać okłady z jego czoła, które nagrzewały się dość szybko, odpowiadać mu na pytania, które brzmiały irracjonalnie, ale nie zwracałem na nie uwagi, a do tego dochodziła jeszcze opieka nad dzieckiem i zwierzakami. Wieczorem byłem naprawdę padnięty, a jeszcze czekała mnie cała noc czuwania. W życiu nie byłem tak zmęczony, ale musiałem się trzymać, tylko ja byłem w stanie ogarnąć to wszystko. Jak dobrze, że Yuki mi pomaga, bez niego nie dałbym sobie rady.
- Tato… - słysząc głos małego dziecka, odwróciłem się do niego i to wystarczyło, abym wiedział, że coś jest nie tak. Yuki wyglądał… dziwnie, niepokojąco. Trochę jak Mikleo wczoraj wieczorem, a to w żaden sposób mnie nie uspokajało. – Mogę pójść po kotka?
- Jakiego kotka? – spytałem, marszcząc brwi. Lucjusz spał właśnie wtulony w ciało mojego męża, a robił to pewnie dlatego, że Mikleo był z nas najcieplejszy. Innego kotka nie znałem, zresztą, jeden w zupełności mi w tej chwili wystarczał.
- Tego, co tak ciągle miauczy. Pewnie zgubił mamusię i teraz się boi – powiedział cichutko, a ja poczułem, jak robi mi się słabo. Jeden słyszy żaby, drugi kotki. Jeżeli i ja zacznę jutro wieczorem słyszeć równie niedorzeczny dźwięk, to wyjdę z siebie.
- Ja to sprawdzę, Yuki, dobrze? Połóż się obok Mikleo i odpocznij, bardzo mi dzisiaj pomogłeś – odparłem, kładąc mu dłoń na czole. Tak jak myślałem, było ciepłe. Dzisiaj szykuje się dla mnie naprawdę pracowita noc.
Chłopiec pokiwał niepewnie głową i spełnił moją prośbę. Kiedy tylko się położył, zwilżyłem kolejną szmatkę i położyłem ją na jego czole. Dwójka majaczących aniołów i gorączkujących aniołów, czy mogłem prosić o coś więcej? Westchnąłem ciężko i oparłem się o głaz, mając chwilę wytchnienia, zanim znowu będę musiał im zmienić okład i zapewnić Mikleo, że jestem cały czas przy nim. Miałem nadzieję, że taki ich stan nie będzie trwał długo, bo nie wiem, jak długo uda mi się zachować czujność. Oczywiście, będę przy nich trwał tak długo, jak tylko mogę, ale i ja mam swoje limity, których doskonale byłem świadom.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz