sobota, 28 listopada 2020

Od Yra'i CD Keya

Gniew wypełniał każdą komórkę mojego ciała, czułam jak krew wypala ścieżki w moich żyłach, a serce pompuje coraz szybciej i szybciej. Była cisza, wywierająca ucisk na moje uszy, przez co miałam ochotę się skulić. Mgła pisku jakby przytkała zmysł słuchu, a oczy zalały się czernią, nie widząc niczego poza ciemnością. Słyszałam rytm mojego serca, czułam jak biorę wdech i wydech, choć ciężko łapałam powietrze do płuc. Coś niespokojnego szalało w moim ciele, wypełniało mnie i uciekało tchórzliwie w kółko. Krople potu spływały po moich skroniach, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł drażniący dreszcz. Zaraz po tym zalała mnie fala gorąca, buchając prosto w moją rozpaloną twarz, dodając tylko męczarni. Żołądek robił fikołki, przyprawiając mnie o odruchy wymiotne. Podniosłam ledwo głowę, lecz krajobraz zmieniał się co sekundę. Pustynia, dżungla, stepy, tundra, znów pusty obszar pozłacany drobinkami piasku. Nie mogłam zarejestrować żadnego obrazu, wszystko przelatywało mi przed oczami jak błysk światła. Irytowało mnie to – nie mogłam się w ogóle poruszyć, choć dłonie miałam wolne. Nogi miałam nienaturalnie powykręcane we wszystkie strony, co mnie obrzydziło. Odwróciłam wzrok w bok, dostrzegając biegnącą sylwetkę wygłodniałego stwora w moim kierunku. Była wyostrzona, mieniąca się czernią, lecz migające obrazy stanowiły dla niej tło. Szybko można było wyczuć w niej siłę wyższą. Była coraz bliżej, od czasu do czasu znikając, lecz zaraz się pojawiając. Łapska zakończone były długimi pazurami, przypominającymi bardziej szpony, a pysk długi, o szerokich ustach, ciągnących się od lewego do prawego ucha. Jama ustna ozdobiona kłami przyprawiała o gęsią skórkę, a ja nie miałam siły nawet zakryć się poranionymi dłońmi. Zjawa znikła. Zaraz potem zatapiając kły w moim ramieniu. I znów uciekła, by powrócić i rozerwać pazurami moją skórę na brzuchu. Gdzieś w oddali ktoś krzyknął, przeraźliwie, lecz szyderczo. Jakby chcąc zwrócić na siebie uwagę, kosztem życia ofiary. Cały czas błąkałam się koło granicy świadomego myślenia, co jakiś czas spadając w przepaść nicości. To była jak walka, bez szans na moją wygraną. Jakieś głosy, może szum kłótni przedarł się do mojego umysłu wraz z okrzykami radości jakichś osób, które wcale nie brzmiały wesoło.

Czas się w końcu zatrzymał, wszystko ustało – jak za pstryknięciem palcami. Otchłań mroku oblała wszystko wokół, a cisza była kojąca dla uszu po poprzednich dźwiękach. Spięte ramiona odnalazły relaksujące rozluźnienie, a po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do panujących odcieni czerni. Podniosłam ciężką głowę do góry, czując związane kończyny grubymi sznurami, od których zdążyło zdrętwieć moje ciało. O dziwo, wszystko było w porządku – nie czułam się źle, a przynajmniej nie aż tak jak przed chwilą. Świadomość powróciła w zakątki mojego umysłu, jednak dalej odczuwałam drażniącą irytację. Irytację, ponieważ doskonale pamiętam mojego oprawcę. Wściekłość nie ogarniała mnie co prawda jedynie z jego powodu – chciałam widzieć wszystko już, teraz, natychmiast, lecz moja pamięć mi to uniemożliwiała. 

Ze znajomo zarysowanych mi kontur postaci rozpoznałam Keyę i Kenjiego. Stali koło siebie – choć może powinnam raczej powiedzieć – Keya wisiała, a Kenji koło niej stał. Obserwowali mnie dziwnym wzrokiem, próbując rozczytać emocje z mojej twarzy. Blondyn w ręku trzymał broń, którą prawdopodobnie ogłuszył mężczyznę, leżącego aktualnie na ziemi. Zdezorientowana zmarszczyłam brwi – czy on nas zdradził? Dlaczego więc powalił tego mężczyznę? Ewidentnie jest tu coś nie tak. Widziałam jak Kenji otwiera usta z zamiarem wypowiedzenia czegoś, lecz raptem z jakiegoś korytarza znajdującego się naprzeciwko mnie, słychać było ciężkie, powolne kroki. Blondyn zareagował natychmiast, zarzucając ramię poszkodowanego mężczyzny na swoje i kiwając porozumiewawczo głową z ognistowłosą. Zwinnie podniósł ciało zranionego człowieka i zabierając ze sobą broń, przesunął się za róg, prosto w ciemności, tak, by nie zostać zauważonym. Kroki zbliżały się mozolnie do naszego pomieszczenia, wreszcie wyłaniając muskularnego, przystojnego mężczyznę o kruczych włosach, ubranego w schludny strój, przez który wyglądał jak szef jakiejś tajnej organizacji. Rozszerzyłam oczy, niedowierzając, kogo w tym momencie widzę. Czarnooki uśmiechnął się półgębkiem, z dobrze widocznym rozbawieniem w oczach. 

- A kogo nam tutaj przywieźli… - spojrzeniem zeskanował nas obie, choć to nie on przerażał mnie najbardziej, lecz jego słowa, skierowane wprost do Keyi – Och, jak słodko się złożyło. Co słychać, ‘Eya? Wygodnie? – Keya zaśmiała się sztucznie, lecz wypuszczając jedynie powietrze nosem. On wkładając obie dłonie do kieszeni swoich spodni, westchnął ociężale – Nie będzie ławo – wzrok przerzucił na mnie, a jego mimika od razy stała się żywsza. Cmoknął i ciągnął dalej swój monolog – Yra, Yra, kiedy ty tak wyrosłaś? Trzymasz się jakoś z Vis maior? – posyłając uroczy uśmiech, podszedł parę kroków bliżej mnie.

- Z miłą chęcią cię z nim zapoznam. Masz ochotę, Russus? – prychnął na moją wypowiedź i rzucił coś w stylu, że jednak nie jest ze mną tak źle i jeszcze o nim nie zapomniałam.

- Spokojnie, miałem z nim więcej styczności niż ty przez całe życie – rzekł luźno, zmieniając następnie temat – Cóż, będę musiał wam coś sprezentować – podszedł do świerkowej półki, z której zdjął niewielką skrzynkę. Otworzył ją, a z jej środka wyciągnął strzykawkę, nasączając następnie jakimś przeźroczystym płynem, idealnie odmierzonym co do milimetra zaznaczonego na tubce. Zerknęłam na wiszącą nieopodal mnie dziewczynę, lecz i ona wyglądała na zdezorientowaną. Wkrótce zadowolony czarnowłosy podszedł do niej i nie przejmując się jej wierceniem, wbił stanowczo igłę wprost w odsłoniętą szyję niebieskookiej. Ta stłumiła w sobie jęk, odważnie utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Przełknęłam ślinę niepewna jego zamiarów, a gdy chwilę potem kierował się z taką samą intencją do mnie – chciałam stamtąd po prostu uciec. Zacisnęłam pięści, sycząc cicho z powodu nieprzyjemnego bólu. Tajemnicza substancja rozpływała się po moim krwioobiegu, a ja czułam jak powoli spływa do wszystkich moich komórek – Odpocznijcie, drogie panie. Niedługo wyruszymy na małą wycieczkę – klasnął w dłonie radośnie i wyszedł, skanując nas kątem oka. Po chwili zostaliśmy sami, a głucha cisza odbiła się od ścian tego paskudnego miejsca.

- Yra, dlaczego nie powiedziałaś nam, że znasz kogoś, kto może mieć coś wspólnego z przestępcami? – Keya spytała mnie, lecz słowa wyszły z jej ust prawie jak warczenie. Przyjaciel rudowłosej wyszedł już z ukrycia z ulgą, jednak teraz podążał wzrokiem raz na mnie, raz na Keyę. Westchnęłam cicho, nie wiedząc jak to ubrać w słowa. Miałam ochotę złapać się za głowę – co tu się w ogóle dzieje?!

- Nie wiem, Keya. Naprawdę nie mam pojęcia – pokręciłam na boki głową, czując się coraz bardziej senna. Po minie rudowłosej stwierdziłam, że ona również powoli odpływała – Sama niewiele wiem, przeszłość przypominam sobie powoli, jakby kawałek po kawałku, przez zupełnie przypadkowe zdarzenia, obrazy, rzeczy, zjawiska… - oznajmiłam półgłosem – Nie mogę zrozumieć, od czego to zależy. Na ten moment pamiętam więcej niż wtedy, gdy mnie o to pytaliście, lecz dalej nie przypomniałam sobie wszystkiego, co mnie spotkało – ciągnęłam dalej – Pewnie zorientowałaś się już, że mam w pewnym sensie amnezję… Zadowoli cię moja odpowiedź, jeśli powiem, że pamiętam jedynie tyle, iż Russus był dzieckiem, przygarniętym przez moich rodziców? I kimś, kto schodził na złą drogę niezauważalnie, aż w pewnym momencie uciekł od nas? – urwałam na chwilę, spuszczając wzrok na podłogę. Powiem jej tyle, ile na razie może wiedzieć – Kenji, pracujesz dla niego, prawda? Mam uznać cię za zdrajcę? – ostatnie pytanie starałam się wyszeptać jak najgłośniej, Kenji niepewny zaprzeczył jedynie ruchem głowy, lecz to co powiedział, nie dotarło już do moich uszu. Pogrążyłam się w krainie snu, zapominając o okrutnej rzeczywistości.

***

Kołysałam się delikatnie, słysząc parskanie koni i stukot kopyt o jakąś usypaną kamieniami drogę. Wciągnęłam powietrze, dotleniając płuca i rozglądnęłam się na boki jeszcze niedobudzona. Po mojej lewej stronie siedziała Keya ze związanymi kończynami, patrząc na mnie pytającym wzrokiem. Podniosłam lewą brew i zmrużyłam oczy. Ona odpowiedziała mi tylko lekkim uśmiechem i przewróciła oczami na Russusa, siedzącego naprzeciwko nas, prawie niedosłyszalnie gwiżdżącego jakąś melodie pod nosem. Zmarszczyłam lekko nos i zatoczyłam koło karkiem, próbując choć trochę go rozluźnić. Miejsce po ukłuciu igłą pulsowało i piekło, ale dało się to wytrzymać. Nasz oprawca kompletnie nas ignorował, jakby udając, że jest zupełnie sam. Szybko doszłam do wniosku, że to o tej wycieczce mówił i prawdopodobnie jesteśmy teraz z Keyą gdzieś wiezione. Uczucie bezsilności owinęło mnie, niczym wąż boa duszący swoją ofiarę i miałam wrażenie, że w tym momencie już wszystko jest stracone. Reed szturchnęła mnie kolanem, wpatrując się we mnie przenikliwie. Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi, ale wszystko stało się jasne, kiedy dostrzegłam rażący połysk ostrza sztyletu, odbijający promienie słoneczne, przedostające się przez szparę między zasłonami wozu. Jesteśmy w kropce, ale może dzięki temu zdołamy coś jeszcze zaradzić.

Powóz zatrzymał się gwałtownie, na co zareagowałyśmy przechyleniem się do przodu. Zaraz jednak odzyskałyśmy równowagę, a Russus wreszcie na nas spojrzał.

- Drogie panie, jakieś ostatnie życzenia? – błysk w jego oczach nie oznaczał niczego dobrego.

                                                          < I jak,‘Eya? ;)>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz