Ciche westchnienie wydobyło się z moich ust. Tak podejrzewałem, że prędzej czy później wrócić do tego tematu namawiając mnie, abym za wszelką cenę nie wchodził do zakazanego lasu, w tej sytuacji jednak nie miałem wyboru, tak naprawdę nie wiedziałem ile czasu, może to potrwać, bez lekarska. A co jeśli będzie musiał trwać tak przez kilka miesięcy? Ani ja, ani on nie wytrzymamy tak długo jego przemiany poza tym to moja wina i to ja mam obowiązek odkręcić to, co zrobiłem, gdybym bardziej uważał, wszystko byłoby dobrze.
- Sorey ty naprawdę chcesz teraz o tym dyskutować? - Z niedowierzaniem w głosie wstałem z kolan, nie rozumiejąc, dlaczego tak bardzo chcę, abym sobie odpuścił, poszukiwanie Ruty dzięki niej znów wszystko będzie, jak dawniej a tego przecież oboje chcemy.
- Tak, jeśli będzie trzeba, nie dam ci znów zginąć, nie z mojej winy - Wszystko stało się jasne, bał się, że znów zniknę. Nie rozumiem tylko dlaczego się obwinia, nie przez niego a za niego oddałem życie, dla mnie to różnica on też powinien to zrozumieć.
- Sorey nie byłeś winy mojej śmierci, to była moja decyzja, nikt mnie do niczego nie zmuszał, kiedy to w końcu zrozumiesz? - Nie wiedziałem jak z nim rozmawiać, on uparcie będzie stał przy swoim, a i to nic mu nie da.
Nie myśląc za długo, podszedłem do męża, sprzedając mu pstryczka w nos. - Nie rozmawiajmy teraz o tym, las jest kilka dni drogi stąd, jeszcze będziemy mieli okazję, aby poruszyć ten temat - Dodałem szybko, aby nie ciągnąć dalej tego tematu, ja i tak nie odpuszczę, odnajdę tę roślinę, bez względu na to ile będę musiał poświecić. Sorey jest moim mężem, zrobię dla niego wszystko i doskonale o tym wie.
- Mikleo - Burknął, pusząc policzki, wyglądając uroczo. - Nie zbywaj mnie - Nie chciał odpuścić, ciągnąc temat, najwidoczniej to było dla niego bardzo ważne. - Proszę cię nie poświęcaj się dla mnie - Wyszeptał, przytulając się do moich nóg. Co ja miałem więc z nim zrobić? Pozwolić mu męczyć się w ciele dziecka? Nie chciałem tego dla niego, muszę mu pomóc, on na moim miejscu zrobiłby to samo, myśląc o mnie nie o sobie.
- Oj Sorey - Westchnąłem cicho głaszcząc go po główce. - Wszystko będzie dobrze zaufaj mi a teraz uciekaj do Yuri'ego - Odsuwając dziecko od siebie popchnąłem go delikatnie w stronę chłopca szykując się do obiadku, który miałem przecież przygotować. Tak wiem, trochę zbyłem męża, nie miałem jednak ochoty rozmawiać teraz na tematy dotyczące rośliny i lasu i na to przyjdzie jeszcze pora.
Chłopiec trochę niezadowolony odszedł, chociaż wiedziałem, że poruszy jeszcze ten temat a może nie, jego umysł zmieni się w przeciągu kilku najbliższych dni, a może nawet godzin a wtedy nie będzie miał nawet do tego głowy.
Nie myśląc już nad tym, zabrałem się do pracy, przygotowując posiłek z rzeczy, które znajdowały się w torbie męża, obserwując uważnie otoczenie, gdy tylko była ku temu dobra okazja, w tej chwili musiałem pilnować siebie i dwójkę małych dzieci, a to było naprawdę wymagające.
- Chłopcy chodźcie - Zawołałem bawiące się dzieci, które niechętnie przyszły do mnie siadając na rozłożonym przeze mnie kocu.
- Mikleo, możemy po obiedzie znów się bawić? - Yuki uśmiechnął się do mnie słodko, naprawdę bardzo tego chcąc, najwidoczniej podobała mu się zabawa z kimś bardziej zbliżonym do niego wiekiem.
- Niestety nie - Podałem chłopcom jedzenie odruchowo przecierając troszeczkę zmęczone oczy.
- Dlaczego? - Yuki napuszył policzki niezadowolony z moich słów.
- Mamy daleką drogę do pokonania, jeśli stracimy zbyt dużo czasu, zastanie nas zima, a tego nie chcemy prawda? A więc jedzcie i ruszamy - Wyjaśniłem, siadając przy drzewie, mając kilka chwil dla siebie, gdy dzieci raczyły się posiłkiem. Każda okazja była dobra, aby odetchnąć tym bardziej, teraz gdy w nocy nie będę miał Soreya, który za mnie będzie czuwał, gdy ja nie będę miał już sił.
<Sorey? C>
- Sorey ty naprawdę chcesz teraz o tym dyskutować? - Z niedowierzaniem w głosie wstałem z kolan, nie rozumiejąc, dlaczego tak bardzo chcę, abym sobie odpuścił, poszukiwanie Ruty dzięki niej znów wszystko będzie, jak dawniej a tego przecież oboje chcemy.
- Tak, jeśli będzie trzeba, nie dam ci znów zginąć, nie z mojej winy - Wszystko stało się jasne, bał się, że znów zniknę. Nie rozumiem tylko dlaczego się obwinia, nie przez niego a za niego oddałem życie, dla mnie to różnica on też powinien to zrozumieć.
- Sorey nie byłeś winy mojej śmierci, to była moja decyzja, nikt mnie do niczego nie zmuszał, kiedy to w końcu zrozumiesz? - Nie wiedziałem jak z nim rozmawiać, on uparcie będzie stał przy swoim, a i to nic mu nie da.
Nie myśląc za długo, podszedłem do męża, sprzedając mu pstryczka w nos. - Nie rozmawiajmy teraz o tym, las jest kilka dni drogi stąd, jeszcze będziemy mieli okazję, aby poruszyć ten temat - Dodałem szybko, aby nie ciągnąć dalej tego tematu, ja i tak nie odpuszczę, odnajdę tę roślinę, bez względu na to ile będę musiał poświecić. Sorey jest moim mężem, zrobię dla niego wszystko i doskonale o tym wie.
- Mikleo - Burknął, pusząc policzki, wyglądając uroczo. - Nie zbywaj mnie - Nie chciał odpuścić, ciągnąc temat, najwidoczniej to było dla niego bardzo ważne. - Proszę cię nie poświęcaj się dla mnie - Wyszeptał, przytulając się do moich nóg. Co ja miałem więc z nim zrobić? Pozwolić mu męczyć się w ciele dziecka? Nie chciałem tego dla niego, muszę mu pomóc, on na moim miejscu zrobiłby to samo, myśląc o mnie nie o sobie.
- Oj Sorey - Westchnąłem cicho głaszcząc go po główce. - Wszystko będzie dobrze zaufaj mi a teraz uciekaj do Yuri'ego - Odsuwając dziecko od siebie popchnąłem go delikatnie w stronę chłopca szykując się do obiadku, który miałem przecież przygotować. Tak wiem, trochę zbyłem męża, nie miałem jednak ochoty rozmawiać teraz na tematy dotyczące rośliny i lasu i na to przyjdzie jeszcze pora.
Chłopiec trochę niezadowolony odszedł, chociaż wiedziałem, że poruszy jeszcze ten temat a może nie, jego umysł zmieni się w przeciągu kilku najbliższych dni, a może nawet godzin a wtedy nie będzie miał nawet do tego głowy.
Nie myśląc już nad tym, zabrałem się do pracy, przygotowując posiłek z rzeczy, które znajdowały się w torbie męża, obserwując uważnie otoczenie, gdy tylko była ku temu dobra okazja, w tej chwili musiałem pilnować siebie i dwójkę małych dzieci, a to było naprawdę wymagające.
- Chłopcy chodźcie - Zawołałem bawiące się dzieci, które niechętnie przyszły do mnie siadając na rozłożonym przeze mnie kocu.
- Mikleo, możemy po obiedzie znów się bawić? - Yuki uśmiechnął się do mnie słodko, naprawdę bardzo tego chcąc, najwidoczniej podobała mu się zabawa z kimś bardziej zbliżonym do niego wiekiem.
- Niestety nie - Podałem chłopcom jedzenie odruchowo przecierając troszeczkę zmęczone oczy.
- Dlaczego? - Yuki napuszył policzki niezadowolony z moich słów.
- Mamy daleką drogę do pokonania, jeśli stracimy zbyt dużo czasu, zastanie nas zima, a tego nie chcemy prawda? A więc jedzcie i ruszamy - Wyjaśniłem, siadając przy drzewie, mając kilka chwil dla siebie, gdy dzieci raczyły się posiłkiem. Każda okazja była dobra, aby odetchnąć tym bardziej, teraz gdy w nocy nie będę miał Soreya, który za mnie będzie czuwał, gdy ja nie będę miał już sił.
<Sorey? C>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz