piątek, 20 listopada 2020

Od Soreya CD Mikleo

 Zmarszczyłem brwi na jego słowa, bardzo zmartwiony jego stanem. Najpierw to dziwne zachowanie w mieście, później ten jego koszmar. W dodatku miałem nadzieję, że Mikleo nie mówi mi całej prawdy, a to wbrew pozorom całkiem często mu się zdarza. Zauważyłem, że jeżeli musi kłamać, to zawsze robi to z jednego powodu; uważa, że to dla mojego dobra, bo nie chce mnie martwić, bo nie chce, abym się przejmował. Chyba mój aniołek staje się jest bardziej człowieczy, niż myśli. Kłamanie z tego powodu jest bardzo ludzkie. A wiem to, bo sam często tak kiedyś robiłem wobec niego… no dobra, nadal zdarza, ale naprawdę staram się, aby tak nie było. 
Westchnąłem cicho i delikatnie przyciągnąłem go do siebie, pozwalając mu położyć głowę na klatce piersiowej. Mikleo bez wahania wtulił się w moje ciało, uspokajając oddech. Skąd u niego taki koszmar? Przecież dobrze wie, że nigdy go nie upuszczę, chyba, że sam będzie tego chciał. Yuki na pewno kiedyś przestanie nas potrzebować i odejdzie, by zacząć żyć własnym życiem, ale to wcale nie oznacza, że stracimy z nim kontakt. Zresztą, zanim to nastąpi, minie jeszcze dużo, dużo lat, nie musi się o nic obawiać. Zresztą, nie czułem, aby to był cały sen, coś tam musiało się jeszcze zdarzyć… tylko co? I czemu nie chce mi o tym powiedzieć? Poczułem się z tym źle; miałem wrażenie, że mi nie ufa. Znaczy, wiedziałem, że to nie chodzi o brak zaufania, ale jednak to głupie wrażenie nie chciało mnie opuścić.
 Może i nigdy nie pogardzę chwilą zbliżenia z moim ukochanym aniołkiem, ale wiedziałem, że teraz to nie jest najlepszy moment na takie rzeczy. Lepiej by było, aby Mikleo się uspokoił sam. Zresztą, noc jeszcze młoda, a on powinien jeszcze troszeczkę przespać. Anioł czy nie anioł, odpoczywać musi. Zresztą, chciałem trochę przyspieszyć, zaczynało robić się coraz to chłodniej, a nas czeka wędrówka przez pustkowia przez przynajmniej dwa tygodnie. Nie chciałbym utknąć przez zamieć w jakiejś jaskini tak niedaleko celu, a pogoda różne niespodzianki potrafi sprawić. 
- Więc kogo przepraszałeś? – spytałem cicho, zaczynając delikatnie gładzić jego plecy. Bardzo mnie wystraszył tym swoim nagłym obudzeniem, koszmary zdarzały mu się naprawdę rzadko. A kiedy już się zdarzały, nigdy nie wróżyły niczego dobrego. Oby tylko i tym razem sen mojego męża nie okazał się proroczy, miałem już dość przykrych niespodzianek, jakie fundowało mi życie. Czy choć przez chwilę nie mogłem nacieszyć się mężem? Nie miałem go przez ponad dwa lata, więc jedyne, o co teraz proszę od życia, to chwila spokoju, bym mógł się nim nacieszyć. 
- Co? – spytał niemrawo Mikleo, poprawiając swoją głowę tak, by mógł na mnie spojrzeć. Wydawał się lekko przestraszony, czego nie zrozumiałem. Powiedziałem coś nie tak? Chciałem się tylko dowiedzieć, czy wszystko z nim w porządku, to coś złego? Nie wydawało mi się. 
- Niemal wykrzyczałeś „przepraszam”, kiedy się obudziłeś. Twierdzisz, że w twoim śnie nie było ani mnie, ani Yuki’ego. Kogo zatem przepraszałeś? – dopytywałem, chcąc poznać odpowiedź na to bardzo proste pytanie. Jeżeli nas nie było, ktoś inny musiał nawiedzać go we śnie. Ktoś, wobec kogo miał wyrzuty sumienia. Cóż, to niewiele mi mówi. 
- Ja… nie pamiętam – przyznał, ale w głębi serca poczułem, że to nie jest do końca prawda. Westchnąłem ciężko postanawiając już go z tym nie męczyć. Niechaj mu już będzie, chociaż ja i tak wiedziałem swoje. Postanowiłem zatrzymać jednak swoje myśli dla siebie, nie miałem za bardzo nastroju, aby się kłócić. Zresztą, ten koszmar naprawdę go przeraził, zamiast go męczyć, powinienem go uspokajać. Tylko jeszcze jedna rzecz nie dawała mi spokoju. 
- A to w mieście? Co się stało? 
- Nic takiego. Po prostu wydawało mi się, że kogoś zobaczyłem, ale to nie mogło być możliwe -powiedział i tu już brzmiał bardziej wiarygodnie. Tyko jednak uparcie nie chciał wyjawić mi imienia tego ktosia. 
- Kogo?
- Kogoś z przeszłości, kogoś, kto już nie żyje i kogoś, kogo nie znasz – odparł, a ja pokiwałem w zamyśleniu głową. Cóż, to żadna podpowiedź, ale wystarczająca, abym dał mu spokój. 
- No dobrze, skarbie, prześpij się jeszcze, mamy dużo czasu – powiedziałem, całując go w czoło. 
- Tak właściwie, to mógłbym stanąć na warcie przez resztę nocy, a ty mógłbyś… - zaczął, ale nie dokończył, ponieważ pstryknąłem go w nos. Oczywiście, już mu na to pozwalam. Spędziłem raptem dwie, może trzy godziny na pilnowaniu ich i już miałem odpoczywać? Niedoczekanie jego. Może i jestem człowiekiem, co czyni mnie słabszym , owszem, ale bez przesady. 
- Ustalaliśmy coś, Owieczko. Teraz moja kolej na trzymanie warty, a ty grzecznie sobie śpisz – przypomniałem mu, uśmiechając się do niego łagodnie. Chłopak z niechęcią przyznał mi rację i przymknął oczy, wtulając nos w zagłębienie mojej szyi. Objąłem jedną ręką, a drugą sięgnąłem po koc, pod którym wcześniej spał Miki, przykrywając nim nas obu. Ostatnie, czego dla niego chciałem, to tego, aby się przeziębił… stop, przecież Mikleo jest aniołem, nie może się przeziębić… chyba. Może istnieje jakaś anielska grypa, czy coś w tym rodzaju? Nie wiem, nie znam się na takich sprawach. Ale dzięki kocu przynajmniej ja nie zmarznę, no i może Mikleo będzie czuł się odrobinkę lepiej. Co w chłodną noc może być lepszego od ciepłego koca? Cóż, może ciepłe i wygodne łóżko, ale tego aktualnie nie mogłem mu zapewnić. 
Reszta nocy minęła nam bardzo spokojnie. Mikleo ani razu się nie obudził, ani też nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów przez sen. Spał jak małe dziecko, wtulony w moją klatkę piersiową, tylko czasem coś sobie mamrotał cicho pod nosem. Nie rozumiałem za bardzo, co, ale to nie brzmiało na nic strasznego ani niepokojącego. Udało mi się wychwycić jedno słowo, a mianowicie swoje imię. Aż byłem ciekaw, o czym śni mój przeuroczy mąż. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie po tej nocy za bardzo obolały. Pozycja, którą sobie obrał, na pewno nie jest najlepsza do spania, zwłaszcza na tyle długich godzin. I mnie w pewnym momencie zaczęły odrobinę pobolewać plecy, ale pomimo tego postanowiłem się nie ruszać, nie chcąc budzić męża, który bardzo potrzebował snu. 
W końcu nadeszła pora na wstanie, przygotowanie jedzenia sobie i zwierzakom i później na wyruszenie w dalszą podróż. Lekko szturchnąłem Mikleo i kiedy ten niemrawo otworzył swoje przepiękne oczęta, ucałowałem go w nos. Wyglądał o wiele lepiej, niż wtedy, kiedy obudził się przerażony w nocy. Czyli ten ból mięśni był wart jego zdrowia… co ja gadam, każdy ból jest jego wart. Byłem w stanie zrobić dla niego wszystko i nawet się z tym nie kryłem. 
- I jak? Lepiej się czujesz? – spytałem, delikatnie odsuwając kosmyki z jego czoła, które zakrywały jego oczy. Czemu jego grzywka musiała być taka długa? Tylko ukrywała jego piękne tęczówki. Dobrze, może i ja również przez te dwa lata zapuściłem włosy, które muszę związywać, aby mi nie przeszkadzały i które również zakrywały moje oczy, ale to była zupełnie inna sprawa. Jego oczy są piękne i cudowne, moje… cóż, po prostu są. 
- Tak – posłał mi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Co ja gadam, każdy jego uśmiech jest cudowny. – A jak z tobą? Nie jesteś zmęczony?
- Jestem słabszy od ciebie, owszem, ale bez przesady – delikatnie ucałowałem jego usta, może nieco wymigując się od odpowiedzi. Gdyby się dowiedział, jak bardzo bolą mnie mięśnie przez to, że przez kilka godzin nawet nie drgnąłem, aby go nie obudzić, nie byłby z tego powodu zadowolony. Może nawet zacząłby się obwiniać, co byłoby kompletnie niepotrzebne. 

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz