Przyjrzałem się dokładnie mapie, obliczając w głowie trasę do pokonania, która jeszcze nam została. Z tego, co zauważyłem, zostało nam z pięć dni drogi, o ile nie będziemy zwalniać, musimy się pośpieszyć. Z powodu naszego długiego postoju wszystko zaczyna się naprawdę bardzo komplikować, pojawił się śnieg, na dworze zrobiło się naprawdę zimno, Sorey nie ma już jedzenia, a i zwierzakom za chwile może się ono skończyć. Powinienem coś wymyślić, aby nikt w tej sytuacji nie był głodny, gdybym nie zachorował, nie zaraziłbym Yuki'ego, gdybym nie zaraził Yuki'ego już bylibyśmy na miejscu, ponoszę całkowitą odpowiedzialność za to, co się stało, a sam Sorey niech lepiej nie próbuje mi wmówić, że tak nie jest, doskonale wiem, że mam racje i nikt ani nic mojego zdania nie zmieni.
- Pięć dni o ile utrzymamy wciąż to samo tępo - Przyznałem, trochę się martwiąc o chłopaka, jest człowiekiem, nie może nie jeść pięć dni, to może być dla niego niebezpieczne, co prawda człowiek może nie jeść dłużej pod warunkiem, że ma wodę, a tej nam zawsze pod dostatkiem nie oznacza to jednak, że mój mąż ma głodować, przecież w wodach są ryby, mogę coś spróbować złowić, woda jeszcze nie zdążyła zamarznąć, a ryby pewnie ukryły się w najcieplejszych miejscach jeziora, co również nie będzie problemem pod warunkiem, że jakieś wody będziemy w ogóle omijać, nie zawsze przecież jest to możliwe, świat w większości zbudowany jest z wody, nie zawsze jednak jest do niej dostęp, a może raczej do tego, co w niej się znajduję, wodę wyczaruje ryby już raczej nie.
- Pięć dni - Cicho westchnął, zamykając oczy, było widać, że jest zmęczony i nawet nie musiał udawać, że tak wcale nie jest, oboje dobrze wiem, jak jest i on sam udawać niczego nie musi, tak wychodzi mu to doskonale, ale ucząc się wszystkiego od niego, zacząłem odróżniać, kiedy kłamie, a kiedy mówi prawdę co i on zauważa u mnie, widząc troszeczkę siebie w moich zachowaniach, co nie jest oczywiście niczym dziwnym, uczę się od najlepszych a może raczej od tych, od których mogę, choć dla mnie mój mąż jest po prostu najlepszy.
- Odpocznij sobie, ja zajmę się resztą - Obiecałem, nakrywając chłopaka ciepłym kocem, chcąc, aby odpocząć, co i on chciał zrobić, na co wskazywało jego ciało. Sorey jednak przedtem musiał bronić się rękami i nogami. Udając, że ta nie jest i tak finalnie padając ze zmęczenia.
~~**~~
Kolejne dni mijały nam dosyć szybko, Sorey nie wyglądał najlepiej, a i tak się do końca nie czuł, przez okres pięciu dni zjadł może dwa razy posiłek. Ryby, które udało mi się zdobyć, nie były za duże, z powodu czego chłopak nie mógł specjalnie się najeść, a i dostęp do wody tak jak podejrzewałem, wcale taki prosty nie był, co jedynie wszystko jeszcze bardziej utrudniało. Z dnia nadzień czułem się coraz bardziej winien, z powodu tego, co się stało, nie tak miało to wyglądać, nie mogłem jednak nic z tym już zrobić, musiałem jedynie zająć się mężem, pozwalając mu spać, każdej nocy tyle ile tylko potrzebował i namawiając go na jazdę konną, aby nie musiał męczyć jeszcze bardziej swojego ciała, które i tak z powodu głodówki na pewno źle funkcjonowało.
Na szczęście dostaliśmy się do zamku, nim Sorey padł mi z głodu, wydaje mi się również, że w pewnym momencie moim mężem zaczął kierować strach, chyba trochę obawiał się spotkania z Alishą, co było głupie. Księżniczka, a raczej królowa naprawdę ucieszyła się, gdy go zobaczyła, chcąc mu tyle powiedzieć, traktowała go w sposób bardzo normalny, tak jakby nigdy nic się nie stało, bo z tego, co wiem od Alishy, nic się nie stało. Dziewczyna porwała chłopaka do jadalni, gdy tylko dowiedziała się o jego długim poście, nie mogąc pozwolić, aby chłopak dłużej głodował. Służba zajęła się zwierzakami, a Yuki twierdząc, że jest już duży i może sam spać. Postanowił, że zajmie pokój, w którym mieszkał z Lailah, czego nie mogłem mu zabronić, sama Alisha nie miała nic przeciwko, co chłopa bardzo cieszyło, z jakiegoś powodu bardzo chciał sam spać, może chodzi o pieska?
Nie myśląc już o tym więcej, zaprowadziłem chłopca do pokoju, idąc do siebie, gdzie wszystko wyglądało jak dawniej, z czego bardzo się cieszyłem, naprawdę brakowało mi tego miejsca i tego łóżka. Rany, jakie ono było wygodne.
Zadowolony odpoczywałem na łóżku, ciesząc się z chwili spokoju i relaksu nie dostrzegając nawet przybycia mojego męża, który był wyjątkowo cicho, myśląc może, że śpię.
- Miki śpisz? - Sorey powoli położył się obok mnie, kładąc mi dłoń na biodrze.
- Nie, poduszkę wącham - Powiedziałem to z nutką złośliwości, odwracając się do męża. - Jak było u Alishy? - Spytałem, mając nadzieję, że się nie obwinia.
- Dobrze, chyba nie jest zła lub doskonale udaje - Zaczął, za co dostał pstryczka w nos.
- Nawet tak nie mów, ona naprawdę się cieszy - Byłem tego przekonany i on też powinien być, mojemu człowiekowi nie spodobał się pstryczek i choć był zmęczony, chciał zrobić mi na złość, kierując dłonie w stronę moich żeber. - Nie pozwalaj sobie - Burknąłem, chwytając jego dłonie, nie chcąc, aby zaczął mnie łaskotać
- Dlaczego? Ty pstryczka sprzedać mi mogłeś? - Uniósł brew, udając obrażonego lub lekko niezadowolonego moimi słowami.
- Mój gest nie wywołał śmiechu, twój to zrobi, a ja naprawdę nie chcę się śmiać - Przyznałem, nie puszczając jego dłoni. Wiem, że nie wygram, ale zawsze warto próbować.
- A dlaczego nie chcesz? - Na to pytanie cicho westchnąłem.
- Nie lubię swojego śmiechu, dlatego proszę, trzymaj ręce przy sobie - Wyjaśniłem, mówiąc naprawdę poważnie, mój śmiech jest okropny, nie musi o słuchać, jest głośny i taki nijaki nie pasuje do mnie po prostu nie.
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz